W kręgu powtórzenia

Minęło po raz drugi sto dni tego samego rządu, po raz drugi z tej okazji odbyła się konferencja prasowa. Po raz drugi jest dobrze, po raz drugi rząd bierze się ostro do pracy, po raz drugi wiadomo, co o tym sądzi opozycja.

25.10.2006

Czyta się kilka minut

Ten akapit powinien zostać poprzedzony kawałkiem białej strony. Znaleźliśmy się wszyscy w klinczu interpretacyjnym, wszystkie słowa komentarzy zdają się słabsze od bieli milczenia, słabsze niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich miesięcy; narasta oczekiwanie, może nawet rozpaczliwe, by rzecz wypowiedzieć jakimś nowym językiem. Minął rok, czas zatoczył koło; w domenie faktów podstawowych wróciliśmy do sytuacji wyjściowej: rząd na nowo zaczął poszukiwać większości. Następnie, w ciągu paru tygodni zostały streszczone główne wydarzenia parlamentarne całego ostatniego sezonu, propozycja nowych wyborów, jej odrzucenie, znalezienie nowej, czyli tej samej większości. Aktorzy wydarzeń pozostają niezmienni, tylko chwilami, jak w przypadku debaty o samorozwiązaniu Sejmu, zamieniają się rolami. Trudno nie zauważyć z literaturoznawczego punktu widzenia, że struktura czasowa na scenie naszej polityki jest strukturą komiczną (w gatunkowym, a nie potocznym rozumieniu słowa); jak uczą wszystkie podręczniki (albo Hegel), komizm wynika z powtórzenia, będącego jego podstawową zasadą. Rozpoczyna się teraz nowy cykl; nie sposób wprost przewidzieć, czy kolejny rok zatoczy kolejne koło, czy też wyzwoli się z powtórzenia; jednak z uwagi na to, że struktura repetytywna została uruchomiona, nie będzie już tak łatwo z niej się wyrwać, jej dynamika trwa. Być może należałoby nawet powtórzenia sobie życzyć, gdyż w gatunku komicznym nie powinno przynajmniej dojść do rozlewu krwi.

Pierwsze znaki starego/nowego rozdania na razie potwierdzają to, co znane. Podział ról jest ten sam, wzmaga się tylko - wszyscy to stwierdzają - gwałtowność tonu, powtórzenie staje się frenetyczne, choć niewykluczone, że zdarzą się, jak w poprzednim cyklu, chwilowe intermedia ciszy przed nowymi burzami. W kwaterach głównych trwa nadal podwyższona mobilizacja; niżsi i wyżsi rangą żołnierze coraz dokładniej cytują wyrażenia generałów (choćby o "zbrodni Rokity"); nadal nie dochodzi do żadnej dezercji, tak nękającej niegdyś prawicę. Fortyfikuje się ustalone wcześniej tereny działań, na których rozgrywać się będzie walka wyborcza: dla PiS-u będzie to przede wszystkim przeszłość (z reformami gospodarczymi w tej kadencji już się raczej nie zdąży; przyjdzie na nie czas w ewentualnej drugiej kadencji), dla PO przyszłość, czyli konkret życia codziennego (na terenie przeszłości nie ma dziś żadnych szans, więc "ważne są chwile, których jeszcze..." itd.). Minęło po raz drugi sto dni tego samego rządu, po raz drugi z tej okazji odbyła się konferencja prasowa. Po raz drugi jest dobrze, po raz drugi rząd bierze się ostro do pracy, po raz drugi wiadomo, co o tym sądzi opozycja. Na boku rozgrywają się wciąż podobne, mało istotne, na razie przynajmniej, epizody, ten czy inny idiot de la famille, by posłużyć się tytułem książki Sartre'a o Flaubercie, znowu podokazuje, jeden minister zagrozi, że nie wpuści do szkoły rozczochranych, czepnie się Gombrowicza albo małp, drugi już rozdałby wszystkim pieniądze, media zrobią z tego wielkiego newsa, paliwa do wiadomości nigdy nie zabraknie (od roku odnieść można wrażenie oglądając telewizję, państwową czy prywatną, że na świecie nie dzieje się nic istotnego, a cały dramatyzm dziejów przeniósł się do Polski; nowy spot Giertycha jest ważniejszy niż wyjątkowo napięta sytuacja na Dalekim Wschodzie).

Każdego dnia pojawiają się wszędzie, gdzie okiem sięgnąć i gdzie ucha nadstawić, tysiące komentarzy i analiz (jednego zdarzenia, jednego dnia, jednego tygodnia), po prasie przewalają się felietony i satyry polityczne, nie da się już tego czytać. Nie dlatego, by były tylko nieistotne bądź głupio chichotliwe; zdarza się zapewne wiele trafnych i przenikliwych ocen. Nie chce się ich czytać, gdyż wraz z powszechnym, jak sądzę, poczuciem, że doszliśmy do jakiegoś kresu (choćby kresu pierwszego zatoczonego kręgu) i że nic nie da się zrobić, by powstrzymać wieloryby płynące hipnotycznie do brzegu, rośnie poczucie, od jakiego zacząłem te uwagi: że potrzebujemy języka, który wyzwoli nas z klinczu, uwolni z powtórzenia, wypowie, opowie wszystko inaczej.

