Tunezja: pierwsza szefowa rządu w świecie arabskim zwolniona z pracy

Nadżla Buden Romdhan, pierwsza szefowa rządu w świecie arabskim, straciła posadę równie niespodziewanie, jak ją zdobyła. I w zasadzie należało się tego spodziewać.
z cyklu STRONA ŚWIATA

22.08.2023

Czyta się kilka minut

Nadżla Buden Romdhan, październik 2021 r. Fot. Huang Ling/Xinhua News/East News

Pierwszego dnia sierpnia prezydent Tunezji Kais Sajed zwolnił panią premier z pracy. Zwolnił, jak to on, bez słowa, niczego nie wyjaśniał, przed nikim się nie tłumaczył. Tak właśnie, odkąd jesienią 2019 roku został prezydentem, wyrzucił z pracy tuzin ministrów. Nadżla Buden Romdhan urzędowała niespełna rok.

Prezydent nie powiedział, co pani premier zrobiła nie tak, ani co mu się w jej poczynaniach nie podobało. Po prostu – niedługo przed północą ogłoszono, że od następnego dnia to nie Nadżla, lecz Ahmed Haczani będzie premierem.

Dymisja

W Tunisie i Susie, Monastyrze i Safakisie mówiono, że prezydent nie jest zadowolony z Nadżli, którą w październiku 2021 roku sam sobie wybrał na szefową rządu, drażniły go coraz częstsze przerwy w dostawach prądu i wody (uciążliwe zwłaszcza latem, wyjątkowo w tym roku upalnym), drożyzna, a przede wszystkim coraz dokuczliwsze pustki w sklepach. W tym roku brakowało nawet mąki, chleba, cukru, ryżu czy kawy. Ludzie zaczynali narzekać, a ilekroć tak się działo, prezydent zwykle wyrzucał z rządu ministrów.

O tym, że rządy pierwszej w arabskim świecie kobiety nie potrwają długo, mówiono zresztą już wiosną, gdy prezydent odrzucił zalecany przez panią premier plan reform, mających postawić na nogi kulejącą tunezyjską gospodarkę. Plan reform napisali bankierzy i ekonomiści z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, od którego tunezyjska premier zamierzała zeszłą jesienią pożyczyć pieniądze na spłatę starych długów i na przetrwanie najtrudniejszych czasów. Szefowie Banku Światowego zgodzili się pożyczyć prawie 2 miliardy dolarów, ale w zamian zażądali, by tunezyjski rząd rozważył prywatyzację nierentownych państwowych firm, a przede wszystkim zerwał wreszcie ze zwyczajem wypłacania ze skarbu państwa dotacji, byle utrzymać niskie ceny żywności, paliw i prądu.

Prezydent odrzucił gospodarcze recepty z Zachodu i oznajmił, że nigdy „nie zgodzi się na obce dyktaty, które prowadzą jedynie do jeszcze większej biedy”. Już wtedy mówiono, że dni Nadżli na stanowisku premiera są policzone. „Odeszła tak, jak nastała, znikąd, wyniesiona na stanowisko przez człowieka, który za nic ma konstytucję – pożegnała ją tunezyjska opozycja. – Skoro zgodziła się, by tak ją traktować, niech się nie dziwi, że nikt nie będzie po niej płakał”.    

Nominacja

Wraz z ogłoszeniem dymisji Nadżli prezydent na nowego premiera wyznaczył Ahmeda Haczaniego, starego znajomego z wydziału prawa na stołecznym uniwersytecie tuniskim, gdzie jako wykładowca prawa konstytucyjnego pracował także Kais Sajed, zanim został szefem państwa. Jeszcze przed północą prezydent wezwał Haczaniego do Pałacu Kartagińskiego (Kartagina to pra-pra-prababka dzisiejszej Tunezji) i zaprzysiągł go na szefa rządu.

Zanim przed pięcioma laty przeszedł na emeryturę, Haczani zatrudniony był jako prawnik i szef działu kadr w banku centralnym. Nie jest ani nie był związany z żadnym politycznym ugrupowaniem. W ogóle nie zajmował się polityką.

Zanim zapisała się w dziejach jako pierwsza w świecie arabskim kobieta na stanowisku premiera, Nadżla Boudan również nie zajmowała się polityką. W 12-milionowej Tunezji nikt nie wiedział, czy w ogóle ma jakieś poglądy polityczne i mało kto wcześniej o niej słyszał. Wykształcona we Francji, wykładała geologię (specjalizuje się w badaniach trzęsień ziemi) na politechnice w Tunisie, a w 2011 r. objęła posadę dyrektora generalnego w ministerstwie szkolnictwa wyższego. Jej następca jest postacią równie nieznaną.

