Władcy strachu

Boimy się plemiennie, kochamy jako jednostki. Lęk sprawia, że łączymy się we wspólnotę polityczną. To fatalna wiadomość dla zwolenników „polityki miłości”.

18.11.2019

Czyta się kilka minut

Warszawa, 29 kwietnia 2017 r. / MACIEJ STANIK / REPORTER
Warszawa, 29 kwietnia 2017 r. / MACIEJ STANIK / REPORTER

Z ogłuszającym zgrzytem pociąg zatrzymuje się na jednej z podwarszawskich stacji. Pani Katarzyna cierpliwie przepuszcza wysiadających i już ma wsiąść do wagonu, gdy jej uwagę przykuwa dwójka pasażerów o śniadej karnacji. Dziewczyna w chuście rozgląda się nerwowo. Towarzyszący jej brodaty mężczyzna mówi coś przyciszonym głosem w obcym, niepokojąco brzmiącym języku. W ostatniej chwili nasza bohaterka wybiera samochód. Lepiej nie ryzykować.

Dokładnie w tym samym momencie pan Jakub z przerażeniem zamyka przeglądarkę. Na stronę stowarzyszenia skierował go post udostępniony na Face­booku przez koleżankę. Spędziwszy cały ranek na czytaniu o niepożądanych odczynach poszczepiennych, jest już pewny. Nie pozwoli wbić igły swojej małej córeczce. Niebezpieczeństwo jest – dowiedział się właśnie – zbyt duże.

Mirek i Janka robią zakupy w osiedlowym sklepie. Są już duzi, można im zaufać. Podążając za wskazówkami mamy starannie wybierają te produkty, na których widnieje znaczek „bez GMO”. W miarę możliwości unikają też glutenu, konserwantów i czerwonego barwnika. Może pogłoski o ich szkodliwości są przesadzone, ale lepiej uważać. Cukier nie znajduje się na liście zakazanych przez rodziców substancji, więc w koszyku lądują przekąski i napoje zawierające go łącznie dwie i pół szklanki. Dzieci zjedzą to w ciągu najbliższych 48 godzin.

Prestidigitatorzy

Co łączy te historie? Ich bohaterowie podjęli złe decyzje. Wybrali większe ryzyko zamiast mniejszego (lub żadnego). W Polsce śmiertelny wypadek samochodowy jest nieporównywalnie bardziej prawdopodobny niż padnięcie ofiarą zamachu terrorystycznego. W dodatku wybierając samochód przyczyniamy się do ocieplenia klimatu. Jeżeli uwzględniamy zarówno śmiertelność, jak i prawdopodobieństwo wystąpienia, to choroby, przed którymi chronią szczepienia, są znacznie groźniejsze niż powikłania poszczepienne. Badania nie potwierdzają, żeby dieta bezglutenowa miała działanie prozdrowotne dla osób niecierpiących na celiakię. Nie ma dowodów na szkodliwość pokarmów wytworzonych z roślin modyfikowanych genetycznie. Tymczasem swojski cukier, dodawany niemal do wszystkiego, to główny winowajca epidemii otyłości i wielu innych problemów.


CZYTAJ TAKŻE:

MICHAŁ BILEWICZ, PSYCHOLOG SPOŁECZNY: Przez kilka lat kreowano lęk wobec „ideologii gender”. Dziś podsyca się lęk przed „ideologią LGBT”, bo to bardziej odpowiada faktycznym emocjom polskiego społeczeństwa.


Zarówno nasz mózg, jak i nasza kultura zbudowane są jednak tak, żeby skutecznie działać tylko wobec określonych typów zagrożeń, fatalnie natomiast radzą sobie z innymi. Mamy tendencję do tego, by przeceniać zagrożenia bliskie i bezpośrednie, ignorując długofalowe konsekwencje naszych wyborów. Nasycone emocjami anegdoty wpływają na nas znacznie mocniej niż statystyki. Działanie nas przeraża, a o skutkach zaniechań chętnie zapominamy. Ale najgorsze jest to, że sianie strachu się opłaca: wszystkie te mechanizmy mistrzowsko wykorzystują ci, którzy z naszego przerażenia korzystają, by zdobyć władzę lub pieniądze. Albo i jedno, i drugie.

