Puszkin na cenzurowanym. Kraje bałtyckie pozbywają się Rosji

U naszych północno-wschodnich sąsiadów coraz mniej Rosji. Już nawet Deszcz nie mży nad Bałtykiem.

14.01.2023

Czyta się kilka minut

Centrum Rygi – baner wyrażający poparcie dla Ukrainy. 6 czerwca 2022 r. / ANDREY RUDAKOV / BLOOMBERG VIA GETTY IMAGES
Centrum Rygi – baner wyrażający poparcie dla Ukrainy. 6 czerwca 2022 r. / ANDREY RUDAKOV / BLOOMBERG VIA GETTY IMAGES

Kraje bałtyckie oswobodziły się spod okupacji sowieckiej w 1991 r., ale dziś, na skutek wojny w Ukrainie, przeżywają niejako ciąg dalszy tego procesu. Derusyfikuje się ulice, zmienia nazwy szkół, niedługo w Łotwie i Estonii nie będzie już edukacji w języku rosyjskim. Niektórzy Bałtowie zastanawiają się, czy w dobie agresywnej wojny wypada pójść na „Dziadka do orzechów”. A niedawno Rygę opuścić musiała nawet rosyjska opozycyjna telewizja Deszcz (Dożd’).

Łabędzi śpiew

Pastor Paweł Lewuszkan lubi trochę prowokować. Jest przeciwnikiem Putina, emigrantem z Federacji Rosyjskiej, jego syn działa w łotewskiej partii liberalnej.

W drugi dzień Bożego Narodzenia Lewuszkan zamieszcza na Facebooku repertuar Ryskiego Teatru Opery i Baletu. Mimo wojny na Łotwie wciąż będzie można obejrzeć w tym roku „Jezioro łabędzie” i „Dziadka do orzechów” Piotra Czajkowskiego, „Romea i Julię” Siergieja Prokofiewa czy „Fontannę Bakczysaraju” Borisa Asafiewa. Łotysze świętują, a wpis pastora komentują oszczędnie – w inny dzień tutejszy internet rozgrzałby się pewnie do czerwoności.

Moja ryska znajoma Beata Surgoft (jej polska rodzina od pokoleń mieszka na Łotwie) ma mieszane uczucia co do rosyjskiej kultury: – Poszłabym na „Jezioro łabędzie” – informuje mnie z rana, obiecując, że więcej napisze wieczorem. Jednak później przychodzi refleksja: – Mamy w Rydze Rosyjski Teatr im. Michaiła Czechowa, poziom artystyczny jest wysoki. Może poszłabym tam, ale jeszcze nie dzisiaj, jest wojna – deklaruje.

Przy czym wspomniany balet ma na Łotwie podwójny wydźwięk. To nie tylko wybitne dzieło Czajkowskiego, ale także pojęcie symbolizujące koniec Związku Sowieckiego: – Gdy on upadał, główne programy sowieckiej telewizji nadawały „Jezioro łabędzie” i prawie nic więcej. Dlatego to dla nas tak bardzo niejednoznaczny spektakl – mówi ryska Polka.

Litewska derusyfikacja

Na sąsiedniej Litwie, paradoksalnie, jest nieco ostrzej – choć to kraj, który od lat stosuje wobec Rosjan o wiele bardziej liberalną politykę niż rządy w Rydze i Tallinnie (np. teraz nie zamierza zamykać szkół rosyjskojęzycznych, przetrwają tak samo jak szkoły polskie).

Litewski Narodowy Teatr Opery i Baletu już na początku inwazji wykreślił z repertuaru utwory Czajkowskiego (choć w międzyczasie wróciły). „Dopóki Rosjanie będą podkreślać, że chcą zniszczyć Ukrainę jako kraj, zniszczyć jej kulturę, możemy odpowiedzieć na to wezwanie i powstrzymać się od rosyjskich dzieł” – powiedział niedawno mediom minister kultury Litwy Simonas Kairys. Później chyba sam przestraszył się swoich słów, bo gdy go pytam, jaką rolę powinna odgrywać kultura rosyjska na Litwie, odpowiada wymijająco: – To nie jest ważne pytanie, ważne jest wsparcie dla Ukrainy.

