Władca snów. Poznaj światy Neila Gaimana

Fantastyka to opowieść o rzeczach nieprawdziwych, które pozwalają lepiej zrozumieć to, co najbardziej prawdziwe. Neil Gaiman jest jej współczesnym wirtuozem.

05.09.2022

Czyta się kilka minut

Neil Gaiman, Paryż, 2014 r. / ULF ANDERSEN / GETTY IMAGES
Neil Gaiman, Paryż, 2014 r. / ULF ANDERSEN / GETTY IMAGES

Choć każdego z nas nawiedził kiedyś sen, który narracyjnie się rozpadał – nie składał się z działań powiązanych w logiczną całość, lecz z dziwacznych obrazów, postrzępionych myśli czy trudnych do nazwania uczuć – to sny i opowieści są zbudowane z tej samej materii. Pokazują rzeczywistość nie taką, jaka jest, lecz taką, jaka mogłaby być. Ukazują światy, których byśmy pragnęli, i te, których najbardziej się boimy; alternatywne wersje przeszłości, w której nie popełniliśmy naszych najgorszych błędów, i wszelkie możliwe scenariusze przyszłości. To właśnie w tej zdolności do widzenia tego, czego nie ma, kryje się istota bycia człowiekiem. Może i twarde reguły jawy na co dzień determinują nasze poczynania, ale sny i opowieści są tym, co w nas najbardziej ludzkie.

Nikt nie ujawnia pokrewieństwa między nimi lepiej niż Neil Gaiman. Brytyjski twórca fantastyki przez ponad trzy dekady tytanicznej pracy powołał do życia dziesiątki niesamowitych światów, stale poszerzając grono czytelników, a właściwie fanów. Choć niedawno przekroczył sześćdziesiątkę, wciąż ma w sobie coś z gwiazdy rocka: burza włosów, czarny strój, hipnotyzujący głos. Historie omdleń na spotkaniach autorskich stały się już częścią otaczającego pisarza folkloru. On sam zresztą, z wyraźnie fałszywą skromnością, przypisuje te niedomagania raczej wielogodzinnym kolejkom niż własnej charyzmie.

Serialowa adaptacja komiksów „Sandman” właśnie zadebiutowała na platformie Netflix. I jak właściwie wszystko, czego dotknął ten autor, od razu zmieniła się w złoto. Serial stał się najpopularniejszą produkcją serwisu w 89 krajach. Zgodnie z oczekiwaniami fani Gaimana zasiedli przed ekranami, najwyraźniej zaciągając przed nie także rodzinę i znajomych. Czego szukali?

Rodzina Nieskończonych

Gaiman przypomina protagonistę swego najpopularniejszego dzieła. Sandman też zawsze ubiera się na czarno, a jego znakiem rozpoznawczym jest burza niesfornych ciemnych włosów. Oczywiście w świecie fikcji literackiej nie jest to nic nowego ani zaskakującego – wielu bohaterów stanowi lepiej lub gorzej zamaskowane alter ego autora. Tym razem nie mamy jednak do czynienia ze zwyczajną postacią literacką. Sandman, znany też jako Morfeusz, Oneiros albo po prostu Sen, jest bóstwem (ściślej: alegoryczną personifikacją). To prastara istota należąca do dziwacznej rodziny Nieskończonych (ang. Endless) – nieśmiertelnych bytów kierujących ludzkim życiem i odpowiedzialnych za różne jego aspekty. Nietrudno odgadnąć, kto się czym w tej familii zajmuje. Do rodzeństwa Snu należą m.in. Przeznaczenie, Śmierć, Pożądanie i Rozpacz (w wersji angielskiej imiona całego rodu zaczynają się na literę „D” – Dream, ­Destiny, Death, Desire, Despair itd.).

