Wśród Panter. Wszystkie walki Angeli Davies

Była twarzą z plakatów, sztandarów i t-shirtów. Angela Davies nie chciała czekać z wolnością na lepsze czasy. Walczyła o wszystko, dla prawie wszystkich.

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Angela Davies przemawia na wiecu ulicznym. USA, 1974 r. / AP / EAST NEWS
Angela Davies przemawia na wiecu ulicznym. USA, 1974 r. / AP / EAST NEWS

Patetyczne określenie „żywa legenda” pasuje do niej jak do mało kogo. Urodzona 78 lat temu Angela Yvonne Davies była głosem i twarzą Black Power, a teraz inspiruje ruch Black Lives Matter. W latach 1970-72, kiedy oczekiwała na proces za dostarczenie broni zabójcom sędziego Haleya, ludzie z całego świata słali słowa solidarności. W komunistycznej Polsce nawet drużyny harcerskie pisały listy do „imperialistycznych” władz USA z żądaniem uwolnienia aktywistki. Rolling Stones śpiewali o niej „Sweet Black Angel”, a John Lennon i Yoko Ono napisali „Angelę”.

Obie piosenki mówiły o kimś, kim w rzeczywistości wcale nie była – o słodkiej idealistce tragicznie zakochanej w rewolucjoniście i z powodu miłości siedzącej w więzieniu. Nieprawda, Davies była motywowana przez ideę walczącego komunizmu. Ale była przy tym dumna i piękna. Dumę nosiła na wierzchu, ale to jej piękno fizyczne uczyniło z niej ikonę wolnościowego zrywu Czarnych. Angela z długą szyją i bujnym afro spoglądała na osiadłą na mieliźnie rasowych i klasowych nierówności Amerykę z wyższością, jaką dobrze znała z przedrewolucyjnego życia.

Bodaj raz wcieliła się w kogoś innego. Wychowując się w Alabamie, gdzie Ku Klux Klan w latach 50. wciąż działał legalnie, szybko dostrzegła, że świat porządkują kolory, a jej przypadł w udziale ten najtrudniejszy. Marzenie o ucieczce motywowało ją do nauki. Pewnego dnia, gdy miała siedemnaście lat, weszła wraz z młodszą siostrą Fanią do butiku z drogimi butami. Rozmawiały po francusku, odgrywając role turystek z Martyniki. Takim niecodziennym klientkom pozwolono przymierzać buty w salonie, a nie na zapleczu. W pewnym momencie dziewczęta przerwały grę, śmiejąc się białej obsłudze w twarz. Jako Francuzki były dla nich pełnoprawnymi ludźmi, jako Amerykanki – nie.

Niedługo potem wyjechała na studia do Paryża. Francja, też hołdująca rasizmowi, nie uwiodła jej. Ani Niemcy, gdzie studiowała u Theodora Adorno. W 1968 r. wróciła do Stanów i stała się wrogiem publicznym. „Musimy walczyć o Twoje życie tak, jakby chodziło o nasze własne (…) i zagrodzić własnymi ciałami przejście do komory gazowej. Bo jeśli zabiorą ciebie o świcie, to wieczorem przyjdą po nas” (przeł. Juliusz Kydryński) – pisał dwa lata później James Baldwin w „Otwartym liście do mojej siostry, Angeli Davies”.

Czarna Pantera

Po powrocie z Frankfurtu dostała etat na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, gdzie miała pisać doktorat pod kierunkiem Herberta Marcusego, ale wyrzucono ją za członkostwo w Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Pod wnioskiem podpisał się gubernator Kalifornii Ronald Reagan. Uważała się za komunistkę i głośno o tym mówiła, na Kubie uścisnęła dłoń Fidelowi Castro. Dla establish­mentu stała się terrorystką. Wtedy zbliżyła się do Partii Czarnych Panter, z którą po dziś dzień jest kojarzona, choć oficjalnie nie była jej członkinią.

