Przyszłość niepodległości. Jak grać z Unią?

Przenosząc na każdą dziedzinę życia podział na Polskę Kaczyńskiego i Polskę Tuska, prześlepiamy kwestie dla nas najważniejsze.

08.11.2023

Czyta się kilka minut

Przed przyjazdem polskiej delegacji do siedziby Komisji Europejskiej, 2016 r. Francois Lenoir / Reuters / Forum
Przed przyjazdem polskiej delegacji do siedziby Komisji Europejskiej, 2016 r. Francois Lenoir / Reuters / Forum

„Tuż po zmianie rządu wykonamy niezbędne kroki, żeby Europa zobaczyła, że praworządność wraca do Polski” – ogłosił Donald Tusk dodając, iż jeszcze w grudniu możliwe są pierwsze wypłaty z Krajowego Planu Odbudowy. Jak twierdzą niektóre media, podczas niedawnej wizyty Tuska w Brukseli przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen potwierdziła w rozmowie z nim, że Polska może otrzymać zaległe pieniądze bez konieczności realizacji tzw. kamieni milowych, czyli reform mających przywrócić praworządność po rządach PiS.

Czyli jest sukces. Okazuje się, że samo zwycięstwo opozycji zmienia optykę Unii: Europa znów jest nam przychylna, widzi, że praworządność wraca do Polski, bo prawdopodobnie rządzić nią będzie Donald Tusk i jego sojusznicy. Problem w tym, że do grudnia praworządność nie wróci do Polski, nie wiadomo nawet, czy do tego czasu uda się powołać nowy rząd. Mimo to „Europa zobaczyła”, znów nas lubi, jest dla nas dobra i wyrozumiała. 

Takie mamy tu narracje

Odnoszę się do deklaracji politycznych, które są niczym więcej, jak słowami rzuconymi mediom albo partnerowi politycznemu: zapowiedzi nie oznaczają wypłat, nawet ewentualna zgoda na wypłaty obwarowana będzie warunkami i w każdej chwili będzie mogła zostać wstrzymana ponownie. Ani von der Leyen, ani Tusk niewiele ryzykują, opowiadając, co im się wydaje, że się wydarzy.

Tym niemniej dla wielu Polaków postawa Komisji potwierdza to, co mówił PiS: wstrzymanie wypłat w KPO nie ma związku z praworządnością w Polsce, a wynika wyłącznie z tego, że Bruksela nie akceptuje polityki PiS-u i chce zmiany rządu. I dalej: Komisja Europejska od miesięcy grała na zwycięstwo polskiej opozycji, opozycja wygrała, pieniądze mogą płynąć. A zatem mają rację wszyscy ci, którzy ostrzegają: Unia Europejska w swoim obecnym kształcie to projekt polityczny realizowany wbrew woli narodów Europy i wbrew naturalnym procesom integracyjnym. Kto nią rządzi? Opętani ideą federalizacji albo, co gorsza, centralizmu, brukselscy eurokraci i lewicowi członkowie Parlamentu Europejskiego w porozumieniu z liderami największych krajów, zwłaszcza Niemiec. Każdy rząd, który takiej wizji nie akceptuje, bez względu na to, czy ma poparcie wśród własnych wyborców, czy go nie ma, naraża się na gniew i zemstę Brukseli. Co ma w takim razie Polska do wyboru? Dwie drogi. Albo, jak Jarosław Kaczyński, będzie prowadziła z wrogą Europą wojnę o honor i należny nam szacunek, albo, jak Donald Tusk, będzie się z nią podstępnie układała, stając się jej klientem i poświęcając interes narodu za pieniądze, które i tak nam się należą. W obu przypadkach Europa jest dla nas ciałem obcym, z którym albo możemy się bić, albo ulec mu bez walki. 

Oprócz streszczonych powyżej, jest jeszcze podejście, prezentowane zwykle przez krytyków PiS-u, które w takim podporządkowaniu się Brukseli widzi największą cnotę. Polska na członkostwie w Unii wyłącznie zyskuje, głoszą entuzjaści Unii, bo Unia nas cywilizuje i chroni przed nami samymi. Okres rządów PiS-u był czasem głębokiej smuty głównie dlatego, że nikt w Brukseli nas nie lubił i nie mógł nas cywilizować.

