Pax Americana: koniec pięknego snu

Afganistan dalece nie wyczerpuje totalnego charakteru zmian, które wywołały zamachy z 11 września 2001 r. Co stało się z naszym światem?

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Nowy Jork nigdy nie zasypia. Montaż, 2020 r. / DREESSASCHAA / PIXABAY.COM
Nowy Jork nigdy nie zasypia. Montaż, 2020 r. / DREESSASCHAA / PIXABAY.COM

We wtorek 30 sierpnia 2021 roku przed północą ostatni żołnierz USA opuścił Afganistan, kraj wrócił pod panowanie talibów (przynajmniej nominalne). Symbolicznie zamknął się najważniejszy rozdział wieku XXI – ten, który zaczął się przed 20 laty, 11 września 2001 r. W ten sposób kończy się też okres, który moglibyśmy nazwać „rewolucją wrześniową”.

Belle Époque i strzały w Sarajewie

Niewiarygodnie piękny był świat na progu XXI w. Opadł kurz po zimnej wojnie. Polska i sąsiedzi byli już w NATO, finalizowaliśmy integrację z Unią. Kończono sprzątanie po wypadku przy pracy, jakim zdawały się wojny w byłej Jugosławii. Kontentowano się stabilnością obszaru postsowieckiego i prozachodnimi reformami młodego prezydenta Putina. Wypatrywano klasy średniej w Chinach, tego filaru przyszłej demokracji.

Świat bogacił się, bawił i śmiało patrzył w przyszłość, która miała być teraźniejszością – jak mówił Francis Fukuyama, wieszczący „koniec historii”. Koniec, który nadszedł wraz z bezalternatywnym zwycięstwem demokracji liberalnej (tylko jego mniej optymistyczny oponent, Samuel Huntington, wieszczył konflikt tej „cywilizacji” z innymi).

Nad światem rozpostarty był parasol opieki USA, jedynego supermocarstwa. W listopadzie 2000 r. Amerykanie wybrali na prezydenta George’a W. Busha, który na tle odchodzących Demokratów (interwencje Clintona na Bałkanach i w Somalii) uosabiał izolacjonistyczne odcinanie gospodarczych kuponów od globalnego dobrostanu i wstrzemięźliwość w światowej polityce (odziedziczoną po ojcu-prezydencie, który okazał ją wobec rozpadającego się Związku Sowieckiego). Amerykańscy muzułmanie masowo poparli Busha – konkurencyjny duet Gore–Lieberman traktowali jako (pro)żydowski i proizraelski, a zatem „naturalnie” antymuzułmański.

Trudno dziś odtworzyć niewyobrażalny szok, jakim były ataki z 11 września 2001 r. Na żywo, przed kamerami, dwa pasażerskie samoloty uderzyły w nowojorskie wieże WTC, a kolejny w waszyngtoński Pentagon (o czymś podobnym tylko śnić mogli Hitler, Tōjō, Stalin czy Mao). Czwarty, lecący pewnie na Biały Dom, spadł na polach Pensylwanii (po heroicznym ataku pasażerów na terrorystów, o czym dziś opowiada holly­woodzki film). Za zamachami stała ­Al-Kaida: marginalna organizacja, bazująca w zapomnianym przez świat Afganistanie. Zraniony olbrzym przebudził się i zaryczał, a świat struchlał.

Pierwszoplanową kwestią stało się ukaranie sprawców. Gdy talibowie odmówili wydania Osamy bin Ladena, lidera Al-Kaidy, 7 października zaczęła się inwazja USA na Afganistan. Już w listopadzie zajęto Kabul, w niespełna rok zlikwidowano resztki po Al-Kaidzie (choć Osama został zabity dopiero w 2011 r.). Zaczął się szereg misji kierowanych przez USA, a realizowanych także przez NATO (w tym Polskę) i przez innych sojuszników Ameryki (jak Japonia czy Gruzja). Misje te miały trwać niemal równe 20 lat.

Krucjata Zachodu

Historia afgańska dalece nie wyczerpuje totalnego charakteru zmian, wywołanych przez zamachy z 11 września. Stany Zjednoczone – wsparte solidarnie przez NATO (to jedyny raz, gdy użyto artykułu 5. traktatu powołującego NATO), innych sojuszników, a nawet struchlałych wrogów (od Rosji przez Iran po wspierający talibów Pakistan) – zabrały się za porządkowanie całego świata.

