Miłego pandemonium

Nasi przywódcy cierpią na przerośnięte ego i brak pokory. Przyszły rok tylko pogłębi te choroby. Od pandemii, demokracji i inflacji ważniejszy będzie interes partii oraz ich przywódców.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński w czasie 44. posiedzenia Sejmu IX kadencji. Warszawa, 15 grudnia 2021 r. / ZBYSZEK KACZMAREK / REPORTER
Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński w czasie 44. posiedzenia Sejmu IX kadencji. Warszawa, 15 grudnia 2021 r. / ZBYSZEK KACZMAREK / REPORTER

Od wybuchu pandemii przeżyliśmy tak wiele nadzwyczajnych wydarzeń i tyle huśtawek nastroju, że przestaliśmy już doszukiwać się w otaczającym nas świecie wewnętrznej spójności. Rządzą nami prawno-polityczny chaos, głupota i brak pokory. Można jednak cały ten chaos traktować jako dowód na specyficzną, paradoksalną cechę polskiego systemu – przewidywalne rozchwianie. Konstrukcja polskiego państwa przypomina dziś budynki wznoszone na terenach sejsmicznych – spektakularnie kołyszące się w chwilach trzęsienia ziemi. Zasadniczy szkielet trzyma się mocno, ale po tylu wstrząsach we wszystkich pomieszczeniach doszło do „nieplanowanych przemeblowań”.

Zachowana jest stabilność organów władzy, mamy tego samego prezydenta i premiera. Powrót Donalda Tuska wzmocnił jeszcze wrażenie tej ciągłości, bo przywrócił nam dawny, jasny podział ról. W szczegółowych analizach społecznych widać też stabilność linii podziału. Można by więc przypuszczać, że polska polityka ma się po dwóch latach pandemii podobnie jak gospodarka – jest w znacznie lepszej kondycji, niż to się zapowiadało po pierwszych dwóch miesiącach. Pozornie, bo uważne przyjrzenie się sytuacji ukazuje szereg zmian.

Zarazki głupoty

Wybory kopertowe, spór o zasadę „pieniądze za praworządność” w Unii Europejskiej, aborcyjny werdykt Trybunału Konstytucyjnego, „piątka dla zwierząt”, spór o podatki w Polskim Ładzie, „lex TVN”, rozbiór Porozumienia i utrata większości przez klub PiS (rząd trzyma się na pojedynczych posłach), skrzynka mailowa Dworczyka, raporty Mariana Banasia i próby jego pacyfikacji, wyroki TSUE i opóźnienia środków z KPO, stan wyjątkowy na granicy, inflacja, wreszcie kazus posła Mejzy – tak wygląda silnie skrócona lista politycznych ekscesów 2021. Wszystko to działo się równolegle z kolejnymi falami covidu, konfliktami wokół szczepień i (nie)stosowanych obostrzeń.

Te gorące konflikty są – jak to przy gorączce – jedynie objawem ciężkiej choroby, którą da się zdiagnozować w konkretnym miejscu. Tą przypadłością jest całkowita koncentracja partii rządzącej na sobie samej. Wewnętrzna logika tego sposobu myślenia jest dość czytelna. Są sprawy wielkie: naród, demokracja, klimat, pandemia czy choćby inflacja. Jest jednak sprawa dużo większa – interes naszej partii. Oraz największa – mój interes w partii. Uzasadnienie na pierwszy rzut oka nie jest aż tak absurdalne: jeśli prawdą jest, że wyłącznie „nasza partia” wie, co zrobić ze sprawami wielkimi, to zdobycie przez nią władzy jest warunkiem koniecznym jakiejkolwiek poprawy. Jeśli zaś w „mojej partii” tylko ja wiem, jak jej zapewnić sukces, to jest chyba oczywiste, że zabezpieczenie swojej pozycji to rzecz pierwszorzędna.

Cała ta logika opiera się na założeniu, że wszyscy inni – czy to w mojej partii, czy w innych – tylko szkodzą. Cóż, już biblijna Księga Syracha mówi, że „na chorobę pyszałka nie ma lekarstwa”. Medycyna nie zrobiła w tej kwestii żadnego postępu przez dwa tysiąclecia. Im większe ambicje, tym głębsze przekonanie o racji i konieczności podporządkowania swej wizji całego świata. Tymczasem w polityce potrzeba delikatnej równowagi pomiędzy hierarchią a samodzielnością, zwłaszcza że tę równowagę zdecydowanie łatwiej zburzyć, niż potem odbudować. Na razie w obozie rządzącym poszła ona w rozsypkę i nie ma wątpliwości, że ta ryba psuła się od głowy.

Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że partia rządząca została zaatakowana przez „kaczorawirus”, który wywołuje „mgłę mózgową”. Dodatkowo niewątpliwe sukcesy ekipy rządzącej wywołały u prezesa Jarosława Kaczyńskiego jeszcze ostrzejszy przerost ego. Ono zaś oślepia i nie pozwala dostrzec momentu, w którym trzeba porzucić dotychczasowe nawyki działania i przyjęte kursy, bo prowadzą one ku zgubie. Nie wiemy jednak, ile jeszcze wpadek i bezsensownych konfliktów jest potrzebnych, żeby drugi szereg PiS przestał robić „maślane oczy” na sam dźwięk nazwiska prezesa. Nie mamy też pojęcia, kiedy prezes Kaczyński porzuci swoją dotychczasową metodę napuszczania jednych na drugich celem trzymania wszystkich w szachu, co na dłuższą metę jest niszczące dla każdego środowiska.

Wielokrotnie wygłaszane nadzieje, że jeszcze tylko jeden zakręt, jeszcze jedno zwycięstwo, po którym Prawo i Sprawiedliwość zejdzie z drogi nieustannej wojny z całym światem (a także z sobą samym), są płonne. Nie widać tego w ogóle w postawie Kaczyńskiego, nie sposób również dostrzec jakikolwiek ośrodek polityczny czy postaci, które byłyby w stanie zmienić dotychczasowe reguły wewnętrznych rozgrywek. Widać za to, że Zbigniew Ziobro, choć reformy wymiaru sprawiedliwości w żaden sposób mu nie wychodzą, jest zdolnym uczniem prezesa, gdy chodzi o wzniecanie wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. Doprowadził umiejętnie do sytuacji, w której to „ogon macha psem” i najwyraźniej stara się nie tyle rozwiązywać problemy obozu rządzącego – o kłopotach polskiego społeczeństwa nie wspominając – co ugrać na nich jak najwięcej dla siebie. Koło się zamyka.

Poza miastami nie ma nic

Pokory nie przybyło również nowemu-staremu przywódcy największej opozycyjnej partii. Swój powrót do polityki Donald Tusk rozpoczął dokładnie pół roku temu, od konwencji w powiatowym Płońsku. Najwyraźniej jednak taki sposób zdobywania poparcia nie okazał się trwałym przesunięciem środka ciężkości Platformy Obywatelskiej, lecz wycieczką na tyle uciążliwą, że nie może ona podobnych wypraw podejmować zbyt często. W końcu rzeczy istotne – co w sposób beznadziejny utwierdzają główne przekazy medialne – dzieją się i tak tylko w stolicy.

Pewnie dlatego zeszłotygodniowa Rada Krajowa odbyła się już tradycyjnie w Warszawie. W gronie wiceprzewodniczących pojawiły się co prawda dwie nowe osoby spoza wielkich ośrodków, lecz najwyraźniej ze względu na płeć, nie zaś na jakiś „urbanizacyjny” parytet. Nic więc nie wskazuje na to, by największa siła opozycyjna przyjęła do wiadomości przyczynę swoich ostatnich porażek, choć wnioski od lat wydają się dość oczywiste. Platforma wciąż robi wszystko, by utrwalać stereotyp partii reprezentującej interesy wielkomiejskich ważniaków.

Tymczasem decydująca walka rozgrywa się w urbanizacyjnym „pniu” Polski, czyli w miastach od 10 do 100 tys. mieszkańców, gdzie żyje aż połowa wyborców. Dwie pozostałe ćwiartki – wiejski „korzeń” i wielkomiejska „korona” – nie są bez znaczenia, lecz każde z nich jest źródłem stereotypów oraz wynikających z nich napięć. Łatwo również zauważyć, że warszawski polityczno-dziennikarski światek nie rozróżnia 50-tysięcznego miasta od 5-tysięcznej gminy wiejskiej, wszystkich określając pogardliwym mianem „prowincji”. A przecież nie trzeba dużo wyobraźni, by zrozumieć, że nikt nie zechce uznać za swojego reprezentanta kogoś, kto traktuje cię z góry, podkreślając co najwyżej, że jest świadom swojej powinności, by – z nieskrywanym wysiłkiem – pochylić się ku tobie ze swoich intelektualnych i moralnych wyżyn.

