Wolność, tylko jaka?

To pierwsza taka rewolucja w świecie arabskim: po trwających miesiąc ulicznych protestach prezydent-dyktator Ben Ali uciekł z kraju. Czy Tunezja będzie przykładem dla innych krajów?

18.01.2011

Czyta się kilka minut

Jednostka niczym, jednostka zerem" - pisał ponad 80 lat temu Władimir Majakowski, piewca bolszewickiej rewolucji. Nie miał racji: są chwile, gdy jednostka może zmienić wiele, nawet wszystko. Może wywołać reakcję łańcuchową. Choć jest tu jeden warunek: sprzyjające okoliczności. Inaczej jej działania mogą pozostać niezauważone, nawet jeśli dzieją się na oczach tysięcy. Jak samospalenie Ryszarda Siwca po inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. - w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia, w obecności 100 tys. widzów.

"Tunezyjski Siwiec" nazywał się Mohamed Bouazizi, miał 26 lat i mieszkał w prowincjonalnym mieście Sidi Bouzid. Był absolwentem informatyki, ale nie mógł znaleźć pracy. Dlatego utrzymywał się z handlu warzywami na targowisku. Miesiąc temu, 17 grudnia 2010 r., policjanci zarekwirowali mu stragan; rzekomo nie miał zezwoleń, licencji itd. Wtedy Bouazizi poszedł pod budynek lokalnych władz i się podpalił. Kiedy umierał, 4 stycznia w szpitalu w Tunisie, na ulicach - najpierw na prowincji, a potem także w stolicy - trwały już demonstracje, z dnia na dzień coraz liczniejsze i gwałtowniejsze. 10 dni później prezydent Bel Ali (ksywa: "Ceauşescu z wydm") wsiadł do samolotu - razem z żoną oraz (podobno) sztabami złota ważącymi półtorej tony - i uciekł do Arabii Saudyjskiej. W Tunezji zapanowało coś, czego dotąd nie było w żadnym kraju arabskim: próżnia władzy.

Bo choć krzyk rozpaczy Bouaziziego nie przebił się do państwowych mediów - kontrolowanych wtedy jeszcze przez policyjno-mafijne państwo, którym Tunezja stała się w ciągu minionych 23 lat rządów prezydenta-dyktatora - to usłyszały o nim tysiące, a potem miliony: z internetu, do którego dostęp ma połowa z 10 mln Tunezyjczyków. Jak się szacuje, 2 mln są zarejestrowane na portalach społecznościowych i forach. Tam rozchodziły się informacje: najpierw o samospaleniu w Sidi Bouzid, a potem o kolejnych protestach w kolejnych miastach.

Nie byłoby ich jednak, gdyby nie splot okoliczności. Wysokie bezrobocie, powszechna korupcja, narastająca bieda, frustracja ludzi młodych, którzy, nawet jeśli są wykształceni, nie mogą znaleźć pracy: to wszystko cechuje nie tylko Tunezję, lecz wszystkie kraje arabskie. Akurat Tunezja uchodziła dotąd za kraj stabilny, w którym klan Ben Alego najpierw realizował strategię "dobrobyt zamiast wolności" (rzecz jasna, na miarę regionu). A gdy z dobrobytem coraz bardziej nie wychodziło, usiłował się prezentować - z czasem bardziej wobec Zachodu niż własnych obywateli - jako gwarant stabilności, zapora przed radykalnym islamem.

Jednak to wszystko dotyczy nie tylko Tunezji. Podobnie, albo nawet gorzej, jest w innych krajach islamskich rządzonych autorytarnie: Egipcie, Jordanii, Syrii itd. Czemu więc iskra wybuchła właśnie w Tunezji? Czy przyczyniły się do tego ujawnione przez portal WikiLeaks depesze ambasady USA w Tunisie? Barwne opisy stylu życia 74-letniego prezydenta i jego rodziny oraz bogactw, które zgromadził rządzący klan?

Tak czy inaczej Tunezja jest pierwszym krajem świata arabskiego, którego władca został obalony w wyniku oddolnej, ulicznej rewolucji. Śledził ją cały świat islamski: miliony ludzi oglądających, jakże inaczej, kanał Al-Dżazira. Miliony śledzić będą - raczej z sympatią - także i to, co stanie się w Tunezji w najbliższym czasie: czy uda się stworzyć z niczego model arabskiej transformacji? Czy, jak zapowiadają przejściowe władze (rekrutujące się z dawnego "obozu" Ben Alego; innych nie ma), odbędą się wolne i uczciwe wybory - prezydenckie, a potem parlamentarne? Czy w warunkach swobody rozwinie się radykalny polityczny islam (dotąd w Tunezji słaby, bo represjonowany)?

Sympatię z Tunezyjczykami demonstrowały w miniony weekend setki, a gdzieniegdzie tysiące ludzi - w Egipcie, Jordanii, Jemenie, Sudanie. Ale reakcji łańcuchowej chyba nie będzie - nie jest to raczej, jak chcieliby niektórzy, początek zmierzchu dyktatur w krajach muzułmańskich. Na razie władcy Jordanii, Syrii i Egiptu zarządzili, z dnia na dzień, że mają spaść ceny żywności i benzyny.

Na pewno wszyscy zainteresowani - zarówno autorytarni władcy, jak i rządy Zachodu - będą teraz studiować przypadek tunezyjski. Choć z różnymi intencjami, jedni i drudzy będą szukać modelu poznawczego, który pozwoliłby w przyszłości dostrzec na czas symptomy "arabskiej rewolucji". ?

Ale może nawet bardziej interesujące będzie pytanie: czy Tunezja stanie się arabskim modelem wolności, nie mówiąc już - demokracji? I jak będzie ona wyglądać?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2011