To trochę jak popis prestidigitatora, który jedną ręką wykonuje teatralne gesty różdżką, podczas gdy druga niepostrzeżenie chowa monetę do kieszeni. Zarządzanie strachem kieruje reflektor naszej uwagi w pewne miejsca, inne pozostawiając w cieniu. Politycy straszą terroryzmem, zamiast wprowadzać niepopularne rozwiązania, które poprawiłyby bezpieczeństwo na drogach. Historie o powikłaniach poszczepiennych sprzedają się znacznie lepiej niż opowieści o tym, jak to było, kiedy powszechnie chorowało się na ospę czy odrę. Naklejki „bez GMO” i „bez glutenu” zwiększają sprzedaż, podobnie jak dodawany do produktów cukier, który jest substancją uzależniającą. Producenci straszą „kukurydzą mutantem”, sypiąc jednocześnie do każdego kubeczka „zdrowego”, „eko” jogurtu po trzy łyżeczki cukru. Cóż może być w tym groźnego, skoro to „naturalny cukier”?

Zyskują na tym nieliczni, a cenę za błędne diagnozy i skierowane w niewłaściwą stronę wysiłki płacimy wszyscy. Pora uświadomić sobie wyraźnie, że nie każdy, kto ostrzega nas przed niebezpieczeństwem, jest naszym przyjacielem.

Siewcy

W języku polskim nie mamy na nich dobrego określenia. Popularny angielski termin fearmongers najlepiej oddać jako „siewcy strachu”. Takim siewcą może się okazać polityk, PR-owiec pracujący dla korporacji, ale też przedstawiciel oddolnych ruchów społecznych. Niektórzy są profesjonalistami, inni – zdolnymi amatorami. Łączy ich to, że zarządzają społecznymi emocjami. Siewcy strachu sprawiają, że obawiamy się tego, co niegroźne, albo że nie boimy się tego, co powinno napawać nas przerażeniem. Najczęściej robią obydwie rzeczy naraz, bo zbiorowa wyobraźnia działa trochę jak system naczyń połączonych.

Klasycznym już przykładem takiego zarządzania strachem jest „wojna z terroryzmem”, którą administracja George’a W. Busha ogłosiła po zamachach z 11 września. W jej ramach można było napaść na inny kraj, wprowadzać obostrzenia i kontrole bezpieczeństwa, wstrzymywać przyjmowanie uchodźców i inwigilować obywateli. Na każdy zarzut zwolennicy wojny z terrorem (nie tylko w USA, nie brak ich również w Polsce) mieli gotową odpowiedź: bezpieczeństwo. Tych, którzy sprzeciwiają się straszeniu, oskarża się o lekceważenie zagrożeń, określa mianem geopolitycznych ignorantów, wyśmiewa jako naiwniaków...

Zbigniew Brzeziński – zmarły dwa lata temu ekspert od strategii, który doradzał prezydentom USA – w 2007 r. pisał, że wojna z terrorem zaprowadziła w całej Ameryce kulturę strachu. I zwracał uwagę na kluczowy problem: w rzeczywistości najaktywniejsi zwolennicy wojny z terroryzmem walczą po stronie terrorystów. „Sianie strachu (fear-mongering), wzmocnione przez przedsiębiorców zajmujących się bezpieczeństwem, media i przemysł rozrywkowy, tworzy własną dynamikę. Przedsiębiorcy terroru, przedstawiani zwykle jako eksperci od terroryzmu, uwikłani są w rywalizację, by usprawiedliwić własne istnienie. Muszą przekonać publiczność, że zagrażają jej wciąż nowe niebezpieczeństwa”.

