Siła Tunezji, niemoc Zachodu

Krzysztof Strachota, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich: Na tle Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu Tunezja odniosła wielki sukces. Nadal jest szansa, że uda się jej utrzymać demokratyczny kurs.

21.03.2015

Czyta się kilka minut

Demonstracje w Tunisie po masakrze w muzeum, 20 marca 2015 r. / Fot. Christophe Ena / AP / EAST NEWS
Demonstracje w Tunisie po masakrze w muzeum, 20 marca 2015 r. / Fot. Christophe Ena / AP / EAST NEWS

PATRYCJA BUKALSKA: Tunezja to kolebka Arabskiej Wiosny i zarazem ostatni kraj regionu, gdzie przemiany demokratyczne, zapoczątkowane cztery lata temu oddolnymi rewolucjami, utrzymały się i – jak się dotąd zdawało – trwają. Czy zamach w Tunisie to sygnał, że również Tunezja popada w chaos?

KRZYSZTOF STRACHOTA: To nie jest pierwszy zamach terrorystyczny w Tunezji – przykładowo, w 2013 r. zastrzelono tam przywódców świeckiej opozycji, a w 2002 r., w zamachu bombowym na synagogę na wyspie Dżerba zginęło 16 turystów z Europy i pięciu Tunezyjczyków.

Jednak na tle innych krajów, w których cztery lata temu miała miejsce Arabska Wiosna, Tunezja pozostaje historią sukcesu. Mamy tu demokratyczny rząd i normalny proces polityczny, mamy też względnie stabilną sytuację społeczną.

Tymczasem w sąsiedniej Libii trwa wojna domowa, zaś w Egipcie doszło do krwawego przewrotu i teraz są autorytarne rządy wojskowych oraz brutalne prześladowania przeciwników politycznych. Na tym tle Tunezja wypadała dotąd doskonale. Trudno było jednak oczekiwać, że mając takie położenie geograficzne, kraj ten będzie impregnowany na to, co dzieje się w jego sąsiedztwie.

Jakie jest ryzyko, że pod wpływem tego, co dzieje się w regionie, sytuacja w Tunezji się zdestabilizuje? Po zamachu mieszkańcy Tunisu wyszli na ulicę, protestując przeciw terrorowi – czy Tunezyjczycy okażą się odporni na wpływy dżihadystów?

We wszystkich krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu znakomita większość ludzi chce po prostu żyć spokojnie i godnie...

Różnica polega tylko na tym, że w Tunezji są ku temu warunki. Ten kraj był i jest na tyle silny, że nie doszło w nim dozapaści systemów państwa, tak jak np. w sąsiedniej Libii.

Ponadto, główne siły islamskie – partia Ennahda – i jej zaplecze mają umiarkowany charakter i zdolność do samoograniczania się. A z drugiej strony są świeckie partie polityczne, które wygrały wybory parlamentarne jesienią ubiegłego roku, zdobywając ponad 40 proc. głosów. Wprawdzie Ennahda zyskała aż ok. 30 proc., ale jest to ugrupowanie mieszczące się w porządku demokratycznym.

Ale istnieje ryzyko, że w Tunezji dojdzie do załamania?

Oczywiście, zawsze jest jakieś ryzyko – możliwy jest np. scenariusz egipski w wersji mini, czyli zaostrzenie polityki władz i zastosowanie bardziej radykalnych metod zwalczania nurtu islamskiego.

Z drugiej strony mamy też Algierię, również sąsiadującą z Tunezją, gdzie w latach 90. XX wieku toczyła się bardzo krwawa wojna domowa z islamistami.

Od tej pory funkcjonuje tam władza autorytarna, ale rządząca ze sporym mandatem społecznym, bo mająca uchronić kraj przed powrotem wojny domowej. Można więc wyobrazić sobie taką destabilizację w Tunezji. Ale jest nadzieja, że niezależnie od tego potężnego konfliktu ideologicznego i politycznego, który trwa w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, oraz niezależnie od problemów gospodarczych i społecznych, Tunezji uda się utrzymać względną stabilność i kurs prodemokratyczny.

Dlaczego Tunezja nie uległa takiej zapaści jak np. Libia? 

Libia jest skrajnym przypadkiem: pułkownik Muammar Kaddafi – który rządził krajem od 1969 r. i został obalony, a następnie zabity w 2011 r. – nie stworzył państwa, tylko system dla swoich osobistych rządów.

Bez niego wszystko się rozsypało. Natomiast Tunezja była i jest państwem z dojrzałymi i różnorodnymi elitami, ze zdolnością do samoograniczania oraz kompromisu, a także z różnymi „wentylami bezpieczeństwa”. I nie była też zdominowana przez jedną kastę jak Egipt wojskowych.

Jeśli Tunezja jest taka proeuropejska i prodemokratyczna, to jak wyjaśnić, że właśnie stąd pochodzi największa grupa ochotników walczących w szeregach Państwa Islamskiego? Mogą to być nawet 3–4 tysiące młodych ludzi. Czy to skutek rozczarowania rewolucją, czy wpływ niespokojnego sąsiedztwa?

Jedno i drugie. A jest też trzeci czynnik: słaba kontrola ze strony instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa.

W Arabii Saudyjskiej, skąd również wywodzi się sporo rekrutów do Państwa Islamskiego, taka kontrola jest znacznie silniejsza.

