Życie po śmierci

Scena wypełniona drewnianymi krzesłami i stołami.

18.10.2011

Czyta się kilka minut

Wychodzą dwie kobiety. W nocnym negliżu. Idą z zamkniętymi oczami jak lunatyczki. Boisz się, że biedactwa powpadają na coś. Lecz oto nagle zjawia się mężczyzna... Z bardzo smutną twarzą. Najsmutniejszą, jaką widziałam w życiu. Szybko usuwa im z drogi te stoły i krzesła. Nie wyobrażasz sobie, jakie to było poruszające. Obok mnie siedział facet, przystojny czterdziestolatek. Miał łzy w oczach ze wzruszenia. Rozumiałem go". Tak rozpoczyna się akcja filmu "Porozmawiaj z nią" Pedro Almodóvara. Pielęgniarz Benigno opowiada pogrążonej w śpiączce pacjentce o wrażeniach ze spektaklu "Café Müller", w którym oglądał Pinę Bausch. W prologu filmu widzimy fragmenty tego przedstawienia: w tle rozbrzmiewa "Dydona i Eneasz" Purcella, a ciała niemłodych już tancerek - usztywnione bólem, falujące bólem, wykrzywione z bólu - zderzone zostają z idealnym, acz nieruchomym i bezwładnym ciałem bohaterki filmu, niedoszłej baletnicy.

Almodóvar nie był pierwszym filmowcem, który zachwycił się choreografką z Wuppertalu. Już w 1982 r. stała się muzą Felliniego - w jego filmie "A statek płynie" zagrała Lherimię, ociemniałą austriacką księżniczkę, spiskującą za plecami swego książęcego brata. Włoski mistrz rozpływał się ponoć nad Piną, nazywając ją "królową na wygnaniu", "założycielką zakonu", "sędzią sądu metafizycznego".

Na tym związki teatru tańca Piny Bausch z kinem się nie kończą. Teatrolodzy zwracają uwagę na "filmowy" charakter jej spektakli, komponowanych na wzór sekwencji montażowych budowanych z poszczególnych ujęć.

Nic więc dziwnego, że jej rodak Wim Wenders postanowił oddać na ekranie nie tylko wielką charyzmę artystki, ale i filmowy potencjał jej spektakli. Wspólnie z tancerzami Tanztheater Wuppertal stworzył film niezwykły, łączący materiały archiwalne i współcześnie zarejestrowane przedstawienia z choreografiami Piny w nowych scenografiach.

Reżyser w szczególny sposób czujący muzykę (by wspomnieć tylko jego "Lisbon Story" czy dokument "Buena Vista Social Club") okazał się równie wrażliwy na choreograficzne eksperymenty. Poszedł w nich nawet dalej niż sama Bausch: wyprowadził tancerzy z teatralnego pudełka w przestrzeń. Kazał im tańczyć na skrzyżowaniu i w kolejce nadziemnej, na boisku i na pływalni, w kopalni i hali fabrycznej. Filmował ich na łonie natury, z udziałem wszelkich możliwych żywiołów: grud ziemi, kaskad wody, podmuchów powietrza... Stały się one na ekranie jeszcze bardziej potężnym środkiem wyrazu niż w samym teatrze Bausch.

Wydawać by się mogło, że po tym, co zrobił dla związków tańca i kina Carlos Saura, trudno będzie wymyślić coś oryginalnego. Ale Wenders nie poprzestał na wyrafinowanych pomysłach inscenizacyjnych - sięgnął po najnowocześniejsze rozwiązania techniczne, zarezerwowane dotychczas dla wielkich filmowych widowisk o dużym potencjale komercyjnym.

