Suma wszystkich strachów. Jak partie polują na Twój głos

Gdyby usunąć partyjne logotypy, trudno by odgadnąć, czyj to właściwie materiał. Tegoroczną kampanię wyborczą ogląda się jak polską podróbkę thrillerów Clancy’ego.

01.10.2023

Czyta się kilka minut

Suma wszystkich strachów
Zrzuty spotów KO, PiS i Konfederacji

Zdyszany bohater pędzi hotelowym korytarzem. Przebitka na grupę obco wyglądających ludzi gdzieś na drugim końcu świata. Napisy na dole ekranu przekładają ich rozmowy z nieznanego nam, groźnie brzmiącego języka. Kolejne ujęcie. Mężczyźni w garniturach siedzą w eleganckiej sali konferencyjnej. Wymieniają gratulacje i szerokie uśmiechy, jednak w ich oczach mieni się złowrogi blask. Wszystko zaczyna składać się w całość. Świat przecinają czerwone linie powiązań. Każda z nich znajduje odbicie na korkowej tablicy w gabinecie naszego bohatera. Brakuje jeszcze ostatniego puzzla. My już wiemy, co ich łączy. Ale czy on domyśli się na czas? Wrogowie czają się wszędzie. Sojusznicy okazują się podwójnymi agentami. Jeśli nikt nie pokrzyżuje ich planów, czeka nas katastrofa niewyobrażalnych rozmiarów. Tylko Jack Ryan może uratować sytuację.

Oto estetyka ostatecznego niebezpieczeństwa. Sprawdzony przepis na thriller spiskowy, od lat wykorzystywany m.in. w prozie Toma Clancy’ego – np. w „Czasie patriotów” czy „Sumie wszystkich strachów” – i kolejnych jej ekranizacjach. Co sprawiło, że dziś sięgnęli po niego spin doktorzy doradzający polskim partiom?

Koniec różnorodności

Opowieści, które serwują nam tej jesieni partie polityczne, stały się do siebie niepokojąco podobne. Przyjrzyjmy się spotowi PiS opublikowanemu 19 września. Zaczyna się zwyczajnie – widzimy Mateusza Morawieckiego na tle rynku w Tarnobrzegu. Obraz spokojnego, pewnego siebie premiera szybko ustępuje jednak miejsca przerażającym wizjom. Najpierw tłum ciemnoskórych migrantów. Sceny z Lampedusy. Potem widok z drona – zwarta kolumna obcych maszeruje polną drogą. Nadchodzą, są coraz bliżej, szturmują bramy Europy. Potem na ekranie rządzi już chaos. Wybuchy, pożary i zamieszki w trudnych do zidentyfikowania miastach. W tle dudniący bas i wzbudzające niepokój akordy. Wracamy na rynek w Tarnobrzegu. Jeszcze jest czas, by tę inwazję powstrzymać! „Wokół sami uśmiechnięci ludzie. Spacerują, robią zakupy, spotykają się z przyjaciółmi” – opowiada Morawiecki to, co widzimy na własne oczy. „Zapytałem, czy są u nich dzielnice pełne nielegalnych imigrantów” (w Tarnobrzegu?!). „Nigdzie w Polsce nie ma dzielnic grozy” – wyjaśnia premier. A my znów widzimy płonące samochody i zamaskowanych napastników. „Nie ma, bo rząd Prawa i Sprawiedliwości, wbrew temu, co teraz opowiada Donald Tusk, skutecznie broni naszych granic przed falą nielegalnych imigrantów. Tusk udaje teraz, że troszczy się o polskie bezpieczeństwo. Wolne żarty! To groźny człowiek. Trzeba ochronić Polskę przed Tuskiem”.


