Władcy chaosu

Tak musiało się stać. Odpowiedź na zamachy z 11 września nie była i nie mogła być racjonalna. Na tym właśnie polegał diaboliczny geniusz terrorystów.

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Akcja ratunkowa w gruzach World Trade Center. Nowy Jork, 13 września 2001 r. / BETH A. KEISER / AFP / EAST NEWS
Akcja ratunkowa w gruzach World Trade Center. Nowy Jork, 13 września 2001 r. / BETH A. KEISER / AFP / EAST NEWS

Byłem zaskoczony, że strona septemberclues.info („wrześniowe poszlaki”) nadal istnieje. I to w niemal niezmienionej wersji! Dziś wygląda trochę jak eksponat w muzeum błyskawicznie zmieniającej się technologii, ale dekadę temu, kiedy w ramach projektu naukowego prowadziłem badania nad teoriami spiskowymi narosłymi wokół zamachów z 11 września, właśnie takie strony nadawały ton.

Starannie przygotowany raport o „fałszywych ofiarach” nadal wisi na swoim miejscu. Jego lektura wciąż okazuje się przeżyciem równie surrealistycznym jak dziesięć lat temu. Autor strony twierdzi, że zamachy były w rzeczywistości kontrolowanym wyburzeniem, w którym nikt nie ucierpiał, a 3000 ofiar to wygenerowane komputerowo fałszywe postaci. Miały wzbudzić wściekłość obywateli i usprawiedliwić inwazję na Afganistan i Irak.

Aby to udowodnić, pieczołowicie analizuje wszelkie dostępne fotografie ofiar (głównie ze stron poświęconych ich pamięci). Jeżeli udaje mu się znaleźć dwa bardzo podobne zdjęcia – jest to dowód, że dana osoba została wygenerowana komputerowo. Przecież nikt nie wygląda dokładnie tak samo na dwóch różnych fotografiach! Jeżeli dwa zdjęcia danej osoby bardzo się różnią, autor strony ogłasza, że są to w oczywisty sposób dwie całkiem inne twarze. Jeżeli w obiegu funkcjonuje tylko jedna fotografia, autor pyta, jak to możliwe? Czy nie mieli żadnego innego zdjęcia? Jeżeli dana fotografia jest kiepskiej jakości, padnie pytanie, czy rodzinom nie zależało, żeby ich bliskich upamiętniała „porządna” fotografia? I tak dalej…

Niesamowity pokaz niewywrotnej intelektualnej samoróbki. Interpretacyjna partyzantka, która zuchwale rzuca wyzwanie politykom, mediom i ekspertom, obalając istniejący porządek i podsycając chaos. Brzmi absurdalnie, ale zwolenników tego rodzaju teorii w Ameryce nie brakuje. Septemberclues.info to wprawdzie radykałowie nawet w świecie tropicieli spisków (teoria o zasymulowaniu całych zamachów i braku ofiar jest wyszydzana nawet przez zwolenników innych wersji), ale już możliwość, że rząd uprzednio wiedział o zamachach albo nawet uczestniczył w ich przeprowadzeniu, wydaje się wielu Amerykanom prawdopodobna.

W badaniu przeprowadzonym w 2019 r. aż 23 proc. Amerykanów deklarowało wiarę, że zamachy z 11 września to „wewnętrzna robota” (ang. inside job). Co ważniejsze, tylko 45 proc. respondentów jednoznacznie odrzucało taką tezę, co zostawia sporą „szarą strefę” ludzi mniej lub bardziej poważnie rozważających wiarygodność spiskowych scenariuszy.

Strony takie jak septemberclues.info wytworzyły w USA specyficzną kulturę debaty, której znaczenie wykracza dalece poza interpretację wydarzeń sprzed dwudziestu lat. Te same mechanizmy kontestowania oficjalnego porządku wyniosły do władzy Donalda Trumpa, a potem zmotywowały pospolite ruszenie jego zwolenników do niesławnego zajazdu na Kapitol. Dziś analogiczne formy wyobraźni zbiorowej decydują o społecznym odbiorze pandemii, maseczek i szczepień.