Czemu w ogóle tak myślimy? Sprawa wypłat z KPO i debaty wokół nich ilustruje jedną z największych bolączek polskiej polityki, a tej europejskiej w szczególności. Polega ona na przenoszeniu podziału na Polskę Kaczyńskiego i Polskę Tuska na każdą dziedzinę życia, zwłaszcza na te, w których ten podział jest nieadekwatny i niszczący dla Polski.

Nowy rząd staje przed kluczowym wyzwaniem: jak określić polską politykę w Unii Europejskiej, odchodząc od tego podziału. Jak zadbać o interesy Polski, uznając wielopodmiotowość naszego kraju jako państwa suwerennego, a jednocześnie gotowego oddać część tej suwerenności za cenę bezpieczeństwa, dobrobytu i odgrywania większej niż dotychczas roli w międzynarodowej polityce. 

Cztery kręgi

Unia stoi dziś przed potężnymi wyzwaniami: rozszerzenia na kolejne kraje, znalezienia miejsca w nowo powstającym światowym porządku, a przede wszystkim poradzenia sobie z największym problemem politycznym i społecznym nadchodzących lat, czyli migracją. Od tego, czy tym wyzwaniom sprosta, zależy jej kształt, a może w ogóle przetrwanie. Nic dziwnego, że w Unii trwają rozmowy na temat reformy wspólnoty na różnych poziomach. Polska powinna włączyć się do nich, prezentując własną perspektywę, nawet jeśli ceną za to będą konflikty z innymi państwami. 

Jaka to może być perspektywa? Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, warto odnieść się do dwóch dokumentów z ostatnich tygodni, które prezentują kierunek możliwych zmian w Unii i pokazują, jak trudno w Polsce prowadzić dyskusję na temat Unii wykraczającą poza niszczący dla nas podział na Polskę Kaczyńskiego i Tuska.

Pod koniec września działająca na zlecenie rządów Niemiec i Francji grupa ekspertów opublikowała raport na temat reform instytucji unijnych z uwzględnieniem ewentualnego rozszerzenia Unii o państwa Bałkanów zachodnich, Ukrainę i Mołdawię. Wzywają w nim do rozszerzenia tzw. mechanizmu warunkowości, czyli uzależnienia wypłat unijnych od przestrzegania praworządności. 

Obecnie wstrzymanie wypłat ma miejsce jedynie w przypadku, gdy naruszenie rządów prawa wpływa bezpośrednio na finanse Unii. Eksperci proponują, aby związek między wypłatą funduszy dotyczył nie tylko łamania zasad finansowych czy podejrzeń o korupcję, ale wartości ogólnych zawartych w artykule 2 Traktatu o UE, takich jak poszanowanie praw mniejszości, wolne wybory, wolność mediów itd. 

Inna kluczowa zmiana miałaby dotyczyć metody głosowania w Radzie UE. Eksperci francusko-niemieccy chcą, by wprowadzić głosowanie większościowe we wszystkich dziedzinach, w tym w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa (choć w tej akurat postulują, by dążyć do jednomyślności, a głosowanie większością kwalifikowaną było ostatecznością). Jednomyślność miałaby ciągle obowiązywać przy zmianie traktatów czy przyjmowaniu nowych członków. Zmiana traktatów byłaby konieczna przy przeprowadzeniu reform, a wiadomo, że nie wszystkie kraje chciałyby integrować się w równym stopniu i tempie.

Dlatego eksperci proponują stworzenie czterech kręgów integracji: członkowie strefy euro i Schengen stanowiliby krąg wewnętrzny. UE w obecnym kształcie, ewentualnie rozszerzona, to krąg drugi. Na zewnątrz byłyby państwa stowarzyszone. I, na koniec, Europejska Wspólnota Polityczna, czyli wymyślony przez Paryż fasadowy twór skupiający prawie wszystkie państwa kontynentu. Co ważne, kryterium przynależności do pierwszych trzech kręgów integracji byłoby przestrzeganie zasad praworządności. Łamanie ich skutkowałoby brakiem możliwości czerpania korzyści z bycia w Unii, w tym nawet dostępu do jednolitego rynku.

