Nasze pogrzeby

Myślę o "moich" pogrzebach. Odprowadzałem i odprowadzam na miejsce wiecznego spoczynku ludzi bliskich, znajomych, czasem, proszony przez znajomych – ich bliskich.

25.10.2021

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Nigdy nie sądziłem, że pierwszym będzie B. Przez dwa lata byliśmy szkolnymi kolegami. Tylko dwa, bo gdy w 1949 r. władze zlikwidowały szkołę (prywatną, katolicką), nasze drogi się rozeszły, widywaliśmy się bardzo rzadko. Potem ja wstąpiłem do zakonu i w 1960 r. zostałem księdzem. Skąpe wiadomości o B. miałem od jego babki. Jako młoda dziewczyna walczyła w legionach. Kiedy ją poznałem, była już starszą panią i wybitną artystką. To ona poprosiła mnie, bym pochował B. Opowiedziała, jak B. wrócił do domu w nocy, że był „pod wpływem”, że na gazowej kuchence postawił wodę na herbatę i zasnął. Woda zalała palnik i B. umarł zatruty gazem. Tak mi to opowiedziała. Ale szybko dotarła do mnie inna wersja wydarzeń. Nie było żadnej wody. B. po prostu otworzył gaz i umarł.

JEŻELI DRUGA WERSJA BYŁABY PRAWDZIWA, to w tamtych czasach nie mógłbym po katolicku pochować B. Możliwość innego traktowania ludzi, którzy się targnęli na swoje życie, Kościół dopuścił w roku 1972. Polski Episkopat instrukcję w tej kwestii wydał 5 maja 1978 r. Był to czas, kiedy w kościele św. Karola Boromeusza na warszawskich Powązkach znajdowała się dyskretnie umieszczona na ołtarzu karteczka informująca, że zabrania się księżom odprawiania mszy św. pogrzebowej krócej niż 15 minut (w rycie przedsoborowym msza św. śpiewana trwała ok. 30 minut, zmiany liturgii zaczęto u nas wprowadzać w połowie lat 60.). Z tego pierwszego „mojego” pogrzebu najostrzej wrył mi się w pamięć obraz taty B., którego wcześniej nie znałem. Przyszedł przed mszą do zakrystii. Zrozpaczony i bezradny. Wyjął z kieszeni gruby plik banknotów: „Niech ksiądz to weźmie, niech ksiądz tak zrobi, żeby mu tam było dobrze”. Najłagodniej jak umiałem powiedziałem, że to nie jest kwestia pieniędzy. Z rezygnacją schował je do kieszeni.

I OSTATNI – DO TEJ PORY – „MÓJ” POGRZEB. J. zmarła poza Polską, w kraju, w którym przez ostatnie lata mieszkała. W starym, wiejskim kościele, przy którym na cmentarzu jest grób jej rodziny, zebrali się bliscy zmarłej. Po złożeniu do grobu prochów było jedno tylko przemówienie. Kilka słów o ludziach, którzy tam, w ostatniej chorobie, otaczali ją czułą troską. I że opiekunka społeczna, która zajmowała się J., pochodząca z Etiopii Erytrejka, kiedy po śmierci J. jej najbliżsi z powodu pandemii nie mogli przyjechać, wzięła na siebie ich obowiązki. Dziękowali jej za to i chcieli jakoś wynagrodzić. Nie zgodziła się, powiedziała ze wzruszeniem: „J. była dla mnie jak matka”. J. nie miała dzieci i chyba nigdy nikomu nie matkowała. Miała opinię osoby raczej skupionej na sobie. I teraz to zdanie… Pomyślałem: ta opowieść jest jak snop światła, jak niepełna bywa nasza wiedza o najbliższych.