WYBORY PARLAMENTARNE 2023: ANALIZY, KOMENTARZE, ROZMOWY Z EKSPERTAMI. BĄDŹ NA BIEŻĄCO Z NASZYM SERWISEM SPECJALNYM >>>


Co ma na ten temat do powiedzenia lider Koalicji Obywatelskiej? „Wydało się!” – słyszymy na początku spotu największej partii opozycyjnej. W tle przez sekundę miga przerażająca postać z horroru – człowiek w makijażu neonowej czaszki. Najwyraźniej ktoś w sztabie KO wierzy w teorię warunkowania podprogowego. Słyszymy podbijający puls widzów bas, który wcześniej ilustrował spot PiS. Dla tych, którzy oglądają z wyłączonym dźwiękiem, przygotowano napisy w identycznej estetyce jak ta, którą znamy już z klipu partii rządzącej. Znów widzimy kolumnę migrantów kroczących polną drogą. Są coraz bliżej! Płonie ogień, na śniadych twarzach błyskają oczy. „Rząd PiS zaprosił do Polski 250 tysięcy imigrantów z Azji i Afryki” – straszy narrator. Cięcie. Postaci w garniturach, gratulacje, stemplowane dokumenty. Słyszymy, że „ich ludzie stworzyli system umożliwiający pośrednikom wystawianie wiz za łapówki”. I jeszcze raz informacja o „250 tysiącach imigrantów z Azji i Afryki” – powtórzona dokładnie tymi samymi słowami, na wypadek gdyby ktoś przegapił skalę zagrożenia. „Straszyli, straszyli, a sami ich wpuścili”.

Suma wszystkich strachów

A gdyby ktoś potrzebował dodatkowych wyjaśnień, może sięgnąć do nagrania samego Donalda Tuska, w którym lider KO przestrzega przed polityką migracyjną PiS. „Oglądamy wstrząśnięci sceny z brutalnych zamieszek we Francji. I właśnie teraz Kaczyński przygotowuje dokument, dzięki któremu do Polski przyjedzie jeszcze więcej obywateli z państw takich jak – cytuję – Arabia Saudyjska, Indie, Islamska Republika Iranu, Katar, Emiraty Arabskie, Nigeria czy Islamska Republika Pakistanu”. Jest to ewidentnie gra obliczona na skapitalizowanie lęku przed obcością. To nie przypadek, że Tusk z taką pieczołowitością wymienił pełne nazwy państw, by obok „brutalnych zamieszek” wyraźnie wybrzmiało w uszach wyborczyń i wyborców słowo „islamska”.

Kradzież słownika

Może chociaż znana z łamania politycznych norm Konfederacja ma pomysł na własny język? Włączam ich spot z 18 września.

„PiS i PO zalewają Polskę imigrantami!” – rozbrzmiewa głos lektora. W tle basy i niepokojące ostinato ilustrują te same, nieco rozmyte obrazy zamieszek. Ogień, dym, policja, tłum szturmujący budynki. Przebitki na koperty z pieniędzmi uderzająco podobne do tych, które wcześniej oglądaliśmy w spocie KO, oraz powtarzane słowa „z Azji i Afryki”. Do tego podobizny Tuska i Kaczyńskiego zestawiane z chaosem i niebezpieczeństwem. „Kaczyński i Tusk. To oni są zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polaków” – słyszymy na koniec.

Cóż… Z przekazem bliźniaczo podobnym do serwowanego przez dwie dominujące partie Konfederacja będzie miała trudność z utrzymaniem image’u radykalnej alternatywy. Oczywiście paradoks polega na tym, że radykalna prawica wcale nie złagodniała – mówi dokładnie to, co powtarzała zawsze. To PiS i PO zaczęły mówić językiem strachu i ksenofobii.

Suma wszystkich strachów

Wcale się nie dziwię frustracji Krzysztofa Bosaka, który na konwencji swojej partii w katowickim Spodku ­­powtarzał: „Nie chcemy powtórzyć błędów Zachodu. Bo nie chcemy tutaj multi-kulti, tylko chcemy, żeby Polska była Polską!”. Po czym dodawał: „Ci nawróceni z Koalicji Obywatelskiej, którzy teraz operują językiem narodowym, antyimigranckim… Od dwóch czy trzech tygodni odkryli w sobie dusze narodowców. Przecież to żart! Przecież to niepoważne!”.

Przepis na katastrofę

U Clancy’ego przepis na katastrofę jest prosty. Wybuch w jednym punkcie mapy zawsze okazuje się częścią większego planu. Nigdy nie chodzi tylko o jeden zamach, jeden atak, jeden cios w serce społeczeństwa. Zagrożenie musi być tak poważne, by podważyć poczucie bezpieczeństwa na najgłębszym poziomie, a jednocześnie tak rozproszone, by stworzyć wrażenie wszechobecności.

