Wywrócona szachownica

Jedenaście dni: tyle wystarczyło, by rozkołysać region i zakwestionować wiele z tego, co dotąd wydawało się pewne – w Syrii i nie tylko.

21.10.2019

Czyta się kilka minut

Tureckie czołgi i wspierający Turków syryjscy bojownicy w pobliżu wsi Qirata, północna Syria, 14 października 2019 r. / AAREF WATAD / AFP / EAST NEWS
Tureckie czołgi i wspierający Turków syryjscy bojownicy w pobliżu wsi Qirata, północna Syria, 14 października 2019 r. / AAREF WATAD / AFP / EAST NEWS

Przypomnijmy fakty. Zaczęło się 6 października, gdy prezydent Donald Trump zapowiedział ostateczne wycofanie żołnierzy USA z Syrii i jednostronne przekazanie odpowiedzialności za sytuację w tym rejonie Turcji, Europie oraz państwom regionu – komukolwiek, kto ma z Syrią problem.

Trzy dni później Turcja zaczęła – odwołując się do domniemanej umowy z USA – ofensywę na północną Syrię, kontrolowaną przez tamtejszych Kurdów. Jej deklarowanym celem było utworzenie „strefy bezpieczeństwa” o szerokości 30 km wzdłuż granicy, odepchnięcie (de facto zniszczenie) sił i ośrodków politycznych Kurdów oraz docelowo relokacja części syryjskich uchodźców przebywających w Turcji (to 3,6 mln ludzi).

Wstrząs z konsekwencjami

Turecka operacja wstrząsnęła północną Syrią. Nawet 200 tys. ludzi mogło opuścić domy, uciekając przed bombardowaniami, wojskami tureckimi i – co gorsza – idącymi w pierwszej linii oddziałami protureckiej opozycji syryjskiej. Po obu stronach mogło zginąć łącznie do tysiąca ludzi (wojskowych i cywilów).

Operacja wstrząsnęła też światową opinią publiczną: oto Kurdowie, dzielnie walczący z samozwańczym kalifatem, a przy tym postępowi, zostają porzuceni przez USA i rzuceni na pastwę agresywnej Turcji. Postępowanie prezydenta Erdoğana rozhuśtało wreszcie – do niewyobrażanych rejestrów – relacje turecko-zachodnie. Padły groźby zalania Europy przez Turcję milionami uchodźców i groźby zniszczenia tureckiej gospodarki (przez Trumpa), na przemian z wyrazami zrozumienia, a przynajmniej bezradności ze strony Zachodu. Tymczasem na tereny zajmowane przez Kurdów zaczęły wkraczać rządowe siły syryjskie i wojska rosyjskie (w porozumieniu z Kurdami).

I nagle, 17 października, pada wieść, że specjalna delegacja USA z wiceprezydentem Pence’em i sekretarzem Pompeo ustala w Stambule z Turkami zawieszenie broni w Syrii, zapowiada wycofanie Kurdów na odległość żądanych 30 km i podjęcie rozmów o rozejmie (Kurdowie w tych rozmowach nie uczestniczyli).

Można by powiedzieć, że rollercoaster wyhamował. Patrząc wstecz, można by też orzec, iż pędził on po drodze starej i przewidywalnej: w końcu Turcy od dawna zapowiadali podobne działania (i działali: w początku 2018 r. podbili kurdyjską prowincję Afrin). Także Trump już w grudniu 2018 r. ogłosił i rozpoczął wycofanie wojsk z Syrii, a w styczniu 2019 r. obwieścił swą akceptację dla „strefy bezpieczeństwa”. No i przecież niejedna karczemna awantura między Turcją a Zachodem miała już miejsce, a wszystko wracało do normy...

Jednak tym razem nie może być powrotu do tego, co było – nawet gdyby umowę ze Stambułu udało się zrealizować. Z grona graczy, którzy dotąd siedzieli przy syryjskiej szachownicy, znikają Amerykanie, a mocna figura, jaką byli Kurdowie, staje się pionkiem. Turcja zaś dostaje szacha i czeka na mata.

