Terrorysta numer jeden

Przez niemal dekadę był najbardziej poszukiwanym terrorystą świata, choć z biegiem lat stawał się raczej mitem niż postacią. Bardzo wielu sądziło, że Osama bin Laden, organizator największych zamachów terrorystycznych w historii, od dawna nie żyje. Żył, i to wygodnie.

02.05.2011

Czyta się kilka minut

Dziś wiadomo na pewno: Osama bin Laden - główny ideolog islamskiego, antyzachodniego terroryzmu, inspirator, sponsor i organizator zamachów na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r., w których zginęło trzy tysiące ludzi - został zabity w minioną niedzielę przez żołnierzy amerykańskich sił specjalnych.

Wiadomo mniej więcej, jak zginął - to znaczy, wiadomo tyle, ile zostało ujawnione: tajna operacja amerykańskiego wywiadu i sił specjalnych, której finałem był atak na kryjówkę 54-letniego bin Ladena, miała trwać od sierpnia ubiegłego roku na terenie Pakistanu. Dopiero w minionych tygodniach udało się definitywnie ustalić, gdzie przebywa: w mieście Abbottabad, w wygodnym domu położonym - przypadkowo lub nie, to jedna z wielu zagadek - w dzielnicy, gdzie mieszka wielu wyższych oficerów pakistańskiej armii.

Wtedy prezydent Obama dał rozkaz do uderzenia, które wykonały nie samoloty bezzałogowe (jak to bywa w przypadku wielu wytropionych terrorystów), lecz zespół żołnierzy ze specjalnej jednostki morskiej "Foki" (Navy Seals). Akcja zaczęła się tuż po północy czasu lokalnego i miała trwać zaledwie trzy kwadranse. Bin Laden miał zginąć podczas wymiany ognia. Śmierć miało ponieść jeszcze trzech innych mężczyzn (w tym syn bin Ladena) oraz jedna kobieta. Po stronie amerykańskiej nie było ofiar.

Jeszcze w poniedziałek zwłoki przywódcy Al-Kaidy miały zostać pochowane - w morzu. Podobno dlatego, że chciano spełnić wymóg religii islamskiej (pogrzeb w ciągu 24 godzin), a trudno było sobie wyobrazić, aby jakiś kraj zgodził się przyjąć doczesne szczątki lidera Al-Kaidy, choćby potajemnie.

***

"Bin Laden nie był przywódcą muzułmanów. On był masowym mordercą. Sprawiedliwości stało się zadość" - tak o jego śmierci mówił prezydent Barack Obama w orędziu do narodu. Na te słowa Amerykanie czekali przez niemal dekadę. Nawet jeśli dzisiaj, niemal 10 lat po zamachach z 11 września, śmierć bin Ladena zdaje się mieć bardziej wymiar symboliczno--psychologiczny niż praktyczny. Większość analityków nie ma bowiem raczej wątpliwości, że przez ostatnie lata bin Laden poświęcał większość czasu i energii na ukrywanie się, pełniąc rolę quasi-mitycznego "proroka" międzynarodowego terroryzmu islamskiego.

- Wątpię, czy śmierć bin Ladena przyniesie jakieś poważniejsze konsekwencje praktyczne - mówi "Tygodnikowi" prof. Martin van Creveld, izraelski historyk wojskowości i specjalista od terroryzmu. - Nawet bez bin Ladena islamski terroryzm będzie się nadal rozwijał w wielu miejscach na świecie. A to, czy i jakie znaczenie miała akcja w Pakistanie, okaże się dopiero za jakiś czas. Dziś trudno ocenić, czy martwy bin Laden będzie "silniejszy" od  bin Ladena żywego, gdyż utrwali się w roli symbolu, czy też przeciwnie, przejdzie do historii.

Z bin Ladenem czy bez, międzynarodowy islamski terroryzm spod znaku Al-Kaidy nie był zawieszony w społecznej próżni: karmił się nie tylko ideologią - to ona głównie motywowała zamachowców z 11 września, w większości wywodzących się nie z biedoty, lecz z arabskiej klasy średniej - ale także realnymi problemami świata muzułmańskiego. Terroryzm mógł wydawać się jedyną realną alternatywą - wobec systemów autorytarnych i dyktatorskich, tych świeckich (jak w Syrii czy Egipcie) i tych odwołujących się do islamu (jak w Arabii Saudyjskiej), ale także wobec braku perspektyw i nadziei.

