Wielki klasyczny błękit

Po zachwycie pierwszym bobem, zjadanym bez niczego, z poparzonymi palcami, możemy zająć się jego obróbką w bardziej wyszukaną postać.

22.06.2020

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Jeden dziewięć kreska cztery zero pięć dwa. Wklepcie do wyszukiwarki tę sekwencję znaków, a dowiecie się, w jakim roku żyjecie. Rok pod znakiem classic blue, klasycznego błękitu: tak się nazywa po ludzku kolor zakodowany cyframi 19–4052 w skali firmy Pantone. To monopolista klasyfikacji barw, król palety, władca naszych zieleni, brązów, żółcieni, fioletów, czerwieni. Jedyne, czego nie zdołał zamknąć w komnacie swoich patentów, to tęcza. Biedaczka zmyka płochliwie po deszczu z obawy, żeby nie dopadli jej prawnicy z pozwem o nieuprawnione korzystanie z własności intelektualnej.

Jak na króla przystało, Pantone co roku oznajmia poddanym, jaki będzie kolor danego roku. „Nasze czasy wymagają zaufania i wiary. Tego rodzaju stałość i pewność wyraża klasyczny błękit, solidny i niezawodny odcień, na którym zawsze możemy polegać. Motywuje nas, by sięgać wzrokiem poza to, co oczywiste, by poszerzać nasze myślenie. (...) To odcień, który uspokaja, daje pewność i poczucie więzi, jakich ludzie szukają w pełnym niewiadomych środowisku globalnym” – oznajmiała w komunikacie wysoka rangą menedżerka firmy. „To kolor nieba tuż przed nastaniem wieczoru. Każe się zastanowić: co nam przyniesie przyszłość” – komentowała inna wiceprezeska.

Było to w grudniu zeszłego roku. Dziś ten korporacyjny bełkot brzmi całkiem proroczo.

Autorzy komunikatów firmy Pantone nie mogli jednak przewidzieć, że w 2020 r. istotnie problemy „pełnego niewiadomych środowiska globalnego” stały się mocniej niż zwykle obecne w horyzoncie codzienności. Już dziewiątego marca, kiedy nikomu z nas nie przychodziło jeszcze do głowy, że brak maseczki stanie się rychło nietaktem, londyński „The Guardian” dywagował nad tym, jaka będzie „nowa normalność”. Fraza ta zresztą dzień później pojawiła się też na antenie BBC – by potem wracać z rosnącą częstotliwością, chociaż nie wygląda na to, żebyśmy byli wiele mądrzejsi co do tego, jak będą wyglądać np. pod koniec tego roku nasze prace i dnie. Badacze wiedzą o wirusie coraz więcej, ale za mało, żeby powiedzieć, czy i jak wróci; mniej ludzi umiera, ale społeczeństwo znów krąży, miesza się jak ciepła ludzka zupa, co i rusz kolejna banieczka środowiskowa ma pierwszych własnych „pozytywnych”.

Nauczyliśmy się żyć w cieniu gospodarki i pieniądza, traktując policzalne parametry jako pierwsze w porządku poznania. Ponieważ ekonomia karmi się modelami i prognozami, uczyniliśmy z tych skądinąd przydatnych narzędzi fetysz i łatwo schodzimy na manowce spekulacji. Męczy mnie to bardziej niż debaty, kto za dwa tygodnie zostanie prezydentem i na podstawie jakich kampanijnych sztuczek. Mówi się czasem o betonowych wyborcach, ale to tylko metafora, elektoratu nie miesza się i nie uklepuje jak zaprawy na budowie. W każdym razie mam taką nadzieję. Głosujmy zatem, nie grymasząc zanadto. Innej polityki nie mamy i im bardziej wydaje się nam nędzna, tym jaśniejszy jest imperatyw, by wspierać tych, którzy z tej nędzy trochę wystają. Głosujmy, a co z tego wyniknie – tego się dowiemy niebawem.

Jeśli jednak potrzeba wam nieco pewności jutra, siądźcie nad koszem czereśni. Skoro jest koniec czerwca, to są w najlepszej swojej fazie. Następstwo plonów w tym roku mamy bardzo regularne, sezon się rozwija podręcznikowo. Na świętego Jana odeszły ostatnie szparagi, ziemniaki przestają mieć tę młodzieńczą skórkę schodzącą pod opuszkami palców. Żółta fasolka powoli schodzi w strefę sensownych cen, zaraz za nią spieszy bób, na razie po 20 zł za kilo, ale za tydzień będzie już normalnie. Widzę pierwszy agrest, za chwilę wiśnie. Potem papierówka, tak kwaśna, że normalnie by się ją wypluło. Równo z nią czarne porzeczki, już mi się śni po nocach szorowanie kuchni po ich smażeniu. Przy pomidorach mam wrażenie, że przespałem jakiś ważny skok hodowlany, bo już te czerwcowe smakują całkiem upalnie, ale dobre bawole serca kupię sobie dopiero po imieninach. Potem śliwki, te lipcowe, uleny, jerozolimki i pokrewne, biorę w nawias, bo żadne oprócz późnych węgierek mi nie smakują. I tak przez lukasówki aż po konferencje, od antonówek po renety, nic was nie uchroni przed tym, że we wrześniu ostatnie z sadu malinówki będą tak samo, jak co roku, smakować pożegnalnie. Tyle tylko pewnego. Nie bójmy się skoczyć na główkę w wielki (klasyczny) błękit reszty tego roku. ©℗

Po zachwycie pierwszym bobem, zjadanym bez niczego, z poparzonymi palcami, możemy zająć się jego obróbką w bardziej wyszukaną postać. Rozgotowany bób dobrze nadaje się na różnego rodzaju pasty, ja zwykle przyprawiam je na włoski sposób miętą i lekko zakwaszam octem. Można też taką pastę wziąć jako bazę dla smakowitych kulek, dobrych jako finger food na przyjęcie (oczywiście w ogrodzie, z zachowaniem dwóch metrów odstępu). Gotujemy tyle bobu (soląc wodę dopiero pod koniec), żeby po obraniu uzyskać go ok. 200 g. W misce studzimy i rozgniatamy go widelcem. Dodajemy trochę posiekanej mięty (albo np. szczypiorku), dużą garść tartego parmezanu lub sera pecorino, 2 żółtka, mieszamy intensywnie pomagając sobie palcami, na koniec dajemy 250 g ricotty i dalej wyrabiamy jednolitą masę. Toczymy niewielkie kulki wielkości orzecha włoskiego. Możemy je obtoczyć w białku i mące, po czym obsmażyć na złoto na głębokim tłuszczu albo, w wersji lżejszej, piec na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w 180 st. C przez ok. 10 minut.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2020