Przecież dokładnie w ten sposób działają terroryści! Są oni – jak zresztą wskazuje sama nazwa – przede wszystkim siewcami strachu. Zabijanie niewinnych cywilów nie jest ich celem, lecz środkiem do zastraszenia całej populacji. Wojna z terrorem oparta na straszeniu wszechobecnym wrogiem jest dokładnie tym, o czym terroryści marzą. Diagnozę Brzezińskiego wymownie potwierdza m.in. Abu Bakr Naji, autor najważniejszej chyba współczesnej teorii działania dla terrorystów – manifestu „Zarządzanie barbarzyństwem” (Idārat at-Tawaḥḥuš). Chaos i przerażenie to kluczowe narzędzia walki z Zachodem – pisał Naji – odbieranie pewności, wprowadzanie paranoi i podważanie zaufania to najpotężniejsza broń w walce słabych przeciw silnym.

Czy to oznacza, że terroryzm nie jest poważnym problemem? Ależ jest! Tyle że problem ten (i skuteczne środki zaradcze) przedstawia się zupełnie inaczej niż w mediach i wystąpieniach polityków. Tłumy próbujących się przedostać do Europy migrantów to nie tysiące terrorystów, lecz rzesze ich ofiar. W wyniku m.in. „wojny z terrorem” na Bliskim Wschodzie zapanował chaos. W ostatnich latach liczba zamachów terrorystycznych naprawdę wystrzeliła w górę (zgodnie z tym, o czym przekonują media i politycy), jednak ich ofiarami nie padają wcale Europejczycy i Amerykanie, lecz mieszkańcy Syrii czy Iraku. Przerażają nas Nowy Jork, Paryż czy Londyn, podczas gdy Bagdad i Damaszek są dla nas niewidzialne. Trudno o wymowniejszy przykład „gestu prestidigitatora”.

Ale terroryzm jest tu tylko przykładem. Twórcy nowoczesnej kultury strachu mogą wykorzystać dowolne inne zagrożenie. Badacze mają już nawet nazwę na uprawianą w ten sposób politykę – to sekurokracja. Sekurokraci sprawnie wykorzystują wspomniane już mechanizmy psychologiczne i kulturowe prowadzące do błędów poznawczych w ocenie ryzyka. Najważniejszym jest zapewne tendencja do nieuzasadnionego lęku przed nowym i ignorowania zagrożeń związanych z tym, co stare, znane, oswojone.

Lęk przed nieznanym

Wyobraź sobie, że odziedziczyłeś znaczną sumę pieniędzy. Zainwestujesz je w obligacje gwarantujące niewielki, ale bezpieczny zysk, czy w bardziej ryzykowne fundusze, kuszące wizją większych zarobków? Nie potrafię odgadnąć, którego wyboru dokonasz, ale wiem, że jeżeli pieniądze byłyby zrazu zainwestowane w bezpieczne obligacje, to szanse, że przeniesiesz je do innych funduszy, drastycznie maleją. Potwierdza to seria klasycznych już eksperymentów przeprowadzonych pod koniec lat 80. XX w. przez Williama Samuelsona i Richarda Zeckhausera. Podobnym tropem poszedł m.in. Richard Thaler – laureat Nagrody Nobla z 2017 r. Ich badania pokazują, że przeceniamy ryzyko związane z nowymi możliwościami, bagatelizując zarazem to zastane. Innymi słowy – nie lubimy zmian. Chyba że przeprowadzi się je w aurze przywracania status quo.

Dlatego właśnie zarządzanie strachem jest siłą, która może zarówno umocnić rządy, jak i je obalić. Sekurokracja w wersji populistycznej sprowadza się do żądania: „czy możecie nam zagwarantować, że będzie stuprocentowo bezpiecznie?”. Oczywiście nikt nie może udzielić takiej gwarancji, populistyczni sekurokraci są więc w stanie zaatakować dowolnego przeciwnika, i to nie tylko w polityce. Bo czy jesteśmy w stanie zagwarantować stuprocentowe bezpieczeństwo leków? Szczepionek? Elektrowni? Każde nowe rozwiązanie może okazać się niebezpieczne.

Na tym nie kończy się polityczny potencjał strachu. Być może najważniejszy z punktu widzenia mobilizacji elektoratu jest jeszcze inny efekt psychologiczny. Otóż strach, jak pokazują badania, czyni nas bardziej politycznymi w najbardziej źródłowym znaczeniu tego słowa. Sprawia, że szukamy oparcia we wspólnocie.