Zamachy z 11 września były bez wątpienia wydarzeniem, które wpłynęło na losy świata. Zmieniły nie tylko historię polityczną, militarną czy gospodarczą, lecz przede wszystkim odwróciły nurt zbiorowej wyobraźni, na ruinach optymizmu lat 90. tworząc nową, strzaskaną mitologię.

Tak musiało się stać. Odpowiedź na zamachy z 11 września nie była i nie mogła być racjonalna. Na tym właśnie polegał diaboliczny geniusz terrorystów.

Triumf Zachodu

Proszę państwa, 4 czerwca 1989 r. skończyła się na świecie historia. Można się spierać, czy dokładnie 4 czerwca i na jak długo, ale jej koniec był w tamtym momencie niepodważalnym faktem w zbiorowej wyobraźni większości mieszkańców poszerzonego właśnie Zachodu. Porażka komunizmu w kolejnych krajach bloku wschodniego, upadek Muru Berlińskiego, a potem rozpad ZSRR stworzyły (na krótki czas) świat jednobiegunowy, którego dominującą opowieścią była narracja o braku alternatyw dla liberalnej demokracji i neoliberalnego, kapitalistycznego modelu gospodarczego.

Ducha tamtych czasów doskonale ujmuje słynny „Koniec historii” Francisa Fukuyamy. Jest to jedna z najchętniej wyśmiewanych dziś książek, ochoczo przywoływana w publicznych debatach jako przykład chybionego proroctwa, które błyskawicznie się zdezaktualizowało. A jednak diagnoza ówczesnej mitologii, jaką postawił Fukuyama, była trafna i pozostała taka przez całe lata 90. – aż do zamachów z 11 września. „Liberalne demokracje zastąpiły irracjonalne pragnienie bycia uznanym za potężniejszego potrzebą bycia uznanym za równego – pisał Fukuyama. – Świat został przygotowany do tego, aby zrezygnować w pewnym zakresie z wojen, narody uznały bowiem prawo innych do równego traktowania”.

Diagnozę Fukuyamy można by więc sparafrazować następująco: fundamentalna siła napędowa historii, jaką było zderzanie się konkurencyjnych wizji politycznych, społecznych i ekonomicznych, przestaje mieć znaczenie, gdy pojawi się model umożliwiający ­racjonalne zarządzanie różnicami. ­Właśnie ­teraz, przekonywał, ta oświeceniowa fantazja po raz pierwszy w dziejach ma szansę spełnienia.

Lata 90. przepojone były optymizmem wynikającym z wiary w to, że ludzie są racjonalni. Walczący neoliberalizm stopniowo ustąpił miejsca neoliberalizmowi ekspansywnemu i uśmiechniętemu. „Groźnego” Ronalda Reagana zastąpił jako heros zbiorowej wyobraźni „fajny” Bill Clinton, tak jak Margaret Thatcher zastąpił Tony Blair. Wobec braku zewnętrznego wroga dominująca polityczna mitologia coraz bardziej skupiała się na równouprawnieniu i emancypacji. Wielość kultur stała się płynnym tworzywem, z którego każda jednostka samodzielnie miała ulepić swoją tożsamość. Na tym zamyśle opierały się nowe, postnarodowe polityki tożsamości oparte o ideę wielokulturowości. Kapitalizm ukazywany był jako uniwersalna siła modernizująca i obietnica szczęścia dla wszystkich. Globalizacja – jako jednokierunkowa ulica wiodąca ku szczęściu. I to właśnie w ten optymistyczny model uderzyły 11 września samoloty.

Naśladowcy i kontestatorzy

Kultura, idee, przełomowe wynalazki i technologie – wszystko, co naprawdę istotne, rodzi się w Nowym Jorku lub Londynie, a następie rozpływa na resztę globu. Oto model jednobiegunowego świata obowiązujący po zwycięstwie Zachodu w 1989 r.