Operacja w Afganistanie była tylko elementem formalnie ogłoszonej globalnej „wojny z terrorem” – krucjaty, jak ją niemal otwarcie nazywano. Tylko w pierwszych jej latach prowadzono różne ­operacje wojskowe: od Filipin, przez Jemen, Saharę i Róg Afryki, aż po „miękkie” akcje w Bośni i Gruzji (wąwóz Pankisi). Bazy USA wyrastały w tak niewyobrażalnych miejscach jak Uzbekistan czy Kirgistan. Na tej fali zintensyfikowano metody inwigilacji, przechwytywania danych i wyciągania zeznań (również przy użyciu tortur), jak też rozbijania nielegalnych siatek finansowych.

Kolejnym poziomem stała się eliminacja wsparcia państwowego dla terroryzmu – na celowniku znalazł się m.in. Irak i Iran, ale też (nominalnie sojusznicze) Pakistan i Arabia Saudyjska. Jako kluczowy element strategii uznano walkę z rozwojem broni masowego rażenia – co było czytelne dla weteranów zimnej wojny, a wzmocnione obawami o użycie przez terrorystów tzw. brudnej bomby atomowej, broni biologicznej (na przełomie 2001/02 r. wybuchła histeria o rozsyłany w listach wąglik) czy chemicznej (używanej wcześniej m.in. przez Irak i Syrię). Już w styczniu 2002 r. Bush ogłosił „osią zła” Iran, Irak i Koreę Północną.

Kumulacją militarnych założeń nowych porządków stała się (z czasem coraz bardziej kontrowersyjna) operacja USA i sojuszników w Iraku w 2003 r. (obalenie tamtejszego reżimu) oraz podtrzymywana przez kolejne lata perspektywa ataku na Iran. USA stały się – bezprecedensowym w dziejach – żandarmem globalnym i bezalternatywnym. Oczywiście, jak każdy żandarm, nie mogąc pochwalić się pełną skutecznością i aprobatą.

„Rewolucja wrześniowa” i jej eksport

Militarny rozmach jednak nie wyczerpuje skali tego przełomu. Stany ruszyły do gruntownej przebudowy świata, zgodnie z przekonaniem o uniwersalności zachodniego porządku, wartości i rozwiązań szczegółowych. To faktycznie była krucjata – tego słowa używano.

O ile zimna wojna była defensywna (Zachód godził się z istnieniem bloku wschodniego i tylko go powstrzymywał), to 11 września miał uporządkować świat według wzorców zachodnich i w wykonaniu amerykańskim (totalność wizji zapewnili neokonserwatyści z otoczenia Busha, dawni trockiści). Demokracja, rządy prawa, gospodarka rynkowa i prawa człowieka miały być nie tylko rozwiązaniem przyczyn terroryzmu, lecz docelowym modelem szczęśliwego świata.

Dogmatem polityki USA stało się wsparcie dla ruchów prodemokratycznych, jak też likwidacja stref chaosu i odbudowa/reforma tzw. państw upadłych. Szczególnym przejawem tego były kolorowe rewolucje, wspierane przez USA, a po nich – wsparcie dla budowy sprawnego państwa. Sztandarowy przykład to rewolucja róż w Gruzji i jej gruntowna przebudowa po 2003 r., a także relatywny sukces reform w Kolumbii (tu bez rewolucji) czy obiecujące efekty budowy kurdyjskiego parapaństwa w Iraku.


Obrazy z Kabulu budzą historiozoficzne fantazje. Kiedyś Afganistan zdelegitymizował sowieckie imperium, które rozpadło się targane wewnętrznymi sprzecznościami. Dziś napięcia targają Stanami, ostro brzmią pytania o stan demokracji w Europie.  Czy koniec 20-letniej krucjaty będzie impulsem do przebudowy Zachodu?  Na zdjęciu: zwolennicy Trumpa szturmują waszyngtoński Kapitol,  6 stycznia 2021 r. / SAMUEL CORUM / GETTY IMAGES


Choć to USA były siłą dominującą w eksporcie zachodniego modelu (i choć budziło to często sprzeciw, zwłaszcza w Europie), jego duch zdominował też Unię Europejską i NATO. Miało to wpływ na rozszerzanie obu struktur o nowych członków i tworzenie platform promocji modelu zachodniego (Europejska Polityka Sąsiedztwa, Unia dla Śródziemnomorza, Partnerstwo Wschodnie), a także na zdynamizowanie organizacji finansowych (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy) jako instrumentów tej polityki.

