Kawiarniane prace

„Czy życie bez uniesień jest warte, by je przeżyć?” – na to pytanie odpowie już w najbliższy piątek Joyce Carol Oates, pisarka niewątpliwie dobrze znana czytelnikom.

08.12.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Plattform / EAST NEWS
/ Fot. Plattform / EAST NEWS

Niestety tylko nieliczni będą mogli wysłuchać jej na żywo, bo wykład odbędzie się w nowojorskiej bibliotece publicznej, której wspaniałości również nie trzeba przybliżać: „Tygodnik” poświęcił jej kiedyś wspaniały reportaż. Kogo lęk przed lataniem zmusza do pozostania w kraju, może zasiąść przed komputerem, wejść na stronę biblioteki i pozwolić, by słowa kołysały jego steraną uniesieniami duszę na odległość.

W przypadku warszawiaków jest zresztą całkiem zrozumiałe, że ktoś woli nie wyjeżdżać w tym tygodniu. Ja bym sobie np. nie darował nieobecności podczas uroczystego nieotwarcia drugiej linii metra, które wedle wszystkich znaków na niebie i pod ziemią nastąpi w niedzielę. Jedyne, co może zniweczyć plany magistratu, to że nagle Wisła wyschnie albo zmieni bieg, tak by jej wody przestały ściekać do nieszczelnej stacji położonej pod dnem rzeki. Jesteśmy już po wyborach, więc władza od razu odzyskuje szacunek dla praw fizyki, żyje się lżej – co nie znaczy wygodniej – bez złudzeń, a uniesienia musimy sobie sami zapewnić.

Poza tym będzie teraz prościej orientować się w stołecznej dżungli: lokalna gazeta ogłosi wreszcie wyniki rankingu na najlepsze kawiarnie do pracy. Nie, to nie oksymoron, choć przecież to nie omam słuchowy, poznajecie wszyscy ten chichot z kąta sali w „Czytelniku”. Nie, panie Gustawie, tak się teraz porobiło: dziś już prawie nikt w tym mieście nie rozdziela pracy dla pieniędzy od przesiadywania z ludźmi; pracujemy na niby – no bo co to za praca, stukanie jednym palcem w szybkę – i na niby się przyjaźnimy.

„Cały doktorat napisałam w Starbucksie” – opowiada bohaterka tekstu zachęcającego lud pracujący stolicy do wyłaniania najlepszych bufetów pracowniczych nowej generacji. No cóż, o tym, że doktorat to tylko dłuższe wypracowanie, przekonał nas już znany lider biznesu, tyle że swoje kopiuj-wklej uprawiał nie w sieciówce, lecz w zaciszu Amber Roomu czy równie eleganckiego lokalu. Dajmy jednak studentom spokój: mnie samemu trudno byłoby z kamienną miną zapewniać, że w bibliotece, w ciszy, lepiej usłyszeć własne myśli puszczone w podniecający ruch przez cudze słowa. Niejedno zaliczenie zawdzięczam rozmowom przy laminowanym stoliku w dusznych piwnicach swego wydziału.

Ale skrzyżowanie biura z kawiarnią to oryginalny wkład naszych czasów. Z jednej strony sprawił to internet i sprzęt do wszelakiej komunikacji, z drugiej tendencja do oszczędzania na ludziach w każdy sposób. Prekariusz nie tylko nie wie, co to składki emerytalne i świadczenia, ale nawet nie oczekuje, że dostanie od firmy biurko, lampkę oraz dostęp do toalety. I jeszcze jest z tego dumny. Pozazdrościliśmy bohemie, sądząc, że samo wycieranie kanap uszlachetni każdą najbardziej jałową rutynę i wyprane z wyobraźni zajęcia w sektorze coraz bardziej nikomu niepotrzebnych usług.

System dobrze wie, po co nas wpuszcza w tę iluzję. Klienci oldskulowych kawiarni, pławiąc się w czasie wolnym od pracy, podkręcani narcyzmem, środowiskowymi ambicjami czy choćby nudą, wydzielali miazmaty rewolucji. Tych małych, śmiesznie kawiarnianych, ale i tych całkiem poważnych. „Patrz, w Cafe Snob Gęgaczy szemrze tłum (…) najwyższy czas przyłożyć kilka gum” – trapił się szef gomułkowskiej bezpieki u Szpotańskiego. Dziś mógłby spać spokojnie: klientom, co minutę sprawdzającym mejla, fejsa i twittera, odpisującym na pół-prywatne pół-służbowe sms-y, nie starczy miejsca w głowie na petycje, komitety. Nikt się niepotrzebnie nie będzie unosił, chyba że ktoś zapłaci za to rynkową stawkę. Plus VAT.

Jeśli z wyboru lub musu kawiarnia jest miejscem pracy, pełni też rolę stołówki. Obecna moda nakazuje podawanie rozbudowanych strukturalnie ciast, np. bezowych tortów wysokich na kilkanaście centymetrów oraz kanapek mających więcej warstw niż przekrój geologiczny doliny Prądnika. Żaden z tych wynalazków nie nadaje się do zjadania przy ciasnym stoliku zajętym w większości przez komputer, tablet, smartfon i białe kabelki; łatwo nakruszyć do klawiatury, a palce tłuste od wegańskiego majonezu pobrudzą ekran. Z podobnych względów kawiarniany proletariusz nie powinien zamawiać makaronów. Najporęczniej pić koktajle i przecierane zimne zupy. Oto kilka pomysłów, jakie możecie wsunąć na karteczce do puszki z napiwkiem.

Seler bez felera. Drobno siekamy małą cebulę, dusimy ją na oliwie, aż się zeszkli, dodajemy pokrojony w kostkę mały seler i 2 małe (albo jedno duże) kwaskowe jabłka. Dusimy kilka minut mieszając, zalewamy litrem wody lub lekkiego bulionu warzywnego. Gotujemy, aż seler zmięknie, po wystudzeniu miksujemy, dokwaszamy do smaku sokiem z cytryny i doprawiamy gałką muszkatołową. Jeśli po wyjęciu z lodówki będzie za gęsta, by pić przez słomkę, dodajemy wody/ /bulionu.

Burak nie stroni od cebuli. Kroimy w kosteczkę 3 buraki i 3–4 szalotki, wrzucamy do 0,5 litra zimnej wody i gotujemy na wolnym ogniu pół godziny. Kiedy trochę przestygnie, dodajemy sok z 1–2 pomarańczy (wedle własnego wyczucia kwaskowości) i łyżkę cukru. Miksujemy, dodajemy soli i doprawiamy octem balsamicznym (1–2 łyżeczki). Jeśli jemy nie z kubka, lecz łyżką z miski, warto dołożyć cieniutko pokrojonej skórki pomarańczowej.

Truskawka w stanie wskazującym. Ok. pół kg truskawek kroimy na pół (a w zimie – rozmrażamy z paczki, nie kupujcie mutantów), skrapiamy octem balsamicznym i posypujemy paroma obfitymi łyżkami cukru. Zalewamy ok. 200 ml czerwonego lekkiego wina (może być „owocowy” merlocik albo frankovka), odkładamy do maceracji na minimum dwie godziny, miksujemy. Można próbować doprawiać anyżem lub pieprzem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2014