Trzecie okrążenie

Czy wyścig z koronawirusem da się w ogóle wygrać? Lekarze widzą światło w tunelu: w krajach przodujących w akcji szczepień tempo zakażeń wyraźnie spadło.

22.03.2021

Czyta się kilka minut

Kolejka do punktu pobrań na placu Defilad, Warszawa, 18 marca 2021 r. / ZBYSZEK KACZMAREK / REPORTER
Kolejka do punktu pobrań na placu Defilad, Warszawa, 18 marca 2021 r. / ZBYSZEK KACZMAREK / REPORTER

Do zamknięcia zostały właściwie tylko przedszkola i kościoły. Tym razem rząd zatrzasnął nawet drzwi kasyn – branży działającej dotychczas prawie bez przeszkód. Niemal rok po tym, jak SARS-CoV-2 zaatakował nasz kraj po raz pierwszy, ponownie siedzimy zamknięci w domach.

Skala tego, co się teraz dzieje, zaskoczyła wielu obserwatorów pandemii, i to nie tylko z kręgów rządowych. Nawet w kolejnych tweetach Michała Rogalskiego – twórcy największej bazy danych o przebiegu COVID-19 w Polsce, który na ogół tonuje nastroje – widać narastający niepokój. W piątek 19 marca, kiedy rząd raportował 26 tys. nowych przypadków, napisał: „Każde przyśpieszenie na tak wysokim pułapie to bardzo zła wiadomość”.

Zaatakowani

Rafał Halik, epidemiolog i specjalista zdrowia publicznego z Zakładu Monitorowania i Analiz Stanu Zdrowia Ludności NIZP-PZH, nie ukrywa: – Ze względu na nieobliczalność procesów epidemicznych trafne prognozowanie na tydzień wprzód jest już olbrzymim sukcesem. Na razie nie widać końca wypiętrzania się fali, co dla wielu analityków jest niepokojące, bo niektórzy spodziewali się szczytu już w tych dniach (rozmawiamy 19 marca).

– Znajdujemy się najprawdopodobniej już niedaleko od apogeum fali zachorowań – uspokaja Tadeusz Jędrzejczyk, dyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego, w latach 2014-16 prezes NFZ. – W części regionów fala będzie jednak wyższa, w innych zaś nieco dłuższa. Na efekty w postaci zmniejszenia obciążenia szpitali i ratownictwa przyjdzie nam poczekać przez kolejne dwa-trzy tygodnie od apogeum.

Czym ta fala różni się od poprzedniej? Ze szpitalnych oddziałów płyną doniesienia, że trafiają tam pacjenci młodsi niż jesienią. W dodatku w cięższym stanie.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


– Jest za wcześnie, żeby wyciągać zdecydowane wnioski – zastrzega prof. Wojciech Szczeklik, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii w 5. Wojskowym Szpitalu Klinicznym w Krakowie. – Na oddziale mamy mniej osób po 70. roku życia, a to one przeważały jesienią. Sądzę, że ta grupa jest już zabezpieczona szczepieniami. Możliwe, że nawet jeśli starsza osoba zdążyła przyjąć tylko jedną dawkę, w razie zakażenia przechodzi chorobę łagodniej i nie trafia na intensywną terapię. Średnia wieku pacjentów spadła więc do 50-55 lat, ale leży też u nas sporo osób młodych, np. dwoje 35-latków.

Niedotlenieni

Winna obecnego dramatu jest brytyjska odmiana SARS-COV-2, która już dominuje w Polsce. – Wariant brytyjski łatwiej się przenosi, jest nieprawdopodobnie zakaźny – podkreśla prof. Szczeklik. – Mieliśmy na jednym z oddziałów pacjenta, któremu po przyjęciu wyszedł negatywny test, a już po zabiegu – pozytywny. Zdążył tymczasem zakazić dwie osoby leżące na zupełnie innych salach. Jak wskazują szerokie obserwacje prowadzone w Wielkiej Brytanii, ten wariant wywołuje też cięższy przebieg ­COVID-19.

Młode osoby na ogół nie zgłaszają się po pomoc medyczną zaraz po zaobserwowaniu objawów. Spora grupa nie stara się o skierowanie na test PCR – żeby nie trafić do państwowego systemu. Panuje przekonanie (co nie zaskakuje, gdy wspomnimy chaos w tej kwestii sprzed roku), że wiąże się to z niekończącymi się kwarantannami. W trzeciej fali zmieniły się jednak reguły gry.

