Zbudź się, który śpisz

O. Jan Andrzej Kłoczowski: Człowiek odarty z rozmaitych czynności, działań i nadziei zaczyna na nowo widzieć rzeczy, o których słyszał od dzieciństwa, ale ich nie rozumiał. Tak jest z Wielkanocą.

09.04.2017

Czyta się kilka minut

O. Jan Andrzej Kłoczowski / fot. Grażyna Makara /
O. Jan Andrzej Kłoczowski / fot. Grażyna Makara /

ARTUR SPORNIAK: Czy możemy wyobrazić sobie chrześcijaństwo bez Zmartwychwstania?

O. JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI: Nie. Jasno i wyraźnie o tym mówi św. Paweł: „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest nasza wiara i próżne przepowiadanie”. Jezus byłby jednym z wielu moralistów. Zresztą później przypisywano mu różne doczesne role: był uważany za mędr- ca, wychowawcę, w Cesarstwie Bizantyjskim przedstawiano Go jako cesarza, od czasu oświecenia widziano w nim filozofa, rewolucjonistę, a w XX wieku – hipisa. Tymczasem doświadczenie zmartwychwstania czyni go wyjątkowym – jak mówi List do Hebrajczyków: „Podobnym do nas we wszystkim prócz grzechu”.

W rozmowach z ludźmi – także wierzącymi – spotykam ogromny kłopot nie tyle z boskością, co właśnie z człowieczeństwem Jezusa. Paradoksalnie objawia się to tym, że Jego człowieczeństwo postrzegamy jako nadmiernie „człowiecze” – to hipsterski ideał kontrkultury. Jezus pasuje do takich wizji, przecież jest ówczesnym przedstawicielem kontrkultury – jak Jan Chrzciciel czy wspólnota Esseńczyków. Choć daleko mu do Barabasza rewolucjonisty…

Bóg stał się człowiekiem do końca, aż do najtrudniejszego doświadczenia, z którym człowiek musi się zmierzyć: czyli doświadczenia śmierci. „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich” – modli się Jezus w Ogrójcu. Duże wrażenie robi na mnie przedstawienie tego momentu przez Williama Blake’a. Jezus jakby zupełnie opada z sił, a potężny anioł podnosi go i umacnia.

Gdyby nie było Zmartwychwstania, pewnie nie usłyszelibyśmy o Jezusie, a gdyby jednak dotarły do nas jakieś wieści, to dowiedzielibyśmy się o oryginale, który zalecał robić dziwne rzeczy, np. nadstawiać drugi policzek…

To zwycięstwo Jezusa nad śmiercią, czyli największą klęską człowieka, ma znaczenie nie tylko dla życia przyszłego, ale także przywraca nadzieję życia dobrego. Dlaczego? Jeżeli nie byłoby Zmartwychwstania, nadstawianie drugiego policzka byłoby niewątpliwie wymiarem szlachetności, która jednak zawsze ma cechy naiwności i słabości. W potocznym rozumieniu historycy zajmują się przede wszystkim ekonomią siły i przemocy – efektem jest historia jako opowieść o zmaganiu się różnych przemocy. To ostatecznie jest złudzeniem, bo historia ludzkości w swym najgłębszym nurcie przebiega w sposób nieuchwytny dla zawodowych historyków. Jest tajemnicą, tak jak tajemnicą jest każdy człowiek i jego zmaganie się z dobrem i złem, z życiem i śmiercią.

Człowiek wierzący czyta wydarzenia historyczne w perspektywie historii Zbawienia. Przypomnijmy sobie, że Jezus unikał wszelkich znaków, które sugerowałyby odczytanie jego historii właśnie w tym populistycznym siłowo-przemocowym sensie – usunął się, gdy po nakarmieniu 5 tys. mężczyzn chciano obwołać go królem. Iluż takich było królów, którzy dawali 500+? Problem w tym, że dawanie szybko się zawsze kończy. „Królestwo moje nie jest z tego świata” – mówi Jezus w rozmowie z Piłatem. Jego świadectwo musi pochodzić z innego wymiaru. W świetle kryteriów historyków było to świadectwo niemocy: poddaje się On hańbiącej śmierci.

Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu” zauważa, że właśnie rzucająca się w oczy w Ewangeliach bezradność uczniów wobec wydarzeń wielkanocnych jest mocnym świadectwem ich prawdziwości. Gdyby ktoś tę historię chciał wymyślić, wyglądałaby ona zupełnie inaczej.