To dlatego podział urbanizacyjny stał się dla wyniku polskich wyborów kluczowy i jest dziś chyba ostatnią deską ratunku dla obozu rządzącego. Nawet jeśli tłamsi on samorząd terytorialny, odgrywając się za wyborcze klęski 2018 r. i przedwyborczy bunt z wiosny 2020 r., główna siła opozycji jest przez środowisko samorządowe traktowana z wyraźną rezerwą. I to mimo braku znaczących ideowych różnic.

Jeśli spojrzeć na wyniki wyborów sejmowych w typowym 30-tysięcznym mieście powiatowym, to w 2007 r. PO i PiS toczyły tam wyrównany pojedynek. Na zachodzie Polski PO miała przewagę 20 proc., w Galicji traciła 12 proc., a wyniki w pozostałych częściach kraju układały się pomiędzy tymi biegunami. Ale w 2019 r. PO przegrywała o kilka procent już nawet w Polsce północno-zachodniej, czyli w dawnym swoim bastionie. W Kongresówce i Galicji przegrywała o 30-40 proc. Nic zatem dziwnego, że burmistrzowie miast, dla których kiedyś relacja z Platformą były kluczowym czynnikiem w zabiegach o reelekcję, dziś nie wykazują szczególnego entuzjazmu. I to niekoniecznie ze strachu przed odcięciem przez PiS rozdzielanych centralnie funduszy.

W budowaniu zaufania nie pomagają sprzyjające opozycji centralne media, które nawet pisząc o inicjatywach samorządowych koncentrują się na prezydentach największych miast – Warszawy, Poznania, Krakowa, Wrocławia i Gdańska, co najwyżej dołączając Sopot. Tymczasem w tych bastionach opozycja w ogóle nie potrzebuje medialnego wsparcia – chyba że w rywalizacji o rząd dusz z innymi frakcjami w swym obozie. Jest natomiast prawidłowością, potwierdzoną analizami wielu przypadków, że najłatwiej pozyskiwać nowych wyborców tam, gdzie siły są wyrównane. Jest tam bowiem wciąż wielu ludzi do przeciągnięcia na swoją stronę, w dodatku każdy przekaz ma szansę wzmocnienia osobistym kontaktem z kimś, kto już jest przekonany.

Może rzecz wyglądałaby inaczej, gdyby jednym z nowych wiceprzewodniczących PO został właśnie burmistrz Płońska, nie zaś Małgorzata Kidawa-Błońska. Dołączenie do ścisłego kierownictwa jej oraz Ewy Kopacz to powtórka ze strategii Grzegorza Schetyny z 2019 r. – wiary, że zwycięstwo można odnieść za pomocą polityków, którzy mają na koncie spektakularne klęski. Trudno sobie wyobrazić, by tacy ludzie przełamali dominację PiS w Polsce lokalnej. Potrzebne jest zaangażowanie osób, które już tam mieszkają i są rozpoznawalne dzięki swojej aktywności oraz kompetencji.

Z przytupem

Właśnie w takich miejscach szczególne szanse ma Szymon Hołownia. Mógłby on być nową, nomen omen, platformą skrzykującą aktywistów z całego kraju, dla których ta „Obywatelska” to za wysokie progi. Jednak ruch Hołowni wciąż nie wygląda na nic więcej niż typowy dla Polski TUP – Tymczasowe Ugrupowanie Protestu. To już się w naszym kraju układa w tradycję. Kiedy co dziesiąty wyborca czuje się rozeźlony i wyobcowany, nie mogąc znaleźć w politycznym menu niczego dla siebie strawnego, swój bunt chce wyrazić choćby groźnym tupnięciem. W tych okolicznościach pojawia się okazja dla tych, którzy pod to tupnięcie zagrają jakąś aktualną dla danego momentu historycznego melodię. Mieliśmy już Andrzeja Leppera pogrywającego na nutę discopolową, Janusza Palikota z kabaretowym antyklerykalnym kupletem, rockowego Pawła Kukiza, techno Ryszarda Petru i progresywny pop Roberta Biedronia.

