Wcielenie i jedzenie

Około sześćdziesiąt złotych za kilo uszek z grzybami musi średnio wydać krakus lub warszawiak w tym sezonie bożonarodzeniowym. Tak przynajmniej wynika z moich nieprofesjonalnych, acz bardzo terenowych badań w obu miastach.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

 / SARA TM / ADOBE STOCK
/ SARA TM / ADOBE STOCK

Dobrze wiem, że to ledwo wycinek polskiej rzeczywistości, niesprawiedliwie często brany za całość. Kapitalną w tej kwestii uwagę poczynił ostatnio autor Klubu Jagiellońskiego, pisząc o zapatrzeniu części polskiej klasy gadającej w model węgierski – to znaczy w tamtejsze prawybory na opozycji i ich scalający efekt. Gdyby chcieć coś podobnego powtórzyć u nas, trzeba by sobie wyobrazić, że liderem i twarzą zjednoczonego frontu anty-PiS zostaje, dajmy na to, burmistrz Nysy lub prezydent Przemyśla.

Zostawmy polityków i ich wielkie ucho od śledzia, wróćmy do uszek. Średnie ceny rynkowe służą co najwyżej jako materiał porównawczy do śledzenia wieloletnich trendów, ale nie mówią wiele o rzeczywistości wyborów dokonywanych przez konkretne rodziny. Ceniona stołeczna firma cateringowa każe sobie dziś płacić aż sto dwadzieścia za kilo, a nie sądzę, żeby miała kłopoty ze zbytem. Po lekturze dziejów pomysłu, jak kulkę nadzienia zawinąć w ciasto, opisanych w tym numerze znakomitym piórem Michała Kuźmińskiego, aż wstyd nie brać własnoręcznie udziału w tej cywilizacyjnej przygodzie. A jednak kwitnie nam rynek outsourcingu prac zaszytych w okres świąt równie mocno jak liturgiczne słowa i gesty. Coraz mniej chce nam się dłubać i krzątać, a jednocześnie chce nam się tak samo jak kiedyś mieć wszystko na stole i wokół niego, na błysk, obficie i smakowicie.

Czy powinno to nas gorszyć? Z pozoru tak. „Nie miał on wdzięku ani też blasku, aby na niego patrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał”, mówił już Izajasz. Wszystko, czego się potem dowiadujemy od proroków i ewangelistów, potwierdza, że w całej tej historii nie chodziło o to, by wyszło na bogato. „Ktoś, przed kim się twarze zakrywa” (Iz 53,3) – oto instrukcja, jak odnaleźć i rozpoznać właściwego bohatera tych wieczorów. Prawdziwą szopkę mam w komorze śmietnikowej eleganckiej kamienicy, gdzie, od kiedy zrobiło się zimno, śpi człowiek, budzący wśród prawych obywateli zrozumiałe odruchy obrzydzenia. Dogodna dla spokoju także i mojego leniwego sumienia okoliczność jest taka, że częściej niż rzadziej bywa pijany. Dobry pretekst, by nie spytać, jak ma na imię i czy chciałby, aby mu pomóc w dotarciu do bezpiecznego miejsca na nocleg. Szkoda, że Pan Cogito nie miał zmysłu powonienia. Może jego jasne moralne wybory okazałyby się trochę bardziej skomplikowane.

Ale właśnie w realności doświadczenia życia w świecie żywej, ciepłej, wilgotnej i niekiedy śmierdzącej materii trzeba szukać kontry na suchy i pusty moralizm, który próbuje w nas wzbudzić poczucie winy za nadmiar czy wręcz przepych, z którym celebrujemy biesiadny aspekt świąt. Podstawowa dla nich prawda o wcieleniu przenosi nas na poziom życia doświadczanego w ciele i przez ciało właśnie. Uświęca je, owszem – tu pomińmy detale potyczek słownych teologów, w jakim zakresie – ale przecież nie przesłania. O czym zaświadcza choćby cała tradycja malarska kręgu zachodniego, która do dziś jest dla nas abecadłem patrzenia w sposób inny niż optyka zwierzęcych obwodów wzrokowych: nieustanne zmaganie malarzy, jak naśladować to, co widzialne, nadając mu sens i porządek, nie byłoby możliwe, gdyby ci malarze (a także ich katoliccy klienci i odbiorcy) nie wychodzili od zachwytu nad materią jako medium, przez które poznaje się sprawy ostateczne.

Zachwyt nad ciałem wymaga troski o to, by czerpało właściwą sobie energię. Żywe nadal w naszej epoce ciągoty newage’owe każą naśladować mądrości Wschodu i skupiać się na oddechu jako sposobie, w który najpewniej możemy odczuć czystą esencję życia. Owszem, nie powiem, to piękne i dobre, usłyszeć w sobie poprzez wdech i wydech nieustanną falę przypływu i odpływu istnienia. Dwadzieścia minut medytacji oddechowej oczyszcza pole świadomości. Sęk w tym, że pierwsze, co się u mnie w tym pustym polu pojawia, to apetyt. A nie spotkałem jeszcze kogoś, kto by się najadł samym powietrzem i oświeceniem.

Nie ma lepszego sposobu, by na własną, ludzką miarę, tu i teraz uczcić tajemnicę wcielenia, niż jedząc i pijąc. Dużo i dobrze, tyle ile pozwala nam nasze położenie życiowe. ©℗

Mąka i woda – od tego zaczyna się każde ciasto pierogowe, którego warianty z poszczególnych krajów różnią się dodatkami i wypełniaczami. My jednak zatrzymamy się na moment przy tych dwóch składnikach (i cukrze), by zrobić skromne, acz zakorzenione w historii Neapolu ciastka jedzone na Boże Narodzenie – mostaccioli. W misce mieszamy 500 g mąki z 250 g cukru i płaską łyżeczką proszku do pieczenia, dodajemy 100 g drobno mielonych migdałów, 2-3 łyżki kakao i łyżkę mieszanki przypraw zwanej w Neapolu pisto (cynamon, goździki, gałka), ale może być też nasza mieszanka piernikowa, i skórkę z cytryny. Dolewamy ok. 250 ml wody, zagarniając od razu drugą ręką, potem szybko staramy się wyrobić jednolite, zwarte ciasto. Formujemy kulę, przykrywamy folią i odkładany na godzinę do lodówki. Wałkujemy placek o grubości 5 mm, wycinamy spore romby, pieczemy je w 180 stopniach ok. 18-20 minut. Po wystudzeniu pokrywamy polewą czekoladową lub lukrem z odrobiną konfitury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021