Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak mówił Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, pytany o postawę Polski wobec wszczęcia w zeszłą środę przez Komisję Europejską tzw. procedury państwa prawa. „Jesteśmy i pozostaniemy proeuropejscy. Polska chce utrzymać przyjazne i owocne stosunki ze wszystkimi partnerami w Europie” – napisał z kolei na łamach „Financial Times” Andrzej Duda. W poniedziałek prezydent spotkał się w Brukseli z Donaldem Tuskiem, który tak relacjonował ich rozmowę: „Polska nie ma wrogów w UE; zgodziliśmy się, że mamy takie samo zadanie – powstrzymywać polityków polskich i europejskich od przesadnych opinii”.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że owe przesadne opinie stanowią sedno postawy polskiego establishmentu wobec Unii. Przesadny, a w każdym razie na pewno mało dyplomatyczny jest też dominujący ton. Kamery telewizyjne w zeszły piątek uchwyciły, jak Jarosław Kaczyński czytając coś w sejmowej ławie śmiał się do rozpuku – tabloidy prędko ustaliły, że rozbawił go apokryficzny list XVII-wiecznych kozaków zaporoskich do sułtana tureckiego (ten, który posłużył za pretekst do sławnego obrazu Ilji Repnina). „Przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu, jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić…”, nie miejsce tu, by cytować dalej, a szkoda, bo żywiołowa reakcja szefa PiS na ten ciąg soczystych obelg mówi wszystko o nieskrywanej już ocenie miejsca Polski – tyle że dzisiejszy sułtan przeniósł się ze Stambułu do Brukseli.
Wie o tym z pewnością minister Ziobro, który już zdążył odnaleźć się w kozackiej tradycji i wysłać dwóm komisarzom europejskim (wezyrom?) zadziorne listy. W jednym z nich, adresowanym do Niemca Oettingera, nie omieszkał zresztą napomknąć o walce swojego dziadka z AK z „niemieckim nadzorem”.
Ten rodzaj myślenia o wszystkich dookoła jako po prostu wrogach, którymi trzeba zarazem gardzić i bać się ich najgorszych zamiarów, ożywia wewnętrznie sprzeczne działania naszej władzy.
Unia Europejska, a szczególnie niektóre jej centralne instytucje nie mają z pewnością czystej karty, jeśli chodzi o respektowanie zasad sprawiedliwych i partnerskich stosunków między krajami członkowskimi. Niemcy (a także Francja, Włochy, Wlk. Brytania...) obfitują w przykłady lekceważenia tych czy innych reguł państwa prawa. Tyle że gra w „a u was biją Murzynów” donikąd nie prowadzi, zwłaszcza w sytuacji, gdy sama spoistość wewnętrzna Unii ulega zakwestionowaniu – częściowo z powodu zewnętrznych czynników, a częściowo w wyniku wewnętrznej logiki rozwoju, która zdaje się już stawiać przed wszystkimi konieczność szybkiej odpowiedzi na ostateczne pytanie: albo dalsza federacja, albo rozpad.
Jeśli ten rozpad nastąpi, z pewnością postawa warszawskich kozaków nie będzie jego najważniejszą przyczyną. Ale i tak nie warto tego procesu przyspieszać. Choćby dlatego, że równolegle, od piątku, gdy agencja S&P obniżyła rating polskiego długu, nasz rząd musi zebrać siły, by opanować kolejny front konfliktu – z tak zwanymi rynkami. Tutaj już nawet nie wiadomo, do kogo pisać zawadiackie listy. ©