„Pracował w banku, ale był tam szefem działu kadr. Na gospodarce się nie zna. Jakie więc ma kwalifikacje na premiera? – kpił w rozmowie z dziennikarzem agencji AFP tuniski eseista Hatem Nafti. – Ale u nas nie liczą się ani kompetencje, ani nawet nazwisko premiera. U nas pełni on wyłącznie rolę wykonawcy poleceń prezydenta. A nasz prezydent zdaje się ufać jedynie tym, których zna osobiście i którzy nie mają żadnego znaczenia”.

Złośliwcy, którzy utrzymywali, że Nadżla została szefową rządu, bo od lat przyjaźni się ze szwagierką Kaisa Sajeda, twierdzą teraz, że i nowy premier Haczani zawdzięcza awans jedynie swojej znajomości z prezydentem.

Znawcy tunezyjskiej polityki uważają też, że prezydent wybiera sobie na premierów ludzi sobie znanych, ale nieznanych w kraju i pozbawionych politycznego doświadczenia i poparcia. Nie chce, by w razie jakiegoś sukcesu premier mógł przypisać go sobie i w ten sposób stać się konkurentem do tronu. Chce też mieć możliwość, by w każdej chwili szefa rządu zwolnić i zrzucić na niego całą winę za niepowodzenia. „Nasz prezydent jest przecież nieomylny” – drwi eseista Nafti.

Jedyny sprawiedliwy

Kais Sajed został prezydentem równie niespodziewanie, jak Nadżla Buden czy Ahmed Haczani premierami. Jeszcze niedawno uważano, że Tunezja, w której pod koniec 2010 r. zaczęła się Arabska Wiosna, jako jedyna wyszła z niej nie tylko bez szwanku, ale lepsza niż była. Uliczna rewolucja nie przerodziła się w wojnę domową, jak w Libii, Jemenie czy Syrii, nie wyrodziła się – tak wtedy sądzono – w nową dyktaturę, jak w Egipcie. Nastała demokracja, a sprzyjający Tunezji Zachód obiecał pomóc naprawić i postawić na nogi jej gospodarkę.

Wolność, owoc Arabskiej Wiosny, nie przyniosła jednak Tunezji dostatku. Tunezyjscy politycy, pochłonięci bez reszty rozgrywkami o władzę, nie znaleźli czasu, by zająć się gospodarką, ani nie mieli do tego serca, ani głowy. Tunezyjczykom z każdym rokiem żyło się gorzej i marną pociechą były tłumaczenia, że cieszą się za to swobodą, o jakiej ich arabscy bracia mogą jedynie pomarzyć.

Rozczarowanie politykami, bohaterami Arabskiej Wiosny, urosło do takich rozmiarów, że jesienią 2019, podczas wolnej elekcji prezydenta, Tunezyjczycy wybrali na nowego przywódcę człowieka, który jawił się im jako zaprzeczenie wszystkiego, co z polityką i politykami się kojarzy. Kais Sajed nie był politykiem i to już wystarczyło, by wygrał prezydenckie wybory. 

Nie należał do żadnej partii, nie skompromitował się udziałem w fatalnych rządach ani aferach korupcyjnych. Był emerytowanym wykładowcą prawa konstytucyjnego, a poza wykształceniem ujął rodaków swoją zasadniczością, uczciwością i skromnością. I tym, że występował przeciwko politycznym elitom, cieszącym się w Tunezji najgorszą opinią.

Szybko przekonał się, jak trudnym i niewdzięcznym zadaniem jest naprawa państwa i jak wiele zajmuje to czasu. Ani myślał jednak głośno się do tego przyznać. Za błędy i niepowodzenia winił polityczne elity, partyjnych dygnitarzy, posłów, aż wreszcie, latem 2021, rozpędził na cztery wiatry posłów, ministrów i premiera i sam przejął całą władzę w kraju. Jego przeciwnicy oskarżyli go o pałacowy przewrót i chęć zaprowadzenia dyktatury. Prezydent tłumaczył, że musiał tak postąpić, bo inaczej nie przerwałby stanu niemocy, w jakim znalazło się tunezyjskie państwo. Tunezyjczycy poparli prezydenta.

W zeszłym roku opowiedzieli się w plebiscycie za przyjęciem nowej konstytucji, napisanej przez prezydenta. Obdarzyła go ona władzą niemal absolutną, a pomniejszyła znaczenie premiera, ministrów i parlamentu. Zimą na polecenie prezydenta urządzono wybory nowego parlamentu. Wzięła w nich udział ledwie dziesiąta część wyborców. Badacze tunezyjskiej polityki uznali to za wotum nieufność Tunezyjczyków wobec rządzących. Wedle prezydenta marna frekwencja jest dowodem, że ma rację, a Tunezyjczycy po prostu nie ufają posłom i mają ich za zwyczajnych darmozjadów.