Historia Czarnych Panter zaczęła się, kiedy Davies studiowała w Europie. Partię założyło dwóch chłopaków z Oakland, z klasy robotniczej, Huey P. Newton i Bobby Seale, pod wpływem śmierci Malcolma X i tekstów Frantza Fanona. Jako „wyklęci tej ziemi” uważali, że czarne dzielnice to wewnętrzne kolonie białej Ameryki. „W 1966 roku nazywaliśmy siebie Czarną Partią Nacjonalistyczną, ponieważ myśleliśmy, że narodowość jest odpowiedzią” – wspominał Newton. Okazało się jednak, że nacjonalizm jest nagi w tym klasowym świecie, i jeśli ma dać czarnym nadzieję, musi być ubrany w socjalizm.

Paul Alkebulan, autor „Survival Pending Revolution”, krytycznej historii partii, zauważa, że od początku istniały dwie przeciwstawne narracje o Czarnych Panterach. W świetle pierwszej to siatka anarchistów i pospolitych przestępców o nierealistycznych politycznych pretensjach. Wedle drugiej to przede wszystkim organizacja samopomocowa, walcząca o godność czarnych Amerykanów, maniakalnie zwalczana przez J. Edgara Hoovera, dyrektora FBI, inicjatora wymierzonej w nich akcji wywiadowczej Cointelpro. Popkulturowe obrazy Czarnych Panter, których nie brakuje w ostatnich latach, czerpią głównie z tej drugiej opowieści.

„Proces siódemki z Chicago” (2020) w reżyserii Aarona Sorkina pokazuje niezłomność Bobby’ego Seale’a, którego wspierają biali współsądzeni za podżeganie do przemocy w trakcie antywojennych demonstracji w 1968 r. „Seberg”, filmowa biografia Jean Seberg z 2019 r., zatrzymuje się na fascynacji i podziwie aktorki dla Panter, które niczym pionierzy organizują wolnościowe szkoły i udzielają pomocy rzeczowej najsłabszym grupom Afroamerykanów. Zarówno czarni aktywiści, jak i wspierająca ich gwiazda stają się ofiarami perfidnych działań FBI. Zeszłoroczny „Judasz i czarny Mesjasz” Shaki Kinga jest hagiografią Freda Hamptona, lidera partii w Chicago, inicjatora akcji darmowych śniadań dla dzieci i opieki medycznej dla czarnych mieszkańców. Policja zamordowała go podstępnie, w czasie snu, w 1969 r. Miał wówczas jedynie 21 lat, a zdradził go jego własny szef ochrony, William O’Neal, złodziej samochodów zwerbowany przez FBI, który w zamian za wolność wstąpił do Panter i przez kilka lat był informatorem Hoovera.

Ocena Czarnych Panter powinna być bardziej złożona, a historia Angeli Davies stanowi część skomplikowanego bilansu ich działań. Kiedy młoda akademiczka zaczęła się interesować Panterami, ich partia osiągała pełny rozkwit. Na początku lat 70. działała w 61 miastach, mając ponad 2 tys. członków i wiele razy więcej sympatyków. Struktury partii powstały też w kalifornijskim więzieniu San Quentin. Kiedy w 1970 r. w pobliskim zakładzie karnym w Soledad zginęło trzech więźniów, a odpowiedzialny za ich śmierć biały strażnik nie poniósł konsekwencji, George Jackson, Fleeta Drumgo i John Cluchette, znani jako Bracia Soledad, zabili w odwecie innego strażnika. Jackson siedział wcześniej w San Quentin, stając się lokalnym liderem czarnych aktywistów.