Sen wyróżnia się w rodzinie kilkoma cechami. Przede wszystkim jest wyjątkowo nadęty i nieznośnie przekonany o własnej wartości. Jesteśmy mu to jednak w stanie wybaczyć, po pierwsze dlatego, że ma wspaniały styl, a na jego widok naprawdę trudno nie zemdleć. Po drugie zaś dlatego, że historia, którą opowiada nam Gaiman, zaczyna się od okrutnego upokorzenia tego najdumniejszego z Nieskończonych.

Sandmana poznajemy w roku 1916, gdy zostaje schwytany przez adepta okultyzmu, popularnego wśród brytyjskiej arystokracji początku XX wieku. Mag zamierzał wprawdzie uwięzić Śmierć, ale skoro już błędnie rzucone zaklęcie sprowadziło do jego piwnicy Sen, nie pogardził i takim gościem. Licząc na sowity okup od Nieskończonego, zamknął Sandmana w szklanej kuli, gdzie bohater – nagi, bezbronny i pozbawiony insygniów swej władzy – spędził ponad sto lat. To pewna zmiana w stosunku do komiksowego pierwowzoru. Tam Władca Snów wymyka się na wolność już w roku 1988, a więc gdy powstawał scenariusz. Twórcy serialu postanowili jednak uaktualnić fabułę, co oznaczało dla Morfeusza dodatkowe 30 lat niewoli.

W tym czasie świat ludzi pustoszy śpiączka (ciekawostka: Gaiman nawiązuje tu do rzeczywistej i wciąż nie w pełni wyjaśnionej epidemii encephalitis lethargica, opisanej m.in. w fascynującym „Przebudzeniu” Olivera Sacksa). Jeszcze poważniejsze skutki niewola Sandmana ma dla jego własnego królestwa. Pod nieobecność władcy świat snu się rozpada. Zza jego murów wymykają się fantastyczne stwory, marzenia, a także koszmary karmiące się ludzkim strachem.

Gdy wreszcie tytułowemu bohaterowi udaje się uwolnić, jego zadaniem jest odzyskanie sił, posprzątanie bałaganu i przywrócenie równowagi między światami. Kolejne podróże w poszukiwaniu utraconych artefaktów i zbiegłych koszmarów napędzają akcję, dostarczając jednocześnie pretekstu do rozważań na temat roli w naszym życiu snów i marzeń (angielskie słowo „dream” oznacza obydwie domeny ludzkiej aktywności). Rozważania te ­Gaiman uzupełnia pytaniami o naturę opowieści, które, jak tu już była mowa, łączy ze snami wiele podobieństw.

Równoległe światy

Bogaty dorobek Gaimana obejmuje komiksy, powieści adresowane do różnych grup wiekowych, opowiadania i scenariusze. Za imponującą różnorodnością uniwersów, które powołuje do życia Brytyjczyk, kryje się jednak powtarzalność motywów i rozwiązań strukturalnych. Wszystkie kosmosy Gaimana są bez wątpienia tworami tego samego demiurga. Jednym z jego znaków rozpoznawczych jest współistnienie równoległych światów.

Doskonale widać to w „Nigdziebądź” – współczesnej „opowieści o dwóch miastach”. Oto pod Londynem, który znamy, rozciąga się dziwaczna karykatura stolicy Anglii, nazwana dość mało pomysłowo „Londynem Pod”. To kraina zamieszkiwana przez fantastyczne stwory, niepokojących intrygantów, a także pewnego anioła. Protagonista serialu i stworzonej na jego podstawie powieści (nietypowa kolejność mówi wiele o ­wszechstronności Gaimana) trafia do tego równoległego świata, ratując napotkaną na ulicy dziewczynę. Odpowiedź na przypadkowe wezwanie czyni go bohaterem i prowadzi na ścieżkę przygody, z której nie ma powrotu. W trakcie podróży heros, a wraz z nim my, dowiaduje się też o nieoczywistych związkach łączących dwa miasta.