Na Litwie derusyfikacja coraz bardziej przenika społeczeństwo, zresztą w każdym wymiarze. Z jednej strony to usuwanie pomników armii sowieckiej, ostatnio na cmentarzu na Antokolu w Wilnie. Z drugiej zmiany nazw: gimnazjum Puszkina w Kownie stało się Gimnazjum Międzynarodowym, szkoła Gorkiego w Kłajpedzie to teraz Szkoła Portowa, a Rosyjski Teatr Dramatyczny, w budynku przedwojennej polskiej Pohulanki, otrzymał nic niemówiącą w Wilnie nazwę Teatr Stary. I jeszcze pojawi się przed nim pomnik Antanasa Smetony, przedwojennego dyktatora, który nie słynął z miłości do mniejszości narodowych.

Z trzeciej strony Litwę czekają 5 marca wybory samorządowe. Po raz pierwszy w historii Kłajpedy, gdzie prawie jedna czwarta mieszkańców mówi po rosyjsku, nie wystartuje żadna lista odwołująca się do tego elektoratu. Posłanką z tego portowego miasta była kiedyś Irina Rozowa, bliska sojuszniczka Waldemara Tomaszewskiego, szefa Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin, który wcześniej oskarżany był o prorosyjskie sympatie. Jednak po 24 lutego Tomaszewski jest nad wyraz ostrożny.

Nadużycie gościnności

Moja znajoma z Łotwy, która prosi, by nie podawać jej nazwiska, bo mieszka w małym mieście i jest tam rozpoznawalna, deklaruje: – Nawet nie wiesz, jak ciężka była dla mnie Wigilia prawosławna.

Znajoma jest Polką, ale płynie w niej także rosyjska krew i chodzi do cerkwi. – Tak do końca nawet trudno określić, co ja czuję: wstyd, strach? Że jestem na pół Rosjanką, że jestem prawosławna… Putiniści zawłaszczyli samo pojęcie „ruskości”. Ja teraz muszę złożyć siebie jak puzzle od nowa. Oczywiście to nic w porównaniu z tym, co przeżywają na wojnie – mówi, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Czy pocieszać? Czy może zapytać, co sądzi o ostatnim skandalu z telewizją Deszcz?

Teoretycznie powinna ona odnieść sukces. Na Łotwie już od jakiegoś czasu z powodzeniem funkcjonowały media przeniesione z Federacji Rosyjskiej, takie jak portal Meduza (działa w Rydze od 2014 r.) czy „Nowaja Gazieta. Jewropa” (założyli ją dziennikarze „Nowoj Gaziety”, którzy opuścili Rosję po inwazji).

Wielu Łotyszy, tych bardziej liberalnych, wiązało pewne nadzieje z pojawieniem się rosyjskiego słowa na Łotwie – ale właśnie opozycyjnego, a nie proputinowskiego, jak wiele lokalnych mediów adresowanych do mniejszości (pozytywnym wyjątkiem jest czwarty kanał radia publicznego, który na Łotwie, podobnie jak w Estonii, nadaje po rosyjsku).

Jedną z takich osób był Aleksejs Grigorjevs, literaturoznawca, dziennikarz i polityk, poseł do Rady Najwyższej ­Łotwy w latach 1990-93 (głosował wtedy za niepodległością kraju od Związku Sowieckiego). Grigorjevs od lat angażuje się w sprawy rosyjskie i ukraińskie. Sam ma pochodzenie na poły słowiańskie.

– Mam mieszane uczucia co do Deszczu – mówi „Tygodnikowi”, wskazując, że telewizja popełniła wszystkie możliwe błędy, jakie można było popełnić. Nie chciała się wczuć w sytuację łotewską, traktowała kraj z imperialną arogancją. – Zaczęli nas pouczać, czy burzyć pomniki sowieckie czy nie. Doszło do nadużycia gościnności, a władze miały wszelkie powody, aby anulować licencję tej telewizji – przekonuje Grigorjevs.

Stracona szansa?

Z drugiej jednak strony osoby takie jak Grigorjevs w wyproszeniu telewizji Deszcz znad Dźwiny (obecnie będzie ona nadawać z Holandii) widzą straconą szansę.

– Oni zostali zaproszeni na Łotwę jako kanał jednoznacznie opozycyjny w stosunku do Putina. To imperialiści, ale gdzie widziałeś innych Rosjan? Na Łotwie pojawił się pomysł wykorzystania Deszczu jako narzędzia do wpłynięcia na putinowską Rosję. Tę szansę stracono – twierdzi były poseł.

Jednak pytanie brzmi: czy te możliwości w ogóle istniały? Czy na Łotwie są specjaliści i instytucje, które mogłyby je wykorzystać?

