Zachód od wschodu

W polityce i mediach straszenie, oburzenie i niekończące się spory o wartości zastępują analizy danych. A przecież rozumowanie oparte na metodzie naukowej było zawsze najpotężniejszą bronią Zachodu.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Godziny szczytu w Pekinie, 22 maja 2020 r. / NICOLAS ASFOURI / AFP / EAST NEWS
Godziny szczytu w Pekinie, 22 maja 2020 r. / NICOLAS ASFOURI / AFP / EAST NEWS

Wstrząsnął Zachodem dwa lata temu, przebojem wdzierając się na listy najbardziej wpływowych intelektualistów świata. Do Polski jego sława jeszcze nie dotarła, ale nadarza się okazja, żeby to nadrobić. Właśnie ukazała się jego nowa książka poświęcona zmianom globalnego układu sił. Tak, to jest o nas.

Imię i nazwisko: Kishore Mahbubani

Data urodzenia: 24 października 1948 r.

Gdyby przyszedł na świat rok wcześniej, byłby jednym z opisywanych przez Salmana Rushdiego dzieci północy narodzonych dokładnie w momencie odzyskania przez Indie niepodległości i podziału państwa według granic nakreślonych przez kolonizatorów. Jego rodzice byli wśród ponad 10 milionów przesiedleńców. Jako wyznawcy hinduizmu musieli uciekać z terenów, które przypadły w udziale muzułmańskiemu Pakistanowi.

Miejsce urodzenia: Singapur

Mahbubani utożsamia się z tym „małym państwem” (to ­określenie niedawno przysporzyło mu nieco wrogów wśród rodaków) i długą drogą, jaką przebyło za jego życia. Z dzieciństwa pamięta Singapur jako biedną brytyjską kolonię. PKB na głowę mieszkańca wynosiło wówczas (w przeliczeniu na obecną wartość dolara) mniej niż 400 dolarów. To dzisiejszy poziom najuboższych krajów Afryki.

Młodość upływała mu w cieniu wojny, Azja Południowo-Wschodnia była bowiem areną kolejnych konfliktów dwóch zimnowojennych potęg. Dziś Singapur jest wśród dziesięciu najzamożniejszych państw świata z PKB na głowę mieszkańca ponad 64 tys. dolarów. Choć Mahbubani – mimo licznych dłuższych i krótszych pobytów zagranicznych – nigdy na stałe się stąd nie wyprowadził, można śmiało powiedzieć, że mieszkał w kilku zupełnie różnych krajach. To doświadczenie sprawiło, że myśli o świecie w kategoriach zmiany.

A jednak powiedzieć po prostu, że urodził się w Singapurze, to odciąć istotną część jego tożsamości. Mahbubani podkreśla bowiem swoje przywiązanie do regionu oraz więzy, które łączą go z całym Wschodem. Choć rodzice Mahbubaniego byli wyznawcami hinduizmu, w dzieciństwie uczęszczał z matką do świątyń buddyjskich. Jego nazwisko jest pochodzenia arabsko-perskiego, a edukację odebrał w środowisku zdominowanym przez etnicznych Chińczyków.

Ale i na tym nie koniec. Choć Mahbubani często odwołuje się do wspólnoty kulturowej łączącej „mieszkańców krajów między Teheranem a Tokio”, nie chce być wyłącznie głosem Azji. Zamiast tego zwracając się do mieszkańców Zachodu pozycjonuje się jako człowiek nie-Zachodu, stosując podział na „Zachód i całą Resztę”. Mahbubani jest bardzo przekonującym głosem Reszty – różnorodnej, pełnej życia, a przede wszystkim olbrzymiej.