Sam rodzaj literacki tej opowieści przeczy interpretacji mitologicznej. Mity spełniają czyjeś oczekiwanie, a Zmartwychwstały nie był w tym znaczeniu oczekiwany. Rzeczywiście zaskoczył swoich uczniów i bliskich. „A myśmy się spodziewali…” – mówią uczniowie. Nie poznają Go. Magdalena, z której Jezus wyrzucił siedem duchów, czyli która przeżyła uzdrowienie duchowe, a teraz pełna rozpaczy chce namaścić Jego ciało, spotyka Go i nie poznaje. Rozpoznaje Go dopiero wtedy, gdy On wypowiada jej imię, czyli gdy Magdalena słyszy słowo miłości. Sceptyk Tomasz nie wierzy: „Jak nie włożę palca w miejsce ran, nie uwierzę…”. I przedziwne seminarium z teologii biblijnej w drodze do Emaus. Serce ich pałało, ale jeszcze nie rozumieli – rozpoznali Go po geście łamania chleba.

U Łukasza apostołowie – skołowani i zdjęci lękiem – siedzą w zamkniętym pomieszczeniu, przychodzi Jezus i zadaje zaskakująco zwyczajne pytanie: „Czy macie coś do jedzenia?”.

Nie jest duchem, choć przechodzi przez zamknięte drzwi. Powiedziałbym, że jako Zmartwychwstały zna fizykę lepiej od nas.

Ratzinger pisze, że człowieczeństwo w Zmartwychwstałym osiągnęło „definitywny stan”.

W definitywny sposób pokonując śmierć. Wybitnie to pokazał Mantegna na obrazie „Zstąpienie do piekieł”. Sądzimy, że po Wielkim Piątku i śmierci Jezusa na krzyżu aż do Niedzieli Wielkanocnej nic się nie dzieje. Tymczasem Jezus w czasie Wielkiej Soboty wchodzi w otchłań śmierci i wyprowadza stamtąd Adama. Tak o tym opowiada piękna starożytna anonimowa homilia: „Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele, a wzbudził tych, którzy spali od wieków. Bóg umarł w ciele, a poruszył Otchłań. (…) Pragnie nawiedzić tych, którzy siedzą zupełnie pogrążeni w cieniu śmierci; aby wyzwolić z bólów niewolnika Adama, a wraz z nim niewolnicę Ewę. (…) Zbudź się, który śpisz! Nie po to bowiem cię stworzyłem, abyś pozostawał spętany w Otchłani. Powstań z martwych, albowiem jestem życiem umarłych”.

Śmierć jest wydarzeniem nie tylko fizycznym, ale także duchowym – obrazowo ujmując, jest zamknięciem w ciemnej otchłani. Chrystus przyszedł każdego wyprowadzić z tego miejsca, które jest źródłem jego najgłębszego lęku, trwogi i poczucia klęski. Śmierć nie jest końcem. Powołanie człowieka jest powołaniem do życia w przyjaźni z Bogiem. Dla mnie ten obraz zstąpienia do otchłani jest bardziej fundamentalny niż np. obraz sądu ostatecznego.

Świadectwem tego, że po ukrzyżowaniu coś niezwykłego się wydarzyło, jest też nagła przemiana: z rozproszonej grupy przybitych klęską nauczyciela uczniów stają się wspólnotą, w którą wstępuje niezwykła energia.

Hipoteza, że uczniowie w stanie przygnębienia i poczucia klęski zebrali się w sobie i postanowili na przekór faktom być radośni i energiczni, jest nieprawdopodobna i niczego nie wyjaśnia. Poza tym takie pocieszające zmyślenie Zmartwychwstania miałoby krótkie nogi – jedno aresztowanie wystarczyłoby, żeby udawany na siłę optymizm się skończył.

Benedykt XVI zauważa, że trzecim argumentem za realnością Zmartwychwstania jest przeniesienie świętowania z szabatu na niedzielę, czyli na „trzeci dzień” od śmierci Jezusa – dzień, w którym zmartwychwstał. Dla pobożnego Izraelity rezygnacja z czegoś tak ważnego jak szabat była czymś niesłychanym. Musiało kryć się za tym jakieś głębokie przeżycie.

