Marzenie i strach

Przeczytał na studiach słynne pytanie Saula Bellowa: „Kto jest Tołstojem Zulusów?”. Zajęło mu dwie dekady, nim znalazł odpowiedź: Tołstojem Zulusów jest Tołstoj.

07.06.2021

Czyta się kilka minut

Ta-Nehisi Coates na Międzynarodowym Festiwalu Książki i Filmu „Étonnants Voyageurs”, Saint-Malo, Francja, maj 2016 r. / DAVID LEVENE / EYEVINE / EAST NEWS
Ta-Nehisi Coates na Międzynarodowym Festiwalu Książki i Filmu „Étonnants Voyageurs”, Saint-Malo, Francja, maj 2016 r. / DAVID LEVENE / EYEVINE / EAST NEWS

Mężczyzn było trzech. Pierwszy nazywał się James Baldwin. Miał 38 lat, gdy 7 lipca 1962 r. w towarzystwie swojej siostry Glorii wylądował w Dakarze w Senegalu – i zadziwił się. Po raz pierwszy w życiu był bowiem otoczony przez – wyłącznie – czarnoskórych. Owszem, podczas wizyt w USA (na stałe mieszkał w Paryżu) obracał się w towarzystwie Martina Luthera Kinga i odwiedzał czarne getta. Jednak atmosfera panująca w Dakarze była inna. Gdy na ulicy ktoś „spytał jego i Glorię, czy są Dahomejczykami – pisze w biografii pisarza David Leeming – Baldwin nagle zrozumiał, że nie musi się bać”.

Pokłosiem tego poczucia był esej „Zadrżał mój loch”, napisany w formie listu do syna Glorii. Baldwin przestrzegał w nim chłopaka, by nie zapomniał o tym, co spowodowało strach, jaki on i inni czarni czują w Stanach: „zbrodni, o którą oskarżam mój kraj i moich rodaków: niszczyli i niszczą setki istnień, nie wiedząc o tym i nie chcąc wiedzieć”.

Drugi mężczyzna nazywał się Barack Obama. Miał 45 lat. Jako nastolatek czytał Baldwina, by dowiedzieć się, co to znaczy być czarnym w Ameryce. 10 lutego 2007 r. na schodach przed Starym Kapitolem w Springfield ogłosił swoją kandydaturę na urząd prezydenta. „Podsumowałem najważniejsze wątki: potrzebę (...) zajęcia się długofalowymi problemami, takimi jak: opieka zdrowotna i zmiana klimatu, przekroczenie partyjnych podziałów w Waszyngtonie” – pisał o tym dniu w „Ziemi obiecanej”. O rasie nie wspomniał ani słowem, jego język nie był też, zarzucono mu, językiem czytelnika Bald­wina. W 2020 r., w rozmowie z PEN Center wyjaśnił, czemu wybrał taki styl na przemowę: „bo James Baldwin nie musiał wyruszać na poszukiwanie wyborców”.

Trzeci mężczyzna – bohater tego tekstu – nazywał się Ta-Nehisi Coates. Miał 32 lata. Podobnie jak drugi, w młodości także czytał pierwszego. W pół wieku po wizycie tegoż w Senegalu i kilka dni po tym, jak drugi ogłosił swoją kandydaturę, siedział u pośrednika pracy w nowojorskim Harlemie. Swe dotychczasowe życie zawodowe uważał za porażkę: od kilku lat próbował utrzymać się z pisania i jego próby spełzały na niczym. To, co pisał – wiedział – miało znaczenie; ale znaczeniem trudno było nakarmić żonę i kilkuletniego syna.

„Społeczeństwo niemal z konieczności każdą historię sukcesu zaczyna opowieścią, która najbardziej mu służy – powiada Coates w wydanym właśnie po polsku auto­biograficznym eseju „Między światem a mną”. – W Ameryce prawie zawsze będzie to opis czynu dokonanego przez wyjątkową jednostkę”. Tak – zapewne – dałoby się opowiedzieć też jego historię. W końcu: w kilka lat po wizycie u pośrednika stał się najważniejszym intelektualistą swego pokolenia, a cytowany esej był bestsellerem, zdobywcą National Book Award i finalistą nagrody Pulitzera.

To jednak niewłaściwa rama dla tej opowieści. Koncentrując się na osobistym sukcesie Coatesa, nie można bowiem ująć czasów, w których dokonał się jego wzlot. Ktoś mógłby powiedzieć, że to czasy, w których dowcip opowiadany niegdyś przez Richarda Pryora – „a co by było, gdyby prezydent był czarny?” – przestał być dowcipem i Ameryka zechciała posłuchać opowieści o czarnym doświadczeniu. Ten ktoś nie miałby jednak racji.