Druga propozycja reform Unii padła ze strony Komisji Konstytucyjnej Parlamentu Europejskiego. Przegłosowała ona projekt zmian w traktatach unijnych w dużej części podobnych do projektu eksperckiego (rozszerzenie głosowania większościowego w Radzie), rozszerzających uprawnień PE czy tzw. uprawnień dzielonych, czyli sfer polityki, które do tej pory stanowią wyłączną domenę państw członkowskich, a po proponowanej reformie byłyby regulowane częściowo na poziomie unijnym. Chodzi np. o edukację czy ochronę zdrowia. Komisja Konstytucyjna, jak również Komisja Prawna PE, zaproponowały także, by do traktatów unijnych wpisać wprost zasadę prymatu prawa UE nad prawem krajowym. 

A gdzie my?

Reakcje w Polsce na te dwa dokumenty były łatwe do przewidzenia. PiS i jej eksperci tłumaczą, że stoimy na progu, jak to ujął Jacek Saryusz-Wolski, „przekształcenia Unii de facto w scentralizowane oligarchiczne europejskie superpaństwo, umykające demokratycznej kontroli”. Co oczywiście z drugiej strony polskiej barykady budzi reakcje lustrzane – Unia musi się reformować, kierunek jest tylko jeden: odbieranie uprawnień państwom członkowskim i przejmowanie ich przez europejski parlament i Komisję. Albo będziemy w środku tego procesu i podporządkujemy się jego mechanizmom, albo nie będziemy się liczyć. Na członkostwie w Unii Polska wyłącznie korzysta, a kto podaje to w wątpliwość, jest PiS-owcem, czyli nie ma sensu go słuchać.  

W rzeczywistości obie te wizje są funkcją ograniczonych horyzontów wizjonerów. Zaprezentowane dokumenty stanowią rzuconą w przestrzeń medialno-polityczną propozycję reformy Unii, która po ciężkich bojach zgodziła się wstępnie na rozszerzenie, i której liderzy zdają sobie sprawę, że wspólnota musi uaktualnić sposób funkcjonowania, aby nie stać się całkowicie uzależnioną od czynników zewnętrznych, zwłaszcza tych, które determinuje spór między USA a Chinami. 

Warto podkreślić, że raport ekspertów niemiecko-francuskich nie jest wspólnym stanowiskiem Niemiec i Francji z tego prostego powodu, że te kraje nie mają wspólnego stanowiska w sprawie przyszłości Unii, a w bieżącej polityce jest szereg dziedzin, w których różnią się zasadniczo (choćby stosunek do obecności USA w Europie, polityki fiskalnej, kwestii zaciąganych przez Unię pożyczek czy polityki energetycznej). 

Sprawozdanie Komisji PE, nawet jeśli zostało przyjęte przez większość jej członków, jest pierwszym etapem długotrwałego procesu (głosowanie w całym Parlamencie, wprowadzanie poprawek, debaty między ministrami państw członkowskich w Radzie UE), na końcu którego znajduje się Rada Europejska, czyli szefowie państw i rządów Unii. Na zadane w „Rejsie” fundamentalne pytanie „Jaką metodą wybierzemy metodę głosowania”, odpowiedź w Unii jest jednoznaczna: „Jednomyślnie”. 

Nie da się więc wprowadzić zmiany zatwierdzającej nowy sposób głosowania w Radzie inaczej niż za zgodą wszystkich członków, czyli bez brania pod uwagę głosu państw narodowych. Nawet tzw. klauzule pomostowe, które pozwalają w niektórych dziedzinach przejść na głosowanie większościowe, muszą być zatwierdzone przez wszystkie państwa Unii. Czyli nie da się zbudować Unii w kształcie, na który nie godzą się państwa członkowskie. Chyba że zgodzą się jednomyślnie, żeby właśnie tak ją budować.

Na stanowiska krajów członkowskich wpływają oczywiście nastroje wewnętrzne, które są coraz bardziej krytyczne wobec ścisłej integracji. Dotyczy to zwłaszcza najważniejszego wyzwania Europy w najbliższych latach, czyli migracji. W kolejnych krajach wybory wygrywają partie otwarcie deklarujące wrogość wobec przyjmowania do siebie migrantów. Akurat te procesy znajdują odzwierciedlenie w polityce Komisji Europejskiej, która unika krytyki krajów stosujących niekiedy – tak jak Polska – brutalne metody w celu ograniczenia napływu migrantów i uchodźców. 

Przyszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego zapewne wzmocnią tak antymigracyjne frakcje w PE, jak i, szerzej, partie sceptyczne wobec dalszej ścisłej integracji. Parlament Europejski może być zupełnie innym niż dziś tworem politycznym. 

Co zresztą pokazuje, jak niezbędne jest utrzymanie integracji w formie przewidzianej traktatami. To ważne, bo tendencja do wychodzenia przez instytucje unijne poza obowiązujące prawo nie jest urojeniem narodowej prawicy i tutaj wracam do sprawy polskich pieniędzy z KPO. Niebezpieczne, również dla Polski, byłoby zaakceptowanie praktyki, według której zasady działania Komisji i innych unijnych instytucji zależałyby od tego, czy wybory w danym kraju wygrywa słuszna partia. Dziś zwolennicy niedawnej opozycji cieszą się ze zwycięstwa, ale zgoda na ten rodzaj upolitycznienia Unii wcześniej czy później odbije się czkawką. W demokracji oprócz podatków pewne jest i to, że ten, kto dziś rządzi, kiedyś przegra.  

Bezpieczny kraj

Polsce potrzebne jest wyjście z niszczącego nas sporu, w którego centrum pozostają Tusk i Kaczyński, we wszystkich dziedzinach, ale w polityce europejskiej szczególnie. Polska jest dziś znaczącym krajem europejskim, globalnym symbolem cywilizacyjnego sukcesu (w rozwoju gospodarczym ostatnich trzech dekad prześcigają nas jedynie Chiny). Jednym z kluczowych powodów tego rozwoju jest członkostwo Polski w Unii, która znajduje się w permanentnym kryzysie egzystencjalnym i po to, aby z niego wybrnąć, regularnie poszerza sferę swojej wewnętrznej integracji. 

Pojawiają się ciągoty do przyspieszania tego procesu wbrew woli państw członkowskich, czego jedną z najbardziej dramatycznych ilustracji był kryzys uchodźczy w latach 2014-15. Polska rządzona przez PiS przeciwstawiła się wówczas polityce forsowanej przez Niemcy i w zasadniczych kwestiach (pomijając dehumanizującą migrantów retorykę stosowaną przez władze i związane z nią media) miała rację. Dziś przyznają to Niemcy i inne kraje zachodniej Europy wprowadzając przepisy, które zasadniczo blokują masową migrację na ich terytoria. W tej sprawie Polska powinna zachować dotychczasową politykę. Zresztą zapowiedzi Donalda Tuska, że nie zgodzi się na mechanizm relokacji uchodźców, właśnie o tym świadczą. 

Polska jest dziś jednym z najbezpieczniejszych krajów Europy i potwierdza to reakcja w Europie na wypadki ostatnich tygodni na Bliskim Wschodzie: w przeciwieństwie do wielu krajów unijnych w polskich miastach nie ma antysemickich protestów, nie ma u nas imamów wzywających do likwidacji Izraela, nie ma ataków na Żydów i palenia ostatnich synagog. Jest za to półtora miliona Ukraińców, są setki tysięcy studentów i pracowników z innych krajów, również spoza Europy.

Jeden z największych paradoksów rządów PiS-u, który w swojej retoryce jest partią wrogą migrantom i uchodźcom, polega na tym, że to za jego rządów Polska staje się krajem wieloetnicznym, unikając jak dotąd największych zagrożeń i patologii związanych z procesem budowania kraju wieloetnicznego. Polska z pewnością nie jest ideałem integracji obcokrajowców, a sytuacja na granicy z Białorusią najboleśniej pokazuje, jak wiele nam do tego ideału brakuje.

Brak nam przede wszystkim polityki migracyjnej, w której centrum powinno być stworzenie ram prawnych (czyli również wymagań) dla osób chcących osiedlić się w Polsce. Chodzi o zapewnienie wszystkim obywatelom Polski niezależnie od ich pochodzenia równości wobec prawa i przewidywalności tego prawa. To szczególnie ważne, zwłaszcza że nawet zapewnienie takiej przewidywalności etnicznym Polakom okazało się przez ostatnie osiem lat nieosiągalne.