Między Amerykanami a Europejczykami oczywiście iskrzyło – dominacja USA drażniła, trąciła imperialną arogancją i brutalnością. Głośne było określenie, że Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus. Ale były tu też działania komplementarne: za amerykańską siłą szły unijne instytucje (jak w Gruzji) i prowadzona z rozmachem pomoc rozwojowa (oraz interesy gospodarcze ochraniane przez USA, owa „jazda na gapę”, o co później upomni się Trump).

Szczególnym wyzwaniem dla „rewolucji wrześniowej” był świat islamu: Al-Kaida była radykalnie islamska, islamskie były Irak i Iran, islamskie było ideowe podłoże 11 września i kolejnych zamachów (Madryt, Londyn, a później Bruksela czy Paryż). Szariat jawił się jako antyteza wartości zachodnich. Przez świat zachodni przetoczyła się burza dyskusji o islamie: od głosów radykalnie antyislamskich (Oriana Fallaci), przez głosy akcentujące socjalną i emancypacyjną naturę frustracji, jakie mają kryć się za religijną fasadą, aż po głosy afirmujące proces reformy islamu i jego „cywilizowania” na kształt laicyzacji Europy czy tureckich reform Atatürka. Przez kolejne 20 lat zachodni politycy, eksperci (oraz „eksperci”) i wojskowi mieli testować każde z tych podejść.

Czas frustracji

Tak jak ogromne były ambicje i nadzieje, tak ogromny stał się zawód realiami.

Stabilność i samowystarczalność Afganistanu okazała się wizją znikającą za horyzontem, niezależnie od kolejnych tam wyborów, zabicia Osamy, zakończenia misji ISAF (2014 r.). Jeszcze gorzej było w Iraku: kolejne etapy wojny ze wszystkimi siłami (prócz Kurdów) były coraz bardziej brutalne, zbudowana przez Amerykanów demokracja załamała się po ich wycofaniu (2010 r.), a Irak stanął na krawędzi zagłady wraz z ofensywą Państwa Islamskiego (2014 r.). Naciskany zewsząd reżim irański nie tylko przetrwał, nie tylko nie zawiesił programów nuklearnych i rakietowych, lecz wyrósł na lokalnego hegemona.

Łabędzim śpiewem „rewolucji wrześniowej” (choć w minimalnym stopniu efektem działań USA) była Arabska Wiosna w 2011 r., gdy oddolne i prodemokratyczne (i zarazem proislamskie) protesty przetoczyły się przez cały świat arabski i doprowadziły do obalenia dyktatorów w Tunezji, Egipcie, Jemenie i Libii (tu przy militarnym zaangażowaniu Francji, Wielkiej Brytanii i ostatecznie USA). Demokratyczne rządy utrzymały się jedynie w Tunezji, gdzie jednak w sierpniu tego roku wskutek protestów doszło do zawieszenia parlamentu.

Najbardziej trwałym skutkiem Arabskiej Wiosny okazały się wyniszczające i trwające do tej pory wojny w Syrii, Libii i Jemenie. Wojny będące też brutalnymi konfliktami wewnętrznymi (w Syrii z użyciem broni chemicznej), jak również polem interwencji zewnętrznych, w których udział biorą (w różnych konfiguracjach) Iran, Rosja, Turcja, Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt, jak też – w zakresie ograniczonym do zwalczania Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku – USA i kraje NATO.

Europa najmocniej odczuła chaos w tym regionie świata za sprawą kryzysu migracyjnego, z kulminacją w 2015 r., gdy do Unii wjechało około miliona azylantów z samej tylko Syrii (kraj na stałe opuściła jedna trzecia ludności), Iraku i Afganistanu. Przez kraje Europy przetoczyła się fala potężnych niepokojów społecznych i politycznych.

Wszystkie te konflikty i migracje zapewne i tak miałyby miejsce – ich hasła jednak, charakter podziałów, przebieg i niedoszły finał są późnymi dziećmi 11 września 2001 r.

Skutki paradoksalne

Nieoczywiste efekty widoczne są w odniesieniu do wyjściowego celu działań wywołanych 11 września, tj. walki z terrorem.