To stary koncept. Wielu badaczy, w tym Joseph Campbell, autor „Bohatera o tysiącu twarzy”, twierdzi wręcz, że stanowi on najgłębszą esencję każdego mitu. Wizję wielu światów czy „planów” wytropimy w niemal każdym eposie. W „Iliadzie” zmagania bogów toczą się równolegle do potyczek śmiertelników. W „Jerozolimie wyzwolonej” Torquata Tassa armia aniołów gromi legiony piekła, odbijając w kosmicznym zwierciadle toczącą się równolegle walkę krzyżowców z żołnierzami Solimana. Za każdym razem cel takiego zabiegu jest ten sam – nadać sens ludzkiej wojnie, usprawiedliwić ją, wpisać szał mordowania i przerażenie ofiar, zwycięstwo i porażkę w ramy jakiegoś kosmicznego planu.

Mit bohaterski, o którym pisze Campbell i który Gaiman ożywia na kartach swych dzieł, idzie o krok dalej. Tu równoległe plany przecinają się gwałtownie, gdy heros przekracza granicę między światami.

Może się to wydarzyć w specjalnym miejscu, takim jak Yggdrasil, czyli prastary Jesion, będący axis mundi – osią świata w mitologii nordyckiej. Taka oś działa jak winda, pozwalając na przemieszczanie się między ludzką rzeczywistością a domenami bogów lub demonów. Yggdrasil wspomniany jest wprost w „Amerykańskich bogach” Gaimana. Jednak równie dobrze przejściem mogą się okazać zapomniane drzwi w starym domu („Koralina”) albo telefon z automatyczną sekretarką, który pozwoli uwięzić na taśmie niebezpiecznego demona („Dobry omen”). Portalem między światami może być także osoba. To nie przypadek, że tajemnicza dziewczyna, uratowana przez bohatera „Nigdziebądź”, ma na imię... Drzwi.

Sandman jest pod tym względem bardzo interesującą postacią. To nie tylko władca królestwa snów, lecz także przewodnik – jak Hermes czy Charon – którego zadaniem jest przeprowadzanie śmiertelników między światami. Takim przewodnikiem jest także sam Gaiman. Oczywiście autotematyzm w literaturze nie jest niczym szczególnym – spora część pisarzy uwielbia wewnątrzpowieściowe rozważania na temat tego, czym są powieści i jak trudna jest dola ich autora. W sposobie, w jaki Gaiman wplata w swoją twórczość refleksję nad naturą opowieści, jest jednak coś szczególnego. Rozważania nad rolą historii w naszym życiu nigdy nie są tu zewnętrznym dodatkiem. Wynikają organicznie z treści utworów lub – co jeszcze ciekawsze – z ich formy.

Nie chcę tu psuć przyjemności wynikającej z lektury „Amerykańskich bogów”, ale esencją tej powieści jest przekręt (troszkę jak w „Żądle” czy „Vabank”), a jej forma odzwierciedla treść. Jak gdyby całą historię snuł dla nas Loki – nordycki bóg oszustwa i jeden z bohaterów książki. I to właśnie z nim, jak się wydaje, utożsamia się autor.

Niedawno w podkaście „New Yorkera” Gaiman mówił o swoim rzemiośle w ten sposób: „Opowiadasz ludziom różne rzeczy. Zmyślasz rzeczy, które nie są prawdziwe. Tworzysz wielkie, pojemne, przestrzenne rzeczy, które nie są prawdziwe. A potem dajesz je ludziom z nadzieją, że dostrzegą w nich głębszą prawdę”. Fantastyka (jak każdy mit) jest więc opowieścią o rzeczach nieprawdziwych, które pozwalają lepiej zrozumieć to, co najbardziej prawdziwe. Ale diabeł tkwi w tym przypadku w szczegółach, konkretnie w nacisku, jaki Gaiman kładzie na połączenie „nieprawdziwego” i „obszernego”. Jego historie naprawdę są „przestrzenne”, „wielkie”, „pojemne”. Niezależnie od medium imponuje w nich ogrom miejsca pozostawionego wyobraźni odbiorcy.

Ma to sens, bo nie da się stworzyć przekonującego kłamstwa. Gaiman, Loki i Sandman wiedzą to doskonale. Prawdziwy artysta oszustwa zastawia wyłącznie pułapkę. Tworzy pustą przestrzeń, którą ofiara wypełnia własnymi marzeniami, pragnieniami, wizjami. Ten, który przeprowadza między światami – pisarz lub władca snów – jest zawsze przewodnikiem, nigdy tyranem.

Trwałość i zmiana

Natalie Haynes, autorka książki „Pandora’s Jar” („Słój Pandory”), w przekonujący sposób śledzi ewolucję, jaką w ciągu ponad dwóch tysiącleci przeszły najważniejsze kobiece figury z greckiej mitologii. Dziś większość odbiorców poznaje Helenę czy Meduzę poprzez dalekie ­powidoki utrwalone w literackich aluzjach, hollywoodzkich blockbusterach i wytartych metaforach, zwraca uwagę Haynes. Nasz stosunek do kobiecych bohaterek starych opowieści coraz rzadziej wynika z tego, co faktycznie było w nich zapisane, coraz częściej zaś z rzutowania na materiał naszych własnych wyobrażeń, uprzedzeń i fantazji. Zarazem jednak istnieje jądro mitycznej opowieści, które pozostaje niezmienne – zdolne nas poruszyć, zafascynować czy przerazić tysiąclecia, a może i dziesiątki tysiącleci po tym, jak opowiedziano je po raz pierwszy.

W tym sensie mity są jak kamienie porzucone na dnie rzeki czasu. Płynące stulecia wygładzają je, szlifują, zmieniają ich kształty. Proces ten odbywa się jednak zbyt wolno, by dostrzegły go oczy śmiertelników. Dla każdego pokolenia jego własne mity wydają się niezmienne – odwieczne i wieczne.

Dlatego tyle powabu mają narracje Gaimana, niemal zawsze prowadzone z punktu widzenia istot nieśmiertelnych. „Wielkie opowieści zawsze wrócą do oryginalnej formy” – słyszymy w „Sandmanie”. Widzimy zarazem, że „oryginalna forma” może mieć tysiąc oblicz. Każde z nich prawdziwe, każde z nich odpowiednie dla czasu i miejsca, w którym historię opowiedziano. To nie przypadek, że wielu Gaimanowskich bohaterów, żyjąc przez eony wśród śmiertelników, musi się stać mistrzami kamuflażu, z fascynacją lub odrazą podążającymi za zmieniającymi się modami, językami i kulturowymi normami.

Anioł Azirafal, bohater napisanego wraz z Terrym Pratchetem „Dobrego omenu”, jest zawsze troszkę z tyłu, odrobinę retro, spóźniony o dekadę albo i stulecie, otoczony starymi książkami i niemodnymi ubraniami. Jego najlepszy przyjaciel, diabeł Crowley, ubiera się zawsze modnie (choć nie u Prady), jeździ sportowym samochodem i nieźle radzi sobie z technologią.

Sandman idzie jeszcze o krok dalej. Nie tylko nosi czarne szaty odpowiednie do epoki (w jednym z odcinków obserwujemy rewię mody, towarzysząc mu w odbywających się raz na stulecie spotkaniach), ale też zmienia wygląd zewnętrzny, dopasowując go do oczekiwań rozmówców. Np. w oczach uwięzionej w piekle Afrykanki jest czarnoskórym bóstwem o imieniu Kai’ckul.

Opowieści i sny mają zawsze proteuszowy charakter. Im bardziej trwałe chcą pozostać w głębi, tym szybciej muszą się zmieniać na powierzchni, by w oczach śmiertelników zachować powab i zrozumiałość. Ta proteuszowa natura zwykle jednak pozostaje przed nami ukryta, w jednym czasie widzimy bowiem tylko jedną wersję mitu. Specyfiką dzieł Gaimana jest uchwycenie nie tylko konkretnej formy mitów, lecz także ich nieodzownej zmienności.

Marzenia...

Proza Gaimana uczy nas doceniać wartość specyficznego rodzaju nieprawdy. Pokazuje też, że relacja między „prawdą” i „nieprawdą” jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. To kolejne ważne podobieństwo między opowieściami i snami.

Jednym z powracających w „Sandmanie” tematów jest szczególny rodzaj snów i opowieści, jakimi są marzenia. ­Marzenia są w jakiś sposób nieprawdziwe – przedstawiają nie świat rzeczywisty, lecz taki, jakiego byśmy pragnęli. Za ich nieprawdziwością kryje się jednak głęboka prawda: o samym marzącym, o naszym człowieczeństwie, o świecie, który bez marzeń byłby przecież zupełnie inny.

W jednym z odcinków nasz bohater trafia do piekła mocno inspirowanego tym Dantejskim. „Twoja moc tutaj nie sięga – szydzi z niego Lucyfer. – Jaką niby moc mają sny w piekle?”. Sandman reaguje na to kolejnym ze swoich irytujących, zarozumiałych uśmiechów, po czym odbija pytanie: „Jaką niby siłę miałoby piekło, gdyby uwięzieni w nim nie mogli wciąż śnić o niebie?”. W ten sposób Gaiman i jego bohaterowie naprowadzają nas na nieoczywisty związek snów i opowieści z cierpieniem, ale też z nadzieją. Zarówno ból, który odczuwamy zderzając się z okrucieństwem jawy, jak i siła do przetrwania go, mają swe źródło w naszej zdolności do życia równolegle w lepszych, fikcyjnych światach.

Nie godzi się z tym inny serialowy antagonista. John to nieślubny syn złego maga, który przed laty uwięził Sandmana w szklanej kuli. Choć nigdy nie poznał ojca, całe życie spędził pod równie destruktywnym wpływem matki i potężnego amuletu skradzionego Władcy Snów. Gdy dowiaduje się o sieci kłamstw, którą oplotła go jedyna bliska mu osoba, postanawia wykorzystać magiczny artefakt, by stworzyć świat, w którym istnieje tylko prawda. Szybko okazuje się, że oczyszczenie ludzkiego świata z nieprawdy pozbawia nas nie tylko oszustw, zdrad i podstępów, lecz także marzeń i nadziei. Spełniony sen Johna zmienia się w koszmar.

...i koszmary

Granica między pięknymi marzeniami i odrażającymi koszmarami w ogóle często okazuje się u Gaimana nieostra. ­Bohaterami snutych przez niego opowieści często są niezbyt dobre anioły lub całkiem sympatyczne diabły. Protagoniści historii mają mnóstwo wad, antagoniści zaś okazują się zaskakująco sympatyczni. Światło i mrok łączy olbrzymia liczba dziwactw: nawyków, obsesji, przyzwyczajeń, upodobań... Najciekawsze jest zaś to, że każdą z setek osobliwych postaci zaludniających Gaimanowskie światy jesteśmy w stanie z łatwością zrozumieć i polubić. Troszczymy się o ich losy. Być może dlatego, że za galerią cudacznych demonów, zbiegłych koszmarów i stworów z innych wymiarów kryje się zawsze istotne pytanie o ­Koszmar przez ­wielkie „K”. Ten, do ­urzeczywistnienia którego nie ­potrzebujemy pomocy żadnych nadprzyrodzonych istot.