Prof. Szczeklik: – Pacjenci, ­których ratujemy za pomocą tlenoterapii, przez długi czas chorowali w domach. ­COVID-19 jest podstępny, nie zawsze powoduje np. duszność, więc nie widzieli potrzeby, by dzwonić po pomoc. Poza tym system ochrony zdrowia jest przeciążony, karetki już nie po każdego przyjadą, a na SOR-ach tworzą się kolejki. To dodatkowo zniechęca. Ale w efekcie trafili do nas ledwo żywi, niedotlenieni, z układem oddechowym w wysokim stopniu zajętym przez chorobę. Czasem ten stan bywa nieodwracalny.

Anestezjolog radzi w związku z tym, by, podejrzewając u siebie zakażenie, uważnie obserwować jego przebieg. – Większość młodszych osób przejdzie je skąpoobjawowo czy nawet bezobjawowo. U części pojawią się dokuczliwe, grypopodobne, ale przemijające objawy, a u niektórych dojdzie do problemów z układem oddechowym: a to już oznacza, że potrzebne jest wsparcie. Jeśli czujemy, że brakuje nam powietrza, że dostajemy zadyszki po przejściu z pokoju do pokoju, jest to sygnał ostrzegawczy. Domownicy mogą ponadto zaobserwować u nas przyspieszony oddech, szybsze tętno, zasinienia na palcach czy ustach. Warto wyposażyć się w pulsoksymetr, który pozwala sprawdzić, ile tlenu mamy we krwi. Jeżeli wskaźnik spada poniżej 95 proc., może dziać się coś niepokojącego, a poniżej 90 proc. zdecydowanie powinniśmy zadzwonić do lekarza rodzinnego lub na pogotowie.

NFZ wydało komunikat zachęcający dyrekcje szpitali do zawieszania zabiegów planowych. System ochrony zdrowia przestawia się na tryb covidowy. Ruszają szpitale tymczasowe, tworzone w halach targowych czy na stadionach – mimo to ambulanse krążą po całym województwie szukając placówki, która przyjmie nowego pacjenta. Wąskim gardłem są oddziały intensywnej terapii, ostatnia linia obrony, gdzie za pomocą respiratorów i innych terapii tlenowych ratuje się chorych w stanach krytycznych. Nie chodzi tu nawet o samą liczbę respiratorów. – Ta jest dostateczna – mówi prof. Szczeklik. – Jednak łóżko IT dla chorego na COVID-19 to nie tylko sprzęt, ale przede wszystkim opieka wykwalifikowanego zespołu. Na moim oddziale niedawno utworzyliśmy osiem dodatkowych łóżek, które zapełniły się w ciągu półtora dnia. Teraz tworzymy kolejne cztery, w kolejnym tygodniu następne. Baza łóżkowa zwiększa się w krótkim czasie o kilkaset procent i bardzo trudno jest zapewnić personel do jej obsługi.

Zmęczeni

Od miesięcy trwa przeciąganie liny między środowiskiem lekarskim a Ministerstwem Zdrowia. Resort, chcąc załatać braki personalne, chce szeroko otworzyć granicę dla specjalistów zza wschodniej granicy. Nie kładąc przy tym nacisku – co punktuje samorząd lekarski – na standardy, według których kształcili się potencjalni kandydaci, ani nawet na znajomość języka. Tym bardziej niezrozumiała wydawała się decyzja ministra, by odwołać wiosenną sesję Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego. Adam Niedzielski tłumaczył, że nie chce, by młodzi lekarze odchodzili teraz od łóżek. Lekarze – że do tego egzaminu przygotowywali się od miesięcy, biorąc urlopy szkoleniowe, ucząc się nocami, zaniedbując rodziny. I że nie rozumieją, czemu resort chce im utrudnić uzyskanie specjalizacji. Minister uległ, komunikat zniknął z internetu.

Dla lekarzy ta sprawa to kolejny dowód, że Niedzielski, wprawdzie doktor, ale ekonomii, nie rozumie systemu ochrony zdrowia. Bo problemów jest więcej. Nakazy pracy w szpitalach covidowych, których przyjęcie może wiązać się z utratą zatrudnienia w macierzystej jednostce – bo rząd nie zadbał o odpowiednie zabezpieczenia prawne. Albo przepisy dotyczące „dodatków covidowych” za pracę z zakażonymi pacjentami, które sformułowano tak niejasno, że dyrektorzy jednostek kreatywnie je obchodzą.