– Obawiam się, że nie. A więc po stronie łotewskiej zamknięcie kanału także jest porażką – przyznaje Grigorjevs. Nie mówi tego wprost, ale gdzieś w tym wszystkim pobrzmiewa lęk przed hasłem łotewskich nacjonalistów: „Nie chcemy rosyjskiego słowa na Łotwie, nawet opozycyjnego wobec Putina”.

To było szczególnie widoczne po 2014 r. Estonia stworzyła wtedy rosyjskojęzyczny kanał telewizyjny ETV+ dla swoich obywateli, Łotwa do dziś nie odrobiła lekcji.

Mapa z Krymem

Gwoli przypomnienia: telewizja Deszcz, przez 12 lat nadająca w Federacji Rosyjskiej, zaczęła działać na Łotwie w lipcu 2022 r. (miesiąc wcześniej otrzymała licencję). Niedawno, 8 grudnia, Narodowa Rada Mediów Elektronicznych Łotwy podjęła decyzję o cofnięciu zgody na nadawanie. Jako powód podano „zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i porządku publicznego”.

Telewizja popełniła w międzyczasie dużo błędów, o których wspominał Grigorjevs. Wielu Łotyszy pamięta jednej z dziennikarek arogancki wywiad z merem Rygi Mārtiņšem Staķisem, który poważył się zburzyć Pomnik Zwycięstwa w stolicy (co ciekawe, sam mer-liberał nie skarżył się na wspomnianą rozmowę). Telewizja raz po raz pokazywała mapę Federacji Rosyjskiej z anektowanym do niej Krymem. Lekceważyła także obyczaje, każące komunikować się z urzędami na Łotwie w języku państwowym.

Jednak prawdziwym szokiem był program Aleksieja Korostelowa, w którym dziennikarz wzywał Rosjan do zgłaszania problemów rosyjskich żołnierzy podczas mobilizacji. „Wracajcie do Moskwy” – zaczęli wtedy mówić nawet liberalni politycy łotewscy.

Czy telewizja mogła zostać dłużej nad Bałtykiem? Mój rosyjski znajomy, który opuścił Federację Rosyjską po inwazji i przez kilka miesięcy mieszkał w Rydze, uważa, że tak. – Myślę, że sytuacja jest wynikiem poważnego nieporozumienia między Deszczem a władzami Łotwy. To jedyna niezależna rosyjska stacja telewizyjna, która ma długą historię mówienia prawdy rosyjskiej publiczności, jest zdecydowanie jednym z największych źródeł informacji o wojnie w Ukrainie w języku rosyjskim i co bardzo ważne, dostarcza informacji o konsekwencjach wojny dla Rosji jako kraju – mówi Artiom Fiłatow, autor internetowego kanału (nadawanego z Warszawy) „Opyt swobody”.

Zmienimy Moskiewskie Przedmieście

Dziennikarz wierzy, że teraz media rosyjskie poza granicami kraju wyciągną wnioski ze sprawy Deszczu. Co ciekawe, nie przekreśla Łotwy jako dobrego miejsca dla niezależnych mediów. – Trzeba pamiętać, że ten kraj dał możliwość bezpiecznego kontynuowania pracy setkom dziennikarzy i dziesiątkom redakcji z Rosji. To bardzo ważne w sytuacji wojny i represji. Jest dobry przykład „Nowoj Gaziety”, która przeniosła się do Rygi i wydała nawet kilka numerów w języku łotewskim – twierdzi Fiłatow.

Tymczasem niektórzy Łotysze nie chcą nic słyszeć nie tylko o „imperialistycznej, pseudoopozycyjnej telewizji”, ale także o rosyjskiej kulturze. W połowie grudnia rada miejska Rygi, głosami rządzącej koalicji – od lewicowej partii Postępowi do nacjonalistów – zmieniła cztery nazwy ulic, m.in. Mstisława Kiełdysza, profesora Uniwersytetu im. Łomonosowa w Moskwie, jednego z twórców sowieckiego programu atomowego, a także ulicę Starej Rusi. Patronem tej ostatniej zostanie Hugo Celmiņš, przedwojenny premier Łotwy i burmistrz Rygi.

Niektórzy chcą iść dalej i derusyfikować ulicę Moskiewską, a także Moskiewskie Przedmieście (to dzielnica niedaleko dworca kolejowego, w czasie wojny mieściło się tam getto). Problem w tym, że jest to jedna z najdłuższych ulic miasta, z wieloma adresami. Poseł centroprawicowej Nowej Jedności Gatis Liepiņš na moje pytanie, czy taki będzie kolejny krok rady miejskiej Rygi, odpowiada, że chciałby poznać badania opinii publicznej, ale nazwę części ulicy można by zmienić, szczególnie w centrum miasta. Gotowość zatem jest.