Z lęku

Choć owszem – pisał Coates w wydanym w 2017 r. „We Were Eight Years in Power” – sukces Obamy sprawił, że amerykańskie media otworzyły się na głosy czarnoskórych, to społeczeństwo nie przyjęło czarnej historii jako własnej. Pozostała mu obca. Obcość owa nie polegała tylko na „zobojętnieniu okazywanym przez białych – jak pisała Reni Eddo-Lodge – gdy osoba o innym kolorze skóry dzieli się swym doświadczeniem”. Przeciwnie: była destrukcyjna. Wynikała z niej bowiem ta emocja, której brak w senegalskim mieście sprawił, że Baldwin napisał esej dla siostrzeńca: strach. Jemu właśnie poświęcone jest „Między światem a mną”.

Coates idzie tropem Baldwina: konstruuje tekst jako list do swego – wówczas nastoletniego – syna. Jego opowieść jest jednak inna niż „Zadrżał mój loch”. Jeżeli Baldwin tylko wyjaśniał siostrzeńcowi, jakie są powody jego strachu – „ten niewinny kraj zepchnął Cię do getta, w którym miałeś zginąć. (...) Urodziłeś się tam, gdzie się urodziłeś, i czekała Cię taka, a nie inna przyszłość, ponieważ byłeś czarny” – Coates uprzytamnia synowi coś innego: że strach, który odczuwa, służy podtrzymaniu istnienia Ameryki.

Zaczął się bać – powiada – nie sam z siebie, lecz został tego nauczony. Urodzony w 1975 r. w wielodzietnej rodzinie, był synem niegdysiejszego członka Czarnych Panter i wydawcy, własnym sumptem upubliczniającego klasykę czarnej literatury. „Mój ojciec był wysoki, poważny, przystojny. Nocami grillował tofu, na parze gotował basmati i myślał o rewolucji” – pisał o nim w swej pierwszej książce. „The Beautiful Struggle” została wydana w tym samym roku, w którym Obama wygrał wybory. Odczytano ją jako rzecz o ojcostwie nieobecnym. Pisarz nie wyjaśnił krytykom, z czego ta nieobecność wynikała.

Siedem lat później, w „Między światem a mną”, przyznał, że ojciec go bił. Stary Coates nie robił tego, bo był sadystą; zirytował się, że sześcioletni chłopiec zgubił się na placu zabaw. Robił to, bo chciał go przygotować na spotkanie z Ameryką. „Później słyszałem strach w jego głosie, gdy tłumaczył: »Albo ja go zbiję, albo policja«. (...) przemoc wyrasta ze strachu jak dym unoszący się znad ogniska”.

Ten strach zapadł mu w pamięć – i szybko zauważył, że w jego rodzinnym Baltimore boją się wszyscy czarni, ­najbardziej zaś ci, którzy starają się to ukryć. Choć złoty wiek hip-hopu niedawno się skończył, wystający na ulicach chłopcy wciąż słuchali go jak zahipnotyzowani. „(...) uwielbiali tę muzykę, bo na przekór wszelkim dowodom mówiła im, że są panami własnego życia, własnych ulic i własnych ciał”. Nie byli, i Coates – zrozumiał to, odkrywając w tekstach Nasa i Biggiego cytaty z Malcolma X – też nie był. Ale, jak bijący go ojciec, pragnął być.

To pragnienie zaprowadziło go na waszyngtoński Uniwersytet Howarda – mekkę czarnych studentów. Gdy pierwszy raz znalazł się na kampusie, doznał szoku: „byli tam potomkowie nigeryjskich arystokratów w eleganckich garniturach, witający się z łysymi Quesami w fioletowych wiatrówkach. Byli synowie pastorów z Afrykańskiego Kościoła Metodystycznego”. Na uczelni wykładała Toni Morrison, świeżo nagrodzona Noblem. Były lata 90., epoka Billa Clintona, właśnie nazwanego przez Morrison pierwszym czarnym prezydentem – bo urodzonym w biedzie i rozumiejącym ją. W telewizji na gwiazdę pierwszego rzędu wyrastała Oprah Winfrey. W Sądzie Najwyższym po Thurgoodzie Marshallu zasiadł Clarence Thomas. Zdawało się, że postrasowa Ameryka jest w zasięgu ręki – ale tylko zdawało.

