Wyjście z szafy

Bez ludzi takich jak Harvey Milk reżyser Van Sant nie mógłby dziś kręcić swoich filmów. A już na pewno tych spoza głównego nurtu, gdzie jak nikt potrafi zajrzeć w dusze seksualnych odmieńców.

27.01.2009

Czyta się kilka minut

Twórca "Paranoid Park" po raz kolejny porzuca eksperymentowanie na rzecz kina dla szerokiej widowni. Van Sant przypomina w tym samego Harveya Milka: próbuje dotrzeć ze swym przekazem do możliwie rozległego grona. Uprzytamnia, że w świadomości wielu konserwatywnych Amerykanów postulaty radnego z San Francisco (jak choćby walka o swobodę wykonywania zawodu bez względu na homoseksualną orientację) bywają nadal kwestionowane, nie mówiąc o codziennych, pospolitych uprzedzeniach, nie tylko w USA.

"Drodzy degeneraci!" - zwraca się filmowy Milk do przyszłych wyborców. Po przeprowadzce z Nowego Jorku do San Francisco otwiera tam sklepik, skupiający lokalną gejowską społeczność. Ale nie chce być barwnym imprezowiczem z homoseksualnego getta. Nie wystarcza mu fakt, że jego dom stał się przytuliskiem dla ukrywających przed otoczeniem swoje preferencje. Harvey zamienia więc image podstarzałego hipisa na garnitur i ulizaną fryzurę z przedziałkiem. Z megafonem wychodzi na ulicę. To, co prywatne, staje się dlań coraz bardziej publiczne. Ten wielbiciel opery, idealista i wytrawny gracz, a zarazem pierwszy amerykański polityk wyższego szczebla otwarcie przyznający się do swej orientacji, w kampanii o urzędniczy fotel potrafi dotrzeć również do wykluczonych innej maści. Dla niego liczy się przede wszystkim "sprawa". Aż do końca - czyli do momentu, kiedy przyjdzie mu za tę sprawę zginąć.

Van Sant w barwnym, dynamicznym obrazie, przypominającym fakturą rozpolitykowane kino lat 70., buduje swemu idolowi pomnik, choć jednocześnie dostrzega na nim pewne rysy. Przedstawione w filmie homoseksualne środowisko też miewa swoje uprzedzenia - na przykład wobec kobiet, w tym również lesbijek. Widzimy też, jak całkowicie oddany swojej misji "obywatel Milk" traci szanse na udany związek z kolejnymi partnerami. Sean Penn (jedna z ośmiu nominacji dla filmu do tegorocznych Oscarów) gra bez gwiazdorskiego nimbu, nieatrakcyjny w swoim nowym przebraniu, choć jednocześnie potrafi skupić na sobie całą naszą uwagę - niczym przemawiający do tłumów charyzmatyczny polityk. Wielką siłą tej postaci jest jej autoironia. Harvey doskonale zdaje sobie sprawę, że zapowiadany w anonimowych listach zamach na jego życie tylko przysłuży się "sprawie". Wszak nic tak nie wzmacnia i nie jednoczy jak męczeński mit. Van Sant świadomie i bez ogródek do tego mitu się odwołuje, nie bacząc na zarzuty, że robi film z gatunku społecznie i politycznie zaangażowanych. Albowiem jest w tym także ton niezwykle osobisty. "Obywatel Milk" to film-manifest zrobiony z żarliwej potrzeby wykrzyczenia światu swojej solidarności i osobistej wdzięczności dla zastrzelonego w 1978 r. bohatera.

Nie ujmując wiele głównemu wątkowi biograficznemu, prawdziwie wielkie kino ujawnia się w "Obywatelu Milku" w niedorysowanych do końca historiach pobocznych. Jak w dyskretnej, a zarazem tragicznej opowieści o radnym Danie Whicie, kryptogeju, który w imię politycznej kariery i świętego spokoju zdecydował się pozostać "w szafie". Albo w epizodzie z homoseksualnym chłopcem z Minnesoty, który miał być wysłany przez rodziców na leczenie psychiatryczne. Milk w rozmowie telefonicznej doradza mu ucieczkę z domu, ale już za chwilę widzimy, że chłopiec jest... na wózku inwalidzkim.

Ktoś powie, że to tylko retoryczny chwyt mający uwiarygodnić aktywność tytułowego bohatera. Jednakże Van Santowi udaje się zachować chwiejną w takich przypadkach równowagę pomiędzy wypowiedzią artystyczną a ideologiczną agitką. Może z wyjątkiem finału, gdzie w sposób nazbyt dosłowny składa hołd gejowskiemu aktywiście z Kalifornii. Ale przypomnijmy: "Obywatel Milk" opowiada o czasach, kiedy walka gejów toczyła się o podstawowe prawo do godnego życia w społeczeństwie. Toteż element heroiczny, jakkolwiek nachalny i podany z namaszczeniem raczej obcym oszczędnej poetyce Van Santa, znajduje tu rację bytu.

OBYWATEL MILK ("Milk") - reż. Gus Van Sant, scen. Dustin Lance Black, zdj. Harris Savides, muz. Danny Elfman, wyst. Sean Penn, Emile Hirsch, Josh Brolin i inni. Prod. USA 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009