Ukraina: Chersoń czeka na odwilż

Skrajnie niskie temperatury dają się we znaki w południowej Ukrainie. Choć wojna przybrała tu charakter pozycyjny i front jest statyczny, nie oznacza to spokoju.
z Odessy i Chersonia

30.01.2023

Czyta się kilka minut

77-letni mężczyzna zbiera drewno na opał, region chersoński / DIMITAR DILKOFF/AFP/East News

Temperatury są skrajne jak na ten region, owocowo-warzywne zagłębie kraju, gdzie – jak tu, pod Kobłewem nad Morzem Czarnym – winnice ciągną się po horyzont.

Choć w miniony weekend kreska na termometrze spadła tutaj tylko do minus dwóch, temperatura odczuwalna wynosiła prawie minus dziesięć. Lodowaty wiatr szarpał gołą winoroślą pod Kobłewem, a deszcz natychmiast zamarzał na drodze – paraliżując system, który jest dziś dla Ukrainy gospodarczym „oknem życia”.

Pierwsze oznaki tego systemu widać już jakieś 110 km od Odessy, przy drodze z Humania, głównej trasie wiodącej z północy i centrum kraju nad Morze Czarne. W sobotni poranek dochodzi piąta, trwa jeszcze godzina policyjna. Stoją więc na poboczu długie kolumny charakterystycznych ciężarówek do przewozu sypkich produktów spożywczych: pszenicy, soi, kukurydzy. Im bliżej Odessy, tym ich więcej.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
CZY W RELACJACH Z UKRAINĄ MOŻEMY OGŁOSIĆ TRWAŁY PRZEŁOM? >>>>


Gołoledź paraliżuje „okno życia”

Już po piątej, zaczynają sunąć na południe. W okolicy Jużnego – jednego z kilku portów, z których dzięki międzynarodowej umowie ukraińskie zboże może płynąć w świat, do Afryki i Azji – są ich już bez mała tysiące: czekają na swoją kolej w kilometrowych kolejkach do tutejszego portu, by pozbyć się ładunku i zawrócić po kolejny do macierzystych firm rolniczych, ukraińskich i zagranicznych (bo i tych jest tu całkiem sporo), tych na wschodzie i w centrum kraju (zboże z zachodniej części idzie w świat raczej przez Polskę czy Słowację).

Gołoledź to okoliczność fatalna: gdy na drodze szklanka, gdy nawet tir przed nami zaczyna „tańczyć”, system przymiera. Jakiś chojrak, który zawierzył szczęściu, leży już w rowie. Inni wolą czekać – choć grozi to, że wypadną z grafiku, jaki musi rządzić tym mrowiskiem.

Nie sposób wyznaczyć linii, za którą, jadąc na wschód, kończy się ów bezpieczny (relatywnie) system, a zaczyna ziemia, gdzie może spaść pocisk. Bo już jakieś 30 km od Kobłewa leży Oczaków: położony na cyplu u ujścia Dniepru do morza, co dzień jest pod ogniem rosyjskiej artylerii, stojącej zaraz za Dnieprem. A chwilę dalej jest już Chersoń.

Konserwy, prześcieradła, agregaty

Przyjechaliśmy tu znów – to siódmy transport z pomocą, organizowaną od jesieni przez „Tygodnik” – by przywieźć cztery i pół tony różnych rzeczy, tym razem głównie żywności, podarowanej przez zaprzyjaźnioną niemiecką organizację „Kinder brauchen Frieden” (Dzieci potrzebują pokoju). Trafi do rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi i do wiosek pod Chersoniem.

Przywieźliśmy też siedem agregatów prądotwórczych – jeden z nich, mocny, z wysokiej jakości stabilizatorem napięcia, do którego można podłączać aparaturę medyczną, ma trafić do miejscowego szpitala (łącznie od początku naszej akcji zawieźliśmy już na Ukrainę trzydzieści siedem agregatów). Przywieźliśmy także zasoby medyczne dla szpitali polowych w Donbasie – dokąd poprowadzi później droga – takich jak jednorazowe prześcieradła czy składane łóżka polowe. Rannych jest tam, jak słyszymy, tak dużo, że trzeba ich kłaść na karimatach, bo nie starcza łóżek.