Z gniewu

Tamten mężczyzna był jednym z wielu ogniw łańcucha, który nie zaczyna się na Emmecie Tillu i nie kończy na ­George’u Floydzie. Nazywał się Prince ­Jones, pochodził z dobrej rodziny. ­Coates: „kochałem tego chłopaka (...) to znaczy uśmiechałem się, ilekroć go zobaczyłem, bo w jego obecności czułem ciepło”. Pewnego wieczora, gdy Jones jechał przez Wirginię na spotkanie z narzeczoną, miejscowa policja, przodująca w ogólnokrajowych rankingach użycia broni palnej, zastrzeliła go. Policjant twierdził, że chłopak starał się go zaatakować, i prokuratura mu uwierzyła.

Pierwsze, co Coates poczuł, to znany strach – którego w czarnym środowisku Howarda zdążył się niemal pozbyć. Ten jednak szybko minął: „Tamto wydarzenie przeobraziło go w gniew, który płonie we mnie do dziś”.

Na co to był i jest gniew? Co powodowało strach Coatesa i jego ojca, strach, od którego James Baldwin uwolnił się dopiero w Senegalu? Michelle Alexander, aktywistka i autorka „The New Jim Crow”, powiedziałaby, że na zinstytucjonalizowany rasizm, który organizuje pracę najważniejszych amerykańskich instytucji. Ekonomista i prawnik Richard Rothstein dodałby, że na systemowe wykluczenie, spowodowane uchwalonymi dawno temu prawami, które – ­pisze w „The Color of Law” – „dziś już, co prawda, nie obowiązują, ale ich skutki nie zostały nigdy naprawione”.

Odpowiedź, jakiej udziela Coates, jest inna – a udziela jej wszystkim, co pisze. Bodaj najpiękniej wybrzmiewa w jego pierwszej powieści, „Tańczącym z wodą” z 2019 r.: „bez żadnego ważnego powodu jedna dziewczynka żyć będzie w pałacu, a druga zostanie skazana na podziemną norę. (...) Utrudzeni, pochyleni na polach, wiedli życie wypełnione harówką, a Wartościowi, mieszkający w wysoko położonej rezydencji, byli wolni od tego losu”. To opis systemu kastowego; a taki potrzebuje mitu, który by go uprawomocniał.

Z hipokryzji

Znów: Coates nie jest pierwszym, który tak interpretuje społeczne reperkusje niewolnictwa. Już W.E.B. Du Bois w „The Souls of Black Folk” pisał, że USA zbudowane zostały dla dwóch kategorii ludzi – wychowanych przez te same instytucje, tak samo pracujących na rzecz amerykańskiej gospodarki i kultury, ale istniejących obok siebie, w stosunku podległości – Isabel Wilkerson zaś pokazała w „Caste”, że Ameryka nie jest jedynym miejscem na ziemi, w którym kastowy system uskuteczniono. Także w Indiach i nazistowskich Niemczech panowała „domniemana wyższość jednej grupy względem niższości innych [określana] na podstawie pochodzenia i niezmienialnych cech”.

Coates przenosi jednak opowieść o kaście na nowy poziom. Jeżeli Du Bois twierdził, że status czarnoskórych w Ameryce definiowany jest nie tym, kim są, ale kim nie będą, on stwierdza: na tym, że nie będą, oparte jest amerykańskie Marzenie.

W Marzeniu są „domy z pięknymi trawnikami. Grille z okazji Dnia Pamięci Narodowej, kluby dzielnicowe i podmiejskie uliczki. Domki na drzewie i drużyny zuchów. Marzenie smakuje ciastem truskawkowym”. Biegnie w poprzek dystynkcji klasowej, łącząc białych, bo w Ameryce – powiedział John C. Calhoun – i biedny biały należy do klasy wyższej. I biedny biały bowiem – dodaje Coates – ma prawo zamachnąć się na czarne ciało.

„W Ameryce unicestwianie czarnych ciał jest tradycją, dziedzictwem tego kraju. (...) niewoli towarzyszą przypadkowe akty wściekłego bicia, roztrzaskiwania czaszek i niszczenia mózgów kulami, kiedy ciało próbuje uciec przez rzekę”. W USA czarne ciało nie należy do tego, kto je posiada. Należy do białych, bo mają prawo je wychłostać, ale i szturchnąć, okaleczyć, ale i przesunąć, gdzie im się podoba. Niezależnie od skali, zdaniem Coatesa, każde takie działanie to rodzaj unicestwienia, odbierające czarnemu jego ciało.

