Upił w operze

Przez brytyjskie media przytoczyła się debata o uzależnieniach wśród filharmoników. Okazuje się, że nie tylko rockmani potrafią się koncertowo napić. W Polsce nie jest inaczej.

15.01.2015

Czyta się kilka minut

Kieliszek czerwonego wina / Fot. z domeny publicznej
Kieliszek czerwonego wina / Fot. z domeny publicznej

Pianino się upiło, nie ja” – śpiewał Tom Waits w swoim słynnym, knajpianym przeboju. Ten wers można sobie było ostatnio zanucić przy okazji debaty, która przetoczyła się przez brytyjskie media. Co ciekawe, pretekstem do dyskusji o muzyce i używkach nie była wcale okrągła rocznica festiwalu Woodstock czy kolejne zatrucia na koncertach amerykańskich gwiazd clubbingu. Zapalnikiem stał się dokument „Addicts Symphony” („Symfonia uzależnionych”) wyemitowany przez stację BBC. Producenci pokazali w nim grupę wyjątkowo uzdolnionych instrumentalistów, których kariery załamały się pod wpływem nałogu.

Ujęcia, w których elegancko ubrana wiolonczelistka opowiada o potrzebie mieszania porannej kawy z wódką, byleby tylko przezwyciężyć sceniczną tremę, uderzają z dużą siłą. W końcu przyjęło się już, że w filharmonii można ewentualnie skosztować szampana. Otóż nic bardziej mylnego.

– Muzycy klasyczni mogą być szczególnie podatni na uzależnienia, ponieważ każdemu ich wyjściu na scenę towarzyszy ogromna presja –  tłumaczy James McConnel, pomysłodawca dokumentu, kompozytor i alkoholik. – Zaczyna się od uspokajającej pigułki czy małego drinka, ale gdy nałóg bierze górę, lekarstwo staje się przekleństwem. Owszem, alkohol stanowi wentyl, który pozwala radzić sobie ze stresem. Problem w tym, że z biegiem czasu on musi się nieustannie poszerzać. Inaczej nie będzie skuteczny.
Brytyjczyk doskonale wie, co mówi. W swoim życiu zmagał się tylko z własnym nałogiem. Ostateczną przyczyną, dla której zgodził się podjąć temat uzależnień na antenie BBC była tragiczna śmierć jego syna – początkującego muzyka, który przedawkował heroinę.

– Freddy miał osiemnaście lat i zapowiadał się na świetnego solistę – mówi McConnel. – Wiedział, że jest uzależniony. Uczęszczał na różne terapie, dużo o tym rozmawialiśmy… Bezskutecznie. Gdy zmarł, zwrócił się do mnie producent telewizyjny. Zapytał czy nie byłbym zainteresowany pracą przy dokumencie o uzależnieniach wśród nastolatków. Zgodziłem się pod warunkiem, że połączymy to z muzyką. Chciałem się skupić na orkiestrach, bo to temat nie tylko interesujący, ale również ważny ze względów informacyjnych.

Bohaterami dokumentu jest dziesiątka muzyków, których kariera zawaliła się pod ciężarem nałogu. McConnel zaczyna z nimi pracować: dodaje im otuchy, udziela muzycznych wskazówek. Mierzą wysoko. Ich celem jest wspólny koncert z London Symphony Orchestra.
Fakt, w recenzjach dokumentu pojawiają się głosy, że całość została poprowadzona w sposób przypominający reality show. Z drugiej strony nikt nie ma wątpliwości, że cel był szczytny, a obalenie stereotypu wyniosłego instrumentalisty we fraku – konieczne.

SZKOLNA GMATWANINA

Problem zasygnalizowany przez Jamesa McConnela nie ogranicza się oczywiście do Wielkiej Brytanii. Nie dotyczy również jedynie filharmoników, gdyż mierzą się z nim już nastoletni adepci sprofilowanych muzycznie liceów. Szkół pełnych wrażliwych młodych ludzi, którym już mnogość obowiązków i codzienny stres wystarcza do duchowej destabilizacji.