Kto tu się liczy

Naczelnym zadaniem nowego rządu będzie wkomponowanie interesów Polski w interesy Unii Europejskiej, czyli potraktowanie Unii tak, jak traktują ją wszystkie państwa, które się w niej liczą. Są pewne dziedziny, w których Polska jako oddzielny kraj nie ma nic do powiedzenia, na przykład kontrola internetu i sztucznej inteligencji, cyberbezpieczeństwo na poziomie globalnym czy konfrontacja między USA i szeroko pojętym Zachodem a Chinami. Te sprawy kontrolowane są na poziomie mocarstw albo – co znacznie bardziej niepokojące – na poziomie międzynarodowych korporacji, które dziś sterują wieloma dziedzinami życia, zwłaszcza związanymi z przepływem informacji.

Globalnie będziemy się liczyć o tyle, o ile liczyć się będzie zdanie Unii, którego sformułowanie jest niezwykle trudne – Chinom udaje się izolować poszczególne kraje członkowskie Unii, czego najlepszym przykładem są Niemcy. Akurat w tej rozgrywce gra na bardzo ścisłą integrację polityczną Unii może oznaczać spory z innymi członkami Unii, a zadaniem nowego rządu powinno być szukanie sojuszników i budowanie mocniejszej pozycji wewnątrz wspólnoty. 

Wielką szansą Polski i testem sprawdzającym potencjał dyplomatyczny nowego rządu będą stosunki z Ukrainą, a także stosunki z Niemcami wokół Ukrainy. Polska musi zaakceptować, że rozszerzenie Unii o Ukrainę oznacza ogromną szansę rozwojową dla obu naszych krajów, ale także konkretną cenę, którą przyjdzie zapłacić za włączenie Ukrainy w obszar europejskiego dobrobytu. Polska korzysta z niego od lat 90., Ukraina właśnie zaczyna proces, który w bliżej nieokreślonej przyszłości być może doprowadzi do jej członkostwa. Zadaniem rządu będzie przygotowanie Polski do tego rozszerzenia, wykazanie Polakom, że warto za nie zapłacić, bo korzyści gospodarcze i strategiczne przewyższają koszty.

Nawiasem mówiąc, kiedy polskie pieniądze w formie unijnych dotacji zaczną trafiać na Ukrainę, będziemy zapewne z troską weryfikować ich wydawanie. I słusznie. Tak jak dziś Bruksela kontroluje wydawanie dotacji przez Polskę i inne kraje.

Przyszłość Unii Europejskiej jest krucha, europejskie narody nie są chętne ścisłej integracji prowadzonej z brukselskich gabinetów, czemu dają wyraz w kolejnych krajowych wyborach. Jednocześnie Unia jest miejscem, gdzie Polska może chronić swoje interesy w zglobalizowanym świecie. To jest nasz dom, którego kształt możemy budować zgodnie z własnymi aspiracjami, pamiętając przy tym, że jesteśmy częścią wspólnoty wyrastającej z podobnych korzeni kulturowych. Dramatem Polski w stosunkach z Unią byłoby powtarzanie przez nowy rząd schematu znanego od 1989 r., czyli odrzucania wszystkiego, co było wcześniej, tylko dlatego, że robiła to partia, która właśnie przegrała wybory. 

W polityce takie rzeczy jak wzajemne zaufanie czy osobista sympatia mają ogromne znaczenie i bardzo dobrze, że Donald Tusk wraca na europejską scenę z kredytem zaufania ze strony europejskich partnerów. Ale każdy z nich dba przede wszystkim o interesy swojego kraju. Dobrze byłoby, żeby nowy rząd pamiętał, że Polska należy do Unii, tak samo jak Unia należy do Polski.  

Autor jest dziennikarzem i reporterem. Dziennikarz Roku 2020 w plebiscycie Grand Press. Twórca i główny prowadzący „Raportu o stanie świata”, ukazującego się obecnie w formie podkastu. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Przyszłość niepodległości