Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy myślę o Dniu Zadusznym, słyszę w głowie piosenkę Jana Krzysztofa Kelusa „Zaduszki”: „Dla wygody nas – żywych / wstrzymano pogrzeby by nie popsuł święta / zbyt świeży ból (Tutaj postaw kwiat!) / wracając można patrzeć w lewo – w prawo / co mu postawili – co mu napisali / ile miał lat / ile miał lat”. I zaraz się włącza inny śpiew, poważny, gregoriański: „Albowiem życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie” (1. prefacja o zmarłych).
Na rzymski cmentarz Prima Porta można wjeżdżać samochodem. Nawet trzeba, bo cmentarz jest olbrzymi. Kiedyś widziałem tam taką scenę: wykopany grób, trumna, modlący się ludzie wokół grobu i nagle... stop. To nie ten grób. Bo ten jest dla kogoś innego. Modlitwy stop, przemówienia stop. Zmarły do karawanu, żywi do samochodów i za chwilę jeszcze raz, wszystko od początku: „Wypełniając chrześcijański obowiązek pogrzebania ciała ludzkiego, z wiarą błagajmy Boga...”.
Czy gdyby nie odkryto pomyłki na czas, byłby to dla Twoich wiernych, o Panie, poważny błąd? Przecież ważne jest wieczne mieszkanie w niebie, nie grób. Wybacz, Panie, ale dla Twoich wiernych nie jest jednak obojętne „co mu postawili, co mu napisali, ile miał lat”.
Opowiadał mi kiedyś w Rwandzie biskup Fokas Nikwigize (drugie pokolenie chrześcijan w tym kraju; kiedy po wojnie wracał z wygnania, został na granicy uprowadzony i zamordowany), jak podczas pierwszego w życiu pobytu w Europie zaskoczyła go ponurość naszych pogrzebów. U nas – mówił – na pogrzebach jest tak: „On umarł i jest u Boga. My żyjemy, więc cieszmy się”. Z braku logiki wiary rozgrzesza nas sam Jezus, płacząc nad grobem Łazarza. Płaczemy. Trudno prowadzić pogrzeb kogoś bliskiego. Czytasz modlitwę albo zaczynasz mówić i nagle głos ci się łamie, tekst z modlitewnika przysłaniają łzy.
CZYTAJ WIĘCEJ
ROZMOWA Z KS. GRZEGORZEM STRZELCZYKIEM, TEOLOGIEM: Sąd ostateczny to moment, kiedy spojrzymy sobie wszyscy w oczy, wiedząc, dokąd doszło nasze dobro i nasze zło. Nastąpi totalne ujawnienie wszystkiego. Dzień wielkiego wstydu.
TEKST PIOTRA SIKORY: Dobra Nowina zdumiewa: głosi, że na życie wieczne nie trzeba czekać ani chwili.
Żałoba – bo chcę pisać o żałobie – to stan po śmierci kogoś bliskiego, szok i ból. Rozsypuje się nam dotychczasowy sposób istnienia. Nawet wtedy, gdy było wiadomo, że śmierć przyjdzie, nie mówiąc o nagłej i niespodziewanej. Czas żałoby został tradycyjnie określony: rok i sześć tygodni po śmierci współmałżonka, po śmierci krewnych różnych stopni sześć miesięcy, trzy... Pamiętam czas, gdy tych miar się przestrzegało. Pamiętam, jak w latach okupacji widywało się na ulicy wdowy po rozstrzelanych mężach: w czerni, w żałobnych welonach. Mężczyźni na znak żałoby nosili na rękawie czarną opaskę, czasem w klapie marynarki cienkie czarne wstążeczki. Dlaczego? Żeby rozpoznać. Bo ból człowieka w żałobie zasługuje na szacunek.
Śmierć bliskich, śmierć ludzi, których kochamy, tych, których istnienie było cząstką naszego istnienia, to przedsmak własnej śmierci. Nikt i nic tej przestrzeni nie wypełni. Z ich odejściem jesteśmy już kimś nieco innym. Tej żałoby nie kończą żadne miesiące ani nawet lata.
A wiara? Egzystencjalnie najważniejszymi artykułami wyznania wiary są „wierzę w żywot wieczny”, „świętych obcowanie” „ciała [mojego!] zmartwychwstanie”. I oczywiście artykuł, na którym tamte się opierają: wierzę, że „umarł i trzeciego dnia zmartwychwstał”.
Być może już towarzysząca ludzkości tęsknota za życiem wiecznym jest łaską wiary. Odpowiedzią będzie ryzyko zaufania, które może się stać doświadczeniem wiary. Wtedy mniej ważne będzie „co mu postawili, co mu napisali”, ale ta przedziwna (tak!) pewność, że jednak „życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy”. ©℗
CZYTAJ TAKŻE
ROZMOWA Z ELŻBIETĄ MOCZARSKĄ: Urządziłam przyjęcie, na którym częstowałam kompotem z grobu Moczarskich. Początkowo była lekka konsternacja, ale goście rozluźnili się, kiedy zobaczyli, jaka to dla mnie radość, że mogę ich nakarmić tymi śliwkami.