W historii konfliktu syryjskiego, trwającego od 2011 r., porównywalnym wstrząsem było tylko pojawienie się tzw. Państwa Islamskiego (w 2014 r.) i interwencja rosyjska (w 2015 r.).

USA: odwrót planowy

W ostatnich latach konflikt syryjski, choć bynajmniej nie zamarł, poniekąd się ustabilizował. Reżim w Damaszku, wspierany przez Rosję i Iran, nie tylko przetrwał, ale był zdolny do coraz odważniejszych działań ofensywnych. Opozycja – niedobitki coraz bardziej radykalnych grup radykałów sunnickich – została zepchnięta w region Idlib, gdzie ulega stopniowej marginalizacji. Jedna trzecia kraju (północny wschód Syrii) kontrolowana była przez Kurdów, którzy we współpracy z USA rozbili Państwo Islamskie, uniknęli otwartego konfliktu z Damaszkiem oraz stworzyli efektywne struktury polityczne i wojskowe, z każdym rokiem coraz bardziej przypominające samodzielne państwo.

Kluczowym graczem w tym konflikcie – mimo bardzo ograniczonej obecności militarnej – pozostawały USA, buforujące napięcia między kurdyjskimi towarzyszami broni a tureckimi sojusznikami i blokujące Rosję oraz Iran. Turcja – która dawno pożegnała się z marzeniami nie tylko o odbudowie Imperium Osmańskiego, ale nawet o pozycji patrona arabskich sunnitów – kontentowała się zabezpieczaniem granicy i nadzieją na ograniczanie państwotwórczych postępów Kurdów (niebezzasadnie traktowanych przez Ankarę jako projekt Partii Pracujących Kurdystanu, PKK, i zagrożenie dla bezpieczeństwa oraz integralności terytorialnej samej Turcji).

Dziś faktem staje się wyjście USA z Syrii. Niezależnie od kuriozalnego i gorszącego stylu, w jakim się to odbywa (i licznych niekonsekwencji na poziomie realizacji), jest to proces planowy, spójny z oczekiwaniami amerykańskiego podatnika i wyborcy oraz spójny z polityką Trumpa, który skraca fronty i brutalnie mobilizuje do wysiłku sojuszników (także z Europy). Wreszcie – to proces pozwalający Amerykanom wyjść z syryjskiego klinczu, jako że USA nie miały żadnych widoków na zdominowanie procesu politycznego w Syrii.

Kurdyjskie rozczarowania

W minionych dniach żołnierze USA nie tylko więc opuścili z trudem budowane pozycje, ale zostawili po sobie potężną nieufność wobec Ameryki – zarówno wśród Turków, jak też zwłaszcza Kurdów, jedynych partnerów USA w tym konflikcie.

Choć Kurdowie nie zostali dotąd rozbici przez potężną machinę wojenną Turcji – i niewiele wskazuje, by w najbliższej przyszłości to nastąpiło – to dziś muszą zawiesić swoje marzenia o podmiotowej roli w polityce regionalnej, co jest ich strategiczną klęską. Pozbawieni amerykańskiego parasola, narażeni na militarną presję Turcji, zostali zmuszeni do uznania zwierzchnictwa Damaszku i do wpuszczenia sił rządowych i rosyjskich (na własne pozycje i strategiczną infrastrukturę, jak tama na Eufracie, lotniska czy miasto-symbol Kobane).

Kurdowie są nadal potrzebni Damaszkowi i Moskwie: dają silne struktury administracyjne i potencjał militarny, dają też przeciwwagę wobec Arabów-sunnitów. Ale w Syrii będą odtąd funkcjonować na narzuconych warunkach (i nie ma ich w gremiach, które zajmują się pracami nad nową konstytucją czy procesem pokojowym). Będą też musieli zapłacić wysoką cenę za lata nielojalności wobec prezydenta Asada. Zapewne będzie to udział w ofensywie na opozycyjny Idlib, która prędzej czy później nastąpi.

Inna sprawa, że nie z takich opresji Kurdowie wychodzili w ciągu ostatnich 40 lat.