Davies, poruszona nierównymi praktykami sądzenia białych i czarnych, stanęła w obronie Braci Soledad. Aby wymusić zwolnienie Jacksona, jego ­młodszy brat Jonathan przeszmuglował broń do sądu, gdzie inni czarni więźniowie składali zeznania. Wzięto zakładników, a ­sędzia Harold Haley, Jonathan Jackson i dwóch więźniów zginęło w obławie. Broń, którą się posłużyli, należała do Angeli Davies. Twierdziła, że młody Jackson, który był w tym czasie jej ochroniarzem, wziął pistolety bez jej wiedzy. Zaczęła się ukrywać, złapano ją dwa miesiące później w Nowym Jorku. Groziła jej kara śmierci, ostatecznie została uniewinniona i oczyszczona ze wszystkich zarzutów. George Jackson zginął rok później przy próbie ucieczki z San Quentin.

Davies, Jackson i inni stali się bohaterami zbiorowej wyobraźni. Ta-Nehisi Coates w rozliczeniowym eseju „Między światem a mną” (2015, pol. wyd. 2021) wspomina, że jego ojciec był kapitanem lokalnego oddziału Partii Czarnych Panter: „Podobało mi się, że jej członkowie nosili broń palną, bo broń wydawała się uczciwa. Z krajem, który zaprojektował ulice patrolowane przez despotyczną policję, broń komunikowała się w jego podstawowym języku – języku przemocy. Porównywałem Pantery do przedstawianych mi w szkole bohaterów – mężczyzn i kobiet, którzy wydawali mi się absurdalni i sprzeczni ze wszystkim, co znałem”. Davies, niezachwiana i radykalna, błyszczała na ich tle.

Napisać kobietę

W 1971 r. Newton ogłosił koniec walki siłowej, dyskredytując zwolenników partyzantki. Mimo sprzeciwu Newtona działalność kontynuowała Czarna Armia Wyzwolenia, zbrojne ramię partii. Jej czołową bojowniczką była Assata Shakur z Nowego Jorku. O ironio, to własna przemoc czołowego moralisty Panter stała się gwoździem do trumny tej organizacji. W 1974 r. Newton został oskarżony o zabójstwo młodziutkiej pracownicy seksualnej i uciekł na Kubę, w 1977 r. wrócił na proces w Oakland, w trakcie którego napadano i zastraszano świadków. Defraudował też pieniądze przeznaczone na akcje pomocowe. Dzięki kobietom, z ­Elaine Brown na czele, partia przetrwała do 1982 r., koncentrując się na pomocy socjalnej i edukacji. Davies była dla nich inspiracją.

Na przykładzie Czarnych Panter wyraźnie widać zakręty na drodze czarnych aktywistek do samoświadomości. W ogłoszonym u zarania partii Programie Dziesięciu Punktów żaden nie dotyczy spraw kobiet. Nacjonalizm schlebiał patriarchatowi, a pozycję kobiet uważano za pomocniczą względem mężczyzn. Oddziaływanie tego dyskursu było tak silne, że działaczki nie protestowały. Jednak pod powierzchnią wrzało. Skoro jesteś w stanie nosić broń, kiedy partia jest zagrożona, to dlaczego w czasie pokoju twoje główne zadanie to robienie dzieciom kanapek?

„Wierzymy, że rola Czarnych Kobiet jest taka sama jak innych w wysiłkach, by edukować, mobilizować, organizować i walczyć ze wszystkich sił” – głosił manifest opublikowany w partyjnej gazecie „Right On!” w grudniu 1971 r. Członkinie były lepiej wykształcone niż ich towarzysze i stopniowo obejmowały ważne funkcje. Liderki partii nie uważały się za część ruchu na rzecz emancypacji kobiet – ich sojusznikiem był czarny mężczyzna, a nie biała kobieta.

W swoich książkach Davies, ideolożka Panter, komunistka i feministka, szuka przyczyn tego rozłamu. W 1974 r. powstała „Autobiografia”, gdzie doświadczenie kobiety, czarnej, akademiczki po awansie klasowym staje się źródłem rzeczywistości społecznej, a nie jedynie jej kadrem. W tym samym czasie Hélene Cixous publikuje „Śmiech Meduzy”. Padają w nim słowa, które staną się refrenem całego pokolenia feministek: „Chodzi o to, by kobieta siebie napisała: musi zacząć pisać o kobiecie i wprowadzić kobiety w świat pisma, z którego zostały wyparte z taką samą gwałtownością, jak i z odczuwania swoich ciał”.

