Jarosław Kaczyński przehulał to, co wyniosło go do władzy. Co PiS zmienił w naszych głowach?

Zmiany społeczne, które przyniosło osiem lat rządów PiS, okazały się odwrotne do zakładanych przez prezesa.

13.02.2024

Czyta się kilka minut

Spotkanie wyborcze z Mateuszem Morawieckim w Trzciance (woj. wielkopolskie), wrzesień 2023 r.  // Fot. Łukasz Gdak / East News
Spotkanie wyborcze z Mateuszem Morawieckim w Trzciance (woj. wielkopolskie), wrzesień 2023 r. // Fot. Łukasz Gdak / East News

Rządy PiS zakończyła porażka, która pokazała raz jeszcze, jak krótki jest żywot manipulacji politycznych oraz jak złudna jest wiara, że ma się nad przeciwnikiem miażdżącą przewagę. Ale stało się też coś ważniejszego: wyschło najobfitsze i najbezpieczniejsze dotąd (bo wypływające z politycznych tożsamości Polaków) społeczne źródło takiej przewagi.

Jeszcze we wrześniu pisałem o niej jako o oczywistej – przez minione kilkanaście lat prawicowo-solidarna tożsamość była liczniej reprezentowana wśród polskich wyborców niż wszystkie pozostałe razem wzięte. To właśnie się skończyło. Dlaczego?

Prawy do lewego

Powiedzmy najpierw, że tamta przewaga nie wzięła się z niczego i nie miała jednej przyczyny. Jej najgłębszy powód wydaje się trwały. Potrzeba umocowania we wspólnocie – czy to tożsamościowej, czy ekonomicznej – jest z natury rzeczy częstsza u osób gorzej urządzonych w życiu społecznym. I można się zawsze spodziewać, że takich osób będzie więcej od tych, które uważają, że żadne oparcie ze strony społeczności nie jest im potrzebne, bo świetnie sobie same radzą. Dla tych drugich ogół ma znaczenie co najwyżej o tyle, o ile można się na jego tle wyróżnić. W społeczeństwie podział majątku czy prestiżu z reguły przechyla się w stronę „zasady Pareto” – 20 procent ma 80 procent, zaś pozostałym 80 procentom pozostaje tylko 20 procent majątku.

Odmienne spojrzenie na wspólnotę – co jest bazą społecznych podziałów – jest wzmacniane przez doświadczenia życiowe i historyczne. Wielkie narodowe emocje, nawet jeśli rozpalają się na krótko, potrafią zostawiać ślad na dziesięciolecia. Źródłami takich emocji w Polsce było doświadczenie PRL, a w szczególności „karnawał Solidarności”, ale też bolesny okres transformacji, zakończony katastrofą rządów SLD po „aferze Rywina”. To one przesądziły o tym, że określenia „solidarny” i „prawicowy” wzbudzały cieplejsze uczucia niż „lewicowy” i „liberalny”.

Choć wielu wydaje się, że terminy te – zwłaszcza „prawicowy”, „lewicowy” i „liberalny” – budzą oczywiste skojarzenia, to przecież pod każdy z nich można podłożyć po dwa wyraźnie odmienne znaczenia. „Prawicowy” może oznaczać konserwatyzm w sprawach rodziny i narodu, lecz także przywiązanie do wolnego rynku. „Lewicowy” jest terminem opozycyjnym do „prawicowości”, lecz pozostaje pytanie, do którego z jej rozumień. Wreszcie „liberalny” może oznaczać to samo, co „prawicowy” w ekonomii, lecz zarazem być synonimem „lewicowości” w sprawach obyczajowych.

W Polsce tak się to ułożyło, że określenia „prawicowy” i „lewicowy” odnoszą się zwykle do tożsamości i obyczaju, bo w sprawach ekonomicznych preferencje różnych partii są znacznie mniej wyraźne. A określenie „solidarny” zostało wykorzystane przez PiS jako opozycja do „liberalny” właśnie w sensie ekonomicznym, podczas kampanii 2005 r., i zostało z nami na kolejne dekady.

Solidarni nad liberalnymi

Od 2007 r. Polskie Generalne Studium Wyborcze zadaje obywatelom pytanie o umiejscowienie siebie na takich właśnie dwóch osiach podziałów. I już w pierwszym badaniu okazało się, że wyborców prawicowo-solidarnych jest dwuipółkrotnie więcej niż lewicowo-liberalnych. Składała się na to zdecydowana przewaga prawicowych nad lewicowymi – skumulowany efekt upadku komunizmu i kryzysu SLD, lecz swój udział miała też niewiele mniejsza przewaga „solidarnych” nad „liberalnymi” – skutek wszystkich błędów okresu transformacji, przypisywanych liberałom. W tym sensie może zaskakiwać, że PiS, najbardziej jednoznacznie odwołujący się do prawicowości i solidarności, przegrał tamte wybory. Lecz przecież wśród wyborców PO również przeważali wtedy ci, którzy „mieli serce po prawej stronie” – partia ta budowała swoją siłę w opozycji do skompromitowanych rządów lewicy.

