W poszukiwaniu straconego umiaru

Zmiany postaw zachodzą w Polsce na tyle powoli, że mogą pozbawić PiS władzy dopiero za jakieś dziesięć lat. Chyba że realia – w tym kryzys wywołany pandemią – poważnie zachwieją obecną równowagą obozów.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

Marsz dla Życia i Rodziny. Warszawa, 20 września 2020 r. / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM
Marsz dla Życia i Rodziny. Warszawa, 20 września 2020 r. / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM

Wydawać by się mogło, że druga fala pandemii odciągnie uwagę od napięć w obozie rządzącym czy rozważań nad przetasowaniami w opozycji. Jednak wyrok ogłoszony przez Trybunał Konstytucyjny nie daje szansy na spadek politycznej gorączki. Także dwudniowa debata sejmowa nad kolejną specustawą covidową pokazuje, że nawoływanie do narodowego porozumienia albo sprowadza się do nieprzekonującego marketingowego triku, albo rozbija się o rafy takich właśnie wewnętrznych rozgrywek.

To, co zdarzyło się w czasie krótkiej przerwy pomiędzy wyborami prezydenckimi a drugą falą pandemii, można sprowadzić do jednego problemu, przed którym stają oba obozy: czy w kolejnych wyborach uderzać na przeciwników frontalnie, skrzydłem czy klinem? Także dlatego, że kiedy pandemia, miejmy nadzieję, wreszcie minie, znajdziemy się w nowej sytuacji ukształtowanej nie tylko przez nadciągające wydarzenia, ale i przez to, co bezpośrednio je poprzedziło.

Najbardziej spektakularnym wydarzeniem była rekonstrukcja rządu i kryzys całego obozu władzy, który pojawił się przy tej okazji. Ujawniły się bardzo głębokie podziały pomiędzy Morawieckim i stawiającymi na niego ludźmi (w tym prezesem Kaczyńskim) a Zbigniewem Ziobrą, na którego również mogłaby się orientować część działaczy PiS (stąd obawy wśród liderów partii o jego rosnące znaczenie). Do rządu wrócił Jarosław Gowin, lecz stracił swoją najbardziej obiecującą współpracownicę – Jadwigę Emilewicz. Wszystkie te personalno-frakcyjne podchody mają w tle dylemat strategiczny: czy najważniejsze starcie na zakończenie tej kadencji odbędzie się na społecznej prawej flance – w postaci sporu z Konfederacją o obyczajowych konserwatystów – czy też może jednak w ideowym centrum, wśród wyborców niechętnych jakimkolwiek radykalnym krokom?

Gra na pęknięcie

Jednym z ciekawych elementów tego kryzysu była kwestia negocjacji z potencjalnymi partnerami, którzy mogliby pomóc w usunięciu Ziobry – a jego ambicje zdają się zdecydowanie przerastać jego realne zasoby. Przez całe lata to PiS był w nastroju nieprzysiadalnym – obecnie próba negocjacji z PSL, podobnie jak wiosenne otwarcie się na Konfederację, zakończyły się fiaskiem i upokorzeniem dla partii rządzącej. Skoro ugrupowania mogące jedynie pomarzyć o takim poparciu jak PiS nie dają się skusić, oznacza to, że grają na pęknięcie w samym PiS.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Do czego jeszcze wykorzystać pandemię


Na pewno jedną ze składowych ich decyzji jest fakt, że partie te boją się PiS w jego obecnym kształcie. Czują się zupełnie nieprzystawalne do tego, co on reprezentuje. Jeśli chodzi o Konfederację, znaczenie ma tu profil ideowy. Choć personalnie zdają się w niej obecnie wygrywać spadkobiercy ruchu narodowego, to jednak ideowo ugrupowanie przesuwa się w miejsce, które przez lata umościł sobie na scenie politycznej Korwin-Mikke: bardzo silny akcent na wolność gospodarczą i sceptycyzm wobec administracji rządowej.

Nie ma też wątpliwości, że przynajmniej w przypadku PSL istotną barierą przed podjęciem współpracy jest centralizacja partii rządzącej, która zupełnie rozchodzi się z wyobrażeniami działaczy PSL na temat codziennego funkcjonowania. Jednocześnie zastrzeżenia budzi brutalność i toporność działań obozu władzy, zarówno jeśli chodzi o media, z Jackiem Kurskim na czele, jak i o wypowiedzi członków z drugiego szeregu, którzy próbując się przypodobać prezesowi, są skłonni w każdą stronę rzucać określeniami, dla których słowo „nieprzyjazne” jest sporym eufemizmem.