Plemienne strachy

Sala kinowa. Mrok. Trawiony obłędem Jack Nicholson goni swe ofiary z siekierą. Publiczność ma rozszerzone źrenice, przyspieszone bicie serca, niektórzy zaciskają dłonie na poręczach foteli. Chwilę później na ekranie pojawia się reklama nieistniejącego muzeum. A właściwie różne reklamy, bo to nie zwykły seans kinowy, tylko eksperyment. Grupa naukowców pod kierownictwem Vladasa Griskeviciusa, specjalizującego się w badaniu wpływu społecznego, chciała stwierdzić, czy istnieje zależność pomiędzy straszeniem odbiorców a podatnością na określone typy perswazji. Okazało się, że porządnie nastraszeni widzowie byli znacznie bardziej podatni na te formy manipulacji, które odwoływały się do solidarności grupowej (tzw. społeczny dowód słuszności).

I ciekawostka: ci uczestnicy eksperymentu, którzy zamiast horroru oglądali komedię romantyczną, byli bardziej podatni na argumenty odwołujące się do wyjątkowości i wyróżniania z tłumu.


CZYTAJ TAKŻE

EDYTORIAL KS. ADAMA BONIECKIEGO: Zwykle nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak dalece strach, poczucie zagrożenia ze strony ludzi, sytuacji czy zdarzeń, wpływa na nasze myślenie i postępowanie.


Psychologowie i socjolożki dość powszechnie uznają za prawdziwą teorię, wedle której – zgodnie z modelem zaczerpniętym z psychologii ewolucyjnej – kiedy jesteśmy przestraszeni, szukamy schronienia w grupie i wykazujemy większą tendencję, by robić to, co robią inni. Z kolei romantyczne pobudzenie sprawia, że instynktownie szukamy sposobu przyciągnięcia atrakcyjnych partnerów. Nieco upraszczając można powiedzieć, że boimy się plemiennie, kochamy zaś jako jednostki.

Dla siewców strachu to kluczowa zasada. Lęk sprawia, że łączymy się we wspólnotę polityczną. To fatalna wiadomość dla zwolenników „polityki miłości”. Doskonale podsumował to znany z politycznego cynizmu Richard Nixon: „Ludzie reagują na strach, nie na miłość. Nie uczą tego w szkółce niedzielnej, ale to prawda”.

Strach, podsycając plemienność, dzieli nas na wrogie grupy. Dlatego jest kluczowym narzędziem polaryzacji politycznej. Wielu badaczy zwraca uwagę, że wyborcy poszczególnych partii nie tylko różnią się wyznawanymi wartościami, lecz – przede wszystkim – boją się odmiennych rzeczy. W USA, słynących z binarnego podziału sceny politycznej, to zjawisko znane i doskonale zbadane. Niedawny sondaż IPSOS dla OKO.Press sugeruje, że podobny efekt występuje też w Polsce. Wyborcy PiS za najpoważniejsze zagrożenie uznają ideologię gender i LGBT (54 proc.), podczas gdy tylko 12 proc. z nich jako realne niebezpieczeństwo wskazuje kryzys klimatyczny. Globalnego ocieplenia boją się natomiast wyborcy KO (41 proc.), których przeraża też wyjście Polski z UE (34 proc.) czy nasilenie ruchów nacjonalistycznych (32 proc.).

Respondentów nie pytano o migrantów ani terroryzm, ale przeprowadzony w podobnym czasie sondaż Kantar dla „Gazety Wyborczej” sugeruje, że jest to jedno z częściej wymienianych zagrożeń (18 proc. w całej populacji, aż 37 proc. wśród wyborców PiS).

Boimy się różnych rzeczy, więc odmiennie interpretujemy te same wiadomości. Dla Demokraty w USA wzmianka o broni będzie źródłem lęku przed kolejną strzelaniną. Dla Republikanina – przed ograniczeniem konstytucyjnej wolności przez wprowadzenie regulacji. U nas jedni obawiać się będą o bezpieczeństwo uczestników Marszu Równości, drudzy – lękać demoralizacji; jedni będą ubolewać nad wojną w Syrii i cierpieniem ludności cywilnej, drudzy – podkreślać zagrożenie terroryzmem, przemocą czy nawet chorobami, jakie miałaby nieść za sobą migracja; i wreszcie tam, gdzie jedni dostrzegą zagrożenie dla przetrwania naszego gatunku, drudzy zauważą spisek ekologów.