Model ten został szczegółowo opisany w książce Iwana Krastewa i Stephena Holmesa „Światło, które zgasło”. Autorzy widzą w nim wyjaśnienie obecnych sukcesów Władimira Putina, Viktora Orbána czy Jarosława Kaczyńskiego, ale imitacja i sprzeciw wobec niej to ważny kontekst, który warto uwzględnić także w poszukiwaniu mitologicznego znaczenia zamachów z 11 września.

Po 1989 r. kraje peryferyjne, takie jak Polska, Rosja, Chiny, ale też cały świat arabski, sprowadzone zostały do roli naśladowców centrum. Nie ma żadnej „trzeciej drogi”, głosiła powszechnie uznana prawda. Po upadku komunizmu wszyscy zjechali na tę samą neoliberalną autostradę prowadzącą w przyszłość. Jedni dołączyli do niej później, inni wcześniej, ale ogólnie zmierzamy w tym samym kierunku.

Ten model zakładał, że zwycięstwo Zachodu jest tak naprawdę zwycięstwem wszystkich. Jednak szybko pojawili się kontestatorzy. Krastew i Holmes przekonująco pokazują, że polityczne sukcesy Putina są związane właśnie z dokonaną przez niego reinterpretacją upadku ZSRR. Zachód proponował byłym krajom komunistycznym narrację wyzwolenia: wspólnie zrzuciliśmy jarzmo, w tej walce nie ma przegranych. Tymczasem Putin otwarcie opisywał rok 1991 w kategoriach porażki i wstydu. Putina i Bin Ladena różni niemal wszystko. A jednak sprzeciw wobec przymusu naśladowania Zachodu motywujący terrorystów jest analogiczny do tego podsycającego rosyjski imperializm. Westernizacja może przynosić wymierne korzyści, ale w gruncie rzeczy okazuje się nową formą kolonizacji. Suwerenność i duma są ważniejsze od zamożności. Kroczenie własną drogą stanowi wartość samą w sobie. Zamiast autostrady kontestatorzy zaproponowali świat rozwidlających się ścieżek i krzyżujących dróg.

Zamachy sprzed dwudziestu lat i współczesne antyliberalne tendencje w Europie Środkowo-Wschodniej mają wiele wspólnego. Nie chciałbym tu w żadnym razie kreślić upraszczających utożsamień talibów i nowych autorytaryzmów. Warto jedynie pokazać, że z punktu widzenia zbiorowej wyobraźni obydwa nurty mają wspólne źródło, a jest nim arogancja Zachodu przekonanego o uniwersalności i wyłączności swojego modelu.

Duch terroryzmu

Przy okazji zajęć z filozofii politycznej od wielu lat omawiam ze studentami fundamentalistyczne manifesty, w tym głośne „Zarządzanie chaosem” Abu Bakr Najiego (pod tym pseudonimem ukrywał się najprawdopodobniej jeden z wysoko postawionych przywódców Al-Kaidy). Opublikowana w 2004 r. broszura zawiera szczegółową instrukcję dla dżihadystów wraz z wyłożeniem podstaw tytułowej filozofii „zarządzania chaosem”.

Punktem wyjścia jest dla autora sytuacja opisana powyżej: jednobiegunowy świat oparty na nakazie naśladownictwa. Abu Bakr Naji twierdzi, że potęga Zachodu opiera się dziś na dwóch filarach: przytłaczającej przewadze militarnej oraz „medialnej aureoli”, którą wytwarzają wokół siebie państwa Zachodu. Dzięki tym dwóm czynnikom Zachód, a konkretnie USA, zdołały ulokować się w centrum świata. Alternatywą dla stworzonego przez Zachód porządku nie jest jednak – a przynajmniej nie od razu – ­islamski kalifat, lecz chaos. Im więcej stref chaosu pojawiać się będzie na świecie, wieszczy terrorysta, tym słabsza stanie się wewnętrzna i zewnętrzna zdolność Zachodu do mobilizacji swoich zwolenników. „Ostatecznie nawet Amerykanie dostrzegą, że odległość centrum od peryferii jest kluczowym czynnikiem przyczyniającym się do możliwych wybuchów chaosu i brutalności”.

