Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczęli z impetem: nalotami i ofensywą sił pancernych. Politycznym celem akcji – wymierzonej w siły syryjskich Kurdów (YPG), kontrolujące większość północnej Syrii, w tym Afrin – jest niedopuszczenie, aby Kurdowie połączyli swe enklawy w quasi-państwo.
Choć tutaj chodzi raczej nie (tylko) o czarny humor, lecz o propagandę: tureccy politycy przedstawiają „Gałązkę Oliwną” jako akcję antyterrorystyczną, która „wyzwoli” ludność Afrin i zniszczy „korytarz terroru” (tj. tereny pod kontrolą YPG). Dla Kurdów musi to być gorzka lekcja geopolityki. Ciężar walk z tzw. Państwem Islamskim ponosili właśnie żołnierze YPG – wspierani zachodnimi nalotami i dostawami broni. Ich liderzy flirtowali też z Rosją, która posłała do Afrin „doradców” i miała założyć tam bazy. Teraz Kreml sygnalizuje, że wycofał swych żołnierzy i zgodził się na turecką akcję. I pewnie przygląda się z satysfakcją, jak USA miotają się między dwoma sojusznikami – teoretyczno-strategicznym (Turcją) i faktyczno-doraźnym (Kurdami) – ograniczając się do wyrażania „troski” o rozwój sytuacji. ©℗
CZYTAJ TAKŻE:
Marcelina Szumer-Brysz na blogu „Kawa po turecku” pisze: Ochrona własnych granic i walka terrorystami – tak Turcy wyjaśniają swoją obecność w Syrii. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Ankara angażuje się w dawno wygraną bitwę jedynie w celach wizerunkowych. Bez względu na powody operacja „Gałąź Oliwna” nie ma nic wspólnego z niesieniem pokoju, za to mocno komplikuje i tak już trudną sytuację w Syrii.