To szybko zinterpretowano teologicznie. Szabat w judaizmie wiązał się ze stworzeniem: Bóg, stwarzając świat w sześć dni, właśnie w szabat odpoczął. Nowy dzień świętowania wiąże się z nowym stworzeniem. Ale to, co stare, nie jest zapomniane, tylko wyprowadzone z ciemności. Niedziela, czyli w judaizmie pierwszy dzień tygodnia, staje się ósmym dniem, który symbolizuje nieustanną odnowę stworzenia.

Wrócę jeszcze do momentu śmierci Jezusa. Po dramacie umierania nastaje cisza. Tej ciszy wszyscy doświadczamy po stracie kogoś bliskiego. Wielkanoc pozwala dostrzec w tej ciszy zejście Boga w głąb śmierci. Rozpacz śmierci jest „spętaniem w otchłani”. Chrystus przychodzi i te pęta rozcina. Że to się stało naprawdę, wiemy dzięki świadectwu tych, którzy są wiarygodnymi świadkami. Dlaczego wiarygodnymi? Gdyż to, co widzieli, nie było realizacją oczekiwań żadnego z nich. Żaden z nich się tego nie spodziewał. A nawet jak usłyszeli, że niektórzy widzieli Jezusa, jeszcze bardziej byli przestraszeni.

W tym momencie dotykamy źródeł Kościoła – jest on wspólnotą niosącą świadectwo o tym wydarzeniu aż do naszych czasów. A to świadectwo jest tak silne, że potrafi wzbudzić w nas nadzieję...

To jedno z tych świetnych określeń Tischnera: Kościół jest wspólnotą świadectwa przekazywanego przez pokolenia. Ale zapalanie wiary dzieje się nie tylko przez jasny przekaz świadectwa, lecz także przez pewne obrazy, otwierające dostęp do egzystencjalnego doświadczenia. Pamiętam pewną osobę, która przeżywała życiowe kłopoty. Opowiadała mi, że przeżyła nawrócenie w chwili, gdy na początku Wigilii Paschalnej ciemności rozświetliło światło paschału. Te spowijające wnętrze kościoła ciemności spowodowały, że przeżyła doświadczenie pustki, którą rozświetlił Chrystus.

Doświadczenie Zmartwychwstania przestaje być takie mocne, kiedy się nie doświadczy ciemności śmierci. Świadomość tego przychodzi chyba wraz z dojrzewaniem wiary.

Co Ojciec myśli o śmierci – to ciemność, która Ojca ogarnia?

Wchodzisz w ciemność, która nie jest pustką. Która oznacza absolutne przekształcenie trwania.

Niektórzy uważają, że jest pustką. Po prostu kończy się życie i nie ma nic. 

Wtedy Zmartwychwstanie jest psychoterapeutyczną bajką. Dla mnie nie jest.

Jest lęk?

Tak jak przed wejściem w nieprzewidywalną sytuację bez powrotu. Sam Jezus modli się: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich”. „Kielich” jest drogą, którą trzeba przejść, a która jest radykalnym zerwaniem z życiem tutaj.

Wiara pomaga Ojcu myśleć o śmierci?

Jako o przejściu – tak.

To dlaczego Ojciec mówił o otchłani?

Bo zerwane są wszelkie podpórki, które człowiek buduje dla pociechy. Człowieczeństwo nie jest klęską, dlatego że Jezus zmartwychwstał.

Skąd zatem trudność w wierze w Zmartwychwstanie? W badaniach statystycznych do takiej silnej wiary przyznaje się jedynie co trzeci Polak.

Dlatego, że ludzie nie wierzą w życie. Uważają, że skoro ono jest tak ciężkie, po co jeszcze inne. Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, wiadomo, że ci cyniczni i silniejsi zawsze ci dowalą. Człowieczeństwo bez daru życia wiecznego traci blask.

Czy jak człowieka przytłacza rzeczywistość Kościoła – z tymi wszystkimi przepisami, nakazami, zakazami – nie warto powrócić czasami do źródła, czyli do opowieści wielkanocnych, przeżyć to jeszcze raz i otrzymać nową dawkę nadziei?

W tym przeżyciu jest zawarte otwarcie na nową rzeczywistość. Dlatego wolałbym mówić o doświadczeniu wielkanocnym. Ono rzeczywiście zmieniło ich życie – całkowicie przekierowało na nowe myślenie.