Jedynym chyba atutem znacząco zmieniającym sytuację systemu ochrony ­zdrowia jest niemal pełne ­wyszczepienie grupy zero, czyli przede wszystkim personelu szpitali. Oddaliła się groźba zawieszania pracy całych oddziałów. Prof. Szczeklik: – Mniej boimy się o siebie. Poważniejszym problemem jest zmęczenie. Pandemia trwa już rok. Wiele osób jest zmuszonych do wykonywania obowiązków, które normalnie do nich nie należą. Ginekolodzy czy onkolodzy leczą pacjentów zakaźnych. Takie zmiany mocno działają na psychikę, powodują stres i wypalenie.

Ślepi

Walka z wirusem odbywa się nie tylko w szpitalach – to jeden z odcinków frontu. Pozostałe to testowanie, izolowanie chorych i osób z kontaktu, szczepienia populacyjne i wreszcie: polityka zdrowotna rządu, czyli nakładanie obostrzeń.

Od czasu reform, które wprowadził jesienią Adam Niedzielski, za raportowanie wyników testów do państwowego systemu odpowiedzialne są same laboratoria, a mają na to 48 godzin. W dodatku testowanie ograniczono praktycznie tylko do chorych objawowo.

Od początku mechanizm ten działa wadliwie: Michał Rogalski i inni niezależni statystycy wykazywali, że dane raportowane przez Ministerstwo Zdrowia przestały sumować się z cząstkowymi danymi z lokalnych sanepidów. W efekcie rząd zakazał stacjom publikowania liczb, co właściwie uniemożliwiło kontrolę społeczną nad procesem zliczania zakażeń. Testów przeprowadza się niewiele: Polska ciągnie się pod tym względem w ogonie państw europejskich. Wykonaliśmy dotychczas 281 testów na tysiąc mieszkańców, podczas gdy wskaźnik ten dla Austrii wynosi 2140, a dla Wielkiej Brytanii 1585; w Unii Europejskiej za nami jest tylko Bułgaria (276). Mamy też ogromny wskaźnik testów pozytywnych: obecnie na poziomie 26 proc., podczas gdy według standardów WHO przekroczenie poziomu 5 proc. oznacza, że epidemia wymknęła się spod kontroli.

Nieliczni

Inspektorat sanitarny, instytucja, wydawałoby się, kluczowa dla walki z zakaźnym wirusem, została jesienią wycofana na trzeci plan. Już wiosną zeszłego roku, przy nieporównywalnie mniejszej skali zakażeń, inspektorzy nie byli w stanie w dostatecznym stopniu śledzić ognisk. Ale nie składano broni: do osoby z pozytywnym wynikiem testu dzwonili pracownicy stacji i starali się zdefiniować grupę osób, z którymi spotykała się w okresie, kiedy już rozsiewała wirusa.

Państwa, którym udało się skutecznie wdrożyć model śledzenia zakażeń i kontaktów, zwany test & trace, „dość szybko poradziły sobie z opanowaniem epidemii. Warto podkreślić, że w tej grupie znalazły się niemal wyłącznie kraje azjatyckie, m.in. Korea Południowa, Japonia, Tajwan, a także Chiny, które po początkowej fazie rozwoju epidemii bardzo szybko ją opanowały” – czytamy w raporcie „Sanepid w ogniu” wydanym przez Centrum Polityk Publicznych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Tempo działań krajów azjatyckich, a także wysoka dyscyplina społeczeństw w przestrzeganiu zaleceń sanitarnych, wynikały m.in. z doświadczeń z czasów epidemii SARS ­(2002-03) czy ptasiej grypy (2003).

Tymczasem w Polsce „pomimo skierowania wszystkich dostępnych pracowników inspekcji sanitarnej do prowadzenia wywiadów (...), nie byli oni fizycznie w stanie obsłużyć wszystkich przypadków. Trzeba jednak dodać, że trudności z prowadzeniem wywiadów epidemiologicznych w pełni ujawniły się dopiero pod koniec sierpnia 2020 r., wraz z pojawieniem się większej liczby zachorowań (choć i tak bardzo niewielkiej w porównaniu z tym, co czekało inspekcję kilka tygodni później)”.

Zaniedbani

Jakie są tego efekty? – W Polsce nie prowadzimy obecnie wywiadu epidemiologicznego w takim stopniu, by się dowiedzieć, w jakich sytuacjach najczęściej dochodzi do transmisji wirusa, jak rozkłada się ryzyko zakażenia w różnych sytuacjach i w różnych grupach ludności – mówi Rafał Halik. – Wtedy byśmy wiedzieli w przód, kto jest najbardziej wrażliwy i gdzie są potrzebne działania, by przecinać drogi szerzenia się drobnoustroju. Te pytania są szczególnie ważne przy dobieraniu obostrzeń: tak, by skutecznie powstrzymywały transmisję ­wirusa.