Unia Europejska i USA to łącznie zaledwie 850 milionów ludzi – nieco więcej niż dziesiątą część mieszkańców globu. Ta dziesiąta część nadal lubi sobie wyobrażać, że jest całym światem. Że jej problemy są problemami globu, jej historia – całą historią, jej los jedynym zmartwieniem, jej wartości i idee – jedynymi godnymi podtrzymania. Mahbubani grzecznie, acz stanowczo budzi zachodniego czytelnika z tego przyjemnego snu.

Światowy rozgłos zdobył stosunkowo niedawno. Po wielu latach dyplomatycznej kariery – pełnił m.in. funkcję ambasadora przy ONZ – swoje doświadczenie i przemyślenia zaczął przelewać na papier. Punktem zwrotnym była wydana dwa lata temu książka „Has the West Lost It?” („Czy Zachód przegrał?”). Stała się bestsellerem. Zrobiła karierę wśród polityków, dyplomatów i biznesmenów. Dla mnie jest to jednak przede wszystkim niezwykła rozprawa o wyobraźni. O tym, jak bardzo nasz obraz świata bywa wypaczony, a podejmowane działania – nieadekwatne do sytuacji.

Ulubione powiedzenie: „Przyszli historycy z pewnością będą się dziwić, że...”

Mahbubani powtarza je tak często, że miejscami przynosi to wręcz efekt komiczny. Ale to coś więcej niż tylko uporczywa maniera. Pewne kwestie nabierają jasności, jeżeli spojrzymy na nie w perspektywie nie kadencji, lecz pokoleń. Punktem wyjścia jest wykres przedstawiający względne rozmiary gospodarek. Nie ten znajomy, obejmujący kilka dekad, lecz rozciągnięty na pełne dwa tysiące lat. Na wykresie widać wyraźnie, że to Chiny i Indie były zawsze największymi gospodarkami świata. Ostatnie 200 lat, mówi Mahbubani, to zaledwie krótkotrwałe zakłócenie, które właśnie dobiega końca.

Drugi wykres, do którego Mahbubani powraca wielokrotnie, przedstawia zmianę dochodów przeciętnego Amerykanina. A raczej brak zmiany, bo przez ostatnie trzy dekady, mimo wzrostu gospodarczego, wynagrodzenia uboższych 50 proc. obywateli USA praktycznie nie drgnęły. Zestawienie z dokonującym się w tym samym czasie azjatyckim cudem prowadzi do niepokojących wniosków.

Dominujący dziś na Zachodzie pesymizm jest zrozumiałą reakcją. Wybór Donalda Trumpa, gorączka brexitu, a zapewne także – tu dodaję już od siebie – to, co dzieje się w wielu innych krajach Europy, są wyrazem paniki związanej z poczuciem zmierzchu Zachodu. Gdy grunt usuwa się spod nóg, głosujemy na tych, którzy przywracają poczucie bezpieczeństwa i dumy; objaśniają nowy, niezrozumiały świat w prostych kategoriach.

Rozgorączkowana wyobraźnia podsuwa nam różne scenariusze. Niestety, większość z nich to mylne tropy oparte na uprzedzeniach, ignorancji oraz na przekonaniu o własnej wyższości i moralnej racji. To ironia, bo, jak przekonuje Mahbubani, to właśnie rozumowanie oparte na metodzie naukowej było zawsze najpotężniejszą bronią Zachodu.

Charakter: realistyczny optymista

Mahbubani odczuwa wobec Zachodu szczerą sympatię. Z wdzięcznością pisze o „darze”, jakim Zachód obdarzył resztę świata. Była nim nowa forma rygoru myśli – rozumowanie naukowe, które przyczyniło się do wyjścia z głodu i ubóstwa w toku trzech „cichych rewolucji”. Rewolucja polityczna polegała na odrzuceniu feudalizmu, odkryciu „zwykłych ludzi” i przyjęciu za cel poprawy warunków ich życia. Rezultatem tego była rewolucja psychologiczna. Zachodnie podejście do eksperymentów uwolniło miliardy ludzi z tyranii wiary w przeznaczenie, sprawiając, że uwierzyli, iż mogą wziąć los we własne ręce, a ich przyszłości nie determinuje kasta, klasa czy narodowość. Trzecia rewolucja dotyczy zarządzania jako sztuki takiego dysponowania zasobami, by przynosiły zmianę na lepsze.