Od rosyjskiego lepszy szwedzki

„Sensacja: język polski w litewskich szkołach” – taki tekst ukazał się ponad dekadę temu w polskojęzycznym „Kurierze Wileńskim”. Tym razem może być więcej takich nagłówków. Pod koniec grudnia litewskie Ministerstwo Oświaty, kierowane przez konserwatystkę Jurgitę Šiugždinienė, ogłosiło pomysł na depopularyzację języka rosyjskiego jako drugiego języka obcego w szkołach (pierwszym od lat jest angielski, rosyjskiego uczy zaś prawie tysiąc pedagogów, którzy być może będą musieli się przekwalifikować).

„Języki niemiecki i francuski, które zyskują na popularności, albo polski, łotewski i hiszpański mogłyby zastąpić język rosyjski. Będziemy współpracować m.in. z polską ambasadą w tej sprawie” – powiedziała mediom minister. Plan jest taki, by w ciągu pięciu lat zmniejszyć popularność języka Puszkina z 70 proc. do 30 proc., aby młodzi Litwini nie znali już tego języka albo uczyli się go niekoniecznie w szkole.

Priorytetowo ma być zapewniony dostęp do języków Goethego i Woltera, ale w przyszłości, kto wie, być może w szkołach w Wilnie, Kownie i Kłajpedzie pojawi się język polski. O ile na Wileńszczyźnie polszczyzna wciąż jest popularna, nawet wśród niektórych Litwinów, to w Kownie po polsku dogadać się obecnie nie można. „Także język łotewski mógłby być atrakcyjny na obszarach graniczących z Łotwą” – podkreśla minister.

Być może to kolejny, po budowanej od lat Rail Baltica, krok do bałtyckiej jedności. Odpowiednie zmiany przygotowują także Łotysze. Tamtejsze Ministerstwo Oświaty i Nauki chce, by od 2026 r. w szkołach można było nauczać tylko oficjalnych języków Unii Europejskiej jako języków obcych. „To szansa dla maltańskiego” – irytują się Rosjanie w internecie, wskazując, że Łotwa zawsze leżała blisko Rosji, że mniejszość rosyjska także przed wojną stanowiła pokaźny procent obywateli i zakazywanie rosyjskiego w szkole, podobnie jak „Jeziora łabędziego”, jest głupie, bo co się stanie, jeśli reżim Putina wreszcie upadnie?

Zaczarujemy Europę

Politycy w Rydze na razie o tym nie myślą. Są natomiast pomysły popularyzacji kultury ukraińskiej. Niedawno łotewski portal LSM zaczął publikować treści w językach Szewczenki i Mickiewicza. Łotysze zaczynają się interesować, dlaczego po 1945 r. Ukraińcy stracili własny język, także ci mieszkający na Łotwie.

– Myślę, że kultury rosyjskiej będzie teraz po prostu mniej, a zastąpi ją nie jedna kultura, ale większa różnorodność. W tej różnorodności jest miejsce dla pierwiastka ukraińskiego, a także dla polskiego – mówi „Tygodnikowi” Aleksejs Grigorjevs.

Czy to powrót do przedwojennej Łotwy, gdzie na ulicach Rygi słyszało się nie tylko łotewski i rosyjski, ale także polski, żydowski, niemiecki, litewski czy białoruski?

– Nie marzę o powrocie, ale o pójściu do przodu. Wydaje mi się, że teraz na Łotwie drugim językiem powinien być angielski, a nie rosyjski czy niemiecki. Chciałbym, żeby były obecne inne języki i kultury, zarówno naszych mniejszości, jak i kultury skandynawskie – mówi Grigorjevs, który nie jest też przeciwny językowi niemieckiemu. W końcu to także część bałtyckiej historii.

Litwini także odkryli dla siebie kulturę niemieckojęzyczną, nie tylko z powodu ich prezydenta, który – podobnie jak prezydent Łotwy – mówi w tym języku, czy też żołnierzy Bundeswehry, którzy stacjonują w Rukli, gdzie tworzą trzon batalionowej grupy bojowej NATO na Litwie. Ostatnio „Dziadka do orzechów” zastąpiono w Litewskim Narodowym Teatrze Opery i Baletu „Zaczarowanymi oczami” z muzyką Wolfganga Amadeusza Mozarta (do słów E.T.A. ­Hoffmanna).

Zaczarujmy mapę Europy, może obu- dzimy się w świecie bez Rosji – żartują w nowym roku Litwini. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2023