TP-ONLINE NA PODSTAWIE BADAŃ POLSKIEGO GENERALNEGO STUDIUM WYBORCZEGO

Ta przewaga oznaczała także, że przeciętny wyborca – taki, który powinien stać w samym środku elektoratu, gdyby ten rozstawić na płaszczyźnie wzdłuż wspomnianych dwóch ideowych osi – faktycznie był bardziej na prawo, przesunięty w solidarną stronę, nie zaś na samym środku. I taki stan rzeczy utrzymał się po pierwszej kadencji Donalda Tuska jako premiera. Słabnąca lewica zaczęła tracić na rzecz PO parlamentarzystów i wyborców, pojawił się też konkurent w zabiegach o antyklerykalny elektorat w postaci Ruchu Palikota. Po wyborach 2011 r. znów w opozycji został nie tylko określający się jako „prawica” PiS, lecz i SLD.

Środowiska z utęsknieniem oczekujące rewolucji obyczajowej chciały widzieć jej sygnały już wtedy. Prof. Janusz Czapiński, autor „Diagnozy społecznej”, w powyborczej debacie Fundacji Batorego przewidywał, że w wyborach 2015 r. Ruch Palikota zdobędzie 40 proc. poparcia. Jednak życie polityczne potoczyło się zupełnie inaczej: przez kolejne cztery lata przewaga strony solidarno-prawicowej jeszcze się umocniła. PiS przełamał własne ograniczenia, zapowiadał aktywną politykę społeczną i otworzył się na rozłamowców ze swego obozu – Solidarną Polskę i Porozumienie. Natomiast wśród lewicowych i liberalnych ugrupowań doszło do perturbacji, w szczególności tworzenia nowych bytów, mających niby zastąpić stare, lecz ostatecznie niezdolnych do samodzielnego istnienia. To pomnożyło przewagi PiS i dało zaskakujące wyniki wyborów – najpierw prezydenckich, potem sejmowych. Ich nałożenie się – ignorowany przez twórców konstytucji III RP czynnik nieprzewidywalności politycznej – dało stronie prawicowo-solidarnej dodatkowy bonus.

Nagroda za jedność

Na fali entuzjazmu po zaskakującym zwycięstwie, PiS do całkiem sensownych pomysłów zaczął dorzucać swoje polityczne fiksacje, i podgrzał spory ponad wszelkie granice. W wyborach 2019 r. odniósł jednak niepodważalne zwycięstwo, zawdzięczając je koniunkturze gospodarczej i mobilizacji zupełnie nowych wyborców, przyciągniętych przez transfery socjalne oraz docenianie nie tylko „młodych, wykształconych, bogatych mieszkańców wielkich miast”, jak z lubością opisywały elektorat liberalny czy lewicowy media głównego nurtu.

Nie bez znaczenia było jednak i to, że wobec słabości lewicy PO sama zaczęła się, mniej lub bardziej świadomie, przechylać na lewą stronę, znów zniechęcając szeregi swoich dotychczasowych prawicowo-liberalnych zwolenników. W opróżnione miejsce zaczęła wchodzić Konfederacja, wyskakując ponad próg wyborczy. Za to PiS, mając aż cztery konkurencyjne partie, otrzymał od systemu D’Hondta nagrodę za jedność – samodzielną większość.

Zamaskowało to zmiany, które już wtedy zaczęły się rysować w elektoracie. Prawicowo-solidarna strona nieco zmalała w 2019 r., choć dalej była większa niż w latach 2007-2011. Natomiast lewicowo-liberalna część elektoratu urosła o połowę, nawet jeśli tylko kosztem środka sceny. W sumie z przewagi 3:1 zrobiło się 2:1 – wciąż sporo, lecz już nie tyle, co wcześniej. Ignorując to ostrzeżenie, PiS pogrążył się na cztery lata w odmętach wewnętrznych sporów i chybionych inicjatyw. Wszystko to w atmosferze nieskrępowanej agresji względem przeciwników, szczególnie gdy wytykali rządzącym kolejne nadużycia władzy.