Jak nie odbić centrum

Dylematy po stronie opozycji są tak naprawdę podobne – przynajmniej tej jej części, która przed rokiem odniosła sukces w wyborach senackich, formując wspólny blok. Największa partia opozycyjna i jej reprezentant, który omal nie wygrał wyborów prezydenckich, to naturalna kandydatura do przejęcia władzy. Nie jest to jednak aż tak oczywiste. Skąd biorą się problemy PO i brak entuzjazmu wobec tej partii, widoczny w braku sondażowego wzrostu i wyczuwalny wśród zaplecza medialnego, które kibicuje anty-PiS-owi?

Na pewno wpływ na to mają wewnętrzne napięcia i spory o przywództwo. Kierownictwo PO w osobie Borysa Budki nie jest szczególnie mocno osadzone w siodle. Jednak problem z odzyskaniem niegdysiejszej pozycji sondażowej bierze się z istotnych zmian w elektoracie tej partii. One zaś mają związek z generalnymi zmianami wśród wyborców.

Jeśli spojrzeć uważnie na badania w ramach Polskiego Generalnego Studium Wyborczego od 2007 r., widać, że PO oddała PiS oraz Konfederacji istotną część tego elektoratu, który jeszcze w 2007 r. nadawał jej ton. Wtedy większość jej zwolenników określała swoje poglądy jako prawicowe, w szczególności łączące się z liberalizmem gospodarczym. Ci, którzy przyznawali się do poglądów lewicowych, stanowili niewielki margines. Dziś proporcje te nie uległy może całkowitemu odwróceniu, ale brakuje do tego niewiele.

Największą grupą wśród głosujących na PO w 2019 r. są ci, którzy swoje poglądy określali jako lewicowo-liberalne. Tyle tylko, że jest to akurat jedna z mniej licznych grup polskiego społeczeństwa. Ten narożnik naszego boiska jest zdecydowanie mniej zaludniony od matecznika PiS – czyli osób o poglądach prawicowo-solidarystycznych. PO wciąż koncentruje się na agendzie, która jest daleka od tego, co interesuje umiarkowanego i konserwatywnego wyborcę. A to jego odbicie z kręgu PiS wydaje się niezbędne do przejęcia władzy.

Wewnętrzne napięcia w partii wypchnęły z niej wielu konserwatywnych działaczy, którzy cieszyli się mocną pozycją lokalną i nie byli wciągani na listy jako wizytówki, żeby nie powiedzieć – kwiatki do kożucha. Dzisiaj pozycja takich osób (przejętych kiedyś z PiS), jak Paweł Kowal, Joanna Kluzik-Rostkowska czy Paweł Poncyliusz, jest po prostu słaba.

Do tego trwa nieoczywista rywalizacja z Lewicą, która jest podzielona, a jej elektorat zbliża się i swobodnie przepływa do PO. Rywalizacja ta odpowiada za przesunięcie środka ciężkości zwolenników PO w lewo. Arbitrem w tym wyścigu o wyborców są warszawskie media, które mają swoją własną agendę: przekonanie o nieuchronności zmian (choć od lat wcale one nie następują), ataki skierowane w stronę Kościoła i pozycji religii w życiu publicznym. Trudno przyciągnąć w ten sposób wyborców wahających się między rządzącymi a opozycją. I nie sposób prowadzić frontalnego ataku z zamiarem ich odbicia, jeśli się musi nieustająco poświęcać uwagę rozgrywkom w sztabie, a lewe skrzydło stale domaga się koncentracji sił na własnym programie, w przypadku innego rozłożenia akcentów grożąc odmową udziału we wspólnym wysiłku.

Kto osłabi Konfederację

Jeśli spojrzeć na przechyły społeczne, polskie społeczeństwo jest cały czas przechylone ku poglądom prawicowym i w stronę opiekuńczego solidaryzmu, który podkreśla rolę wspólnoty, tak w kwestiach ekonomicznych, jak i obyczajowych. Rządy PiS doprowadziły do polaryzacji i zmniejszenia środka, chociaż nadal może on przeważyć szalę.

W odróżnieniu od czasów PO, gdy liczba osób deklarujących swoje poglądy jako lewicowo-liberalne w zasadzie się nie zmieniała, za pierwszej kadencji obecnych rządów PiS grupa ta wyraźnie urosła, ale dalej stanowi mniejszość. Nie jest już marginalna – stała się z pewnością głośniejsza i lepiej widoczna, ale nie znaczy to wcale, że łatwiej przyciągnie wahających się wyborców. Ma raczej większą pewność siebie, stawia dalej idące postulaty i nie czuje potrzeby kłaniania się umiarkowanym.