W odróżnieniu od Arabii, Tunezja jest jednak państwem przechodzącym proces transformacji ustrojowej i boryka się z wieloma sprawami naraz. Mogę sobie wyobrazić, że z punktu widzenia tunezyjskich służb specjalnych bardziej opłaca się patrzeć przez palce, gdy zradykalizowani młodzi Tunezyjczycy jadą sobie do Syrii – gdzie najpewniej zginą – niż gdyby mieli zostać w kraju, razem ze swymi radykalnymi poglądami. To może cyniczne, ale po prostu bardziej praktyczne rozwiązanie z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa niż zatrzymywanie ich siłą w kraju.

Przypuszczam, że tunezyjskie służby specjalne kierują się taką właśnie logiką: zakładają, że skoro stosowanie represji wobec kandydatów do dżihadu grozi odwetem, to lepiej, jeśli wyjadą – i najpewniej już nie wrócą...

Ale część z nich najwyraźniej już wróciła. Spekuluje się, że właśnie takimi weteranami Państwa Islamskiego mogli być zamachowcy z Tunisu. Czy wracający weterani są zagrożeniem dla Tunezji?

Uważam, że to kwestia mocno zmitologizowana.

Po pierwsze, powtórzę: większość tunezyjskich dżihadystów nie wróci, bo zginie. A jeśli nie zginą, to zakorzenią się w nowym kraju – wszak Państwo Islamskie rzeczywiście aspiruje do tego, aby na kontrolowanych przez siebie terenach w Syrii i Iraku stworzyć islamskie „królestwo boże na ziemi”.

Po drugie, dla młodego człowieka, który jedyne co robił, to brał udział w dżihadzie, powrót do ojczyzny nie jest oczywistą sprawą.

Po co miałby wracać? Wbrew pozorom podkładanie bomb i organizowanie zamachów jest skomplikowane, nie każdy jest od tego specjalistą. Gdyby w Tunezji doszło do jakichś większych niepokojów, gdyby pojawiła się możliwość wybuchu wojny domowej – wówczas tak, wtedy zaczęłaby się fala powrotów. Ale na razie nie widać ku temu powodów.

Spójrzmy na Tunezję z innej strony: czy przykład jej sukcesu – jeśli nie zostanie teraz zaprzepaszczony – możestać się wzorem dla innych krajów?

Nie sądzę, aby nawet największy sukces Tunezji mógł podziałać stabilizująco na inne kraje Afryki Północnej.

Weźmy Egipt. Tam nie ma zupełnie miejsca na kompromis, ani nawet woli kompromisu politycznego między wojskowymi a islamistami.

Po rządach Bractwa Muzułmańskiego i po przejęciu władzy przez wojsko widać to jasno. Albo Libia – sukces Tunezji jest sukcesem państwa, tymczasem w Libii właśnie nie ma państwa. Tymczasem demokracja i dialog polityczny bez państwa nie istnieją...

Choć przypuszczam, że w Egipcie sytuacja może się jeszcze ustabilizować – tyle że, niestety, za sprawą działań skutecznego aparatu opresji.

Egipt ma jednak za sobą burzliwą historię, wiele razy wydawało się, że problemy są nie do opanowania. Armia w Egipcie ma możliwości i tradycję skutecznego – choć brutalnego – opanowywania sytuacji.

Być może i teraz im się uda, ale dużo będzie zależało m.in. od sytuacji w Arabii Saudyjskiej i oczywiście od saudyjskich pieniędzy. Dopóki w Arabii jest w miarę spokojnie, dopóty Egipt ma za co żyć, może liczyć na saudyjskie pożyczki.

Jaka w tym wszystkim może być rola Zachodu? W przeszłości zarzucono zachodnim przywódcom, że akceptowali autorytarne rządy w zamian za stabilność, że „sprzedają” za nią prawa człowieka. Jaka jest nasza w tym odpowiedzialność?

Odpowiem realistycznie.

Ostatnio w Egipcie był Sigmar Gabriel – wicekanclerz Niemiec i zarazem minister gospodarki, socjaldemokrata. Pojechał tam z dużą ofertą współpracy gospodarczej, ale także z politycznym wsparciem. Oraz z przesłaniem, że razem borykamy się z problemem terroryzmu islamskiego.

Wydaje mi się, że to jest ta droga, pragmatyczna, którą – niezależnie od ideowych postulatów – Europa będzie musiała iść.

Bolesną lekcją była właśnie Arabska Wiosna; pokazała, że Zachód nie ma możliwości, aby pozytywnie kreować sytuację w tym regionie. Nadzieja na stworzenie jakiegoś parazachodniego porządku okazała się płonna.

Zresztą nawet w czasie trwania samych rewolucji Arabskiej Wiosny liczba osób, które były zorientowane na Zachód, była ograniczona. Teraz jest jeszcze mniejsza. Nie wiem więc, czy ktoś tam potrzebuje Zachodu i czy – z drugiej strony – Zachód ma coś do zaproponowania. Poza próbami robienia interesów. To taki moment impasu, wypalenia się dotychczasowych pomysłów na relacje Zachodu z tą częścią świata.

Musimy czekać na nowe otwarcie? 

Albo na nowy kryzys. ©℗

KRZYSZTOF STRACHOTA jest ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, kierownikiem Działu Kaukazu, Azji Centralnej i Turcji. Bada przemiany tożsamościowe i kulturowe w świecie islamu, także w kontekście wojny z terrorem i Arabskiej Wiosny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015