Chodzi tu o zbudowanie nie tylko strachu, który w psychologii oznacza reakcję na konkretny zagrażający bodziec, lecz także lęku – dojmującego poczucia bliżej nieokreślonego, wszechobecnego niebezpieczeństwa. Zagrożenie może czaić się wszędzie. Wrogowie zewnętrzni łączą siły z wewnętrznymi. Ogień, eksplozje i krew mają zwidywać nam się nie gdzieś daleko, na granicy, w wielkiej polityce, lecz w domu, w pracy, na rodzinnym spacerze.

Estetyka thrillera opiera się więc na rozbiciu naszej codzienności. Poczucie niebezpieczeństwa wypiera tu nudę, rutynę, automatyzm. Na bliskie nam sprawy pada nieustannie cień Wielkiego Niebezpieczeństwa. Tak budowana była zimnowojenna propaganda strachu, w ten sposób działają terroryści, tak swoje fikcyjne fabuły układają mistrzowie thrillerów spiskowych. Dziś w podobny sposób naszymi emocjami starają się zarządzać specjaliści od politycznej komunikacji.

Suma wszystkich strachów

To dlatego w kolejnych spotach wyborczych dudnią podobnie skalibrowane basy. Niepokojące akordy zapowiadają czające się tuż za polem widzenia niebezpieczeństwo. Gdyby usunąć partyjne logotypy, trudno by odgadnąć, czyj to właściwie materiał.

Głównym narzędziem budowania lęku stali się migranci z Azji i Afryki, ukazywani przez zestaw tych samych odczłowieczających klisz: jako tłum szturmujący granice, niosący chaos i przemoc. Wygląda to tak, jakby politycy wszystkich partii dali się przekonać spin doktorom, że Polacy to rasiści i ksenofobi. Tymczasem żadne badania nie potwierdzają, żebyśmy byli jakimś szczególnie nietolerancyjnym społeczeństwem!

Ktoś, gdzieś w badaniach wyczytał, że nasi rodacy boją się obcych. To prawda. Obcy budzą lęk. Nie tylko w Polakach. Ale czy naprawdę wszyscy liderzy partyjni uwierzyli, że zadaniem polityków jest podążanie za naszymi najniższymi instynktami i najgłębszymi lękami? Więcej nawet! Podsycanie ich i eksploatowanie?

Kto wyznacza kierunek?

Nim pogodzimy się z tym, że „taka jest polityczna rzeczywistość” i „nie można sobie pozwalać na naiwność i sentymentalizm, gdy do wygrania są tak ważne wybory”, warto sobie przypomnieć, że nie zawsze tak było. Nie trzeba sięgać daleko – w ostatniej kampanii prezydenckiej przekazy poszczególnych kandydatów wyraźnie różniły się od siebie.

Jeszcze niedawno PiS nie skupiał się wyłącznie na atakowaniu przeciwników, lecz wygrywał przede wszystkim proponując wyborczyniom i wyborcom swoją wizję silnego, a zarazem opiekuńczego państwa. Donald Tusk mógł wtedy żartować z tych, co mają wizje, wysyłając ich do lekarza, ale prawda jest taka, że PO też miało wizję. Bo ciepła woda w kranie to też jest, wbrew pozorom, jakiś pomysł na Polskę. Pomysł oparty na gonieniu Zachodu, kosmopolityzmie, wierze w sprawczą moc jednostki. Triumf turbopatriotycznego modelu PiS poddał tę wizję solidnej krytyce, ale to nie oznacza, że jedynym wyjściem jest w tej sytuacji przyjęcie modelu oblężonej twierdzy za własny albo przejście na pozycje cynizmu i stwierdzenie, że na poziomie opowieści żadna wizja nie ma już znaczenia.

A tak to właśnie dziś wygląda. Nie ma śladu po prawdziwych ideologicznych sporach, po różnych propozycjach dla kraju, odmiennych wizjach państwa. Dudniące basy i chwytający za gardło lęk przykryły nawet mityczny podział na Polskę solidarną i liberalną. Politycy i polityczki zrezygnowali z możliwości, by nie tylko podążać za lękami i nadziejami społeczeństwa, ale też je aktywnie współtworzyć, proponując wizje, o które chce się walczyć i na które warto głosować.