Na jaką nutę gra dziś Szymon Hołownia? „Arki Noego” – atrakcyjnej dla pokolenia wychowanego na piosenkach łączących wiarę w Boga z nowoczesnością, a spontaniczność z profesjonalizmem? Nie ma pewności, czy lider Polski 2050 nie będzie jak poprzednicy: gwiazdą jednego sezonu. Większość dotychczasowych TUP-ów nie przeżyła kadencji w opozycyjnych ławach, bo też 10-procentowe poparcie nie daje szans na żadną rewolucję, więc zapał działaczy szybko zazwyczaj wygasa. Samoobrona była jedynym z dotychczasowych TUP-ów, który przeżył kadencję i wszedł do rządu. Została jednak dość szybko rozmontowana przez silniejszego koalicyjnego partnera, na każdym z możliwych frontów. Kierownictwo zachłysnęło się władzą, posłowie i struktury poszły w rozsypkę, elektorat zaś odpłynął od tych, którzy o nim zapomnieli i dołączyli do „elit”. Palikot, Petru i Kukiz powtórzyli tę ścieżkę, już nawet nie ocierając się o rządowe gabinety.

Co siódmy wyborca pokłada jednak w Hołowni nadzieję. Gdyby dziś odbyły się wybory, byłby on ważnym elementem rządowej układanki, gdyż połączone siły opozycji przeważają nie tylko nad PiS, ale i nad jego potencjalnym sojuszem z Konfederacją. Problem w tym, że PO i Lewica są zdominowane nie tylko przez wielkomiejski elektorat, ale też jego perspektywę i postępową agendę medialną. Dlatego też cały lewicowo-liberalny obóz, który tak cieszy się ze zwiększenia swoich ideowych szeregów w reakcji na przeciwskuteczną, pseudokonserwatywną kontrrewolucję – jednocześnie zapomina, z jak słabych pozycji startuje. Nikt tam nie bierze pod uwagę hipotezy, że z zeszłorocznych protestów w sprawie aborcji zostało tak niewiele także dlatego, iż zwolennicy powrotu do kompromisu aborcyjnego zostali zrażeni przez organizatorki Strajku Kobiet oraz ich radykalne hasło aborcji na życzenie, tęczowe flagi, osiem gwiazdek i wulgarne okrzyki. Polska 2050 mogłaby być argumentem dla tych licznych osób, które boją się, że „przestawienie wajchy” na drugą stronę oznaczać będzie jeszcze większe nasilenie społecznych konfliktów i napięć. Podobną rolę do partii Hołowni może w przyszłym roku odegrać też druga partia, która nie chce się tak po prostu ustawić w równym szeregu „anty-PiS-u".

Waldemar – Reaktywacja

Polskie Stronnictwo Ludowe jest najbardziej uporządkowana partią w Polsce, czego ostatni kongres był najlepszym przykładem. Władysław Kosiniak-Kamysz, dotychczasowy przewodniczący, musiał mieć – zgodnie ze statutem – kontrkandydata. Nie zgłosił się jednak nikt, kto realnie chciałby mu rzucić wyzwanie. Rywalizacja z wystawionym pro forma konkurentem miała więc przewidywalny rezultat, a jednocześnie była okazją do wyrażenia swojego niezadowolenia przez tych, którzy je odczuwali. Realna konkurencja dotyczyła wyboru szefa Rady Naczelnej. Nawet jeśli walka była wyrównana, to zakończyły ją modelowe deklaracje wzajemnego wsparcia i lojalności.

Reaktywacja byłego premiera Waldemara Pawlaka to wyraźny sygnał, że ludowcy przywiązani są zarówno do swojej tożsamości, jak i do równowagi. Nie tylko wewnętrznej, ale też na poziomie krajowym. Pomimo takich modelowych przewag trudno jest PSL-owi złapać głębszy oddech. Niby po przeczytaniu i przeżyciu tylu swoich nekrologów można być już na zawsze wyluzowanym, lecz z drugiej strony ściganie się z Hołownią o wyborców, którzy nie odnajdują się w sporze Kaczyńskiego z Tuskiem, to nowy czynnik. Dlaczego ludowcy są tak słabi, jeśli są tak uporządkowani? To byłby temat na długą opowieść. Opowieść poważną, zupełnie inną w charakterze niż tragi­komiczny serial o jednoczeniu lewicy.

