Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tak silnie doświadczyłam poczucia zjednoczenia poprzez teatr. Po próbie generalnej i dwóch pierwszych pokazach spektaklu "Nefés" Tanztheater Wuppertal podczas wrocławskiego Festiwalu Teatralnego "Świat Miejscem Prawdy" esemesy, maile, wpisy na portalach społecznościowych i forach - niekoniecznie teatralnych i tanecznych - krążyły od widza do widza, między tymi, którzy widzieli, i tymi, którym nie udało się dostać na przedstawienie. "Widziałaś?!?" - pytania nie tylko od zaprzyjaźnionych krytyków i teatromanów, ale też znajomych artystów. Wypowiedzi bardzo emocjonalne, zaskakująco szczere i bezpośrednie, nierzadko silnie osobiste - świadectwo niezwykle głębokiego dotknięcia przez sztukę. Otwarte, spontaniczne, rozgorączkowane rozmowy o tych najważniejszych, ale jednak bardzo intymnych i niechętnie poruszanych (ze strachu przed śmiesznością? obawy przed popadnięciem w patos?) sprawach, o których mówił spektakl - miłości, sensie życia, przeznaczeniu człowieka. Ktoś piszący, że się zakochał. Ktoś inny - że znalazł inspirację do swojego kolejnego dzieła. Reakcje wyjątkowe, ale nie odosobnione. Przecież sam Pedro Almodóvar wyznawał, że zachwytowi tańcem Piny Bausch i sposobem, w jaki ukazuje ona kobiety, zawdzięcza swoje najpiękniejsze filmy...
Na kilka dni przed pokazami okazało się, że twórczyni spektaklu i założycielka teatru , wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie pojawi sie we Wrocławiu ze względu na zły stan zdrowia. Przed ostatnim, trzecim spektaklem znowu rozdzwoniły sie telefony. Pina Bausch zmarła rano, w kilka dni po wykryciu u niej choroby nowotworowej.
Wyjątkowo okrutny paradoks: w ostatnich latach artystka, przez całe dekady kojarzona z "ciemnym" teatrem tańca, bezkompromisowym w ukazywaniu brzydoty i choroby, lęku i bólu, drastycznym w dosłowności wyrażania tego, co w ludzkiej egzystencji najbardziej tragiczne, zwróciła się ku jasności, słońcu, życiu. Tak, jakby przychodząca z wiekiem trudna mądrość przekształciła się u niej nie w gorycz czy obezwładniający strach przed nieuniknionym, lecz dystans do spraw nieistotnych, nadzieję, afirmację miłości i nienasycony apetyt na życie.
Może dlatego, że Pina Bausch miała świadomość, iż wraz z nią narodziła się pewna epoka, która - dzięki jej uczniom, wybitnym choreografom i tancerzom - nie umrze z jej śmiercią. Rok 1967, gdy powstała jej pierwsza samodzielna choreografia "Fragmente" uważa się bowiem za właściwy początek istnienia teatru tańca - czerpiącego z tradycji niemieckiego ekspresjonistycznego Ausdrucktanz, amerykańskiego modern dance i osiągnięć eksperymentalnego teatru lat 60. Teatru ukazującego rzeczywistość z zadziwiającą nawet na scenach dramatycznych bezpośredniością: począwszy od kostiumów, ruchów i sytuacji, które wydawać się mogły wzięte wprost z ulicy, aż do realizmu psychologicznego (czy wręcz - psychiatrycznego) postaci, ekspresyjnie wyrażających graniczne stany duszy: niepokój, rozpacz, zazdrość, nienawiść, agresję, dążenie do autodestrukcji.
Bausch potrafiła znaleźć w teatrze ekwiwalent dla tych stanów, które nie poddają się werbalizacji - wyrażają się w nieartykułowanym krzyku, bolesnym napięciu mięśni, wykrzywieniu twarzy, spazmach, konwulsjach całego ciała. Tancerze szukali prawdy w ciele, jego reakcjach, jego pamięci. I szukali jej w kontakcie z widzem - zupełnie dosłownie zaczepiając go, zadając mu pytania, zaskakując go dowcipnymi, absurdalnymi scenkami, rozbijającymi powagę, dramatyzm lub liryczne piękno poszczególnych scen. Interpretacja zawsze pozostawała sprawą otwartą - miała wynikać z bezpośredniego emocjonalnego dialogu artystów i widzów, a nie z odczytania intelektualnego komunikatu zakodowanego przez choreografkę. Każdego wieczoru dzieło sztuki powstawało od nowa, rodziło się z nicości i przybierało najpełniejszy możliwy kształt, zbudowany z ekspresji tancerzy i uczuć widzów.
Tancerze występujący w spektaklu "Nefés" postanowili, że w dniu odejścia Bausch mimo wszystko zagrają - dla niej, o niej. Ci, którzy widzieli ten spektakl, mówią, że było to przeżycie wyrastające poza wszystko, co kiedykolwiek widzieli w teatrze. Niepodważalny dowód na zwycięstwo życia nad śmiercią.
O jej ostatnim spektaklu na wrocławskim festiwalu teatralnym "Świat Miejscem Prawdy" Anna R. Burzyńska pisze też w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego"... >