Zdaniem eksperta z NIZP-PZH od sierpnia zeszłego roku polityka zdrowotna skupiła się w większej mierze na obostrzeniach i zakazach niż na narzędziach epidemiologicznych. System kwarantann i izolowania chorych wymaga według Halika gruntownej rekonstrukcji, bo jest nieskuteczny. Dlaczego? – Wąskie kryteria kwalifikacji do testu tylko dla chorych objawowych i brak testowania w przedłużanych kwarantannach spowodowały, że wiele osób ukrywa infekcję lub kontakt z chorym i roznosi wirusa dalej – mówi ­epidemiolog.

Sęk w tym, że rząd nie wykorzystał do reformy sanepidu okresów względnego uspokojenia sytuacji, czyli lata 2020 r. i początku 2021 r. – Takich prób dokonywano na poziomie regionalnym – wskazuje Tadeusz Jędrzejczyk. – Na Pomorzu ze środków samorządu zakupiono oprogramowanie dla sanepidów, a kilkudziesięciu pracowników naszego urzędu wzmocniło, na zasadzie dobrowolności, pracowników stacji m.in. przy wydawaniu decyzji o kwarantannie.

Obecnie mechanizm test & trace właściwie nie działa. 20 września 2020 r., w momencie wzbierania jesiennej fali, na jeden przypadek zakażenia przypadało dziewięć osób wysłanych na kwarantannę (dane z raportu EUK). Na początku grudnia spadł już do 0,7; obecnie wynosi ok. 1.

– Wbrew stereotypom sanepid to instytucja z wielkim potencjałem dobrze wyszkolonej kadry – wskazuje Rafał Halik. – Jest jednak niedoinwestowana, a pandemia dopadła nas w momencie jej niedokończonej informatyzacji. Ale jeśli chcemy działać na zasadzie lokalnego różnicowania działań przeciwepidemicznych, to bez sieci stacji sanepidu to nie zadziała.

Uśrednieni

Problem w tym, że Polsce od początku nie wychodzi walka z wirusem na poziomie lokalnym. Lockdowny ogłasza się albo dla poszczególnych województw, albo – jak teraz – dla całego kraju. Tymczasem, na co wskazywali nieraz np. immunolog dr Paweł Grzesiowski, w przypadku województwa warmińsko-mazurskiego epidemia tliła się początkowo w trzech powiatach, tymczasem rząd jakby czekał, aż zakażenia się rozleją – i zamknął całe województwo.

– Lockdowny na poziomie powiatów to dobry pomysł, pod warunkiem solidnego monitorowania epidemii na tych obszarach, jak i badania przyczyn i uwarunkowań rozsiewu wirusa w skali lokalnej – zastrzega Rafał Halik. – Wtedy obostrzenia mogłyby być celnie dobrane i skuteczne. Bo w zupełnie inny sposób dochodzi do transmisji wirusa w aglomeracji, gdzie duża część ludności jest młoda i pracuje w wielkim ośrodku miejskim, inaczej w powiatach ze średnimi miastami, a zupełnie odmiennie w tych o charakterze wybitnie wiejskim, gdzie ludność ma ograniczoną mobilność i inną strukturę demograficzną.

– Analityka rządowa i podstawy podejmowania decyzji pozostawiają wiele do życzenia – dodaje Tadeusz Jędrzejczyk. – Na przykład w momencie wdrażania ograniczeń na Pomorzu mieliśmy liczbę hospitalizacji niemal dokładnie na poziomie średniej ogólnopolskiej. Wyższy wskaźnik zapadalności wynikał po prostu z większej liczby wykonywanych testów.

Zabezpieczeni

Radość z wynalezienia szczepionek już w grudniu osłabiły doniesienia o pojawieniu się nowych mutacji SARS-CoV-2. Pustoszący obecnie Europę wariant brytyjski na szczęście nie potrafi przełamać odporności nabytej dzięki szczepieniom. Niepokój budzą natomiast warianty południowoafrykański i brazylijski. – Część szczepionek działa na te mutacje słabiej – przyznaje prof. Szczeklik. – Wygląda na to, że one będą potrafiły wymykać się nabytej odporności.