Czy zatem jesteśmy skazani na pogłębiające się podziały? Zdani na łaskę i niełaskę siewców strachu? Niekoniecznie. Jest dla nas nadzieja. A niosą ją piewcy ryzyka.

Piewcy ryzyka

Davida Zaruka poznałem w dość osobliwych okolicznościach. Następnego dnia mieliśmy mieć bezpośrednio po sobie wykłady podczas otwarcia dużej konferencji i chciałem się jeszcze naradzić co do szczegółów. Mam w życiu ten problem, że nie wyglądam szczególnie poważnie i naukowo nawet w krawacie, więc początkowo nie skojarzył, kim jestem i czego właściwie od niego chcę. Przywitał się uprzejmie, po czym oświadczył, że musi jeszcze pobiegać, żeby wyrobić dzienny limit kilometrów, i nim zdążyłem wytłumaczyć, o co chodzi, zniknął w swoim pokoju, żeby się przebrać. Oczami wyobraźni widziałem już koszmarny scenariusz truchtania za nim i ustalania treści wykładów w biegu (nie jestem, niestety, typem sportowca), ale na szczęście po chwili moje nazwisko najwyraźniej przypomniało się Zarukowi. Złapał mnie w hotelowym lobby. I tak sobie siedzieliśmy i naradzaliśmy się chyba ze dwie godziny. Ja w marynarce, krawacie i z otwartym laptopem, Zaruk w szortach i koszulce do biegania, z wielgachnym bidonem w dłoni. Ale i tak wyglądał poważniej ode mnie.

Jego wykład był genialny. Nie miał, jak inni prelegenci, prezentacji w Power ­Poincie. Zamiast tego nagle, w środku zdania, wyciągnął z plecaka parasol. „Parasol to rozsądne urządzenie dla rozsądnych ludzi – tłumaczył. – Ktoś, kto cały czas chodziłby po ulicy z rozłożonym parasolem, pewnie uniknąłby zmoknięcia w przypadku nieoczekiwanego ulewnego deszczu. Ale czy to rozsądna strategia?”.

Zaruk zawodowo zajmuje się komunikacją ryzyka. Sam o sobie mówi „risk-monger” czyli – przez analogię do siewców strachu – „piewca ryzyka”. Jest znaną postacią w Brukseli, gdzie dosadny język przysporzył mu sporo wrogów, m.in. wśród aktywistów ekologicznych postulujących często zasadę „dmuchania na zimne”. Tamtego dnia Zaruk opowiadał właśnie o „pokusie całkowitego bezpieczeństwa” i o tym, że jest to postulat niemożliwy do spełnienia. Zamiast tego proponował podejmowanie decyzji w oparciu o rachunek prawdopodobieństwa i wybór mniejszego ryzyka.

Barry’ego Glassnera dotąd nie poznałem. On także jest świetnym mówcą. Współprowadzi komediowy podcast „Fear not” (Nie lękajcie się), wyśmiewający przesadzone lęki. Jest też prestidigitatorem-hobbystą, przez wiele lat był nawet przewodniczącym Magical Youths International – międzynarodowego ­stowarzyszenia młodych magików. To doświadczenie z pewnością przydaje mu się w ­demaskowaniu sztuczek siewców strachu. Bo poza licznymi pobocznymi zainteresowaniami Glassner jest przede wszystkim profesorem socjologii i autorem słynnej książki „The Culture of Fear. Why Americans Are Afraid of the Wrong Things” (Kultura strachu. Dlaczego Amerykanie boją się nie tego, co trzeba). Można śmiało powiedzieć, że to pogromca amerykańskich strachów. Od 20 lat analizuje, czym straszą jego rodaków politycy, media oraz internetowe plotki. Pomaga odsiewać ziarna od plew. Ostatnio słyszałem, jak komentował panikę, która wybuchła w związku z rzekomym roznoszeniem się epidemii podczas zdmuchiwania świeczek na dziecięcych tortach, a także ujawnioną nieoczekiwanie zabójczą naturę Wielkiego Kanionu (część mediów zażądała wprowadzenia nowych procedur bezpieczeństwa po tym, jak w parku zginęła osoba robiąca selfie).