W Marzeniu interesujące jest też coś innego: hipokryzja. Jeśli Obama w „Ziemi obiecanej” pisał, że już za młodu opierał się „poglądowi (...) że biali ludzie są niereformowalnymi rasistami”, Coates stwierdza: owszem, gdyby ich spytać, powiedzieliby, że nie są. Tak powiedziała biała pani w kinie w West Village, uprzednio, zniecierpliwiona, popchnąwszy jego syna. Marzenie to ma bowiem do siebie, że udaje, iż jest przezroczyste, a Ameryka – jak określił ją James Baldwin – jest niewinnym krajem. Nie jest, mówi Coates. Nie jest nim od czasu wojny secesyjnej.

A właściwie: od czasu, gdy ta ostatnia w taki, a nie inny sposób rozgościła się w amerykańskiej zbiorowej wyobraźni. Rozgościła się w niej zaś jako opowieść o „sportowej rozgrywce, w której obie strony rywalizowały z odwagą, godnością i entuzjazmem”. Brak otwartego potępienia Konfederatów zaowocował przekonaniem, że Południe, walczące o prawo do zniewolenia czarnych, było po prostu stroną konfliktu, reprezentującą odmienny niż północny interes. Innymi słowy: zniewolenie czarnych stało się konceptem do rozważania w debacie; czymś, o czym można porozmawiać, osiągnąć kompromis.

Z niewiary

„Niewolnictwo – mówi narrator „Tańczącego z wodą” – to codzienna tęsknota”. Pojąwszy, że biali już mają swój mit, ­Coates począł tęsknić do takiego, który by mógł być udziałem jego i jego ziomków. Szybko go jednak z tego wyleczono.

Stało się to na studiach, jeszcze przed zabójstwem Prince’a Jonesa. Idąc na Howarda, był przekonany, że pozna argumenty na rzecz wyjątkowości czarnych. Nauczyciele wiedzieli, jak go rozbroić. „Stosowali szorstkie, bezpośrednie metody. Czy czarna skóra znamionuje szlachetność? A co z czarnymi, którzy przez całe tysiąclecia praktykowali niewolnictwo i sprzedawali niewolników na drugą stronę Sahary?”. Dzięki dyskusjom z nimi Coates pojął, że uleganie mitowi skazuje go na życie w kłamstwie. Nie zrezygnował jednak z zadawania pytań, co czarni winni w Ameryce uczynić, by kastowy system rozsadzić od środka.

Propozycja pierwsza: zwracać na rasizm uwagę, ale prowadzić się tak, by biali nie mieli nic do zarzucenia. Dzieciom na imię nie dawać Muhammad, gdy zaś słuchają rapu o napadach na banki, wyłączyć sprzęt. Kto wie, może da się takim życiem zrealizować przykazanie Jamesa Baldwina: „możesz zostać zniszczony tylko wtedy, jeśli uwierzysz, że rzeczywiście jesteś tym, co biały świat nazywa nigger” – złodziejem, mordercą, zagrożeniem? Nie – powiada Coates – nie da się. Był wszak człowiek, który tak żył: był profesorem prawa, ożenił się z silną kobietą, został ojcem pięknych dzieci. Został prezydentem USA. Kiedy się na niego i jego żonę spojrzało – pisał Coates w 2008 r. w „The Atlantic” – można było uznać, że są biali.

Ale nie byli, a ten czarny człowiek swoim sukcesem zagroził Marzeniu. Przez osiem lat jego prezydentury, które jednocześnie były ośmioma latami wzlotu ­Coatesa – od blogera „The Atlantic” do prozaika, do którego powieści prawa z automatu nabywa wielka wytwórnia filmowa – krytykował Obamę często i ostro. Podziwiał go, ale zarzucał mu uprawianie polityki ślepej na kolor skóry, które miało obrócić się przeciw niemu.

Biali – pisze w „We Were Eight Years in Power” – nie potrafili uwierzyć w sukces czarnego prezydenta. Za rządów Obamy spostrzeżenie Du Bois z wyborów w Południowej Karolinie w 1890 r. – „jedyne, czego się boją bardziej od złego rządu czarnych, to dobry rząd czarnych” – stało się opisem stosunków panujących w Ameryce. Z niewiary białych wynikło kłamstwo głoszące, iż Obama nie urodził się na terytorium USA. Ponieważ nie można było skrytykować prezydentury czarnego za jego czyny, odmówiono mu prawa do bycia prezydentem.