Al-Kaida została szybko zmarginalizowana – ostatnie spektakularne ataki tej organizacji na Zachodzie to Madryt (2004 r.; doprowadziły do klęski wyborczej rządu i wycofania się Hiszpanów z Iraku) oraz Londyn (2005 r.). W Stanach zamachy miały bardzo ograniczony charakter. Al-Kaida stała się jednak wzorcem – jakby franczyzą – dla grup rozrzuconych po świecie, czy to zwalczających siły zachodnie w Iraku i Afganistanie, czy to zaangażowane w lokalne konflikty (np. sunnicko-szyicki), czy zwalczające lokalne rządy (Boko Haram w Afryce Subsaharyjskiej).

Al-Kaida stała się więc wehikułem przemian w konfliktach lokalnych. A hasło „islamizacji” stało się czymś wygodnym zarówno dla młodych Czeczenów (odchodzących od haseł etnocentrycznych), jak też dla zwalczającej ich Rosji, jako że „uniwersalizowało” jej pacyfikację Czeczenii. W szerszym planie „islamizacja” pozwalała niwelować napięcia lokalne, plemienne czy etniczne – przez podporządkowanie ich uniwersalnej idei i nominalnie jednolitemu kierownictwu.

Szczytową formą ewolucyjną Al-Kaidy – wykutą w walkach z koalicjantami w Iraku, a później w wojnie syryjskiej – stał się samozwańczy kalifat: proklamowane w 2014 r. Państwo Islamskie. Był to poniekąd idealny produkt weteranów Al-Kaidy, sierot po Husajnie, amerykańskich więziennych „uniwersytetów” i dewastacji struktur polityczno-społecznych. Siłą Państwa Islamskiego nie były już jednak akcje terrorystyczne na Zachodzie (choć przyniosło falę ataków w Europie), lecz aspirowanie do tworzenia struktur państwowych, przy wykorzystaniu terrorystycznego know how. Ich zniszczenie wymagało kilku lat starań koalicji sił lokalnych, USA, NATO, ale też Iranu.

W efekcie Stany można uznać za względnie zabezpieczone przed terroryzmem islamskim (choć nie interesy USA w świecie), Unię za zdecydowanie bardziej niż przed rokiem 2001 narażoną na takie problemy, a cały obszar szeroko pojętego Bliskiego Wschodu – za poddany potężnej i stale rosnącej presji coraz to „doskonalszych” form terroryzmu.

Zwijanie się

Świadomość, że koszty rosną niewspółmiernie do efektów, nowe wyzwania (Chiny), napięcia między sojusznikami – wszystko to pojawiło się już w końcu rządów Busha. Wtedy też przygotowywano plany stopniowego wycofywania się z Bliskiego Wschodu, które realizowali później Barack Obama (2010 r. Irak, 2014 r. Afganistan) i Donald Trump (konsekwentna redukcja obecności na Bliskim Wschodzie, porozumienie z talibami).

Ciężar konfliktów – i ambicje! – w coraz większym stopniu przechodziły na lokalnych graczy i rosnące mocarstwa lokalne (np. Iran i Turcję). Skala wyzwań stała się tak duża, że jakiekolwiek już państwo – niekoniecznie demokratyczne – wydawało się lepsze niż chaos (w czym zdają się zgadzać politycy zachodni i ludność miejscowa). Paradoksem jest przy tym wymywanie ludzkiego wymiaru demokracji w regionie – to ci ludzie pierwsi musieli uciekać przed chaosem. Zostawiali pustkę – albo miejsce na islam, bo choć według badań religijność w regionie spada, islam pozostaje niezbędnym elementem tożsamości i legitymacji porządku politycznego (od laicyzującego się Iranu przez Turcję po talibów i Państwo Islamskie).

Waszyngton dawno już przyswoił lekcję godzenia się z realiami – oddając Irak w ręce proirańskich i autokratycznych polityków szyickich czy od 2020 r. torując talibom drogę do (jak się wtedy zdawało) współrządzenia Afganistanem. Tyle że w obu przypadkach potwierdziła się zasada, że praktyka ważniejsza jest niż teoria, że wojna rządzi się własną logiką i że o ile łatwo planuje się jej rozpoczęcie, to trudno zaplanować jej zakończenie. W ostatnim miesiącu rząd afgański rozpadł się w oczach, a talibowie po prostu wypełnili próżnię, zostawiając Waszyngton z opuszczonymi spodniami – na co patrzy cały świat.