Czy trójwymiarowy obraz niesie ze sobą nową jakość artystyczną? W "Jaskini zapomnianych snów" Werner Herzog wykorzystał technologię 3D do zmierzenia się z tajemnicą naskalnych malowideł z Chauvet, niedostępnych dla ludzkiego oka przez 20 tysięcy lat. U Wendersa zastosowanie trzeciego wymiaru pozwala bardziej namacalnie poczuć zmysłowość i przestrzenność teatru Bausch. Tancerze co raz to wpadają między siedzących przed ekranem widzów. Mamy wrażenie, że stojące na pierwszym planie krzesło za chwilę się na nas przewróci. Rozdmuchiwane ogrodowym odkurzaczem jesienne liście sfruwają wprost na widownię. Czujemy się wręcz muskani przez falującą na wietrze tiulową firankę, a podczas jednej ze scen z kolejki miejskiej odruchowo uchylamy się, kiedy tancerka rzuca w naszą stronę poduchą...

Wtapianie się tańczących w żywą tkankę miejską, ich wpisanie w autentyczną naturę - te wszystkie wykorzystane przez Wendersa niezwykle atrakcyjne zabiegi nabierają jeszcze większej sugestywności za sprawą uprzestrzennienia filmowego obrazu. Rozszerzając granice naszej percepcji, mamy szansę jeszcze głębiej zanurzyć się w tanecznym misterium Bausch, w którym zwyczajne przedmioty, pospolite gesty czy nawet irytujące tiki niepokoją swym ukrytym znaczeniem.

"Pina" jest szczególnym podgatunkiem filmowym: hybrydą dokumentu o sztuce, szkicu do portretu i baletowej impresji. Nie znajdziemy tu ani faktografii, ani katalogu spektakli, które u Wendersa zlewają się w jedną całość. Również tropiciele sensacji czy kontrowersji, zaglądając za kulisy prób i przedstawień, z pewnością będą zawiedzeni. Nie poznamy też do końca, kim naprawdę była wielka wizjonerka teatru tańca.

Uczniowie i "spadkobiercy" artystki, naznaczeni przez nią tak mocno, mówią o niej tonem wysokim, wręcz nabożnym. Każda ich wypowiedź brzmi jak wyznanie miłosne. W jej akuszerskich metodach pracy z tancerzem było zapewne sporo momentów trudnych, ale Wim Wenders nie ukrywa, że również i on zrobił swój film z miłości do swojej bohaterki, zmarłej w 2009 r., kiedy już od kilku miesięcy trwały prace nad ich wspólnym filmowym przedsięwzięciem. Jego intencją było coś znacznie trudniejszego niż opowieść o Pinie Bausch - chodziło bardziej o uchwycenie tego, czym był świat stworzony przez nią na scenie: pulsujący od skrajnych namiętności, bolesnych napięć, niepowtarzalnych nastrojów.

Świat, w którym rządzi przygodność i ulotność, choć jego mieszkańcy tak bardzo starają się je zażegnać zapętlonym w powtórzeniach spazmatycznym ruchem, ekspresyjnym grymasem, obsesyjnym dreptaniem wokół spraw codziennych. Wenders, podążając za Piną, opowiada nam historię ludzkiego życia, rozpiętego między odwiecznym tańcem godowym a korowodem zmierzającym ku śmierci. Uczestniczą w nim mężczyźni i kobiety, ludzie młodzi i starzy, reprezentujący różne typy fizjonomii, różne klasy społeczne i rodowody etniczne. Ścieżka dźwiękowa ustawiona jest w filmie tak, żebyśmy mogli usłyszeć ich ciężkie, przyspieszone oddechy. Artyści mówią przed kamerą, że w każdym z nich tli się jakaś cząstka Piny, choć przecież każdy z tancerzy wypowiada w tańcu swoje własne, bardzo intymne tęsknoty.

Coś podobnego dzieje się także z widzem filmu "Pina", który podziwia jej geniusz, zachwyca się gibkością i urodą tancerzy, pomysłami inscenizacyjnymi tudzież iście baletową pracą kamery, a jednocześnie, z mieszaniną wzruszenia i wstydu, rozpoznaje na ekranie własne emocje, wspomnienia i sny.

"PINA" - scen. i reż. Wim Wenders, zdj. Hél?ne Louvart. Prod. Niemcy/Francja/Wielka Brytania 2011. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 21 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2011