Z pamięci

Na studiach Coates przeczytał słynne pytanie Saula Bellowa: „Kto jest Tołstojem Zulusów?”. Zajęło mu dwie dekady, nim znalazł odpowiedź: Tołstojem Zulusów jest Tołstoj. Uważać inaczej oznacza zgadzać się na kastowy system, w ramach którego do autora „Wojny i pokoju” mogą mieć prawo tylko biali – podobnie jak do Supermana, nad scenariuszem do filmu o którym to, ale czarnoskórym, ­Coates teraz pracuje.

Uznać jednak Tołstoja i Supermana za swojego, przyjąć, że z białymi dzieli się cywilizację – nie oznacza zgodzić się na kastowy system. Przeciwnie: trzeba pamiętać, co się wydarzyło dawno temu, bo – mówi jedna z bohaterek „Tańczącego z wodą” – „pamięć to rydwan, to droga, to most z przekleństwa niewolnictwa do skarbu wolności”. Żyć, pamiętając – to robi się na kilka sposobów.


Magdalena Nowicka-Franczak: Ponad pół wieku na półce z literaturą walczącą czekało puste miejsce. Oto książka pisana z żarliwością, która do dziś parzy.


 

Raz – na ulicach. Kiedy jeszcze za prezydentury Obamy powstał ruch Black ­Lives Matter, Coates był w komentarzach oszczędny. W eseju „My President Was Black”, opublikowanym w „The Atlantic” w grudniu 2016 r., krytykował aktywistów BLM, że odmawiają spotkań z prezydentem, niechętni jego postrasowej wizji Ameryki. W zeszłym roku jednak, komentując protesty po śmierci ­George’a Floyda, stwierdził, że dostrzega nadzieję, jaką niosą upamiętniające go marsze: po raz pierwszy włączyło się w nie tak wielu białych, czyniąc je protestami przeciw kastowej stratyfikacji społeczeństwa.

Dwa – w polityce i w prawie. W 2013 r. w eseju „The Case for Reparations” ­Coates wskazywał, że jedną z przyczyn położenia czarnoskórych w Ameryce jest dziedziczona bieda, spowodowana tym, że niegdyś to położenie było jeszcze gorsze. Owej biedzie – powiadał – należy zadośćuczynić finansowo, tak jak Niemcy zadośćuczynili Żydom. W prawyborach prezydenckich w 2020 r. pomysł odszkodowań za niewolnictwo poparli Elizabeth Warren, Beto O’Rourke i Kamala Harris. W lutym 2021 r. ogłoszono, iż Joe Biden zamówił ekspertyzę prawną na temat podobnego rozwiązania.

Po trzecie – między sobą. O ile w 1996 r., na swojej pierwszej płycie „Reasonable Doubt” Jay-Z rapował z perspektywy czarnego dilera: „Mamy przesrane w tych ciemnych uliczkach / Żaden z kumpli nie odzywa się słowem / Każdy z nas próbuje zgarnąć pulę”, Coates ma inną propozycję. „Niedawno czekałem na lotnisku przy taśmociągu, by odebrać bagaż. Przypadkiem wpadłem na młodego czarnego i powiedziałem: »Kiks, bracie«, na co on odparł: »Wporzo, ziomek«. Ten dialog, oparty na prywatnym języku, mógł zaistnieć wyłącznie między dwoma obcymi, którzy są członkami tego samego plemienia”. To przykazanie wspierania się, wzajemnej życzliwości.

Głoszonemu przez mężczyznę numer trzy przykazaniu niedaleko do wspomnień mężczyzny numer dwa z czasów, gdy zjawił się jako animator w czarnej dzielnicy Chicago i doświadczył „bezcennych więzi, jakie zadzierzgnąłem z rodzinami na South Side, swoich błędów i małych zwycięstw oraz poczucia nowej wspólnoty”. Niedaleko mu też do wyjaśnienia mężczyzny numer jeden, czemu po powrocie z Senegalu daje swemu siostrzeńcowi te wszystkie rady: „Mówię Ci o tym, ponieważ kocham Cię, i proszę, nigdy tego nie zapomnij”.©

Fragmenty z „Zadrżał mój loch. List do mojego siostrzeńca w setną rocznicę emancypacji” Jamesa Baldwina podaję w przekładzie Daniela Passenta, „Ziemi obiecanej” Baracka Obamy i „Tańczącego z wodą” Ta-Nehisiego Coatesa – Dariusza Żukowskiego, „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry” Reni Eddo-Lodge – Anny Sak.

Ta-Nehisi Coates, MIĘDZY ŚWIATEM A MNĄ, przełożył Dariusz Żukowski, Agora, Warszawa 2021

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2021