Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tyle słowa, bo kolejne kroki prezydenta Donalda Trumpa zdradzały, komu sprzyjają prace nad projektem: w ciągu ostatnich dwóch lat prezydent przeniósł ambasadę USA z Tel Awiwu do Jerozolimy, odciął pomoc finansową dla Palestyńczyków i uznał suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan, a sekretarz stanu USA oznajmił, że izraelskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu nie jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. Nie dziwi więc, że głośno zapowiadany deal Trumpa, ogłoszony wreszcie w tym tygodniu, jest jednostronną wizją USA i Izraela, w dodatku nieprecyzyjną i pod wieloma względami wątpliwą. Co najważniejsze jednak – wizją powstałą ponad głowami Palestyńczyków, proponującą im resztki z pańskiego stołu.
Plan Trumpa zakłada powstanie „państwa palestyńskiego” – zdemilitaryzowanego, rozczłonkowanego, połączonego między Zachodnim Brzegiem i Gazą podziemnymi tunelami. Dotychczasowe osiedla na Zachodnim Brzegu miałyby stać się częścią Izraela, a rozbudowa kolejnych zostałaby wstrzymana na cztery lata. Wschodnia Jerozolima byłaby stolicą państwa Palestyńczyków. Ponadto otrzymaliby oni pomoc inwestycyjną w wysokości 50 mld dolarów.
Reakcja Palestyńczyków była jednoznaczna: „tej tak zwanej umowie stulecia mówimy po tysiąckroć nie” – powiedział prezydent Mahmud Abbas, zrywając resztki kanałów dyplomatycznych z Izraelem i Stanami. W Izraelu opinie są podzielone: prawica się cieszy, lewica plan ostro krytykuje.
Nie ulega wątpliwości, że plan Trumpa przyczyni się raczej do pogrzebania niż odnowienia procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Palestyńczycy – od lat przez Trumpa ignorowani, trawieni dramatyczną sytuacją ekonomiczną i podzieleni politycznie – znajdują się w sytuacji bez wyjścia. To nie pierwszy ich sprzeciw wobec planów pokojowych, i nie pierwszy raz, gdy po odrzuceniu propozycji w kolejnym rzucie otrzymują jeszcze mniej. Odrzucenie projektu, w którym obiecuje się im cokolwiek, skazuje ich na następne lata egzystencji w dramatycznych warunkach. Izrael z kolei musi się liczyć z nawracającymi falami terroru i zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju.
Pytanie, czy przy obecnych układach politycznych – zarówno w Stanach, jak i w Izraelu oraz podzielonej Palestynie – rozmowa o pokoju w ogóle jest możliwa. Konflikt, rozpoczęty sto lat temu, zabrnął zbyt daleko, by mógł go uzdrowić plan obliczony na bieżące polityczne korzyści USA i Izraela. ©