Dobry drań

Prezydent skupił w swoich rękach całą władzę, ale tunezyjskiej gospodarce wcale się dzięki temu nie poprawiło, a Tunezyjczykom wcale nie żyje się lepiej. Przeciwnie, stare kłopoty powiększyły jeszcze – i to bardzo – najpierw epidemia covidu, a potem rosyjski najazd na Ukrainę i będący jego skutkiem światowy kryzys żywnościowy i energetyczny oraz inflacja (dwie trzecie pszenicy i jęczmienia Tunezja sprowadzała z Rosji i Ukrainy).

Mimo to Tunezyjczycy wciąż bardziej ufają swojemu prezydentowi-populiście (prawie 70 proc. głosowałoby dziś na niego, gdyby ogłoszono nowe wybory) niż starym, politycznym elitom, także tym zrodzonym z Arabskiej Wiosny. Prezydent to docenia i dba o poparcie rodaków bardziej niż o cokolwiek innego. Właśnie by nie wystawiać tego zaufania na próbę, sprzeciwia się zaciskaniu pasa, zalecanemu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pamięta, że to bieda, drożyzna i beznadzieja wywołały Arabską Wiosnę, która obaliła dyktatora Zajna Al-Abidina Ben Alego (1987-2011), a wcześniej, w 1984 roku, doprowadziły do ulicznego buntu (150 zabitych) przeciwko „ojcu niepodległości” Habibowi Burgibie (1957-87).

Jeśli nie zgodzi się na oszczędnościowe reformy, Tunezja nie otrzyma z Międzynarodowego Funduszu Walutowego pieniędzy, które pomogłyby jej przetrwać. Kais Sajed nie zamierza jednak wycofywać się z dotowania ze skarbu państwa cen żywności i odgraża się, że raczej znajdzie pieniądze gdzie indziej, niżby miał ugiąć się przed żądaniami Zachodu.

„Premierzy potrzebni są prezydentowi jedynie po to, żeby zrzucić na nich winę za kłopoty, gdy sytuacja się pogorszy – uważa Hatem Nafti. – Zawsze wynajduje kozły ofiarne. Jak nie własnych premierów czy ministrów, to sędziów, opozycję, zagraniczne organizacje dobroczynne, dziennikarzy, spekulantów. Winna była epidemia, wojna w Ukrainie, spiski Zachodu. Ostatnio obsadził w tej roli nawet uchodźców zmierzających z Sahelu przez Tunezję do Europy. Choć sprawuje pełną władzę, wszyscy są winni, tylko nie on”.

Zachód, mecenas tunezyjskiej demokracji, coraz krytyczniej przygląda się poczynaniom Kaisa Sajeda, jego populizmowi i słabości do oświeconej dyktatury (żeby ułagodzić zachodnią krytykę i dogodzić europejskim liberałom i odwrócić ich uwagę, wybrał w zeszłym roku na premiera właśnie kobietę).

Zachód nie może sobie jednak pozwolić na otwartą wojnę z Tunezyjczykiem. „Może i kawał z niego sukinsyna, ale to nasz sukinsyn” – miał ponoć powiedzieć w 1939 r. amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt o tyranie z Nikaragui Anastasio Somozie. Nie wiadomo, czy to prawda, bo słowa te przypisuje się również innym amerykańskim prezydentom, a istnieje też wersja, która mówi, że wymyślił je sam Somoza.

Tak czy siak, Amerykanie, a jeszcze bardziej Europa, potrzebują Tunezji, nawet rządzonej przez oświeconego dyktatora, by broniła dostępu do Morza Śródziemnego przed imigrantami wędrującymi z Afryki do Europy. W czerwcu w Tunisie gościła delegacja Unii Europejskiej – premierzy Włoch i Holandii oraz przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, a w lipcu Unia podpisała z Tunezją układ o „strategicznym partnerstwie”, obiecujący ćwierć miliarda euro pomocy już dziś i miliard jako pożyczkę na korzystnych warunkach w zamian za pilnowanie granicy przed imigrantami. Ćwierć miliona dolarów na reformę energetyki obiecał Bank Światowy, w którym Amerykanie mają najwięcej do powiedzenia, pół miliarda dolarów obiecała amerykańska przyjaciółka, Arabia Saudyjska.

„Dla Zachodu liczy się dziś tylko to, żeby Kais Sajed nie przepuszczał przez tunezyjską granicę afrykańskich imigrantów do Europy” – powiedział dziennikarzowi AFP Hatem Nafti. Zapłata za tę przysługę, dochody z turystyki i pieniądze przesyłane do kraju z zagranicy przez coraz liczniejszych emigrantów tunezyjskich mają zapewnić przetrwanie Tunezji, a także jej prezydentowi. 

Światowy kryzys wywołany ukraińską wojną sprawia, że Zachód, nauczyciel i strażnik demokracji, musi przymykać oko na sprzymierzeńców, których w innej sytuacji raczej piętnowałby za łamanie demokratycznych reguł, obywatelskich swobód i praw człowieka. Zgodnie ze starym porzekadłem, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej