Wina wyborcy

Minus osiem dziesiątych. Taki jest współczynnik korelacji między ilością wypijanego wina a głosowaniem na Donalda Trumpa.

04.02.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Dla tych, którzy wagarowali albo byli zakochani, kiedy w liceum przerabiano statystykę, objaśnię z grubsza, że taka wartość wskazuje na całkiem silny związek: im więcej pijesz wina, tym mniej prawdopodobne, że chciałeś uczynić Amerykę wielką. Np. Kalifornia: 14 litrów rocznie na głowę, 31 proc. głosów na Trumpa, Massachusetts: 17 litrów i 32 proc., Vermont: 17 litrów i 30 proc., Dystrykt Kolumbia, czyli gniazdo wyobcowanych elit, to już w ogóle poza wszelką skalą: 25 litrów i zaledwie 4 proc. głosów na kandydata zwykłego człowieka. Tymczasem np. Alabama pije zaledwie 6 litrów i oddała Trumpowi 60 proc., Kentucky: 4 litry i 62 proc., Kansas: 3,2 litra i 56 proc. Polska 3,2 litra wina na głowę i... aha, u nas były inne nazwiska, ale na pewnośmy nie gorsi niż Kansas.

Wcale mnie to nie dziwi. Zawsze twierdziłem, że wino rozgrzewa umysł, to znaczy nie tylko przyspiesza myśli i wzmaga ich nieoczekiwane połączenia, ale obraca zdrętwiałego ducha twarzą do jasnej strony egzystencji, jak pielęgniarz, który przekręca ku słońcu leżak z okutanym pacjentem na tarasie szwajcarskiego sanatorium. W połowie butelki trudno jest świata nie traktować ironicznie, ale jest to ironia życzliwej barwy. Ktoś, kto pije wino zamiast wody, może co prawda nie nadawać się do kierowania samochodem, ale na pewno lepiej kieruje swoimi krokami życiowymi, zwłaszcza tymi, które wymagają wyciągania wniosków z przeszłości. Z prostej przyczyny. Wino oprócz alkoholu i ciekawych substancji zawiera w sobie czas, i to w sposób najbardziej zmysłowo pojętny: każda butelka, jeśli nad nią chwilę pomyśleć, jest śladem długotrwałych starań, sekwencji przemian i obietnicą dalszej, nie całkiem przewidywalnej metamorfozy. Czas i trud. Żaden składnik codziennego posiłku nie jest świadectwem takich uporczywych zabiegów, kultury, która wyciska z natury coś niemal niemożliwego. Człowiek zaprzyjaźniony z winem nie da sobie ukraść portfela pierwszemu lepszemu cwaniakowi, który dla odwrócenia uwagi wykrzykuje coś o cudzie gospodarczym czy budowie muru.

A może jest całkiem na odwrót: pijesz wino, bo nie głosujesz na Trumpa? Italo Calvino, pisarz zawsze skłonny do mentalnych koziołków, wyłożył kiedyś jasno tę wątpliwość: „Jaka część mojego »ja«, które nadaje formę postaciom, jest w rzeczywistości jaźnią, której to postaci nadały formę?”. Wytworzony w nas obraz samych siebie, złożony z setek drobnych wyborów wynikłych z tego, gdzie żyjemy, z kim i za co, kształtuje nasze pozornie niezmienne „ja” w o wiele większym stopniu, niż chcielibyśmy przyznać. To nie my piszemy powieść swojego życia, to ona nas stwarza jako pozornych autorów.

Krótko więc cieszyłem się tym, iż posiadłem sekret, jak wpłynąć na zachowania wyborcze – starczy ludzi wychować do picia wina, a potem wszystko zrobi się samo. Otrzeźwił mnie socjolog: mój drogi, picie wina w kraju bez tradycji winiarskich jest jednym z objawów wysokiego statusu i aspiracji, swego rodzaju deklaracją przeciw tradycji, na rzecz otwartości, a tacy ludzie głosują nie na Trumpa. W niektórych stanach Ameryki jest ich więcej z różnych powodów, stąd twoja tabelka tylko stwierdza oczywistość – wskazuje, gdzie leżą ich skupiska. Wino w lodówce jest tylko jedną z wyróżniających ich etykietek, wcale nie najlepszą.

No tak, socjologa nie interesują żywi ludzie, tylko zlepki różnych aspektów tożsamości społecznych określające wybory i zachowania przy urnie czy przy kasie supermarketu. Piję wino? Nie, to moja klasa społeczna pije je moimi ustami. Nawet to, że nie lubię primitivo, wynika z faktu, że akurat ono ze wszystkich czerwonych jest jako tako w Polsce popularne (intensywny, dżemowaty owoc, niska kwasowość, gładka materia, wysoki alkohol... jak babcine wino porzeczkowe), muszę więc kontestować wybór większości i dlatego się męczę z winem kwaśnym a cienkim. Krytycy mówią uczenie, że takie wino, np. dobry burgundzki pinot, jest rysowane cienką kreską. Być może, czasami mam wrażenie, że ktoś je patykiem pisał.

Zajrzałem rano do lodówki, szukając czegoś dobrego na śniadanie, a tam na półkach gabinet współczesnych tortur. Kajdany konwencji, dyby wzorców, postronki obyczaju. Apetyt jako forma klasowego przymusu. Siedzę teraz na ławce, zagryzam cebulowe czipsy, popijam primitivo i aż mnie skręca. Nie dzwońcie na mój widok po straż miejską, zaraz wrócę do domu, ile można tak cierpieć w imię zwycięstwa człowieka nad konsumentem. ©℗

Szczyt zimowego przemęczenia już za nami, ale nadal szukam wieczorem schronienia w gęstym, sytym, rozgrzewającym comfort food. Bardzo do tego się nadają potrawy z kapusty włoskiej i ziemniaków – dodatek tych drugich nadaje aksamitności. W dużym garnku (który można potem wstawić do pieca) dusimy kilka minut na 3 łyżkach oliwy posiekanego drobno pora. Zwiększamy ogień, dodajemy 4 pokrojone w średnią kostkę ziemniaki, smażymy minutę mieszając, dodajemy małą główkę włoskiej kapusty pokrojonej w paseczki, mieszamy, kiedy trochę kapusta zwiędnie, podlewamy ok 300 ml wody, solimy, przyprawiamy: albo kminkiem w proszku i siekanym koperkiem, albo, co ciekawsze – szałwią w listkach. Przykrywamy i gotujemy ok. 30-40 minut, mieszając energicznie co jakiś czas, zwłaszcza pod koniec, kiedy wszystko zaczyna się robić gęste, a ziemniaki rozpadają się, uwalniając skrobię. Odkrywamy, jeśli zostało trochę za dużo płynu, odparowujemy. Posypujemy obficie startym serem typu ­scamorza, czyli np. czymś w rodzaju oscypka. Wstawiamy do piekarnika na moment do zapieczenia od góry.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2019