Czy wobec tego wyścig z koronawirusem da się w ogóle wygrać? Prof. Szczeklik: – Sądzę, że tak. Popatrzmy na kraje przodujące w akcji szczepień, jak USA, Wielka Brytania czy Izrael. Tempo zakażeń wyraźnie spadło, mimo że wszędzie tam dominował wariant brytyjski. To światełko w tunelu dla nas wszystkich. Szczepionki w połączeniu z zasadą maska-dystans-dezynfekcja, którą już dobrze znamy, pomogą w końcu wrócić do normalności.

– Mamy już technologię szczepionek, a to bardzo dużo – podkreśla Rafał Halik. – Możliwy jest scenariusz, w którym będziemy się musieli dodatkowo szczepić preparatem odpowiednio „zaktualizowanym” do nowych wariantów wirusa. Może akcja nie będzie globalna, ale będzie czymś w rodzaju sezonowych szczepień, takich jak na grypę. Aby jednak trzymać kontrolę nad koronawirusem, trzeba będzie utworzyć system monitorowania jego obecności i zachowania, np. jakie nisze w środowisku naturalnym sobie znajduje. Wiadomo przecież, że będzie krążył nie tylko wśród ludzi, o czym świadczy problem zakażania się nim norek.

Przed defetyzmem przestrzega też Tadeusz Jędrzejczyk: – Można mieć uzasadnioną nadzieję, że szczepionki zabezpieczą przed większością mutacji ze względu na fakt, że są skierowane na tzw. białko S. Jego ukształtowanie (a więc i cechy rozpoznawane przez przeciwciała i komórki pamięci) jest jednocześnie odpowiedzialne za wnikanie wirusa do komórki. Wyraźna mutacja w tym białku powinna zadziałać nie tylko na „oszukanie” nauczonego przez szczepienie układu odpornościowego, ale także jako zepsucie „klucza do zamka”. Jakkolwiek ze względu na astronomiczne liczby potencjalnych mutacji niczego do końca wykluczyć nie można.

Główny ciężar akcji spoczywa dziś na gabinetach POZ – to przy nich utworzono większość z 6 tys. punktów szczepień. Początek akcji wiązał się z chaosem: lekarze pozapisywali seniorów, tymczasem ­Pfizer ­ogłosił ­obniżenie ­dostaw o połowę. Wizyty trzeba było przenosić. – Ale sądzę, że od kwietnia ­akcja wyraźnie przyspieszy – mówi Jacek Krajewski, lekarz rodzinny, ­kierownik ­dużego gabinetu POZ w Udaninie na Dolnym Śląsku oraz prezes Porozumienia Zielonogórskiego skupiającego lekarzy pierwszego kontaktu. – Skończy się też sezon infekcyjny, co pozwoli wygospodarować więcej czasu na chętnych do zaszczepienia.

Przestraszeni

„New York Times” niedawno zastanawiał się, z jakiego powodu szczepienia w Europie idą tak żółwim tempem. Zarzucił błędy Komisji Europejskiej – podczas gdy Unia zastanawiała się nad wspólnym solidarnościowym mechanizmem zamawiania i rozdzielania dawek, kraje działające na własną rękę już podpisywały z koncernami umowy (to spojrzenie ignoruje fakt, że gdyby nie zasada solidarności, Polska, Rumunia czy Grecja mogłyby co najwyżej przyglądać się, jak się szczepią Niemcy, Francja i Hiszpania). UE żądała poza tym zdecydowanie niższych cen i w efekcie to przede wszystkim Unię dotknęły przerwy w dostawach.

Obecnie program dostał zadyszki z innego względu. 30 przypadków śmiertelnych związanych z chorobą zakrzepowo-zatorową u ludzi zaszczepionych preparatem koncernu AstraZeneca skłoniło rządy kilku krajów do wstrzymania jego stosowania. Temperaturę podbijają media, a w Polsce szczepionka AZ ma fatalną opinię także dzięki nieudolnej komunikacji rządu. Kiedy okazało się, że badań klinicznych związanych z rejestracją szczepionki nie prowadzono dla osób powyżej 65. roku życia, ogłoszono, że wobec tego najpierw będą nią szczepieni nauczyciele. Efekt był łatwy do przewidzenia: grupa zawodowa, która nie ma powodu, by rządowi Zjednoczonej Prawicy specjalnie ufać, uznała, że przeznaczono dla niej produkt drugiej kategorii. Histeria narosła do tego stopnia, że np. w krakowskim Szpitalu Uniwersyteckim nie zgłaszała się jedna trzecia umówionych na zastrzyk pacjentów. Placówka zawiesiła zamówienia.