Tutaj, nad Morzem Czarnym, gdzie front biegnie wzdłuż szerokiego Dniepru, wojna przybrała charakter pozycyjny – aby przekroczyć rzekę, Ukraińcy musieliby mieć sprzęt desantowy, a tego mają w tym momencie najwyraźniej tylko na tyle, by prowadzić, małymi grupami zwiadowców, akcje dywersyjne – i na zajętym przez Rosjan brzegu, i na licznych wysepkach u ujścia Dniepru. Media nie usłyszą o niewielkich w skali, ale przez to nie mniej dramatycznych bitwach, jakie rozgrywają się tutaj co chwila, na dnieprzańskich wysepkach. Opowieści o nich, niesione z ust do ust, będą tylko krążyć wśród wojskowych. Może ktoś kiedyś je spisze?

Trochę drewna

Chociaż front jest tu dziś statyczny, nie oznacza to, że jest spokojnie. A ta żywność z Niemiec – to nie tylko produkty, których tutaj nie da się kupić, bo sklepy nie działają. Ona ma, jak ktoś w pewnym momencie powie, także wymiar niematerialny: niesie odrobinę nadziei, przyjaźni, jakiś rodzaj braterstwa.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
PUSZKIN NA CENZUROWANYM. KRAJE BAŁTYCKIE POZBYWAJĄ SIĘ ROSJI >>>>


Do Czornobajiwki zawiezie ją Jurko, ksiądz prawosławny i kapelan wojskowy (z parafii podległej Prawosławnej Cerkwi Ukrainy; przed inwazją była to jedyna taka parafia w Chersoniu). Czornobajiwka, która przylega do Chersonia od północnego zachodu, była kiedyś największą wsią w całym kraju – liczyła 10 tys. mieszkańców. W ubiegłym roku jej nazwa stała się symbolem po tym, jak sąsiadujące z wsią lotnisko, zamienione przez okupantów w ich bazę, stało się cmentarzyskiem rosyjskich czołgów i śmigłowców, regularnie niszczonych przez ukraińską artylerię rakietową długiego zasięgu.

Niewielu ludzi zostało dzisiaj w tej wsi. Ci nieliczni przyjdą do miejscowej cerkwi, by z rąk Jurka odebrać po parę paczek makaronu z sosem maślano-ziołowym (można to przygotować szybko, w parę minut) oraz po kilka konserw. Przyjdą, choć chwilę wcześniej także na tę wieś spadły pociski. Tutaj nikomu nic się nie stało, za to w Chersoniu w tę niedzielę 29 stycznia życie straciło lub odniosło rany kilkunastu mieszkańców (my mieliśmy szczęście: gdy byliśmy tu dzień wcześniej, w sobotę, w mieście i okolicy było wyjątkowo spokojnie).

– Przywiozłem, co miałem – mówi Jurko do ludzi na nagraniu, które nam potem przyśle, aby sumiennie udokumentować, że pomoc już rozdaje. – Wrócę – obiecuje. – Czego wam jeszcze trzeba?

Cisza. W końcu ktoś, nieśmiało: – Może znalazłoby się trochę drewna lub brykietów?

Prośba ma sens: bo Czornobajiwka, gdzie nie ma gazu, aby ogrzać dom, okrutnie marznie. A nawet jeśli ktoś ma „burżujkę” (prosty piecyk ze spawanych stalowych płyt) albo klasyczny wiejski piec, to nie ma czym w nim palić – opału nie sposób kupić, a nie ma tu właściwie w ogóle lasów, co najwyżej rachityczne krzaki.

Marznie też mocno zrujnowana sąsiednia wieś Posad-Pokrowske, o którą toczyły się ciężkie walki. Ale i tu ludzie wracają – świadczy o tym niebieska folia, którą ktoś zastąpił zerwany dach.

Zamarza również Chersoń. W mieście jest sporo drzew, można by je ciąć na opał, ale przecież nie sposób ustawić „burżujki” w bloku. Pozostaje ubrać się ciepło – i czekać.

Prognoza długoterminowa zapowiada lekkie ocieplenie dopiero w połowie lutego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej