Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Historię zawsze tworzą łobuzy – i wcale wieszcz Herbert nie miał na myśli tylko okropności wojny. Roztropni, wydawałoby się, ludzie cmokają nad prawniczymi fikołkami Romana Giertycha tylko dlatego, że chwilowo są zgodne z antypisowską mądrością etapu i każdy kauzyperda, który wynajdzie paragraf na kaczystów, może liczyć na amnestię naszej krótkiej pamięci. Jeśli tenże jako student, w przerwach w pracy nad nowym numerem „Wszechpolaka”, miał czas chodzić na wykłady z prawa rzymskiego, mógł zapamiętać parę postaci trybunów ludowych, których potomność zachowała w pamięci jako budowniczych, choć z bliska wydawali się niszczycielami.
Gdyby nie zrozumiała z racji genów niechęć do spacerów na mrozie, chętnie bym wziął do termosu herbatę z prądem, poszedł pod Sejm i porozmawiał z uczestnikami tamtejszych pikiet o stanie polskiego sądownictwa; chciałbym wysłuchać ich peanu na cześć obecnej trzeciej władzy, jak pięknie służy sprawnemu rozstrzyganiu waśni i zachowaniu minimum możliwego ładu bez ograniczania swobód. Albo spytać, dlaczego nagle zrobiło się im żal „wycinanego” przez nową władzę PSL-u. Ta partia, nie żadna inna, pozostaje dla mnie – na razie! – największym zagrożeniem dla demokracji, nie w warstwie kapiszonowych gestów, tylko systematycznej, destrukcyjnej pracy u podstaw. Chytre traktowanie państwa jako dojnej krowy, rozdrapywanie posad, rozgrywane z dala od i tak niezbyt czujnego oka mediów – to mnie bardziej mierzi od cenzorskich, przeciwskutecznych zapędów wicepremiera od kultury.
Nie chcąc myśleć zbyt źle o bliźnich, przypisuję ich apokaliptyczną panikę postsekularnej pustce. Zamiast medytować nad św. Janem, szukamy namiastek jego objawienia po gazetach. Na miejsce wiary wkracza, jak nauczał już dawno za Norwidem ks. Tischner, schorowana wyobraźnia.
Myślenie okołopolityczne to tylko uboczny obszar jej występowania. Schorowana wyobraźnia rozkwitła na dobre wokół spraw jedzenia. Dział kulinarny w księgarni przypomina sklep z dewocjonaliami i literaturą pobożną. Obietnica wybawienia od zła wszelkiego i drogowskazy dobrego życia, mszały dietetycznych liturgii bez glutenu. Do tego sfera wizualna tak ujednolicona, jakbyśmy byli w monastyrze wśród ikonopisów. Zdjęcia potraw w obowiązującej stylistyce to tylko odrealnione symulakry, znaki obecności wyższego smaku i zbawienia przez podniebienie. W tym kontekście zwyczajne jak z imienin u cioci ilustracje w książkach siostry Anastazji wydawanych przez krakowskich jezuitów mają undergroundowy posmak sztuki spod znaku Neue Sachlichkeit. Tort z kremem i miska gulaszu jak żywe!
Niczym Noe chciałbym, tak jak tydzień temu, z tej powodzi zmarnowanej celulozy odratować jedną parę. „Qmam kaszę” Mai Sobczak zaleca się wyjątkowo powściągliwą jak na twórczość blogową warstwą egzystencjalnych roztrząsań zapożyczonych od Paola Coelho, za to znakomicie spełnia formułowany także na tych łamach postulat wydobycia kasz z drugiego planu, uszlachcenia ich, zaprzęgnięcia do eksperymentów i zabaw. Różnie bywa z ich sensownością, ale bardzo pochwalam intencje.
A „Gruziński smak” pary Babunashvili & Polak? Za opowieść o jedzeniu i biesiadzie w Gruzji wziął się muzyk, nie żaden zawodowy gaduła czy etnograf, i wyszła z tego książka bardzo osobista, zabawna, miejscami chropawa, bez pretensji do bycia całkowitym kompendium i może dlatego intrygująca i prawdziwa, prawie pachnąca kolendrą i jagnięciem z rusztu. Nieugrzecznione zdjęcia ludzi tworzą kontrapunkt dla utrzymanych raczej w konwencji obrazków z potrawami i przypominają, że kuchnia to nie kościół, a stół to nie ołtarz.
Jak skwitować inflację wzniosłych słów w przestrzeni publicznej, by nie urazić szacownych uszu? Może coś o pierniczkach? Przepisów jest mnóstwo, ten moja lepsza połowa stosuje od lat, piekąc z dziećmi w szkole tysiące pierniczków na choinkę.
Rozgrzewamy pół szklanki miodu i dodajemy 3 łyżeczki mieszanki przypraw (ja lubię dużo tłuczonych goździków), studzimy. W tym czasie w drugiej misce mieszamy 2,5 szklanki mąki, 100 g miękkiego masła, rozbełtane jajko, pół łyżeczki sody. Dolewamy miód i zagniatamy ciasto, chłodzimy w lodówce. Rozwałkowujemy na ok. 0,5 cm. Pieczemy w 180 stopniach ok. 8 minut, zanim brzegi zaczną się przypalać. Jeśli chcemy mieć dziurki do przewleczenia nitki, robimy je wykałaczką tuż po wyjęciu z pieca. I coś dla dorosłych: dość pracochłonne skrzyżowanie piernika z keksem – szkockie Dundee cake. Przygotowujemy mieszankę bakalii: po ok. 175 g rodzynek jasnych i ciemnych, 3 łyżki skórki pomarańczowej, skórka z 1 cytryny i 1 pomarańczy, 2 łyżki grubo utłuczonych migdałów. W osobnej misce mieszamy ok. 250 g mąki z łyżką proszku do pieczenia, dodajemy po pół łyżeczki cynamonu i mielonych goździków. W drugiej misce mieszamy 175 g miękkiego masła, ucieramy ze 175 g cukru pudru. Dodajemy stopniowo 3 jajka, ciągle mieszając. Dosypujemy mąkę, kiedy się wchłonie, przychodzi kolej na bakalie, a następnie sok z 1 cytryny i kilka łyżek whisky. Mieszamy i przekładamy do małej, lecz wysokiej tortownicy (ok. 20 cm średnicy) wyłożonej papierem do pieczenia, pokrywamy powierzchnię połówkami blanszowanych migdałów. Pieczemy w 160 stopniach przynajmniej godzinę, aż ciasto stanie się wypukłe i zacznie pękać. Wbijamy patyczek, po wyjęciu powinien mieć przyklejone okruszki, ciasto w środku musi być dość wilgotne. ©