Wielki Brat odchudza

Dietetyczne reality show dla otyłych dzieci nie tylko nie prowadzi sensownej terapii, ale depcze godność uczestników.

07.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Markus Scholz / DPA / EAST NEWS
/ Fot. Markus Scholz / DPA / EAST NEWS

Instytut Żywności i Żywienia zaalarmował w tym roku, że już ponad 20 proc. polskich dzieci i nastolatków zmaga się z nadwagą lub otyłością i że „bez podjęcia zdecydowanej i zakrojonej na szeroką skalę walki z tym problemem młode pokolenie Polaków czeka ponura przyszłość”. Jednym z elementów tej walki ma być program „Kochanie, ratujmy nasze dzieci”, emitowany od września na antenie TVP 2. Ta ponoć misyjna produkcja, teoretycznie mająca promować zdrowe odżywianie i przeciwdziałać epidemii otyłości, opiera się na brytyjskim formacie „Honey, We’re Killing The Kids” (Kochanie, zabijamy dzieciaki).

W każdym odcinku występuje jedna rodzina, której przynajmniej jeden członek w wieku od 5 do 15 lat boryka się z problemem nadwagi, otyłości albo tzw. syndromem niejadka. Prowadzący program dziennikarz Tomasz Wolny zaprasza rodzinę do siedziby TVP, gdzie prezentuje wyniki badań dziecka (obejmujących jego wagę, wydolność fizyczną i ewentualne schorzenia) oraz wizualizację jego wyglądu w wieku 45 lat wraz z prognozą opłakanego stanu zdrowia w przyszłości. Ponura prezentacja kończy się wypowiadanymi przez prowadzącego słowami: „Zabijacie swoje dziecko”. Do programu wmontowano też sceny przedstawiające badania wykonywane przez lekarzy z fundacji Medicover oraz ich wypowiedzi na temat obecnych i potencjalnych problemów zdrowotnych dzieci.

Zgodnie z polskimi zwyczajami

Nasuwa się tu pytanie o tajemnicę lekarską, ale mowa przecież o dzieciach: ich prawa chronione są tylko na papierze. Teoretycznie dziecko ma zagwarantowane przez konstytucję i „Konwencję o prawach dziecka” prawo do ochrony prywatności (w tym danych dotyczących zdrowia), ale w praktyce złamać je mogą rodzice czy opiekunowie prawni, zwalniając lekarza z tajemnicy lekarskiej, upubliczniając nagrania z badań, a także wszelkie inne prywatne informacje dotyczące dziecka.

Zdanie dziecka nie ma żadnego znaczenia. Ratyfikując „Konwencję o prawach dziecka”, Polska złożyła deklarację o treści: „RP uważa, że wykonania przez dziecko jego praw określonych w konwencji, w szczególności praw określonych w artykułach od 12 do 16, dokonuje się z poszanowaniem władzy rodzicielskiej, zgodnie z polskimi zwyczajami i tradycjami dotyczącymi miejsca dziecka w rodzinie i poza rodziną”. Mimo zaleceń Komitetu Praw Dziecka ONZ nadal się z niej nie wycofaliśmy.

Artykuły od 12 do 16 „Konwencji” – te, które zawierają prawa „w szczególności” trudne do zaakceptowania przez dorosłych w Polsce – mówią właśnie o podmiotowości dziecka, w tym m.in. o jego prawie do własnego zdania i swobody wypowiedzi oraz ochrony życia prywatnego. „Zgodnie z polskimi zwyczajami i tradycjami” dziecko nie ma jednak prawa głosu i jest własnością rodziców, którzy mogą zrobić z nim niemal wszystko. Na przykład spowodować nadwagę, a później na oczach milionów widzów odchudzać.

Superdietetyczka

Gdy tylko rodzice dowiedzą się, że zabijają swoje dziecko, przystępują do odchudzania go i zmiany trybu życia całej rodziny. Do domów przyjeżdża – niczym żywieniowa Superniania – dietetyczka, która przygotowuje rozkład posiłków dla dzieci, wyrzuca do śmieci wszystkie słodycze, niezdrowe przekąski i napoje (owszem, to tzw. śmieciowe jedzenie, ale jednak... jedzenie, którego ogromne ilości są tutaj marnowane), czasem pokazuje zniesmaczonym dzieciom, z jakich ohydnych resztek zrobione są parówki (zapominając, że niektóre z nich składają się w 97 proc. z szynki), czasem krytykuje jedzenie owoców (potępiając zjedzenie przez pięciolatkę dwóch i pół śliwki niemal tak, jakby dziecko zjadło dwie tabliczki czekolady), po czym zostawia rodzinę, której dietetyczne zmagania oglądają widzowie.

Skuteczność przejścia na restrykcyjną dietę zależy od wieku dziecka i jego determinacji. Nierzadko utrudniają to zresztą dorośli domownicy, jak na przykład dziadek, który pije przy odchudzających się wnukach coca-colę i z uśmiechem mówi do kamery: „ja się nie muszę odchudzać, to ja ich odchudzam”, babcia, która na złość swojej córce wlewa tłuszcz do posiłku wnuczki, czy inni dorośli, którzy stoją nad jedzącymi dziećmi i czekają, aż skończą, zamiast jeść razem z nimi. Zdarza się, że małe dzieci płaczą – albo z tęsknoty za słodyczami (nawet gdy odchudzają się nie one, lecz starsze rodzeństwo, zakaz jedzenia łakoci dotyczy również ich), albo z głodu, albo z bezsilności, gdy zaproponowane przez rodziców danie było niesmaczne i nie otrzymały nic w zamian. Starsze dzieci natomiast albo się buntują i próbują podjadać, albo wykazują się większą dojrzałością i stanowczością niż dorośli. Niektóre z nich – co znamienne, wyłącznie dziewczęta – są ponadto uczone gotowania przez zaproszonych do programu kucharzy. Ale pierś kurczaka z warzywami i wysokokalorycznym, tłustym serem pleśniowym to chyba nie najlepszy wybór dla osób na diecie odchudzającej.

Ćwiczenia na siłę

Niełatwo bywa również dzieciom przestawić się na uwzględniający znacznie większą dawkę ruchu tryb życia, zwłaszcza gdy są do tego ruchu zmuszane. Jeden z młodych uczestników nie chciał jeździć na rowerku stacjonarnym, więc matka za karę odłączyła mu komputer i wyniosła go z pokoju. Inna uczestniczka jeździła na rowerze trójkołowym (który według słów narratora miał chronić jej chore stawy, co jest ewidentną bzdurą, bo trójkołowce pomagają utrzymywać równowagę, ale stawy obciążają identycznie jak rowery dwukołowe), co sprawiało jej radość w odróżnieniu od obowiązkowej nauki jazdy na dwóch kółkach.

Niektóre dzieci są odwiedzane przez trenera, który opracowuje dla nich plan codziennych treningów, nierzadko arcynudnych (jak bieganie w tę i z powrotem kilka metrów po ogródku i przenoszenie spinaczy z miejsca na miejsce). Inne są zapisywane na lekcje tańca lub... gry na fortepianie (?!). Rodzice czasem ćwiczą razem z dziećmi, a czasem nie. Co ciekawe, korzystanie z komputera i telefonu czy oglądanie telewizji jest w tym programie potępiane – bo przyczynia się do nadwagi i otyłości – ale jedna z uczestniczek otrzymuje zadanie stworzenia własnego kanału w serwisie YouTube, co wiąże się przecież ze zwiększeniem ilości czasu spędzanego ze smartfonem i komputerem.

Sens tego zadania – niezrealizowanego zresztą w pełni zapewne ze względu na to, że ta bardzo sympatyczna, odpowiedzialna dziewczyna jest również nieśmiała i z własnej woli zapewne nie publikowałaby filmów ze swoim udziałem – pozostaje niejasny, podobnie jak celowość zdecydowanej większości celów stawianych przed dziećmi i dorosłymi w tym programie. Oprócz zmiany diety i – niekiedy – zwiększenia dawki ruchu mają oni bowiem wykonywać rozmaite zadania, które niewiele mają wspólnego z procesem zrzucania wagi czy wdrażania zdrowego stylu życia. Trudno znaleźć związek z teoretycznym celem programu takich działań jak kurs makijażu albo trening samoobrony dla matki, skok rodziców ze spadochronem czy wizyta matki z dziećmi w schronisku dla zwierząt. Te ewidentnie rozrywkowe elementy programu mają utrzymać widzów przed telewizorami, bo same zmagania z dietą są nie dość ciekawe. Wraz z wymienionymi powyżej błędami, nieścisłościami, a nade wszystko łamaniem praw dziecka podważają misyjność i poradnikowy charakter produkcji.