Ludzie stojący za koszmarnymi aktami barbarzyństwa swoje przemyślenia ubierali więc w język dwudziestowiecznej teorii społecznej, posługując się terminami „centrum” i „peryferie” z równą swobodą, jak cytatami z Koranu.

W książce „Duch terroryzmu” francuski socjolog Jean Baudrillard zachęca do tego, by odrzucić pośpieszne polityczne i społeczne interpretacje zamachów z 11 września, skupiając się zamiast tego na czystym obrazie. Terroryzm jest tak zaprojektowany – pisze Baudrillard – by w pełni wykorzystać potencjał mediów. Ludzie giną codziennie. Zabija ich malaria, wojny, nowotwory… Dla każdego, kto zagląda czasem do gazety, jest oczywiste, że niektóre rodzaje śmierci są bardziej spektakularne i medialne niż inne. Terroryści wykorzystują właśnie ten efekt. Baudrillard pisze wręcz, że ofiary terrorystów są ofiarami w najpierwotniejszym sensie tego słowa – to ludzie złożeni w ofierze. Ich śmierć była rytuałem, który miał dowieść, że w samym sercu Zachodu nikt nie może czuć się bezpiecznie.

Otwarcie deklarowanym celem terrorystów było więc wstrząśnięcie samym poczuciem stabilności – uderzenie w centralny mit przełomu tysiącleci, jakim była wiara w racjonalność świata i możliwość jego kontroli. W tym kontekście zamachy z 11 września zestawia się często z zupełnie innym wydarzeniem, na pozór bardzo odmiennym – z kryzysem finansowym z 2008 r. Pod wieloma względami dopełnił on dzieła terrorystów, którzy mają olbrzymie możliwości zadawania ran symbolicznych, ale stosunkowo ograniczone pole (bezpośredniego) działania w sferze ekonomii. Dla wielu Amerykanów i Europejczyków utrata kupionego na kredyt domu, pracy i zdobywanej latami pozycji społecznej stała się ostatecznym potwierdzeniem, że to terroryści mieli rację. Obietnica 1989 r. była fałszywa. Dobrobytu wcale nie starczy dla wszystkich. Nieustanny wzrost gospodarczy nie jest gwarantowany. Rzeczywistość nie jest jednokierunkową autostradą do raju.

Zderzenie cywilizacji

Terroryści osiągnęli swój cel. Oczywiście nie sami. Do upadku optymizmu przełomu wieków przyczynili się też nieodpowiedzialni bankierzy, cyniczni politycy i wizjonerzy z Hollywood poszukujący nowych, inspirujących opowieści. Ostatecznie jednak medialne zarządzanie chaosem w wykonaniu terrorystów znalazło swoje odbicie w nowej mitologii zyskującej popularność na całym obszarze szeroko rozumianego Zachodu – w jego centrum i na nowo zdobytych peryferiach, takich jak Europa Środkowo-Wschodnia. Zwykli Amerykanie spojrzeli na świat oczyma dżihadystów. Osią powstałej w ten sposób nowej mitologii stała się bardzo stara opowieść o odwiecznym i wiecznym konflikcie cywilizacji.