Suma wszystkich strachów

Liderzy partyjni nie czują dziś w sobie siły, by być jak Steve Jobs. Można go lubić albo nie znosić, ale twórca Apple’a stał się w biznesie symbolem wizjonera, który nie wsłuchuje się biernie w badania pragnień konsumentów, lecz stara się je rozbudzać i kształtować. W roku 2007 żadne badania nie pokazywały, że ludzie pragną smartfonów. Jobs wymyślił iPhone’a i opowiedział o nim taką historię, że dziś większość z nas nie wyobraża sobie życia bez dotykowego ekranu i mediów społecznościowych dostępnych na wyciągnięcie ręki dwadzieścia cztery godziny na dobę.

A przecież niedawny przykład Ukrainy pokazuje, że budowanie polityki opartej na przyzwoitości i empatii jest możliwe. I to nawet wbrew społecznym lękom i uprzedzeniom. Warto rzucić okiem na badania dotyczące stosunku Polaków do Ukraińców tuż sprzed rosyjskiej napaści. Antyukraińskie sentymenty były w narodzie niezwykle silne. Scenariusz orbanowski, w którym Polska stałaby się sojuszniczką Rosji lub – co na jedno wychodzi – „neutralnym świadkiem” obserwującym z boku „nie naszą wojnę”, był całkiem realny. A jednak politycy wszystkich partii – z jednym niechlubnym wyjątkiem – postanowili nie podążać za sondażami, lecz zachować się przyzwoicie. Wraz z politykami poszedł główny nurt mediów. Miliony Polek i Polaków, które w pierwszych dniach wojny mogły mieć poważne wątpliwości, zobaczyły, że w sytuacji, gdy dom naszego sąsiada napadnięto i podpalono, nie pora na wyciąganie starych animozji i dzielenie włosa na czworo.

Oczywiście półtora roku później sentymenty antyukraińskie rosną. Państwu wiele można zarzucić, jeśli chodzi o sprawność działania, a oddolny entuzjazm ma to do siebie, że pali się jasno i mocno, ale szybko wygasa. Czy nam się to podoba, czy nie, w następstwie rosyjskiej napaści na Ukrainę staliśmy się nagle społeczeństwem wieloetnicznym. Polacy muszą rywalizować z Ukraińcami o pracę, będą nas dzielić ceny zboża, przeludnione klasy szkolne, wróci echem trudna historia i nieprzepracowane traumy. Polityka wieloetniczna to nie tęcza, uśmiech i jednorożce.

Ale tego, co wydarzyło się po lutym 2022 r., już nikt nam nie odbierze. Na zawsze pozostanie w naszej zbiorowej pamięci obraz tamtej solidarności, oddolnej organizacji, a także tego, że politycy ponad podziałami zachowali się przyzwoicie i nie próbowali na tragedii zbić łatwego kapitału. Niech to będzie memento tego, jak mogłaby wyglądać polska polityka (nie tylko migracyjna!), gdyby partyjni liderzy zdecydowali się odważnie tworzyć wizje dla społeczeństwa, zamiast bezwolnie podążać za sondażami. Bo badania opinii publicznej może i nieźle oddają powierzchowną warstwę lęków i uprzedzeń, ale wcale nie ukazują naszego potencjału i głębokiej prawdy o tym, kim moglibyśmy się, jako społeczeństwo, stawać.

Polityka ma nie tylko moc odbijania (często w krzywym zwierciadle) naszych pragnień i lęków. Ma też przemożną moc ich kształtowania. I tu zmierzamy do ostatniej istotnej różnicy, która wciąż jeszcze dzieli PO i PiS od Konfederacji.

Suma wszystkich strachów

W swoim spocie partia Bosaka i Mentz­ena oskarża przeciwników o wpuszczenie do Polski nie tysięcy, lecz „kilku milionów cudzoziemców”. Ta znacznie większa liczba wynika z tego, że Konfederaci w poczet niechcianych obcych włączają uciekinierów z Ukrainy.

Jedno trzeba im przyznać – oni rozumieją, jak działa gaszenie pożaru benzyną. Rozniecanie dziś antyuchodźczych nastrojów wobec migrantów „z Azji i Afryki” jest krokiem w nieunikniony sposób prowadzącym do zakwestionowania solidarności z Ukrainą. Na tym zaś na dłuższą metę stracą wszystkie rozsądne ugrupowania polityczne w tym kraju. Stracą polscy gospodarze i ukraińscy goście, stracą obywatelki i polityczki. Zyska tylko Władimir Putin.