BYWAJĄ POGRZEBY-MANIFESTACJE. Uczestniczyłem w takich czterech. Pogrzeb kardynała prymasa Augusta Hlonda – 26 października 1948 r. Cały był antykomunistyczną i prokościelną manifestacją. Na ulicach dziesiątki tysięcy ludzi, złożenie do grobu w murach częściowo zburzonej, pozbawionej dachu i stropu katedry św. Jana, Episkopat z kardynałem Sapiehą na czele, podniosły, patriotyczny nastrój. Żeby tam być, uciekliśmy z zajęć szkolnych, za co potem zostaliśmy ukarani „odpowiednim” stopniem ze sprawowania. Podobnymi pogrzebami-manifestacjami, w których uczestniczyłem, były jeszcze pogrzeby prymasa Wyszyńskiego w Warszawie, Czesława Miłosza w Krakowie i Jana Pawła II w Rzymie. Manifestacją był na pewno pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki, na którym nie byłem. Na tych pogrzebach nie widziałem, by ktoś opłakiwał zmarłego. To było tak, jakby zmarły był pretekstem do manifestacji. Może z jednym wyjątkiem – pogrzebu Jana Pawła II. Nie widziałem też, żeby ktoś opłakiwał zmarłego na pogrzebach zakonnych. Zakonnicy nie opłakują odejścia współbraci, co być może jest wynikiem głębokiej wiary w życie wieczne. Kto wie, może?

MYŚLĘ O „MOICH” POGRZEBACH. Nigdy nie pełniłem funkcji wikarego ani proboszcza, nigdy więc do moich obowiązków nie należało odprawianie pogrzebów. Odprowadzałem i odprowadzam na miejsce wiecznego spoczynku ludzi bliskich, znajomych, czasem, proszony przez znajomych – ich bliskich. Jeśli zmarłej osoby nie znałem albo znałem słabo, proszę o opowieść o niej i jej życiu. Czasem podają mi kilka dat i niewiele mówiących faktów, czasem są to długie, przejmujące historie. Bywa, że te opowieści docierają z różnych stron i wtedy czasem jedne wydają się nie do pogodzenia z innymi. Ale trzeba jakoś je między sobą jednak godzić, bo prawdziwe ludzkie historie bynajmniej nie zawsze są koherentne.

KOŚCIELNE PRZEPISY ZABRANIAJĄ wygłaszania „mowy pogrzebowej” w miejsce homilii. Staram się tego nie robić, ale zawsze mówię o zmarłym. Na pogrzebie trudno przecież nie mówić o zmarłym. Wszyscy wtedy o nim / o niej myślimy. Każda śmierć, każde zamknięcie historii konkretnego życia coś nam mówi. Ale co mówi? Trzeba się uważnie wsłuchać. Bardzo się staram…

TAK JEST NA POGRZEBACH „ZWYKŁYCH LUDZI”, na pogrzebach, które nie są manifestacjami politycznymi, choć i tu są wyjątki. Do której kategorii mam zaliczyć pogrzeb Piotra Szczęsnego, który w październiku 2017 r. dokonał samospalenia w proteście przeciwko polityce rządów Prawa i Sprawiedliwości? Na tamtym pogrzebie nie mówiłem o polityce, mówiłem o człowieku – Piotrze Szczęsnym.

KATOLICKI RYT POGRZEBOWY JEST PIĘKNY. W jego oszczędnej liturgii zachowano miejsce dla wyobraźni. Są w niej wychodzący na spotkanie duszy zmarłego aniołowie, jest Matka Boża i święci, z pewnością także ci niekanonizowani. Jest w tej liturgii mowa o grzechach zmarłego, ale wtedy zjawia się słowo o nadziei w Boże miłosierdzie. Jest też miejsce na nasz płacz po zmarłym, bo mimo wiary w życie wieczne, ciała zmartwychwstanie i świętych obcowanie – płaczemy. Wtedy, w naszym imieniu, liturgia przypomina Panu Jezusowi, że On sam także płakał przy grobie Łazarza – przyjaciela – choć przecież wiedział, że za chwilę przywróci go do życia. Modlitwa współbrzmi z ludzkim smutkiem i ostrożnie przypomina o „wiecznej nieśmiertelności”.

W PARYŻU KSIĘŻA nie towarzyszą zmarłym na cmentarz, po prostu zbyt wiele jest pogrzebów, a zbyt mało księży. W Rio de Janeiro – z tej samej racji – pogrzeby prowadzą świeccy „ministrowie ”. U nas na szczęście jest jeszcze dość księży. Mówię „na szczęście”, bo modląc się za zmarłego i odprowadzając go do grobu wiem, że razem idziemy drogą wiary w to, że „życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy...”. Przecież nic nie jest ważniejsze od tego.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2021