Takie zadanie stawia Davies swoim książkom. Najsławniejsza, „Kobiety, rasa, klasa” z 1981 r. właśnie ukazała się po polsku w wydawnictwie Karakter. Jedną z przyczyn jej powstania było rozczarowanie debatą o niewolnictwie, która przetoczyła się przez Stany w latach 70. i nie podejmowała na serio kwestii zniewolonych kobiet. „Kiedy zostanie spisana prawdziwa historia walki z niewolnictwem, kobiety zajmą ważne miejsce na jej kartach, bo sprawa niewolnicza dotyczyła ich w wyjątkowym stopniu” – prorokował wiek wcześniej Frederick Douglass, były niewolnik i abolicjonista popierający emancypację kobiet. Davies spełnia jego życzenie. Upomina się o nieokrojoną pamięć o niewolnicach, widząc w nich prekursorki ruchu Black Power.

Trzy siostry

Książka Davies nie jest kobiecą historią niewolnictwa, ale opowieścią o trzech siostrach – płci, rasie i klasie – oraz trzech braciach – rasizmie, patriarchacie i kapitalizmie, których drogi się przecinają, rodząc różne poziomy nierówności. Davies interesują zwłaszcza koalicje i konflikty między grupami walczącymi z nierównościami o różnym źródle i ciężarze.

Dla wielu białych Amerykanek z klasy średniej sprzeciw wobec niewolnictwa był sposobem wyrażania własnych frustracji. Swoje położenie w małżeństwie i rodzinie chętnie porównywały do niewolniczej pracy. W poczuciu wspólnoty losu z czarnymi było jednak więcej retoryki niż głębokiej empatii. „Ruch antyniewolniczy pozwolił kobietom z klasy średniej dowieść własnej wartości na innym polu niż w przypisanej im roli żon i matek – uważa Davies. – Głęboko i żarliwie angażowały się w walkę z niewolnictwem, ponieważ dawało im to ekscytującą odmianę”.

Jednak deklaracja z Seneca Falls (1848), najważniejszy manifest ruchu kobiecego z tamtych lat, skupiał się na interesie niepracujących białych kobiet z tak zwanych „dobrych domów”, na ich prawach do własnego majątku, edukacji, autonomii w małżeństwie i równych praw w sytuacji rozwodu. Białe aktywistki niekoniecznie były zwolenniczkami zniesienia segregacji rasowej. Przekonał się o tym wierny sojusznik sprawy kobiecej, Frederick Douglass. Jego córka, przyjęta do szkoły dla dziewcząt w Rochester, nie mogła zasiadać w jednej klasie z białymi uczennicami. Zakazała jej tego dyrektorka, niedawna abolicjonistka.

Podobnie było z postulatem praw wyborczych dla czarnych mężczyzn. Emancypantki widziały w nim zagrożenie dla sprawy praw wyborczych białych kobiet. Wykreowały sytuację wyścigu – kto pierwszy zmiękczy zatwardziałe serca konserwatystów z Południa i uszczknie coś dla swojej grupy. Na manifestacjach zalecały, by czarne koleżanki szły w ostatniej grupie, tak aby nie zrazić białych mężczyzn do 19. poprawki. Czarne kobiety, ze świetnie wykształconą Mary Church Terrell i Idą B. Wells na czele, wsparły więc czarnych mężczyzn.

Białych i czarnych kobiet, robotnic, nauczycielek i pań domu nie połączył też XIX-wieczny ruch na rzecz „dobrowolnego macierzyństwa”, który wiele lat później przekształcił się w kampanię na rzecz praw reprodukcyjnych. Wydawałoby się, że ta sprawa będzie łączyć wszystkie kobiety, bez względu na klasę i kolor skóry. A jednak przez wiele lat ruch kierował się perspektywą białej klasy średniej i hasłami wolności wyboru, zamiast zastanowić się nad jego realnością. Perspektywa kobiet pokątnie przerywających ciążę z powodu braku środków do życia, konieczności pracy lub przemocy domowej znajdowała się poza przestrzenią empatii. Białe nie dostrzegały też drugiej strony medalu – przymusowych sterylizacji dokonywanych na czarnych kobietach z klasy niższej.