Czytaj także: Paweł Bravo: To nie jest przykrywka


Jeśli spojrzeć na dzisiejsze sondaże, pojawia się deska ratunku dla obecnej partii rządzącej, która może sprawić, że plany odsunięcia PiS od władzy okażą się nierealistyczne. Języczkiem u wagi po kolejnych wyborach może stać się Konfederacja. Jej zasadniczym spoiwem jest kontrrewolucyjna antylewicowość – w ujęciu ekonomicznym, a przede wszystkim obyczajowym i tożsamościowym. Stąd szansa na stworzenie rządu, w którym znalazłaby się i Konfederacja, i Lewica, jest praktycznie żadna. Gdyby się okazało, że to od Konfederacji zależy, kto stworzy rząd, dawałoby to PiS nadzieję na utrzymanie się u władzy nawet przy istotnych stratach poparcia.

Stąd dla opozycji kluczowe jest pytanie, kto weźmie na siebie osłabienie nie tyle PiS, ile Konfederacji. Kto odbierze jej tę część elektoratu, która kiedyś była jedną z podpór PO. Chodzi o osoby, które uważają, że „ten Korwin to czasem ma rację, ale generalnie to wariat”. PO ma z tym problem, bo takich osób nie da się przyciągnąć, tocząc jednocześnie walkę z Lewicą o to, kto będzie wyrazicielem postulatów postępowej agendy. Sporo zwolenników Szymona Hołowni z wyborów prezydenckich rekrutowało się z takiego grona, lecz gdy zaczyna się budowanie reprezentacji sejmowej od byłej posłanki Wiosny, ruszyć w ich kierunku będzie trudno.

Tłok w centrum

Nawet jeśli w społeczeństwie zachodzą powoli zmiany w kierunku wyrównania sił, to biorąc pod uwagę dotychczasowe tempo i wyjściowy układ, można szacować, że sytuacja, w której obóz lewicowo-liberalny będzie toczył wyrównaną walkę z obozem prawicowo-solidarystycznym bez szukania dodatkowych sojuszników i z jednym, spójnym i jednoznacznym przekazem (jak podpowiada PO wielu dziennikarzy) – nastąpi mniej więcej w 2031 r. Czyli po 16 latach rządów PiS.

Nie wszyscy chcą uczestniczyć w tak długim marszu. Świadomość przechyłu w społeczeństwie jest jednym z istotnych powodów, dla którego ważna grupa trzymająca w Polsce realną władzę, czyli samorządowcy (lepiej nie wyobrażać ich sobie jako prezydentów największych miast, raczej jako burmistrzów miast powiatowych), trzymają się z daleka od ugrupowań opozycyjnych. Część z nich oczywiście wyrosła z opozycji, ale nawet oni zachowują dystans.

Również z tego powodu na środku sceny politycznej pojawiają się inicjatywy, które w założeniu miałyby odebrać władzę PiS pod innymi sztandarami niż tęczowe. Najświeższą z nich jest ruch Wspólna Polska Rafała Trzaskowskiego, powołany w zasadzie na ostatnim oddechu, zanim wszystkie przekazy zostały zdominowane przez nawrót epidemii. Fakt, że w gronie tym znalazła się grupa prezydentów największych miast, którzy zostali wybrani pod szyldem PO i z jej wsparciem, ale najwyraźniej nie są traktowani przez aparat PO jako „swoi”, jest znaczącym sygnałem. W którą stronę rozwinie się ten ruch – nie wiemy, ale wydaje się on miejscem dla tych, którzy palą się do polityki, ale nie chcą się zaciągać.

To formuła powszechnie praktykowana na poziomie burmistrzów miast powiatowych, gdzie pod lokalnym szyldem tworzy się szersze koalicje. Są one traktowane jako swoje przez osoby o jednoznacznej identyfikacji partyjnej, a jednocześnie osobom pozbawionym takiej identyfikacji mogą się wydawać czymś nowym i niezależnym od central partyjnych. To raczej platforma wyborcza, która będzie się wpasowywać w lokalne warunki, ale być może wnosząc nową jakość (np. przez umiejętność tworzenia wydarzeń medialnych czy wagi związanej z ogólnopolską skalą działania).

Podobnie wyglądał pomysł Szymona Hołowni na jego ruch. Tak jak Trzaskowski, Hołownia wytracił wcześniejszą dynamikę, ale wiemy z doświadczenia, że nadmiar dynamiki powoduje czasem uderzenie wody sodowej do głowy lidera. Być może przejście surowej próby właśnie teraz będzie czymś, co pozwoli zbudować coś trwałego. Pytanie, czy w Polsce znajdzie się dostatecznie wielu ludzi, którzy chcą się zaangażować w jakiś projekt nie akcyjnie, ale wspierać go stale, by zmieniać rzeczywistość inaczej niż przez wpisy na Facebooku. Którzy umieją budować sieci społeczne i pokazywać swoje kompetencje przez rozwiązywanie konkretnych problemów, wcale nie spektakularnych.