Oni pierwsi

Obok straszenia wrogiem zewnętrznym kluczowym elementem dobrego thrillera jest oczywiście wróg wewnętrzny. Targowiczanie, sprzedawczycy i pożyteczni idioci – bez nich poczucie lęku nie byłoby tak osaczające. W thrillerach szpiegowskich zdrajcy i podwójni agenci ­odgrywają kluczową rolę w budowaniu tak ważnych dla tego gatunku zwrotów akcji. W trwającej kampanii ich nadmierna ekspozycja prowadzi z kolei do złamania fundamentalnej reguły gatunku.

Najczytelniej sformułował ją George Lakoff, autor książki „Nie myśl o słoniu”. Negacja nie ma w polityce mocy sprawczej. Gdy w telewizyjnej debacie Republikanin definiował podatki jako brzemię, a w odpowiedzi demokratyczny konkurent tłumaczył, że „nieprawda, że podatki to brzemię”, to efekt był taki, że widzowie dwa razy usłyszeli przekaz Republikanów. „My przodem” – głosi złota zasada. Zaczynamy od zdefiniowania tematu po naszemu, bo późniejsze przekonywanie odbiorców, żeby przestali skupiać się na tym, co usłyszeli, przypomina tłumaczenie komuś, żeby nie myślał o słoniu. Efekt jest odwrotny do zamierzonego.

Dziś tylko słoń się liczy. Partie polityczne zamiast budowania własnego przekazu starają się całą uwagę skupić na tym, jak źli są przeciwnicy. Koalicja Obywatelska wydaje olbrzymie pieniądze na kampanię billboardową, której twarzą jest… Jarosław Kaczyński.

Suma wszystkich strachów

Ten najwyraźniej postanawia się zrewanżować za uprzejmość, bo podczas kolejnych kampanijnych przemówień coraz więcej miejsca poświęca Tuskowi. Ostatnio w Gorzowie Wielkopolskim mówił o nim tak długo, że nie starczyło mu czasu na przedstawienie konkretów programowych. „Dlaczego ja tak ciągle o tym Tusku?” – spytał sam siebie na koniec prezes PiS: „Bo trzeba! Dla ojczyzny!”.

Konfederacja postanawia się przyłączyć do tej eleganckiej gry w odstępowanie budżetu i czasu antenowego. „PiS łupi Polaków podatkami i rozdaje pieniądze Ukraińcom”, a Kaczyński, Morawiecki i Duda to „frajerzy” i „słudzy Ukrainy”, którzy przekazali temu krajowi miliard złotych (Konfederacja obiecuje, że wystawi Ukrainie rachunek). Na rzecz Konfederacji gra z kolei partia Razem, która pomysłom skrajnie prawicowej konkurencji poświęca niepokojąco dużo miejsca w swoich mediach społecznościowych.

Wszystkie chwyty dozwolone

Carl Schmitt, niemiecki filozof niepokojąco popularny dziś w kręgach władzy, nazywa taką sytuację „stanem wyjątkowym” – momentem zawieszenia norm, w którym wobec ostatecznego zagrożenia wszystkie chwyty stają się dozwolone. „Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny” – tłumaczy Schmitt w „Teologii politycznej”. Kto decyduje o okresowym zawieszenia prawa, jest ostatecznie ponad prawem: „Fundamentalne pytanie brzmi: kto w sytuacji konfliktu rozstrzyga, na czym polega interes publiczny i państwowy, publiczne bezpieczeństwo i porządek, kwestia ocalenia publicznego itd. Sytuację wyjątkową, której nie sposób opisać za pomocą obowiązujących norm prawnych, można co najwyżej określić jako stan najwyższej konieczności, stan największego zagrożenia dla egzystencji państwa”. Najwyższa władza to zatem władza decydowania o sytuacji, w której normy przestają obowiązywać.

Jeśli dodamy do tego fakt, że dla Schmitta absolutnym fundamentem polityki jest radykalny podział na „my” i „oni”, otrzymamy gotowy przepis na to, co właśnie obserwujemy za oknami.

To najważniejsze wybory co najmniej od roku 1989 – słyszymy w tej kampanii. Najwyraźniej politycy uwierzyli (i nas próbują do tego przekonać), że przepaść między „nami” a „nimi”, między dobrem a złem jest dziś tak wielka, że usprawiedliwia najniższe nawet zagrania. Nie można bawić się w subtelności, gdy na szali spoczywa bezpieczeństwo i przyszłość całego narodu. Jak to ostatnio ujął Roman Giertych, którego KO najwyraźniej ukradła narodowcom razem z założeniem: „nie czas żałować róż, gdy płoną lasy”.