– Ze swojej szkoły pamiętam co najmniej trzy sytuacje, kiedy pogotowie zabierało mojego kumpla w kaftanie – mówi Michał Kowalczyk, utalentowany skrzypek. – W tym czasie mieliśmy też jedną próbę samobójczą. Parę lat wcześniej taka próba się komuś powiodła. Można powiedzieć dużo dobrego o funkcjonowaniu w szkole muzycznej, ale na pewno nie jest to normalne miejsce.

Zdaniem akademika istnieje kilka czynników, które wpływają destruktywnie na rozwój uczniów. Kluczowym jest stres, który towarzyszy występom scenicznym, a nawet egzaminom.

– W tym środowisku bardzo wyraźny jest model uczeń-mistrz – mówi Hubert Zemler, klasycznie wykształcony perkusista. – Jeśli trafi się na autorytarnego nauczyciela o bardzo znikomym talencie pedagogicznym, to jest naprawdę stresująco. Znam wielu świetnych muzyków, którzy przestali grać po akademii muzycznej. Psychicznie nie byli w stanie tego robić. Bolało ich, gdy brali instrument do ręki.
Występy to nie jedyny kanał wprowadzający stres w świat edukacji muzycznej. W liceach muzycznych problem stanowi szeroki zakres obowiązków i ról, w które muszą wchodzić nastolatki.

– Po pierwsze: masz być uczniem, który ze wszystkim sobie poradzi, po drugie; chłopczykiem w garniturku, który zabawia starsze panie na bankietach, a po trzecie: koniem wyścigowym, który jeździ na konkursy – tłumaczy Kowalczyk. – Kumulacja tak zróżnicowanych oczekiwań sprawia, że ciężko znaleźć w tym wszystkim przyjemność.
Świat muzycznej edukacji jest nie tylko złożony, ale również dość zagmatwany. W przeciwieństwie do nauk ścisłych, tutaj wyjątkowo trudno opracować i przedstawić dziecku jasne kryteria oceny. Zazwyczaj nie pomoże też rodzic, który nie wie czy jego potomek jest odpowiednio przygotowany do egzaminu. Daleka od stereotypu bywa również relacja mistrz-uczeń. Wynika to z prostego faktu: nauczyciele instrumentu mają większe trudności ze zbudowaniem autorytetu.

– Pamiętam, że na poziomie ósmej klasy najzdolniejsi uczniowie byli lepszymi instrumentalistami niż absolutna większość nauczycieli – wspomina Kowalczyk. – W przypadku innych przedmiotów tego nie ma. Geniusz matematyczny zdarza się raz na wiele lat i jest tak oczywistym wyjątkiem, że nikt nie ma z tym problemu. Tutaj zaś bywają klasy, gdzie takich uczniów jest czterech czy pięciu. Nauczyciele muszą wówczas budować swoją pozycję w inny sposób, a nie każdy to potrafi.
To zagubienie popycha uczniów szkół muzycznych w stronę alkoholu i innych używek. Tym bardziej, że picie wpisuje się przecież w artystyczny etos.

– Niezależność, która przychodzi bardzo młodo czyni tę sytuację znośną – mówi skrzypek. – Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zachlewanie się jak świnia na konkursach było czynnikiem, który pomagał tę rzeczywistość akceptować. Gdyby nie było takiego odpięcia, to nie wiem, jaką korzyść dawałoby mi takie wypruwanie sobie żył. – Według muzyka, nauczyciele świetnie to rozumieją i zazwyczaj przymykają oko na takie zachowania. Tak było podczas jednego z konkursów, gdy młody instrumentalista przyszedł na przesłuchania po całonocnej balandze. Ledwo trzymał się na nogach. Nauczyciel pokręcił tylko głową, przyniósł koc i kazał mu się gdzieś rozłożyć. Najlepiej pod fortepianem.

FILHARMONIJNA RUTYNA

Jeśli w szkołach muzycznych pewne rzeczy są zagmatwane i niejasne, to w wielkich orkiestrach wszystko jest ułożone, proste i oczywiste. Idąc dalej, jeśli na poziomie placówek oświatowych problemem jest nadzwyczajny stres, to w zespołach wynika on często ze zbyt dużego rozprężenia i pewności siebie.