Pod tym względem byłaby to zapewne jakaś miejska wersja PSL. Aktywność lokalnych działaczy to jasna strona środowiska ludowców. Na ich przykładzie widać jednak także ciemną stronę takiej struktury. Jeśli podobna platforma okaże się skuteczna, może po prostu stworzyć kolejną sitwę, służącą rozdzielaniu fruktów władzy. I stanie się raczej biurem pośrednictwa pracy niż sposobem na angażowanie ludzi z potencjałem do realnego zmieniania własnego otoczenia.

Wśród pretendentów do zajęcia środka sceny politycznej panuje jednak za duży tłok. Polaryzacja w polityce zawsze odbywa się w ramach przeciągania liny między rządem a opozycją, a im bardziej konfliktowe decyzje podejmuje rząd, tym bardziej uczucie uogólnionej, głębokiej niechęci staje się rdzeniem opozycji. Wtedy ci, którzy chcą szukać porozumienia, nagle mogą okazać się zmiażdżeni przez wielkie społeczne emocje. W centrum łowić jest łatwiej, lecz to wcale nie znaczy, że najłatwiej łowi się pod centrowym szyldem.

Minimum republikańskie w zaniku

Pamiętajmy, że to część wyborców Hołowni i Kosiniaka-Kamysza z pierwszej tury przeważyła szalę zwycięstwa na korzyść Andrzeja Dudy. Przed opozycją staje problem, jak nie przepchnąć na stronę PiS tych właśnie wyborców i ich całych formacji. Ale największym zagrożeniem dla ewentualnych przegrupowań jest to, co może zdarzyć się w samym PiS – w tym ostatnia jego radykalizacja.

Ważnym głosem dotyczącym losów tej strony polskich podziałów jest dyskusja wśród liderów Klubu Jagiellońskiego. Pozyskanie sympatii tego środowiska przed 2015 r. było jednym z symptomów przełamania przez PiS wcześniejszej niemocy. Obecnie przeważają tam głosy, że innej prawicy niż PiS nie będzie (jedyną alternatywą jest Konfederacja, która z racji swoich, łagodnie to nazywając, ekstrawagancji w duchu amerykańskiego ­alt-right nie kwalifikuje się do racjonalnego rządzenia państwem). W głosach tych przewija się bolesna dla samych autorów konstatacja, że pozycja, jaką ma w tym momencie Morawiecki wraz ze swoim otoczeniem, to maksimum wpływu na rzeczywistość, jaką mogą mieć w Polsce siły republikańskie. Ugrać wiele się nie da – lecz alternatywy brak.

Wydaje się to podejście mało ambitne jak na ludzi stojących na początku potencjalnych karier politycznych. Jeśli spojrzeć na los przyszłej władzy i rządów w Polsce, gra odbywa się w czworoboku pomiędzy PiS, PO, PSL i Konfederacją. Frontalne ataki lewicowo-liberalnej opozycji na razie wyłącznie cementują obóz rządzący. Jednak podnoszenie spraw takich jak aborcja jest dla polityków pragmatycznych niewygodne. Nie brakuje w obozie władzy osób, które widzą, że podgrzewanie podziałów i konfliktów oraz uleganie kolejnym widzimisię prezesa to nie recepta na narastające problemy. Deklaracje premiera o obronie przed ekstremistami ktoś może zacząć traktować poważnie – a to oznaczałoby odcięcie się od sporej części własnego ­zaplecza.

Można sobie wyobrazić, że w nadchodzących trzech latach obu stronom uda się skutecznie wbić klin w obóz przeciwników, doprowadzając do wspomnianego przekonfigurowania i odwrócenia sojuszy. Można spekulować o odtworzeniu w oparciu o ruch Hołowni, Porozumienie Gowina, środowisko samorządowców oraz prawe skrzydło PO ruchu odwołującego się do pierwotnego sensu Platformy. Reszta zaś tej partii stworzyłaby z Lewicą jednoznaczny ideowo blok. Taki scenariusz powinien wisieć wciąż nad głową liderów PiS i PO, skłaniając do starannego wyboru strategii. Dwie ustabilizowane – wydawałoby się – partie mają potencjał, by rozwiązywać problemy kraju, nie zaś je mnożyć. Mijające tygodnie pokazują, jak bardzo go ­marnują. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020