Czarne działaczki zerwały też sojusz, występując przeciw linczom i fałszywym oskarżeniom czarnych mężczyzn o gwałty na białych kobietach. Nie chciały bagatelizować przestępstwa gwałtu, ale zdawały sobie sprawę, że „mit czarnego gwałciciela białych kobiet jest bliźniakiem mitu złej czarnej kobiety – oba mają na celu uzasadnić i ułatwić nieustanny wyzysk Czarnych obojga płci”. Systematyczna kampania przeciw linczom przyniosła pewne efekty. W 1930 r. założono Stowarzyszenie Południowych Kobiet na rzecz Zapobiegania Linczom, którego członkinie przekonywały, że lincz godzi w wartości chrześcijańskie.

Jednak jeszcze w latach 70. zeszłego wieku, kiedy w celi śmierci siedział Delbert Tibbs, niewinnie skazany za gwałt na białej siedemnastolatce, niemal do samego uniewinnienia nie otrzymał wsparcia od białych organizacji feministycznych. Davies angażowała się w jego obronę i długo bezskutecznie zabiegała o wsparcie u białych. Nie oskarża ich jednak o tchórzostwo.

Zdaniem Davies wszystkie elementy tej układanki, walczące o wolność białe kobiety, czarne i czarni, robotnice i robotnicy są zakładnikami kapitalizmu. Kalkulują sojusze i wyłamują się z nich po to, by nie wypaść z gry. Ta rozgrywka toczy się na rynku idei i polityki, ale kostką rzuca gospodarka. Davies zamyka swoją książkę peanem na cześć socjalizmu jako jedynego politycznego rozwiązania problemu potrójnej dyskryminacji czarnych kobiet z klasy robotniczej.

Prof. Małgorzata Fidelis, autorka posłowia do „Kobiet, rasy, klasy” przypomina, że podziwiający Davies wschodni Europejczycy widzieli w niej przede wszystkim obrończynię praw człowieka, a nie komunistkę. Czyżby się pomylili? Podróżując po Związku Radzieckim i NRD, niedługo po wyjściu z więzienia w 1972 r., Davies milczała o tamtejszych więźniach politycznych, odmówiła poparcia czechosłowackim dysydentom, gdy wprost ją o to poproszono, nie agitowała na rzecz wschodnioeuropejskich kobiet i mniejszości seksualnych prześladowanych przez reżimy komunistyczne, mimo że robiła to wielokrotnie, jeśli chodziło o kobiety, lesbijki i gejów żyjących w kapitalistycznej Ameryce. Jej mentor Herbert Marcuse nie wahał się zarzucić jej hipokryzji. Nawet po upadku ZSRR nie dokonała rozrachunku z komunizmem. Dziś też budzi sprzeczne emocje, wybierając jedne sojusze, a pomijając inne.

W ostatnich latach zaangażowała się w jednoznaczne poparcie sprawy palestyńskiej i ponosi tego konsekwencje. W 2019 r. Instytut Praw Obywatelskich w jej rodzinnym Birmingham w Alabamie zrezygnował z uhonorowania jej nagrodą, a w kwietniu 2021 jej wykład na Uniwersytecie Butler w Indianapolis został odwołany po protestach proizraelskich studentów. Natomiast o Europie Wschodniej i Rosji wypowiada się bardzo rzadko. Teraz też milczy. ©

Angela Y. Davies, KOBIETY, RASA, KLASA, przeł. Dariusz Żukowski, posłowie Małgorzata Fidelis, Karakter, Kraków 2022.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wśród Panter