Częściej jednak zajmuje się sprawami śmiertelnie poważnymi: dostępem do broni, terroryzmem czy ryzykiem związanym z procedurami medycznymi (lub ich zaniechaniem).

Kwantyfikowanie tygrysa

Glassnera i Zaruka, poza sceniczną błyskotliwością, łączy konsekwencja, z jaką nalegają na zamianę w dyskursie publicznym niebezpieczeństwa na ryzyko. Niebezpieczeństwo to nieprecyzyjna kategoria, ściśle związana z poczuciem lęku. Co jest straszniejsze: tygrys czy hipopotam? To kwestia indywidualnych preferencji (wolisz być zjedzony czy stratowany?), dobrej opowieści, sugestywnego zdjęcia.

Ryzyko to zupełnie inna sprawa. Opiera się na obliczaniu prawdopodobieństw. Wzór jest prosty. Mnożymy przez siebie dwie liczby. Jaka jest szansa, że spotkasz tygrysa? Jaka jest szansa, że napotkany tygrys cię pożre?

Kiedy obliczymy ryzyko, możemy dokonywać wyborów. Dysponując ograniczonymi zasobami, musimy gospodarować nimi rozsądnie. Chronienie wyborców przed tygrysami brzmi jak dobry pomysł (tygrys to straszna rzecz), dopóki nie uświadomimy sobie, że walcząc z jednym zagrożeniem zawsze zużywamy środki, które można było przeznaczyć na walkę z innym. Może tygrysy nie są wcale tym, czym powinniśmy się w tym momencie zajmować? Bezpieczeństwo nie jest kwestią bezwzględną, lecz właśnie sprawą rozsądnego wyboru.

Politycy i media próbują nam wmówić, że to kwestia pryncypiów. Że tam, gdzie mowa o bezpieczeństwie, nie ma miejsca na uzgodnienia czy ustępstwa, bo przecież nie będziemy handlować ludzkim życiem. Otóż nie. Jak pokazują Zaruk, Glassner i wielu innych specjalistów od komunikacji ryzyka, sprawa jest w gruncie rzeczy bardziej matematyczna niż metafizyczna.

Tam, gdzie mamy dane, powinniśmy kierować się nimi w podejmowaniu decyzji. Tam, gdzie danych brakuje, warto skierować środki na badania. Tropienie „białych plam” w nauce jest ważną częścią „kwantyfikowania niepewności”, a więc zamiany niebezpieczeństwa na wyrażone liczbami ryzyko.

To postulaty polityczne, które mieszczą się poza lewicą i prawicą, i mogłyby z powodzeniem znaleźć poparcie rozsądnych ludzi w każdej partii. Może porównywanie ryzyka brzmi mniej atrakcyjnie niż chronienie wyborców przed niebezpieczeństwami, ale jest znacznie skuteczniejsze. Marzy mi się polityka uprawiana w oparciu o dane i fakty. Polityka ryzyka zamiast polityki lęku. Polityka, w której można się rozsądnie dogadać, ale też znokautować przeciwnika argumentami (a nie inwektywami). Polityka oparta na nauce, której naczelną zasadą byłaby transparentna komunikacja. Wyborcy mają prawo znać nie tylko decyzje, ale także dane, które za nimi stoją. Nie mamy danych? Może zamiast podejmować chaotyczne decyzje, powinniśmy uzupełnić naszą wiedzę?

Skwantyfikujmy nasze tygrysy. Nie warto się bać matematyki! ©


OFIARY TERRORU W ROKU 2017

26 445

Tylu ludzi zginęło na świecie w wyniku aktów terroru, 95% z nich na Bliskim Wschodzie, w Afryce i południowej Azji

83

osoby zginęły w Europie Zachodniej, a w Polsce:

0

Źródło: ourworldindata.org

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2019