Istotą wszystkich tych rewolucji była wiara w to, że rzeczywistość można zmieniać. W nowoczesności nie chodzi już o to, by podtrzymywać kopułę nieboskłonu i wspierać kosmos w nieustanej walce z chaosem. Celem staje się lepsze jutro. Raj przesuwa się z planu eschatologicznej obietnicy w konkretną przyszłość, precyzyjnie opisaną liczbami i odmierzoną wykresami.

Mahbubani kocha Zachód, lecz jest to uczucie zaprawione goryczą. Bo Zachód, który jako pierwszy zdobył i wdrożył tę nową mitologię, wykorzystał ją natychmiast do ­zniewolenia reszty świata, ustanawiając globalny porządek kolonialny oparty na wyzysku. Paradoksalnie więc reszta świata mogła skorzystać z „mądrości Zachodu”, dopiero zrzuciwszy z siebie jarzmo jego dominacji.

Tego właśnie jesteśmy świadkami. Historia Singapuru to doskonały przykład, ale podobną drogę przechodzą właśnie Chiny, Indie czy Indonezja. Poza naszym małym, ­dziesięcioprocentowym podwóreczkiem spora część świata ­błyskawicznie staje się coraz zamożniejsza i bezpieczniejsza. Nie dziwne więc, że nie brakuje tam optymizmu, który właśnie wyczerpuje się na Zachodzie.

Motorem tego optymizmu staje się nowa, światowa klasa średnia. W 2009 r. zaliczało się do niej 1,8 mld ludzi, w roku 2020 to już 3,2 mld, w 2030 r. będzie to oszałamiające 4,9 mld. Licząca dziesiątki milionów klasa średnia z charakterystycznym stylem życia pojawia się w Pakistanie czy Bangladeszu – krajach, które kojarzymy z biedą i chaosem. Największa rewolucja w tym zakresie dokonała się jednak w Chinach, gdzie PKB na mieszkańca (według parytetu siły nabywczej) wzrosło w ciągu ostatnich trzech dekad dwudziestokrotnie i wynosi dziś 18 tys. dolarów. Oznacza to, że przeciętny Chińczyk jest dziś mniej więcej tak zamożny jak przeciętny Polak w 2010 r.

„Wyłania się nowa, szczęśliwsza ludzkość – podsumowuje Mahbubani. – Nie przesadzam, kiedy mówię, że stoimy na granicy utopii. Dlaczego nie zaczęliśmy świętować?”. No właśnie.

Zawód: dyplomata

Zachód przespał przebudzenie gigantów ukołysany pomyślnym końcem zimnej wojny. Tak mocno uwierzyliśmy w szczęśliwy koniec historii, że albo w ogóle nie dostrzegamy zmian, albo jesteśmy w stanie dostrzec w nich jedynie dogrywkę do konfrontacji z ZSRR, w której – jako mający rację – jesteśmy skazani na sukces.

Zamachy z 11 września 2001 r. wyznaczyły nowy kurs polityki międzynarodowej Zachodu, był to jednak kurs oparty na gniewie i frustracji, nie na racjonalnej analizie interesów. Zamachy nastąpiły w roku wstąpienia Chin do Światowej Organizacji Handlu, przysłaniając to najważniejsze według Mahbubaniego wydarzenie ekonomiczne i geopolityczne ostatnich dekad.

Ale są i głębsze przyczyny. Przede wszystkim nikłe zainteresowanie resztą świata i przekonanie o własnej wartości. Zachodnie elity mówią o wszystkim z wielkim przekonaniem, tymczasem ich rzeczywista wiedza o reszcie świata jest znikoma.