Z dołu do góry

Efekt jest taki, że teraz przewaga „dolnej” [zob. infografika – red.] strony sceny politycznej stopniała do zera – z 3:1 zrobiło się 1:1. Sam prawicowo-solidarny narożnik stanowiący twardy elektorat PiS – to jednak wciąż prawie ćwiartka wyborców. Ale o jego sile decydowało dawniej to, że była ona przemnażana przez wyborców prawicowych, lecz neutralnych względem podziału solidarni-liberalni, oraz wyborców solidarnych, lecz nie przechylonych w żadną stronę na osi lewica-prawica. Dziś obie te grupy znacząco się skurczyły. Skurczyło się też neutralne centrum.

Za to przeciwstawny do prawicowo-solidarnego narożnik – lewicowo-liberalny – zrównał się z tym pierwszym, choć w 2015 r. był prawie pięciokrotnie mniejszy. I zdominował sąsiadujące pola tożsamości – lewicowo-neutralne i centrowo-liberalne, z których każde przed ośmiu laty miało podobną do niego liczebność. Podział „góra-dół” tworzy teraz nieznaną wcześniej symetrię. Prawicowo-solidarny „dół” nie stanowi już połowy elektoratu, co najwyżej ciut ponad jedną trzecią. Dokładnie tyle, co „góra”. Pomiędzy nimi odnaleźć można „środek”, w którym układ tożsamości umiejscawia nieomal trzecią część wyborców.

Widoczna jest tu też druga, mniejsza polaryzacja, odpowiadająca tradycyjnemu, zachodnioeuropejskiemu rozumieniu słów „lewica” i „prawica” – pomiędzy lewicowo-solidarnymi a prawicowo-liberalnymi. Ma ona swój wyraz w antagonizmie na linii Razem–Konfederacja. Jednak generalnie to układ „góra”-„dół”, odpowiadający niejednokrotnie już tu opisywanemu podziałowi społecznemu na „mądrych” i „uczciwych”, dobrze wyjaśnia nasze podziały partyjne.

Widać, że PiS i KO przyciągają większość wyborców odpowiednio z dolnej i górnej części – i że tacy właśnie wyborcy stanowią ponad połowę elektoratu każdej z nich. KO nie jest tu lustrzanym odbiciem PiS, bo ten ma mocniejszą pozycję w „swojej” dolnej części, lecz też słabszą niż KO na środku i po przeciwnej stronie. Nie zaskakuje, że Trzecia Droga najmocniejsza jest na środku, choć fenomen Hołowni i głosowanie „taktyczne” sprawiły, że do tradycyjnych „środkowych” wyborców PSL dołączyła też spora grupa wyborców „górnych”, gdzie nowy sojusz prawie dogonił Nową Lewicę. Nazwa tej ostatniej nie oznacza bowiem, że wszyscy lewicowi wyborcy głosują właśnie na nią, lecz to, że nieomal nikt poza takimi wyborcami jej nie popiera. Lewicowy szyld najwyraźniej nie jest w stanie przyciągnąć „dolnych” wyborców, gdzie całkiem spore przyczółki mają KO i TD.

Infografika: Lech Mazurczyk

Daleko od przepaści

Kampanijne opowieści o spodziewanym sojuszu Konfederatów z PiS – snute przez wszystkich poza nimi samymi – nie tylko zniszczyły marzenie duetu Mentzen–Bosak o wywróceniu stolika. Sprawiły też, że partia ta okazała się alternatywą bardziej dla wyborców zawiedzionych PiS niż dla tych, których do KO zrażał zwrot w lewo. Choć środek całego elektoratu powędrował ku górze, ci wyborcy, których przyciągnęła najsłabsza z sejmowych list, bliżsi stali się wyborcom tej wciąż największej, czyli PiS.

Cały układ partyjny jest więc logiczny, nawet jeśli rozczarowuje to tych, którzy woleliby obraz malowany kontrastowymi barwami. PiS i Nowa Lewica są siłami najbardziej przechylonymi na swoją mocniejszą, tożsamościową stronę, Trzecia Droga zaś – najmniej. KO i Konfederacja sytuują się gdzieś pomiędzy Trzecią Drogą a dwoma „biegunowymi” partiami. Nie ma tu przepaści oddzielających „górę” i „dół”, tylko mniejsze i większe przechyły. Choć nie jest to łatwo dostrzec w jaskrawym oświetleniu politycznej sceny, zdominowanej na co dzień przez rozemocjonowanych harcowników, to wniosek jest taki: mamy dziś jeden z najsensowniejszych systemów partyjnych świata.

Dodajmy od razu: to, co się dzieje wewnątrz naszych partii, dalekie jest od jakiejkolwiek racjonalności, ale jest to już temat na inną opowieść.