W zeszłym tygodniu uspokajający komunikat wydała Europejska Agencja Leków, a jej szefowa Emer Cooke podkreśliła: „Szczepionka nie jest w żaden sposób powiązana ze zwiększeniem liczby przypadków zakrzepowych, a korzyści z jej przyjęcia zdecydowanie przeważają nad ryzykiem”.

Jacek Krajewski liczy, że stanowisko EMA wpłynie na zmianę postaw pacjentów. Bo na razie jest nerwowo. – Była możliwość zaszczepienia AstrąZenecą między 22 marca a 5 kwietnia. Szukałem chętnych, ale było ich tak mało, że musiałem zrezygnować z dostawy stu dawek. Wielu woli czekać nawet wiele tygodni na dostawę Pfizera czy Moderny. I to mimo że przecież wcześniej te preparaty, przygotowane na bazie technologii mRNA, też budziły niepokój.

Lekarz POZ uważa, że kluczowe znaczenie dla niechęci do tego preparatu ma fakt występowania w niektórych przypadkach krótkotrwałych objawów przypominających grypę po podaniu pierwszej dawki. – Szczepionkę przyjmowali nauczyciele, którzy są często liderami społeczności lokalnych. Ich opinia wpływała na społeczne nastroje. Liczę jednak na to, że po świętach emocje opadną.

– To dobra szczepionka, wokół której jest masa zawirowań – ocenia prof. Szczeklik. – Jeśli udar czy zawał następuje po podaniu jakiegoś leku, mamy odruchową tendencję do łączenia tych faktów. Tymczasem tutaj jednoznacznego związku nie ma. Badania kliniczne na kilkudziesięciu tysiącach osób wykazały, że zdarzenia zakrzepowe występowały tak samo często u pacjentów, którzy dostali AstręZenecę, jak i u tych, co otrzymali placebo. Ostrożność ze strony odpowiedzialnych za szczepienia jest wskazana, ale nie powinno się wstrzymywać używania AZ na dłuższy czas. Żeby poradzić sobie z pandemią, musimy jak najszybciej wyszczepić jak najwięcej osób. Na jednej szali mamy ewentualne powikłania, których związku z podaniem preparatu nie udowodniono, na drugiej zabezpieczenie społeczeństwa przed COVID-19. Bilans korzyści i strat jest dla mnie oczywisty.

Zasada MDD

Według Tadeusza Jędrzejczyka istnieje szansa, że kolejnej jesiennej fali zachorowań już nie będzie. – Powinna jej zapobiegnąć odporność populacyjna Polaków: tych, którzy przechorowali COVID-19, i tych zaszczepionych – mówi. – Oczywiście zachorowania będą się zdarzały przez kolejne lata. Nie spowodują jednak znaczącego obciążenia szpitali. Dopiero obowiązkowe szczepienia całych roczników – z jednej strony młodych dorosłych, z drugiej seniorów – przez kilkanaście lat dałyby nadzieję na wykorzenienie choroby. Osobnym problemem będą tysiące pacjentów, którzy po przechorowaniu COVID-19 będą zgłaszali się do lekarzy z powodu problemów z wydolnością oddechową, zaburzeniami rytmu serca czy objawami neurologicznymi.

Warunkiem koniecznym dla uniknięcia kolejnego ataku wirusa po wakacjach jest osiągnięcie do tego czasu odporności populacyjnej, czyli 60-70 proc. społeczeństwa. Rafał Halik: – By to osiągnąć, musimy zdynamizować proces szczepienia, bo sami ozdrowieńcy do tego nie wystarczą. Zachorowalność na COVID-19 nie spadnie od razu na łeb na szyję, ale będzie się stopniowo, acz widocznie wygaszała, tak jak widać to np. w Izraelu. Dlatego tak ważne jest, by równolegle wspierać szczepienia działaniami, które mają na celu zmniejszenie ilości wirusa w populacji: tak, by nie było „zaczynu” do kolejnej fali. Oprócz szczepień ważne jest szerokie testowanie, by namierzać chorych, izolować ich oraz poddawać kwarantannie osoby z kontaktu – mówi epidemiolog. – Do tego zasada MDD. Strategia ta ma za zadanie zbicie zapadalności na tę chorobę do możliwego minimum, tak by nawet endemiczne jej występowanie było na niskim poziomie. Nazywa się ją „zero COVID”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021