Pojawiły się pierwsze wyznania wiary – jeszcze wtedy krótkie – jako właśnie zapis tego doświadczenia. „Jeżeli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie” – mówi św. Paweł w Liście do Rzymian. 

Historia Kościoła jest historią ciągłej próby zrozumienia, co się stało, i coraz większego uświadamiania sobie tego konsekwencji. Ktoś dowcipnie powiedział, że Trójca wzięła się stąd, że Bóg jest tak prosty, iż idea jedności jest zbyt złożona. Bardzo lubię greckie określenie relacji między Osobami Trójcy: perichoresis – które oznacza „taniec”. To Nietzsche powiedział, że uwierzy tylko w Boga, który tańczy. Ciekawe, że w przyjętej przez Kościół ontologii Arystotelesowskiej relacja jest najsłabszą formą bytu. Św. Tomasz musiał to zreinterpretować – w Trójcy relacja jest osobą, czyli najsilniejszą formą bytu. Stąd miłość przestaje być tylko moralizatorską opowiastką, jest uzasadnieniem samego bytu.

Wracając do doświadczenia wielkanocnego, można się zaniepokoić, że nasza wiara wisi na czymś tak kruchym, jak świadectwo sprzed dwóch tysięcy lat.

Chodzi o doświadczenie, które trwa. Ono jest bez żadnej przerwy przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Każdy z wierzących jest w tym łańcuchu. To duża odpowiedzialność – od mojego doświadczenia wiary zależy wiara przyszłych pokoleń! 

Owszem. W wierze zawarty jest moment świadectwa. Dlatego nie da się jej empirycznie (naukowo) dowieść, co nie znaczy, że staje się czymś irracjonalnym – wiara jest racjonalna racjonalnością inną niż empiryczna. Świadectwo jest przekazem prawdy, w którym nie ma przemocy. Wiara używająca przemocy zaprzecza sobie. Świadectwo jest zaproszeniem do przyjęcia i uczestniczenia w pewnym doświadczeniu, które mnie na coś otwiera, a nie zamyka. Otwiera mnie na jakiś sens, który mogę dostrzec w moim życiu, na decyzje, które mogę podjąć. Przemoc natomiast zamyka.

Benedykt XVI też na tę delikatność Bożego objawienia wskazuje. Zmartwychwstały mógł się objawić całemu narodowi. Tymczasem objawił się Magdalenie i Dwunastu. Nie objawił się w strukturach państwa – w strukturach mocy – tylko w międzyosobowych relacjach. Widać to wyraźnie w trzykrotnym pytaniu skierowanym do Piotra nad brzegiem Genezaret: „Czy mnie miłujesz?”.

A kto Piotrowi uświadomił wcześniej, że rozmawia ze zmartwychwstałym Jezusem? Jan – najbardziej umiłowany Jego uczeń.

Wielkość i majestat bazyliki św. Piotra nie są istotne dla naszej wiary. Jest dla niej istotna bliskość Piotra, Jana i innych z Jezusem. Wracam więc do pytania, skąd niski procent wiary w zmartwychwstanie w badaniach statystycznych? Onieśmiela nowość sytuacji chrześcijaństwa? Jej niezwykłość?

Byłbym ostrożny wobec pytań o wiarę zadawanych w badaniach ankietowych. Kogo się najczęściej pyta? Ludzi w sile wieku, którzy nie myślą jeszcze o śmierci. Starsi ludzie jednak częściej szukają kontaktu z Bogiem. Różnie w życiu było, ale teraz trzeba się dogadać. Stają wobec śmierci, a więc wobec pytania: co z tym życiem? O co w tym wszystkim chodzi? I byłoby chyba zbyt prostackie powiedzieć, że chodzi tu o przysłowie: jak trwoga, to do Boga. Człowiek odarty z rozmaitych czynności, działań i nadziei, z których buduje sobie życie, zaczyna na nowo widzieć pewne rzeczy, o których słyszał od dzieciństwa, ale ich nie rozumiał. Na przykład: jak to jest z tym Zmartwychwstaniem?

Z prawdziwą laicyzacją mamy do czynienia wtedy, gdy po pogrzebie rodziców zależy nam już tylko na odebraniu świadectwa zgonu potrzebnego w postępowaniu spadkowym. ©℗


Więcej artykułów do czytania na Wielkanoc >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2017