W dodatku, jak pokazuje Mahbubani, istnieją konkretne grupy interesu świadomie podtrzymujące politykę opartą na sile bezwładności. Na przykład amerykański przemysł zbrojeniowy. Niewyobrażalne wręcz kwoty, jakie USA co roku wydaje na wojsko, związane są często nie tyle z konkretnym planem strategicznym, ile ze sprytem lobbystów, którzy umieścili fabryki w kluczowych okręgach wyborczych. A skoro już kupiło się te wszystkie myśliwce, drony, rakiety i lotniskowce, to głupio nie zrobić z nich użytku. Wiele miejsc na świecie mogłoby dziś wyglądać zupełnie inaczej, gdyby Amerykanie inwestowali w dyplomację zamiast wojska. Jak mówi przywoływane przez Mahbubaniego przysłowie: „Dla kogoś, kto ma tylko młotek, wszystko wydaje się gwoździem”.

Zachód – jak ujmuje to Mahbubani – „leci na autopilocie”. „Kluczowe przesłanie tej książki jest takie – czytamy w „Has the West Lost It?” – że dla Zachodu jest lepsze rozwiązanie, do którego dojść można z pomocą analizy i rady oferowanej w geście przyjaźni przez Resztę Świata”.

Warto zastanowić się chwilę nad pozycją, z jakiej Mahbubani wypowiada te słowa. To głos pełen paradoksów. Nasz, bo pełen podziwu dla filozofii i osiągnieć Zachodu, ale zarazem wyraźnie obcy. Przemawiający z pozycji pokornej, nawet uniżonej, a jednocześnie z wyraźnym poczuciem wyższości, a nawet nutą groźby. Minęły już czasy, gdy Reszta wyczekiwała tylko pomocy Zachodu. Teraz to Zachód będzie potrzebował współpracy i pomocy Reszty. Na początek w tym, by uświadomić sobie realistycznie własną pozycję.

Kluczowa kategoria: interesy

Miarą problemów zachodniej wyobraźni jest nasz stosunek do Chin, który Mahbubani analizuje w swojej nowej książce „Has China Won?” („Czy Chiny zwyciężyły?”). Pokazuje, że Zachód działa wiedziony pragnieniem eksportowania swojej ideologii. Przywołuje badania potwierdzające, że mieszkańcy USA są przekonani, iż żyją w najlepszym kraju na świecie, że inni powinni żyć tak jak oni, że Amerykanie dysponują uniwersalnym systemem wartości, który powinien przyjąć cały świat.

Amerykańscy politycy i opinia publiczna wciąż kierują się starym scenariuszem, na nowo odgrywając sceny z zimnej wojny. Tymczasem Chiny – inaczej niż ZSRR – w ogóle nie są zainteresowane eksportem swojego modelu ideologicznego, twierdzi Mahbubani. Kluczową kategorią pozwalającą zrozumieć współczesną chińską politykę jest luàn, co można by przełożyć jako chaos. Przez ponad dwa tysiące lat scalania, rozpadu i okresów wewnętrznego zamętu Chińczycy nauczyli się cenić stabilność rządów znacznie wyżej niż wolność jednostki.

A co z demokracją? Mahbubani także na to zagadnienie każe nam spojrzeć z innej strony. Czy naprawdę chcielibyśmy, żeby Chiny były demokratyczne? Otóż w demokratycznych Chinach, po doświadczeniu stulecia upokorzeń rozpoczętych wojnami opiumowymi, a zakończonego krwawym horrorem japońskiej okupacji, z pewnością zwyciężyłby „smok chińskiego nacjonalizmu”. Demokratyczne Chiny wybrałyby sobie za przywódcę chińskiego Trumpa. Tymczasem, na nasze szczęście, dla Chińskiej Partii Komunistycznej zarządzanie okazuje się znacznie ważniejsze niż polityka.