Ale jak? Po roku nowych rządów także język interpretacji jest skazany na powtórzenie. Język tych przynajmniej, którzy głosowali na koalicję PO-PiS, czy to z pełnego przekonania, czy to z poczucia konieczności dziejowej (nie ma innego wyjścia, niech już rządzą, nie wiszą nad krajem jak miecz Damoklesa). Wracamy do punktu wyjścia, przeklinamy wojnę, która zaczęła się rok temu; z trudem, ale bierzemy na moment w nawias własne emocje, sympatie i nienawiści, z okazji pierwszej rocznicy i zamknięcia cyklu wpadamy po raz kolejny w dialektykę: z jednej strony PiS nie powinien, z drugiej strony PO nie może... Gdy kilka miesięcy temu mówiliśmy o wielkim, kolosalnym oszustwie i hańbie narodowej, jaką stało się niezawarcie koalicji i wybuch tej wojny polsko-polskiej, wojny solidarnościowej, bratobójczej (kto pamięta Szekspira, ten wie, że nie ma bardziej przeklętej i fatalnej wojny), pod naporem kolejnych zdarzeń i deklaracji nasze słowa oburzenia stawały się kwiatkiem na kożuchu inteligenckiej niemocy, egzaltowaną i z czasem coraz bardziej wytartą kliszą, patetycznym, dziecinnym piskiem, niedorastającym do basów prawdziwych mężczyzn, którzy robią historię. Dzisiaj znowu chce się mówić te same słowa, znowu narosła społeczna potrzeba ich wypowiedzenia czy wypiszczenia, zanim porwie nas prąd kolejnych tych samych zdarzeń.

Jest taka chwila. Wypowiadają je nawet ci, którzy do tej pory raczej na nich szczędzili lub próbowali dokładnie ważyć winy i zasługi. Przed tygodniem, w dniu, w którym stare/nowe rozmowy koalicyjne dobiegały kresu, bardzo mocno np. i bez aptekarskiej dokładności osądzili wojnę redaktor naczelny "Dziennika" i jego zastępca. W ostrym liście do przywódców PiS i PO ten ostatni nie żałuje słów krytyki ani jednemu, ani drugiemu i mówi otwarcie, że idea IV RP legła w gruzach. Co prawda głównym czarnym bohaterem tekstu jest nieodmiennie "Gazeta Wyborcza" (jeszcze jeden efekt powtórzenia: w każdym tekście krytycznym wobec prawicy pisanym przez jej sympatyka przede wszystkim "Kartagina musi upaść"), ale użyta metoda dialektyczna, jednemu świeczkę, drugiemu ogarek, jednej i drugiej skrajności mówimy "nie", metoda, którą musimy wciąż powtarzać i na którą zdajemy się (sam jej tutaj używam) skazani, istotnie nasuwa się - w momencie, gdy zaczyna się nowy cykl i na chwilę zawieszamy własne emocjonalne zaangażowanie po jednej ze stron - jako najprostsza i najrozsądniejsza. Choć z pewnością nudna i mozolna, kolejny efekt klinczu; dla dobrego smaku lub z poczucia bezradności wolałoby się coś z dadaizmu czy innej alternatywy.

Z punktu widzenia psychologicznego powtórzenie jest oznaką fiksacji, czyli osobowości zaburzonej, takiej, która nie może się w pełni rozwijać, nie może się stawać. Dzięki fiksacji uda się niekiedy zobaczyć coś głębiej, mieć rację, ale będzie to zawsze racja cząstkowa. Bo racją ogólną jest jedno: możliwość stawania i stwarzania się. Idź i stawaj się! - mówił Goethe; przeobrażaj się! - mówił Mickiewicz. Oczywiście, nie da się rozprawiać precyzyjnie o zafiksowanej osobowości zbiorowej; jest to ostatecznie opis mniej lub bardziej zmetaforyzowany, lecz wynikający z doznania, że w przestrzeni publicznej wszystkich - decydujących, wykonujących, komentujących - unieruchamia mechanizm powtórzenia i że burzy on nie tylko życie społeczne, ale też nasze życie psychiczne. O emigracji milionów ludzi z kraju (na przykład) nie decydują wyłącznie względy ekonomiczne; wyjechać znaczy dla niektórych także wyrwać się z duszącego kręgu powtórzenia, odzyskać homeostazę.

Trzeba uwolnić czas, rozbić ten krąg. Nie grać już tego raz jeszcze, Sam. Wpatrywać się w reklamę żelu przeciwbólowego, jakim Kozakiewicz smaruje swój słynny łokieć, który nie chce już mu się zginać, by mieć wciąż przed oczyma, czym jest powtórzenie: dawnym pięknem, dzisiejszą nędzą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2006