Bezradna Turcja

Niezależnie od buńczucznych tonów, fatalny jest bilans październikowej ofensywy dla Turcji. Owszem, wbili klin między Kurdów i USA. Owszem, szykuje się redukcja kurdyjskiego parapaństwa w Syrii (choć nie likwidacja). Ale... Turcja nigdy nie mogła się czuć tak samotna i bezradna: USA zagroziły „atomowymi” sankcjami gospodarczymi, sojusznicy z NATO nabrali wody w usta, a w polu tureckie wojsko stanęło naprzeciw Rosjan, co wyraźnie pokazuje granice sprawczości Ankary.

Wreszcie, „strefa bezpieczeństwa” w Syrii miała pozwolić relokować tam znaczną liczbę uchodźców syryjskich, rozładować narastające na tym tle napięcie w Turcji i stworzyć bufor między Turcją a Kurdami. Jednak nie ma na to szans. Co więcej: skutkiem zbliżającej się nieuchronnie ofensywy Asada i Rosjan na Idlib może być eksodus do Turcji kolejnych 2-3 mln uchodźców – szczególnych, bo mających za sobą lata warunków frontowych, wrośniętych w radykalne struktury opozycji islamskiej i bynajmniej nie ciepło nastawionych do Turcji.

Sukces Asada i Iranu

Choć ani Amerykanie, ani Kurdowie, ani Turcy nie nadawali tonu konfliktowi syryjskiemu w ostatnich latach, ich miejsce było wyraźnie zaznaczone, pozycje mniej lub bardziej mocne, a w ręku mieli mocny pakiet blokujący rozwiązania forsowane przez Damaszek, Moskwę i Teheran. Dziś, po tych 11 dniach, sytuacja jest już zupełnie inna.

Turecka operacja „Źródło Pokoju” i ekwilibrystyki Waszyngtonu – to jeden z największych sukcesów reżimu Asada od początku wojny (a na pewno sukces osiągnięty najtańszym kosztem). Doszło do neutralizacji najbardziej niebezpiecznych dla Asada mocarstw (USA i Turcji) oraz do rozpoczęcia nowej i spektakularnej fazy reintegracji jednej trzeciej kraju, dotąd kontrolowanego przez Kurdów.

Co ważne, proces ten odbywa się metodami politycznymi, przy akceptacji – i częściowo zachęcie – samych Kurdów. Obiecuje nie tylko ziemię z jej bogactwami (np. kontrolowanymi dotąd przez Kurdów złożami ropy), ale też efektywne struktury administracyjne i siłę zbrojną. Bo jednym z nieoficjalnych, ale przecież oczywistych punktów umowy syryjsko-kurdyjskiej jest przejście sił kurdyjskich pod komendę Syryjczyków i Rosjan.

Satysfakcji Asada wtóruje Iran: siły USA znikają z kluczowego dla Irańczyków państwa. Znikają w stylu, który w regionie postrzegany jest jako słabość, zdrada (wykorzystanego sojusznika: Kurdów) i uległość (i to wobec krnąbrnego klienta USA, tj. Turcji). Rozwój sytuacji w Syrii jest doskonałym przedłużeniem sukcesów irańskich w Jemenie oraz konsekwentnego osłabiania Arabii Saudyjskiej (regionalnego rywala i jednocześnie klienta Waszyngtonu). Jakby tego było mało: ostatnio Saudowie rozwiązania swoich problemów coraz otwarciej szukają w Rosji, a nie w USA.

Rosja głównym zwycięzcą

Jednak graczem, który najbardziej „zasłużył” sobie, by odcinać kupony od dzisiejszej sytuacji, jest Rosja. Moskwa zapracowała sobie na mocną pozycję już w latach 2015-16, gdy jej lotnictwo – wspierające syryjskie i irańskie siły lądowe – pozwoliło obronić reżim i przejść do ofensywy (także kosztem Turcji). Ale to był dopiero początek: dziś Rosja kontroluje proces polityczny w Syrii. Posiada rozległe instrumentarium nacisków i ofert pod adresem Damaszku, Teheranu, Ankary, Kurdów, a do pewnego stopnia także państw Zachodu.