W najnowszej wersji ta opowieść łączona jest przede wszystkim z nazwiskiem Samuela Huntingtona, autora opublikowanego w 1993 r. eseju „Zderzenie cywilizacji”. Huntington rzucał w nim otwarte wyzwanie Fukuyamie, prorokując, że świat zaleje wkrótce nowa fala wojen opartych już nie o podział polityczno-ekonomiczny (kapitalistyczna demokracja kontra komunizm), a o różnice kulturowe i religijne. Huntington przekonywał, że cywilizacje są jak żywe organizmy – mają swą młodość, dojrzałość i wiek sędziwy. Młode, aktywne cywilizacje rzucają wyzwania tym starym i zmęczonym. Dzieje się tak dlatego, że pierwotną zasadą świata jest walka. Wojna wszystkich przeciw wszystkim jest stanem normalnym.

Dominacja potężnego państwa czy imperium może na jakiś czas powstrzymać tę wojnę, lecz – niestety – to chaos, a nie ład, jest normalnym stanem rzeczy. Pokojowe, wielokulturowe społeczeństwo jest mrzonką, bo wojna wszystkich przeciw wszystkim zakłada ostatecznie zwycięzców i przegranych. Wszystkie współczesne debaty o zmierzchu hegemonii USA, starzejącej się (w różnych znaczeniach) Europie, obronie naszej cywilizacji, murach, przedmurzach i inwazjach to tylko różne warianty tej mitologii. Warto o tym pamiętać.

Przed 11 września esej Huntingtona i napisana na jego podstawie książka były zaledwie oryginalnymi spekulacjami lokującymi się poza głównym nurtem. Pomysł, że to religijni fundamentaliści mogą okazać się kolejnym wyzwaniem dla Zachodu, był intrygujący, lecz zdawał się mało realny. Po upadku wież World Trade Center „zderzenie cywilizacji” z dnia na dzień stało się prawdą objawioną. Nowa wojna religijna była faktem.

Ważne, by pamiętać, że świadomie doprowadzili do niej ludzie myślący tak jak Huntington. Najpierw na surowych pustkowiach Afganistanu, a potem – w Pentagonie. Widmo „wojny wszystkich przeciw wszystkim” stało się nową zasadą tam, gdzie jeszcze kilka lat wcześniej powszechnie wierzono w „projekt wieczystego pokoju”.

Tropiciele

Przeskok od huntingtonowskiego zderzenia cywilizacji do stron takich jak septemberclues.info może się wydawać zaskakujący. Spróbujmy jednak pomyśleć o teoriach spiskowych szerzej, wczuć się w wyobraźnię człowieka, który spędza tygodnie czy miesiące życia analizując tysiące zdjęć. Świat tropicieli spisków to świat nieustannej walki. Walki o prawdę z fałszywą wersją oficjalną, ale też walki między poszczególnymi alternatywnymi interpretacjami. Tak postrzegane myślenie spiskowe jest zorganizowaną formą irracjonalności – okazuje się więc niczym innym jak zarządzaniem chaosem.

Warunkiem niezbędnym do rozkwitu teorii spiskowych jest upadek autorytetów. Centralna władza polityczna, ekonomiczna i medialna zostaje zdemaskowana nie tylko jako fałszywa, ale przede wszystkim jako słaba. Jednobiegunowość świata okazuje się złudzeniem. W ten sposób myślenie spiskowe powtarza zarówno gest terrorystów, jak i Huntingtona. Oczywiście rozwój internetu dał tropicielom spisków zupełnie nowe narzędzia. Bez internetu nie byłoby kultury alternatywnych dociekań wokół 11 września lub byłaby ona zepchnięta do wąskiej niszy.

Świat teorii spiskowych to świat nowych, globalnych sieciowych połączeń. To świat wielu prawd, w którym każde zdanie (eksperta i amatora, profesora i hobbysty) okazuje się równoważne. Zarazem jest to świat przesycony silnym poczuciem konkurencji. Nie obowiązuje tu postmodernistyczna zasada „ty masz swoją prawdę, ja mam swoją”, lecz raczej poczucie, że prawda innych zagraża mojej prawdzie. Zupełnie jak w posthuntingtonowskiej polityce, gdzie między różnymi tożsamościami toczy się nieustanna walka, a emancypacyjna obietnica przełomu stuleci okazuje się fałszywa.