Ulubiony filozof: Machiavelli

Przy czym Mahbubani od razu przypomina, że jego popularny obraz jest niesprawiedliwą karykaturą. Machiavelli nie był piewcą cynizmu, lecz filozofem dobrego zarządzania państwem. Bo też wiele z tego, co pisze Mahbubani, wywołuje sprzeciw zachodniego czytelnika. Musi niepokoić łatwość, z jaką bagatelizuje naszą gotowość do walki o prawa człowieka. Miałbym przyzwalać na więzienie dysydentów w Chinach? Na horror religijnego fanatyzmu w rodzaju tzw. Państwa Islamskiego? Na zbrodnie dyktatorów?

Mahbubani delikatnie przypomina o tym, że to USA jest niekwestionowanym światowym liderem, jeżeli chodzi o liczbę więźniów. Z ponad dwoma milionami obywateli za kratami ma współczynnik inkarceracji pięciokrotnie wyższy niż Chiny. Na marginesie wspomina też o amerykańsko-europejskiej sieci miejsc tortur, mającej na celu skuteczne pozyskiwanie strategicznych informacji od pojmanych ­terrorystów. Ale sedno jego argumentacji opiera się nie na wytykaniu zachodniej hipokryzji, lecz na wskazaniu poważniejszego problemu.

Prawdziwą miarą wartości rządu jest dla Mahbubaniego zarządzanie (governance), a nie polityka (politics). Nie wartości, którymi się kieruje władza, lecz jej skuteczność w poprawie warunków życia obywateli. Dobry rząd poznajemy po wymiernych skutkach, a nie po dobrych chęciach. To właśnie dobre chęci okazują się największym problemem Zachodu.

Interwencję w Iraku trudno usprawiedliwić, ale już zaangażowanie w Syrii rzeczywiście było reakcją na zbrodnie reżimu Baszara al-Asada. Niezależnie od dobrych intencji skutkiem kolejnych zachodnich interwencji na Bliskim Wschodzie nigdy nie była poprawa dobrobytu jego mieszkańców, lecz chaos, śmierć i nędza. A najgorsze jest to, że od początku wiadomo było, że to się tak skończy. Mahbubani przypomina, że i przed Irakiem, i przed Syrią w ONZ rozbrzmiał niemal jednogłośny chór uprzedzający USA i jego sojuszników przed takim scenariuszem, jaki się zrealizował. Na Zachodzie uwielbiamy opowieści o tym, jak to ONZ jest nieskuteczne, pełne chaosu lub blokowane przez „złe” państwa takie jak Rosja i Chiny. A co, jeżeli to my – jak sugeruje Mahbubani – jesteśmy tymi złymi, którzy wbrew rozsądnym głosom całej reszty destabilizują świat?

Czy zatem Mahbubani proponuje, by zamknąć oczy na zło? Otóż nie. Cały świat musi współpracować, by poradzić sobie z „jednym z największych egzystencjalnych zagrożeń, z jakimi mierzy się dziś ludzkość”. Czy jest nim terroryzm? Nie wprost. „Tym wyzwaniem są wysiłki podejmowane przez 1,3 miliarda muzułmanów, by unowocześnić się i stworzyć taki sam rodzaj wygodnego i bezpiecznego życia według standardów klasy średniej, jakim cieszy się już większość obywateli amerykańskich i chińskich”. Jeżeli Europa chce uniknąć terroru, fali uchodźców i związanych z tym tragedii – jest tylko jedno rozwiązanie. Zadbać o szybki rozwój ekonomiczny Afryki i Bliskiego Wschodu. A na początek – przestać zrzucać bomby. Bo muzułmanie, pisze Mahbubani doskonale znający Malezję czy Indonezję, świetnie radzą sobie wszędzie tam, gdzie Zachód przestał się wtrącać. Jeżeli chodzi o terroryzm, nasze działania przez ostatnie 200 lat nie były częścią rozwiązania. Były źródłem problemu.