Schudnij, to cię polubię

Na misyjność, spójność i wartość edukacyjną programu wpływa również lokowanie, czyli reklamowanie w nim co najmniej kontrowersyjnego produktu – liofilizowanych batonów owocowych. W jednym z odcinków dzieci otrzymały takie batony od prowadzącego, który zachęcał do jedzenia ich codziennie, gdyż w jego opinii zawierają – podobnie jak owoce – „dobry cukier”. Rzecz jednak w tym, że jest w nich zaledwie ok. 30 proc. owoców, 5 proc. soku jabłkowego, a reszta to mieszanka żelująca, której głównym składnikiem jest... cukier. Przekąska ta nie jest może tak niezdrowa jak typowe słodycze, ale jeśli w jednym odcinku potępia się zjedzenie przez dziecko paru śliwek, a w innym zachęca się dzieci do jedzenia słodzonych batonów, to coś tu nie gra.

W sposób daleki od misyjności program zajmuje się dyskryminacją, zresztą nie tylko ze względu na otyłość. Niektórzy uczestnicy z powodu swojego wyglądu nie są akceptowani przez rówieśników, czasem bywają wyśmiewani i upokarzani. W programie jest o tym mowa, ale wyłącznie w kontekście tego, że dzięki osiągnięciu przeciętnej wagi dziecko jakoby przestanie być tak traktowane. Nie pada ani jedno słowo potępienia dyskryminacji. Stwarza to wrażenie, że osoba szykanowana z jakiegokolwiek powodu jest odpowiedzialna za to, co ją spotyka, i może temu zapobiec. W jednym z odcinków ukazano ponadto niepełnosprawną nastolatkę w sposób wybitnie dyskryminujący, krzywdzący i po prostu podły (tworząc niezamierzony, ale wyraźny przekaz, że przyjaciółka na wózku to właściwie nikt, a jej obecność nie jest w stanie złagodzić samotności spowodowanej brakiem „normalnych” znajomych).

Twórcy programu nie potrafią lub nie chcą przeciwdziałać nie tylko dyskryminacji, ale również przemocy. W innym odcinku ojczym, który zwraca się do pasierba słowami „bo ci wpieprzę, gówniarzu posrany”, dowiedział się, że jest zbyt surowy i za dużo krzyczy, ale informacji, że bić, grozić biciem ani wyzywać dziecka też nie wolno, nie otrzymał.

W małych ilościach

Opinia o tym programie może stać się jeszcze bardziej krytyczna, gdy porówna się prezentowane w nim treści z zaleceniami Instytutu Matki i Dziecka przedstawionymi w publikacji „Otyłość u dzieci i młodzieży. Poradnik dla rodziców” (do pobrania ze strony www.imid.med.pl). Według autorów poradnika oczywiście „można jeść owoce”, natomiast „niewskazane jest, aby dziecko otyłe jadło sery topione i pleśniowe”, a ponadto „warto, aby dziecko miało możliwość wyboru potrawy, którą chce zjeść”, zaś „aktywność ruchowa powinna być dla dziecka przyjemnością, nigdy źródłem stresu”.

I jeszcze à propos słodyczy: „Najlepiej byłoby, gdyby słodycze w ogóle nie występowały w diecie otyłego dziecka. Zwykle jest to jednak trudne [...]. Ustalmy z dzieckiem, że słodycze mogą być zjadane raz w tygodniu w małych ilościach”. W programie „Kochanie, ratujmy nasze dzieci” słodycze w każdej postaci (w tym serki homogenizowane) są natomiast nie tylko całkowicie eliminowane z diety dziecka, ale także wyrzucane do śmieci. O ileż łatwiej byłoby tym dzieciom, gdyby mogły odchudzać się zgodnie z zaleceniami IMiD – bez stresu, bez karania, z poszanowaniem podmiotowości i z małym łakociem choćby raz w tygodniu. A przede wszystkim – nie publicznie.

Co ciekawe, jedna z pracownic uczestniczącej przy produkcji tego reality show fundacji w poświęconym odchudzaniu odcinku „Pytania na śniadanie” (który w internecie poprzedzono reklamą... słodyczy) mówiła o stopniowych, małych krokach prowadzących do zmiany diety i trybu życia. Tymczasem rodziny biorące udział w programie wrzuca się od razu na głęboką wodę, a dzieci próbuje się na siłę uczynić zdrowymi jak ryby i równie bezgłośnymi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”, specjalizuje się w tematyce praw dziecka. Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii. Doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2016