W czasie ostatniej tureckiej operacji Rosja była w stanie – równocześnie! – udzielać politycznego przyzwolenia Turcji (blokując antyturecką rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ) i udzielać jej wsparcia militarnego (rozpoznanie), jak też podkreślać nielegalny charakter operacji tureckiej, zajmować pozycje kurdyjskie (będące celem Ankary) i trzymać palec na spuście rozpoczynającym ofensywę w Idlibie. To Rosja ma instrumenty, które pozwalają jej rozgrywać przeciwko sobie Damaszek, Teheran, Ankarę i Kurdów albo kanalizować ich wysiłki w wygodnym dla siebie celu. Jeden warunek: będzie mogła to osiągać dopóty, dopóki sytuacja w Syrii i regionie pozostaje napięta.

Nieodmiennie jednak głównym adresatem syryjskiej polityki Rosji pozostaje Zachód: to pogłębiający się rozziew między Turcją a USA/NATO, który Rosja podsyca i rozgrywa, daje jej nadzieje na osiągnięcie strategicznych sukcesów, a nie na zajęcie kolejnego kurdyjskiego miasteczka.

W roli widza

Ostatnie dwa tygodnie dały ogromną okazję do rekonstrukcji lokalnych zawiłości konfliktu wokół Syrii, do ilustrowania samopotwierdzających się prawideł geopolityki, do perwersyjnego kontemplowania twitterowych bonmotów Trumpa (np. o jego mądrości i Kurdach, którzy nie lądowali w Normandii, albo o Syrii jako bezwartościowym piachu). Były też impulsem do pochylenia się nad tragedią wojny, tragedią Kurdów i masowych przejawów solidarności z ofiarami. Zwłaszcza europejscy politycy dawali wyraz oburzeniu działaniami Turcji, troskali się o uchodźców i ostrzegali przed odrodzeniem Państwa Islamskiego oraz powrotem terroru do Europy.

Jednak w tym wszystkim dominuje postawa widza, ograniczona do kategorii moralnych i estetycznych. Tymczasem – zwłaszcza z perspektywy Europy – problem Bliskiego Wschodu narasta, a ci, którzy (w różnym stylu i przy dyskusyjnych efektach) parali się nim – czyli USA, Turcja i Kurdowie – są dziś słabsi lub nieobecni.

Łatwo jest gardłować za Kurdami, ale zapewne mało kto z wyrażających swą solidarność chciałby wysłać tam europejskie wojska (pytanie też, czy są tu możliwości techniczne). Łatwo wybrzydzać na Turcję, ale jej problem z Syrią (i Kurdami, i uchodźcami) jest faktem, a dotychczasowa pomoc finansowa dla Ankary kroplówką, dla Unii zaś łatwym samousprawiedliwieniem. Łatwo obśmiewać Trumpa, ale on ma rację, że Syria (uchodźcy, terroryści) to problem Europy, nie USA, nakłady na rozwiązanie tego problemu rozkładają się zaś dalece nierównomiernie. Tragikomiczne są zarzuty o nieracjonalności Waszyngtonu i nielojalności wobec sojuszników: Trump wykazał się przecież daleko posuniętą elastycznością wobec Turcji, swego NATO-wskiego sojusznika.

Pozostaje Syria, w której rękę na „kurku” z uchodźcami i terrorystami (np. sprawa Idlibu i jeńców z Państwa Islamskiego) trzymają Rosja z Iranem. Świadomi, jak potężna jest to karta przetargowa. Pozostaje Turcja, zaplątana w węzeł problemów wewnętrznych i regionalnych, właściwie bezbronna wobec osaczającej ją Rosji i coraz bardziej skora do desperackich gestów (jak odblokowanie migracji do Europy).

Bezrefleksyjność i bezradność Europy wobec tego, co się dzieje w jej bezpośrednim sąsiedztwie, to nie największy powód do troski. Co jednak nie powinno być pociechą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2019