Tymczasem jest pewna ważna lekcja, którą moglibyśmy wyciągnąć z thrillerów Clancy’ego i ich nowych ekranizacji. W sprowadzeniu całej debaty politycznej do kwestii ostatecznego niebezpieczeństwa kryje się – jakżeby inaczej – niebezpieczeństwo.

Zasady „stanu codzienności”, zwykłe nudne prawo, elementarna przyzwoitość i empatia wobec przeciwników sprawiały, że politycy i ich gorący zwolennicy pozostawali ludźmi. Dziś najwyższa stawka, o jaką toczy się gra, usprawiedliwia cynizm i brak skrupułów. Żeby pokonać bezwzględnych terrorystów, sam musisz stać się bezwzględny. Żeby ocalić niewinnych, Jack Ryan musi się wyrzec niewinności. Wszystkie chwyty dozwolone, gdy na szali spoczywa życie milionów.

Suma wszystkich strachów

Jeszcze bardziej niepokojąco robi się, gdy przyjrzymy się ewolucji, jaką w nowych ekranizacjach Clancy’ego przeszli „ci źli”. Złota scenopisarska zasada mówi dziś: dobry zły musi być dobry, żeby być zły. To znaczy: żeby stworzyć wysokiej jakości, przekonujący czarny charakter, musimy mu (lub jej) dopisać w tle wiarygodną szlachetną motywację.

Fanatyczni terroryści lub przywódcy junt wojskowych przedstawiani w nowym „Jacku Ryanie” (Amazon) dostają naprawdę dużo czasu ekranowego, by opowiedzieć swoją historię. Widzimy, że pierwotnie kierowała nimi miłość do kraju lub rodziny, obserwujemy, jak na ich losach odcisnęły się wojenne traumy i doznane krzywdy (często związane z militarną działalnością USA). Pokazuje to tragiczną pułapkę ostatecznego konfliktu. Zaczęliśmy tę podróż kochając róże. Teraz gotowi jesteśmy je zadeptać, bo ostateczny cel przysłonił nam wszystko inne. W ten sposób bohaterowie obu stron stają się dokładnie tym, z czym przysięgli walczyć. Język konfliktu wchłania ich i przerabia. Ostatecznie dobro i zło stają się nierozróżnialne.

Tak to właśnie wygląda w trwającej kampanii, gdzie politycy obu stron dali sobie wmówić, że nikogo już nie interesują wielkie opowieści i odważne programy. Że „konkrety” to tylko poręczny chwyt do okładania wrogów, których musimy postawić w centrum naszej utkanej z lęku narracji.

A przecież nie jest wszystko jedno! Gdybym wierzył, że nie ma znaczenia, na kogo oddamy swój głos, to w ogóle nie martwiłbym się zmierzchem różnorodności w trwającej kampanii. Tymczasem jestem przekonany, że pod poziomem ujednoliconej retoryki pomiędzy partiami wciąż istnieją kluczowe różnice. Że możliwe są różne pomysły na Polskę, różne odpowiedzi na kluczowe pytania i że decyzje, które podejmujemy przy urnach, naprawdę wpływają na naszą przyszłość.

Suma wszystkich strachów

Mnie wciąż nie jest wszystko jedno. Dlatego pójdę, zagłosuję i będę do tego namawiał innych. Ale potem zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby w naszej polityce było znacznie więcej nudy.

Mamy tendencję do narzekania, że polityki jest w naszym życiu i mediach za dużo. To prawda, ale tylko jeśli myślimy o niej jako o agresywnych sporach między przedstawicielami i przedstawicielkami różnych partii. Sami politycy często powtarzają, żeby nie mieszać polityki do wszystkiego. „Budujmy mosty, zamiast uprawiać politykę”, „zajmijmy się edukacją, a nie polityką”, „porozmawiajmy o psychiatrii dziecięcej, a nie o polityce”. Tymczasem polityka to powinny być właśnie mosty, edukacja i psychiatria dziecięca. To są ważne sprawy, o których powinniśmy dyskutować.

Potrzebujemy polityki codzienności, zamiast polityki stanu wyjątkowego. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Suma wszystkich strachów