W tym środowisku ponownie nastąpił dramatyczny zwrot akcji, a do pęknięcia doszło, gdy już wydawało się, iż rzecz zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu. Na tym przykładzie najlepiej też widać, że ciągłe obawy o jedność tworzą samospełniające się proroctwo. Jeśli odpowiedzią na takie dylematy jest dążenie do jak najsztywniejszej kontroli kierownictwa nad partią i umysłami jej członków, to właśnie taka sztywność uwiera malkontentów jeszcze bardziej.

Kolejne, obecne, lewicowe pączkowanie jest też przejawem pułapki, w której znalazł się opozycyjny kwartet. Teoretycznie możliwe byłoby jakieś jego zharmonizowanie – zorkiestrowanie strategii i przekazów. Jednak słabnięcie PiS i odległa perspektywa wyborów osłabiają taką presję, wynikającą z namacalnego sukcesu senackiego sojuszu. Na dziś wszyscy skupiają się na wywalczeniu lepszej pozycji przed spodziewaną przedwyborczą rekonfiguracją.

Tusk ostentacyjnie ignoruje Lewicę, komplementując za to Hołownię i PSL. Rzeczywiście Lewica, której wyborcy są najbardziej odlegli od środka ciężkości całego elektoratu, jest zarazem najkłopotliwszym udziałowcem sojuszu budowanego przez Tuska. Jednocześnie jego lekceważenie tego środowiska może wynikać z pokusy, by osłabić je jeszcze bardziej i zebrać pod swoje skrzydła kolejne „aktywa”. Np. tych wszystkich, dla których ważniejsze od bardzo wyrazistych poglądów jest pokonanie PiS. I dlatego skłonni są oni do przeniesienia – choćby chwilowo – swojego poparcia na PO bądź Hołownię.

Tyle że to dla opozycji bardzo niebezpieczna strategia. Jeśli samodzielnie idąca do wyborów Lewica – tak jak w 2015 r. – spadnie poniżej progu wyborczego, będzie to dla PiS duży prezent. Przy wyrównanej rywalizacji może to przesądzić o utrzymaniu się przy rządach – nawet jeśli nie samodzielnie, to chociaż w sojuszu z Konfederacją. Tym samym ponownie okaże się, iż marzenie o samodzielnym rozdawaniu kart doprowadza do utraty kluczowych atutów. A przecież Lewica, która nie zajmuje się sobą i nie drży o swoje przetrwanie, wcale nie musi być trudniejszym partnerem PO – czy to przed, czy po kolejnych wyborach. Lecz tu też wirus intryganctwa sączy swoje toksyny. Energii zaś, która idzie na przepychanki, brakuje choćby do tego, by zająć się sprawami, które są rzeczywiście ważne – jak choćby służbą zdrowia.

Może jednak ktoś chciałby się dowiedzieć, czy szpitale w miastach zarządzanych przez ludzi Lewicy – Częstochowie czy Dąbrowie Górniczej – radzą sobie w pandemii lepiej czy gorzej od tych z Koszalina lub Jeleniej Góry, gdzie rządzi PO? Może dobre praktyki z któregokolwiek z tych miast mogłyby uwiarygodnić propozycje przedstawiane na ogólnopolskiej arenie? Cisza.

Inna droga

Gołym okiem widać, w jakie bagienko zaprowadziła PiS wiara, że prezes wszystko wie lepiej, a zwartość ugrupowania to największa wartość. Ale po stronie głównych sił opozycyjnych ciągle nie ma pomysłu, jak nie wędrować tym samym szlakiem. Jest niby jeszcze sporo miesięcy do wyborów, lecz może właśnie początek drugiej połowy kadencji, tuż po zakończonych wyborach w PO i PSL, byłby dobrym momentem na głęboką zmianę sposobu działania? Szczególnie przy konkurencji ze strony Hołowni. Na razie wcale się na to nie zanosi.

Po stronie rządzących sporo sygnałów zapowiada przesilenie. Lecz prognozowanie, że sytuacja środowiska władzy mogłaby się w przyszłym roku poprawić, wymagałoby nadzwyczajnych zasobów wyobraźni. Poza jednym scenariuszem – tym, w którym opozycja naśladuje PiS w koncentrowaniu się na tym, co najważniejsze dla polityków, nie zaś na tym, co ważne dla ogółu Polaków. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022