Teorie spiskowe można też interpretować jako bunt peryferii przeciw centrum. Znów: kluczowe znaczenie ma tu internet. To dzięki niemu struktura komunikacyjna w społeczeństwie zmieniła się z „gwiaździstej”, gdzie jedno centrum promieniuje na wszystkie peryferia, w „sieciową”, a więc umożliwiającą również poziome powiązania między użytkownikami bez pośrednictwa oficjalnych mediów. Tak właśnie działają media społecznościowe. Centrum – prasa drukowana, telewizja, politycy i eksperci – wciąż jeszcze dominuje w produkcji obrazów, jednak jego monopol komunikacyjny został przełamany.

Większość wyobrażeń składających się na imaginarium teorii spiskowych to obrazy wytworzone w centrum – tropiciele spisków nieustannie analizują kilka dostępnych ujęć płonących wież wykonanych przez telewizyjne helikoptery. A jednak te obrazy przenikając ku peryferiom tracą po drodze pierwotnie przypisane im znaczenia. Można powiedzieć, że centrum wciąż ma (częściową) kontrolę nad samymi obrazami i tematami dyskusji, jednak nie sprawuje już władzy nad ich interpretacją.

Wszystko to sprawia, że myślenie spiskowe jest wymarzoną przez terrorystów odpowiedzią na akt terroru. Do pewnego stopnia powtarza ono i parodiuje strategie samych terrorystów („Najpierw jako tragedia, następnie jako farsa”.) Tropiciele spisków nakręcają wokół wydarzeń sprzed dwudziestu lat niekończącą się spiralę, z powodu której puste miejsce po dwóch wieżach wciąż funkcjonuje jako otwarta rana. Proces gojenia okazuje się niemożliwy, a coraz ostrzejsze podziały polityczne podsycają chaos. Niezgoda na „oficjalną wersję” nie jest bowiem zwyczajną polityczną różnicą opinii, lecz podważeniem prawomocności całego systemu liberalnej demokracji, który ustalał przyczyny tragedii i tropił jej sprawców.

Co dalej?

11 września był kluczowym wydarzeniem historycznym naszych czasów. Żyjemy w świecie ukształtowanym przez te zamachy, w świecie zdominowanym przez mitologię chaosu. Przyszłość wcale nie rysuje się w różowych barwach, a nasza tożsamość i nasze życie są nieustannie zagrożone przez jakichś obcych. Co ważne, mitologia chaosu opiera się na pozytywnym sprzężeniu zwrotnym. Politycy grający na chaos zyskują, ilekroć do władzy w innych częściach świata dochodzą inni politycy chaosu – świat staje się mniej stabilny, a oni mogą powiedzieć: a nie mówiłem?

Tyle że od upadku dwóch wież mija właśnie dwadzieścia lat. W świecie politycznych mitologii to naprawdę długo. Dość przypomnieć, że między 1989 a 2001 r. upłynęło tylko dwanaście lat, a była to cała epoka. Dlatego właśnie naprawdę interesujące pytanie brzmi: co dalej? Jaka będzie nowa polityczna mitologia, gdy wyczerpie się już zarządzanie chaosem? Wbrew naiwnym nadziejom niektórych polityków i komentatorów nie ma powrotu do tego, co było. Być może jednak możliwa do pomyślenia jest jakaś nowa oświeceniowa mitologia z mniejszą dawką samozadowolenia, a z większą dozą empatii i odpowiedzialności; mitologia polityczna mniej skupiona na celebrowaniu własnej wspaniałości, a bardziej na podejmowaniu nowych wyzwań.

Taka mitologia mogłaby wyrosnąć np. wokół walki z kryzysem klimatycznym, nierównościami albo wokół prób ucywilizowania chaosu, jaki fundują nam dziś niekontrolowane przez nikogo i nastawione wyłącznie na zysk media społecznościowe. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021