„Ludzie nazywają jawę »rzeczywistością«, jak gdyby sny nie były ­rzeczywiste”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to stwierdzenie, wprowadzające nas głosem samego Snu w świat serialowego „Sandmana”, opisuje jedynie stworzony przez Gaimana kosmos, w którym koszmary mogą uciec i zamordować kogoś na ulicy. Kiedy jednak uważniej wczytamy się w prozę Gaimana, okazuje się, że w tej intuicji kryje się głęboka prawda.

Owszem, to realne, nie wyśnione lub opowiedziane, kule zabijają ludzi na polach bitew. Ale tworzywem wojen są idee, wyobrażenia, marzenia i opowieści. Sny, zwykle chore, o innym świecie, rodzą się w głowach dyktatorów, a następnie dzięki snutym przez nie opowieściom infekują umysły poddanych albo wyborców, oddanych propagandzistów i sceptycznych szeregowców. W jakimś sensie to zbiegłe z krainy snów koszmary mordowały pod Ypres, w Auschwitz, w Kigali i w Buczy.

Właśnie dlatego musimy studiować sny i opowieści tak jak studiujemy biologię i fizykę. Tworzywo naszych marzeń i koszmarów może być niematerialne, lecz podobnie jak cykle rozwojowe mikrobów i trajektorie pocisków, sny i opowieści podlegają pewnym możliwym do zrozumienia prawom. Możemy tworzyć szczepionki przeciw nienawiści, projektować tarcze, które osłonią nas przed lękiem czy uprzedzeniami. Mityczne artefakty, których poszukiwał Sandman, istnieją, choć nie mają formy hełmu, sakiewki z piaskiem czy lśniącego dziwnym blaskiem amuletu.

„Jeśli dostatecznie wielu z nas będzie o tym marzyć, to się wydarzy” – ogłasza jeden z pobocznych bohaterów ostatniego odcinka serii (to bardzo, bardzo nietypowy ostatni odcinek, coś jak piosenka-niespodzianka ukryta po kilkunastu minutach ciszy na kasecie ­magnetofonowej!). „Sny kształtują świat”. To spostrzeżenie jest prawdziwe nie tylko w baśniowych uniwersach wykreowanych przez Gaimana.

Sny się spełniają. Niestety. Na szczęście. ©

 

CZTERY RAZY GAIMAN

DOBRY OMEN (1990) – wspólne dzieło Gaimana i Terry’ego Pratchetta, łączące to, co najlepsze u obu pisarzy. Azirafal i Crowley – zaprzyjaźnieni anioł i diabeł – świetnie czują się wśród śmiertelników, postanawiają więc zrujnować zapisany w księgach przeznaczenia plan na koniec świata. Po drodze spotykają wiedźmę, łowcę czarownic, a także 11-letniego antychrysta, który nieświadom swej misji cieszy się w najlepsze dzieciństwem w idyllicznym angielskim miasteczku (w 2019 r. na podstawie powieści powstał serial).

NIGDZIEBĄDŹ (1996) – po przeprowadzce do Londynu biznesmen wplątuje się w przedziwną awanturę w równoległym wszechświecie, gdzie znane miejsca stolicy Anglii zmieniają się nie do poznania (na podstawie powieści nie powstał serial, ponieważ tym razem to powieść narodziła się na kanwie scenariusza do serialu).

AMERYKAŃSCY BOGOWIE (2001) – jak starzy bogowie radzą sobie we współczesnej Ameryce, do której trafili wraz z pokoleniami imigrantów? Polegną w starciu ze światem technologii i rozrywki czy – przeciwnie – przejmą nad nim kontrolę? (serial powstał w 2017 r.)

KORALINA (2002) – Nastolatka przeprowadza się z wiecznie zajętymi rodzicami do starego domu. Znudzona szwenda się po piętrach, aż wreszcie odkrywa tajemnicze drzwi prowadzące do lustrzanego świata. Tam poznaje alternatywną wersję swojej matki, która ma dla córki znacznie więcej czasu, świetnie gotuje, lecz zamiast oczu ma czarne guziki (nie ma serialu, jest za to film animowany). © MN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022