– Teoretycznie taki muzyk znajduje się na wyższym poziomie społecznym, bo sama gra w orkiestrze jest nobilitacją – mówi Zemler. – Wychodzi we fraku i białej muszce, by grać utwory genialnych kompozytorów. Tyle, że one same w sobie są tak dobre, że wystarczy je poprawnie wykonać, by zdobyć aplauz publiczności. W tym gronie żartuje się nawet, mówiąc o KWS – Kolejnym Wielkim Sukcesie. Nie pamiętam koncertu z orkiestrą, po którym nie byłoby bisów.
Jak twierdzi perkusista, w takie życie szybko wkrada się rutyna. Autokar, hotel, koncert, hotel – zupełnie inaczej niż w przypadku sceny improwizowanej czy rockowej, gdzie zazwyczaj gra się własne utwory. Z jego doświadczeń wynika, że muzycy, którzy sami komponują lepiej trzymają się w ryzach.

– Granie w orkiestrze wymaga wbicia się w strukturę, która przypomina wojsko – tłumaczy. – Wykonanie utworu na kilkadziesiąt, a czasem nawet na kilkaset osób wymaga takiej właśnie dyscypliny. Pewna wojskowość pojawia się także podczas wyjazdów, kiedy dzieją się rzeczy przypominające falę. Wiadomo, młody musi skoczyć po flaszkę dla starego. Kiedy te fraki się ściąga, okazuje się bowiem, że talent trafia się różnym ludziom – nie zawsze kulturalnym.
Wykreowany obraz filharmonika i otaczający go nimb elitarności wcale nie pomaga uporać się z zagrożeniem wpadnięcia w nałóg.

– Fakt, że tutaj nie można sobie wyjść na scenę ze szklanką whisky czy butelką piwa, powoduje, że ten problem pozostaje ukryty – zauważa Zemler. – Pije się więc pokątnie, co jest przyczyną kolejnego stresu.

Z odsieczą muzykom przychodzi moda. Jak twierdzi perkusista, we fraku można schować nieprzebraną ilość „małpeczek” z wódką.

WSPARCIE I WSPÓŁPRACA


Samo zwrócenie uwagi na problem alkoholowy w środowisku muzyków klasycznych i tych, którzy do niego aspirują nie rozwiązuje jeszcze oczywiście problemu. Potrzeba zmiany podejścia do uczniów, a może i niektórych priorytetów w programie ich nauczania. – Ten system, zwłaszcza w pierwszych latach, powinien być mniej opresyjny – twierdzi Kowalczyk. – Za mało jest zabawy, która pozwalałaby się dzieciom wkręcić. Brakuje też chodzenia na koncerty i, co najważniejsze, grania w zespole. Niepotrzebnie jest tyle tego popisywania się: grania solo, jeżdżenie na konkursy. Gdyby mocniej postawić na kameralistykę, która wymaga współpracy, być może dzieci same napędzałyby się w rozwiązaniu problemów? – Z takim poglądem wydaje się zgadzać McConnel, który wierzy, że siłą jego programu jest współpraca i bezwarunkowe wsparcie ze strony grających ze sobą muzyków.
Moi rozmówcy przyznają, że w szkołach trochę się już zmieniło. Dziś trudno sobie wyobrazić, by profesor przypominał uczniowi przed egzaminem, że ten ma kategorie A, a w dziekanacie doskonale znają adres Wojskowej Komendy Uzupełnień. Z pewnością ważną rolę odegrało tu otwarcie granic, które stworzyło nowe możliwości zarówno mistrzom, jak i uczniom, a także ubogaciło materiał porównawczy.
Z odczarowaniem mitu zespołów orkiestrowych będzie trudniej, ale debata, do której doszło przy okazji premiery „Addicts Symphony” pokazuje, że warto takie działania podejmować. Dopiero obierając to środowisko z jego nobliwej otoczki, dostrzeżemy w nim ludzi z naszymi słabościami. Warto więc kibicować inicjatywom, które wyciągają genialnych instrumentalistów z ich połyskujących fraków. Nie dość, że zakrywają one ich podmiotowość, to jeszcze jakoś zastanawiająco chlupoczą.


Na prośbę rozmówców niektóre dane zostały zmienione

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).