Zachód w krzywym zwierciadle

Dyskusje o przyczynach fiaska polityki USA/Zachodu po 11 września będą trwać długo. Wracać będzie koncepcja kumulacji drobnych błędów (od złego doboru partnerów lokalnych po błędy militarne) czy zarzut lekceważenia lokalnych uwarunkowań. Nie zniknie też ­zarzut hipokryzji: chciwości (ropa Bliskiego Wschodu) i pychy, nieudolnie maskowanych ideami. Wojskowi będą obwiniać polityków, a politycy ideologów i ekspertów.

Nie znikną też pytania o przekonanie na temat doskonałości i uniwersalności modelu zachodniego, tkwiące u korzeni „rewolucji wrześniowej” (zwłaszcza że dziś jest co najmniej jeden model konkurencyjny: chiński). Ostro wybrzmiewa pytanie o faktyczną jedność Zachodu dziś – kwestionowana jest nie tylko w wymiarze transatlantyckim, ale też unijnym (brexit). Kryzys ekonomiczny z 2008 r. ostro postawił pytania nie tylko o koszty zamorskich ekspedycji, ale też o podstawy liberalnego ładu gospodarczego – bynajmniej nie ucichły one ani za opłotkami metropolii amerykańskich wybrzeży, ani w żadnym z państw Europy.

Równie ostro wybrzmiewają pytania o stan demokracji na Zachodzie, o jej istotę – zarówno ze strony elit, zaniepokojonych tzw. populizmem, jak też ze strony owego populusu, żyjącego w przekonaniu o ukradzionej przez elity demokracji (patrz zarzuty fałszowania wyborów w USA czy szturm na Kapitol, aby pozostać na gruncie amerykańskim).

Uniwersalizm Zachodu (w wymiarze wartości i instytucji) podlega mocnej samokrytyce, przy niemałym strachu przed masowym przyjazdem migrantów (islamskich w Europie, latynoskich w USA), a także przy niemałych napięciach w USA (ruch Black Lives Matter). Skutkiem jest niechęć do dalszego rozszerzenia zachodnich struktur na Bałkany i Wschód czy nawet kwestionowanie zasadności niegdysiejszego rozszerzenia Unii na Europę Środkową.

Słusznie czy nie, misyjny żar Zachodu z początku XXI w. wygasł, uwodzicielski czar roztaczany po świecie przywiądł, a parasol USA przecieka (pytanie, jak bardzo, stawiane jest zapewne nie tylko w Kijowie, Tbilisi i Tajpej). Choć równocześnie bogactwo Zachodu wciąż przyciąga mieszkańców „globalnego Południa”.

Koniec i początek

Stąd, za sprawą obrazów z Kabulu, krok dziś tylko do historiozoficznej fantazji: wszak to Afganistan zdelegitymizował sowieckie imperium, rządzone przez starców (z których każdy umierał młodszy, niż dziś są Biden czy Trump), które rozpadło się targane wewnętrznymi sprzecznościami. U progu wojny z terrorem taką wizję Ameryki snuł w Ośrodku Studiów Wschodnich śp. profesor Stanisław Zapaśnik, specjalizujący się w scenariuszach tyleż niewiarygodnych, co później potwierdzanych przez życie (a wśród nich powstanie i specyfika Al-Kaidy oraz wydarzenie łudząco podobne do 11 września).

Ale, pozostając przy obrazach z Kabulu i Sajgonu z 1975 r., można pokusić się też o inną analogię. Oto Stany z lat 70., przeorane kontrkulturową rewolucją, zamieszkami rasowymi, zabójstwami politycznymi (Martin Luther King), kompromitacją elit (Watergate), załamaniem gospodarczym... I wtem żenujący upadek Sajgonu, cztery lata później upadek szacha Iranu i zajęcie ambasady USA w Teheranie, a jeszcze miesiąc później Afganistan w rękach Sowietów. Wtedy był to impuls do przegrupowania się Ameryki i wejścia w finałową fazę zimnej wojny. Można i tak – zachodnia tradycja samokwestionowania się polega wszak również na zwycięskich marszach od kryzysu do kryzysu.

Gdzie bylibyśmy dziś, gdyby nie 11 września 2001 r.? Czy dzień 30 sierpnia 2021 r. zamyka tylko stary rozdział, czy otwiera także nowy? Zobaczymy wkrótce.©

Autor jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021