Wegańska bańka

Co roku przez dwa sierpniowe tygodnie wracam z Krakowa z nosem przyklejonym do szyby nocnego pociągu.

22.08.2017

Czyta się kilka minut

 / EMILIA BRAVO
/ EMILIA BRAVO

Dany nam w udziale kawałek środkowoeuropejskiego niżu usiany jest jasnymi, ruchomymi punktami. Zwiewne świetliki tańczą na pożegnanie lata? Bynajmniej. To reflektory czołowe pękatych, kopcących dieslem kombajnów. Ale i tak czuję przy tym mrowienie, jakbym ocierał się o rytuał tyleż niejasny, co jednak intuicyjnie zrozumiały. Nocą majestat żniw podnosi się do kwadratu, ciemność dodaje aury, w której nawet prosta czynność może stać się doświadczeniem granicznym. Zresztą cokolwiek, co dotyczy zboża, nawet w jasny dzień niesie ze sobą bagaż symbolicznych skojarzeń. Coroczny powrót prac i działań wokół kłosa, nawet jeśli dziś zapośredniczają go coraz nowsze maszyny i warstwy transakcji agrobiznesu, przypomina mi o początkach ludzkości w takiej postaci, w jakiej do dzisiaj przynajmniej tkwimy.

Len pięknie kwitnie, wcale nie skromniej niż lawenda, bez rzepaku trudno byłoby w ogóle oddać sens słowa „żółty”, a krzaki ziemniaków usiane niewyględnym białym kwieciem niosą obietnicę pełnego brzucha i palców poparzonych popiołem. A jednak to zboże pozostaje naszym łącznikiem z ziemią, uprawą par excellence. Jest logicznym poprzednikiem chleba, tego nieustannie ważnego emblematu pożywienia. Bez przyswojenia sobie doświadczeń, jak uprawiać na okrągło ziarnodajne trawy, nie byłoby osadnictwa, a bez tego zaś tych nieszczęsnych kolejnych cywilizacji, zajętych doskonaleniem kształtu zarówno lemiesza, jak i miecza.

Czego z magistrali kolejowej nie widać, to drugiego filaru naszej jeszcze trochę rolniczej egzystencji – choć przecież już z Biblii wiadomo, że nie ma uprawy ziemi bez hodowli zwierząt i na odwrót. „Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę” – głosi w czwartym rozdziale najpierwsza Księga, z której pamiętamy również brzemienną w skutki preferencję Pana do ofiary z trzody i tłuszczu kosztem tej z płodów rolnych. Kain zabił z zazdrości Abla, my zaś kilkaset pokoleń później zdajemy się mówić nad jeszcze ciepłym jego trupem: i po co ci to było, bez sensu w ogóle zaczynać zabawę ze zwierzętami. Może Panu się to spodobało, ale my tego jeść nie będziemy.

Aż osiem procent populacji Izraela to weganie, choć znawcy tematu twierdzą, że ściślej byłoby powiedzieć: mieszkańcy Tel Awiwu, bo to tam się zgromadził ogromny odsetek Izraelitów gorszego sortu, żyjących bez szacunku dla tradycji podrzynania baranowi szyjnej tętnicy. Ale co tam Tel Awiw, dopiero ósmy na liście najlepszych miast dla weganina ogłoszonej niedawno przez czołowy portal roślinożerców HappyCow. Na trzecim miejscu tej listy znalazła się Warszawa, wyprzedzając nawet Nowy Jork i Londyn. Redaktorzy portalu naliczyli się u nas z górą 40 miejsc ściśle wegańskich; nie jest to rekord – niejedno miasto ujęte w rankingu osiąga setkę – ale wysokie miejsce to nagroda za dynamizm. 10 lat temu poza barem Vega, działającym bez szyldu dla wtajemniczonych, znających tajne, wąziutkie przejście na podwórko, nie było praktycznie żadnego miejsca, które brak produktów zwierzęcych traktowałoby jak tytuł do chwały. Efekt wzmacnia fakt, iż całe wegańskie eldorado leży w obrębie kilometra kwadratowego w centrum miasta. To bardzo dogodna okoliczność dla wysłanników portali oraz turystów, a zarazem paliwo dla złośliwych uwag o zamkniętej bańce, w której żyją wyalienowani kosmici, których na północ od Muranowa i na południe od Zbawiksa czeka śmierć z niedożywienia i braku fachowej opieki nad brodą.

Nie ma co jednak popadać w skrajności. Z jednej strony świat w wielu aspektach odbiega od opisów z Księgi Rodzaju, ale nic nie wskazuje na to, żeby Ablowy trud miał szybko stać się wspomnieniem, w każdym razie nie w Polsce. Z drugiej strony chęć jedzenia tylko rzeczy roślinnych zaczyna być może wyrastać poza jedną z efemerycznych mód, skoro nawet narodowy operator paliwowy, firma modelowo polska, gęsto obsadzona przez wybitnych synów partii, wprowadza obok koszmarnych hot dogów i innych obrzydliwości nominalnie zrobionych z mięsa również jaglane burgery.

Pierwsze miejsce rankingu HappyCow zajął – żadne to zaskoczenie – Berlin. Ostatnim wyprostowanym Europejczykiem pozostaje tam, we własnym mniemaniu, korespondent naszej narodowej telewizji. Chciałbym mu podsunąć pewien śledczy trop: oprócz zatrzęsienia knajp wmuszających klopsy z soczewicy jest też w Berlinie nieco sklepów z wegańskimi butami i odzieżą. Czy to przypadek, że prawie wszystkie skupiły się na Warschauer Strasse? Ziemniaki bez omasty i łapcie z łyka: taki jest właśnie plan wynarodowienia Polski. Halo, Cezary....?©℗

 

Sam będąc niepoprawnym mięsożercą, lubię w sierpniu poudawać weganina – bardzo się przydają różne dynie, na przykład makaronowa, która pozwala nam jednocześnie zjeść spaghetii bez grama mąki. Frajda polega na zapieczeniu czegoś w środku, po czym wymieszaniu włóknistego miąższu z sosem i zjedzeniu wszystkiego wprost z łupiny, co oznacza, iż oszczędzimy również wodę na zmywaniu talerza. Rozcinamy na pół sporą dynię (uwaga na palce, jest bardzo twarda). Wydłubujemy gniazda nasienne. Zagłębienia smarujemy oliwą i wkładamy farsz, np.: warstwę posiekanej cebuli, warstwę pokrojonego w kostkę obranego pomidora i papryki, warstwę ziół (rozmaryn, oregano...). I tak dalej jeszcze ze dwa razy. Na każdą sypiemy sól, nie żałując. Zakrywamy folią aluminiową i pieczemy w 180 stopniach co najmniej 40 minut – miąższ dyni musi być bardzo miękki, a pomidory spieczone. Jeśli farsz jest zbyt mokry, odkrywamy folię i pieczemy jeszcze kilka minut od góry. Najbardziej lubię zamieszać potem to wszystko z garścią ostrego sera, ale moi przyjaciele weganie mogą np. podkręcić smak mocno wędzonym tofu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2017