Prawdziwa walka toczy się z biedą, głodem i chorobami. A także ze zmianami klimatu spowodowanymi dwoma stuleciami zachodniej chciwości. Mahbubani przypomina, że efekt cieplarniany wywołują nie gazy emitowane na bieżąco każdego roku, lecz te skumulowane w atmosferze od początku rewolucji przemysłowej. Gdy weźmiemy pod uwagę tę całkowitą emisję i jeszcze przeliczymy ją na głowę mieszkańca, zrozumiemy, jak oburzające jest zrzucanie odpowiedzialności przez bogaty Zachód na Chiny czy Indie.

Miejsce urodzenia jeszcze raz: świat

Mahbubani często porównuje świat do statku wycieczkowego podzielonego na 193 kajuty-państwa. Kajuty mają różne standardy. Możliwe są przeprowadzki i rearanżacje. Każda kajuta ma też dowódcę wyłanianego w wyborach albo dziedziczącego swoją pozycję. Ale czy ktoś troszczy się o kurs całego statku?

Podział na Zachód i Resztę to granica, która istnieje tylko w naszych głowach. Bardziej niż kiedykolwiek w historii jesteśmy dziś mieszkańcami jednej planety. Mahbubani nazywa ten nowy świat „światem konwergencji”. Zamiast zapowiadanego przez zachodnich mądrali „zderzenia cywilizacji” obserwujemy raczej „fuzję cywilizacji”. Zachód odegrał w niej ważną rolę i zamiast pogrążać się w pesymizmie, powinien się cieszyć, że cały świat przejął do pewnego stopnia kulturę opartą na filozofii oświeceniowej i aspiracje zachodniej klasy średniej.

Żyjemy w globalnym świecie. Nie oznacza to – jak dawniej – że zwycięzca będzie panował nad całym światem, lecz że wyzwania, jakie stają przed nami, dotyczą całej planety: „Jeżeli zmiana klimatu stopniowo uczyni planetę niemożliwą do zamieszkania, to i Amerykanie, i Chińczycy staną się wkrótce współpasażerami na tonącym okręcie. Brzmi to banalnie, ale głupotą jest przestawianie leżaków na pokładzie Titanica. A jednak właśnie do tego sprowadza się dziś spór Chin i USA o geopolityczne różnice, przysłaniający wspólny interes, jakim jest ocalenie planety”. Czy siły rozumu zwyciężą, przenosząc naszą uwagę z polityki na zarządzanie, z emocji na rzeczywiste interesy?

Niesławne prawo nagłówków Betteridge’a mówi, że słabe dziennikarstwo można poznać po tym, że odpowiedź na pytanie zadane w tytule jest zawsze negatywna. Dla kiepskiego dziennikarza znak zapytania jest tylko ucieczką od odpowiedzialności za własne słowa, pretekstem do prowokacji niepopartych argumentami. Dobry analityk rzeczywistości postępuje inaczej. Znak zapytania jest dla niego symbolem rzeczywistej ciekawości, oznacza gotowość do podjęcia wyzwania. Sądzę, że Mahbubani zalicza się do trzeciej grupy – mniejszej i pod wieloma względami jeszcze cenniejszej. To ci, którzy nie tylko poszukują odpowiedzi, ale też starają się głęboko przemyśleć sens pytań – rzucając tym samym wyzwanie nie tylko niewiadomym, ale też i temu, co powszechnie uznaje się za oczywiste.

„Czy Zachód przegrał?”, „Czy Chiny zwyciężyły?”. Mahbubani nie odpowiada na zawarte w tytułach pytania, lecz pokazuje, że są one po prostu źle sformułowane. Myślenie w kategoriach zwycięstwa i porażki jest bez sensu. Musimy czym prędzej zmienić optykę. Na początek warto spojrzeć ze wschodu na zachód. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020