Wbrew stereotypom

Polityczna rywalizacja bywa opisywana stereotypowo: jako walka wschód–zachód, wieś–miasto, młodzi–starzy. Jak opisywana tu zmiana wpasowuje się w takie wyobrażenia? Geograficzne podziały nieco się wyostrzyły, lecz doszło do tego wskutek niebanalnego zjawiska. Bo – wbrew stereotypom właśnie – liczba wyborców „górnych” przyrosła wyraźniej w mniej zurbanizowanej połowie kraju (nawet odliczając z niej metropolitalne przedmieścia). Takich wyborców jest w tej części Polski dwukrotnie więcej niż w 2015 r., podczas gdy w bardziej zurbanizowanej połowie – „tylko” o połowę więcej. Za zwiększony przechył odpowiadają nierównomierne spadki udziału wyborców „dolnych”. Tu proporcje są odwrotne – w większych miastach ich liczba spadła o połowę. W mniejszych „tylko” o jedną trzecią. PiS, podgrzewając podziały, nic nie zyskał tam, gdzie już był mocny, za to więcej stracił tam, gdzie już był słaby.

Gdy chodzi o wiek, to przesunięcie ku górze nastąpiło w zbliżonej sile wśród wszystkich wyborców z 2015 r., którzy mieli wtedy mniej niż 50 lat – choć w poprzednich 12 latach w każdym roczniku następował z czasem niewielki wzrost konserwatywnych tożsamości. Nawet wśród starszych od nich – dziś już po sześćdziesiątce lub zbliżających się do tej granicy – nastąpiło takie przesunięcie. Zgoda: było ono bez wątpienia mniejsze, lecz akurat ta grupa kurczy się nieubłaganie.

Wśród tych wyborców, którzy nie mieli szansy głosowania przed ośmiu laty, przechył na „górną” stronę jest już bardzo wyraźny, choć i tak mniejszy niż ten, który był udziałem ich rówieśników przed ośmiu laty – tyle tylko, że wtedy była to przewaga „dolnych”. Jednak ze względu na kurczącą się liczebność kolejnych roczników zmiany wśród nich ważą coraz mniej.

Mobilizacja młodych jest bardziej fotogeniczna i bliższa sercom relacjonujących wybory dziennikarzy, jednak znaczące przesunięcia są udziałem dużo szerszych rzesz społeczeństwa. I to one decydują.

Spokojnie, to tylko zmiana

Cała ta zmiana może mieć dwie przyczyny i dwie interpretacje. Można ją wyjaśniać obiektywnymi zjawiskami społecznymi – bogacenie się i wzrost mobilności przyczyniają się do zmniejszenia potrzeby wsparcia ze strony wspólnoty i więzi z nią; do tego dochodzi też laicyzacja. Dlaczego jednak procesy następujące prawie nieprzerwanie od dwóch dekad dopiero teraz zaowocowały takim przełomem? Może to kwestia podglebia, na które padło ziarno, obficie nawożone później przez nadgorliwość, toporność i nieuczciwość rządzących? Namnożenie sobie wrogów ponad potrzebę, pycha i arogancja – to paradoksalnie wydają się kluczowe argumenty w ideowych przemianach.

Wedle innej interpretacji minione osiem lat to „łabędzi śpiew” konserwatyzmu, a odtąd wszystko już będzie gładko zmierzać ku świetlanej przyszłości, zaprojektowanej przez postępowych technokratów. To może jednak być równie złudne, jak wiele wcześniejszych „bezalternatywnych” przekonań. Przed nami znalezienie odpowiedzi na zmiany klimatyczne, presję migracyjną i zapaść demograficzną, które nie raz i nie dwa mogą jeszcze narazić społeczną hierarchię na niebezpieczne wstrząsy.

Bezpieczniej więc widzieć w tej zmianie kolejny ruch wahadła – wcale nie tak dramatyczny, jak to mogłoby się zdawać części najbardziej rozgorączkowanych, doprowadzonych do pasji przez wyczyny Jarosława Kaczyńskiego. Dość wspomnieć, że jeszcze w 2001 r. wyborcy lewicowi przewyższali prawicowych stosunkiem 3:2. Liderzy SLD wierzyli wtedy, że wraz z dobrym umocowaniem w kluczowych instytucjach zapewni im to kilkunastoletnie spokojne rządy. Coś jednak poszło nie tak.

Jesteśmy dziś bogatsi o ponad 20 lat doświadczeń. To najnowsze niech nas tylko utwierdza w przekonaniu, że każdą przewagę da się przehulać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Nowa mapa Polski