***

Ale dziesięć lat to cała epoka. I również to w międzyczasie się zmieniło: dziś świat, także ten islamski, wygląda inaczej niż w roku 2001 - przynajmniej jeśli idzie o kraje Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Tutaj pojawiła się

alternatywa: arabskie rewolucje. Można postawić hipotezę, że w tym regionie to właśnie one są obecnie lepszym remedium na "podglebie" islamskiego terroryzmu niż choćby śmierć bin Ladena, to one mogą - jeśli nie zostaną zastopowane - rozbroić ten najbardziej radykalny islam.

Ale nie tylko one. Badania opinii publicznej, które w ostatnich latach prowadzono w wielu krajach arabskich i afrykańskich - w tym w Nigerii, która jest bodaj najbardziej "pro-alkaidowskim" krajem świata - wykazują, że wszędzie tam poparcie dla Al-Kaidy spadło do poziomu niemal symbolicznego; dotyczy to zwłaszcza krajów arabskich.

Jakkolwiek by więc dziś oceniać "wojnę z terrorem" - ogłoszoną po 11 września przez prezydenta Busha juniora i de facto kontynuowaną przez Obamę (choć już nieco innymi narzędziami i z inną retoryką) - ów spadek poparcia dla Al-Kaidy jest sukcesem Amerykanów. Bo wygląda na to, że - mimo fatalnego wizerunku Stanów po inwazji na Irak i mimo ciągnącej się wojny w Afganistanie - coś jednak udało się osiągnąć.

Co nie znaczy, że problem terroryzmu zniknął: choć wygląda na to, że w krajach arabskich Al-Kaida nie ma dziś znaczenia, to nadal poważną siłą są Hamas i Hezbollah - na terenie Palestyny i Libanu. Ale one - to już trochę inna historia niż Al-Kaida.

***

Wyniki sondaży wspiera niedawna rzeczywistość. Podczas rewolucji w Tunezji i Egipcie, podczas powstania w Libii, wreszcie podczas niedawnych demonstracji w Syrii czy Bahrajnie [patrz tekst na stronie 14 - red.] Al-Kaida nie odegrała żadnej roli. Nie miała żadnego udziału w procesie demontowania systemu arabskiej autokracji - choć kiedyś był to przecież jeden z jej celów: zastąpienie świeckich dyktatorów władzą ściśle podporządkowaną skrajnej wizji religii i wzorcom przeniesionym wprost z czasów Mahometa.

Współcześni Arabowie, choć w wielu aspektach konserwatywni, a często wręcz zacofani, patrzą dziś na islam inaczej, niż patrzył bin Laden. Co widać było zwłaszcza na kairskim placu Tahrir - gdzie rewolucji przewodziła nie tylko wykształcona i nastawiona demokratycznie młodzież, nie tylko klasa średnia, ale także działacze Bractwa Muzułmańskiego, które najwyraźniej odwraca się (przynajmniej w Egipcie) od radykalizmu.

Jeśli więc chodzi o kraje arabskie, kluczowe znaczenie dla przyszłości ma dziś nie

Al-Kaida, ale to, jak potoczą się dalej wydarzenia w Egipcie, Tunezji, Libii czy Syrii. Zwłaszcza w Egipcie, który - z racji historycznych oraz swego potencjału demograficznego i znaczenia politycznego - jest głównym "poligonem" dla arabskiej rewolucji. Jeśli w Egipcie okaże się, że rewolucja była jedynie zmianą na szczytach władzy, jakąś kosmetyką, i jeśli do tego dojdzie poważny kryzys gospodarczy - wówczas wpływy radykałów islamskich mogą wzrosnąć.

***

Zupełnie inaczej problem Al-Kaidy i islamskiego radykalizmu wygląda natomiast w Pakistanie. Już sam fakt, że Osama bin Laden ukrywał się właśnie w tym kraju, potwierdza - po raz kolejny zresztą - tezę, że Pakistan jest "kluczem do Al-Kaidy".

Rzecz znamienna: występując w miniony poniedziałek - zaraz po ogłoszeniu wiadomości o śmierci bin Ladena - w telewizji CNN Ahmed Raszid, znany pakistański publicysta, powiedział coś wręcz szokującego: otóż wedle jego informacji na tydzień przed śmiercią "terrorysty numer jeden" w mieście Abbottabad przebywał z wizytą jeden z wyższych pakistańskich dowódców wojskowych. Wygłosił on wykład w lokalnej szkole wojskowej - położonej raptem może kilometr od domu, w którym bin Laden miał kryjówkę; podczas wykładu oznajmił zaś, że problem Al-Kaidy w Pakistanie już nie istnieje, gdyż organizacja została zlikwidowana.

Czy był to cynizm i hipokryzja? Dotąd pakistański rząd stanowczo zaprzeczał, jakoby na jego terytorium ukrywali się bin Laden i dwaj inni słynni terroryści: Al-Zawahiri, "numer dwa" w Al-Kaidzie, oraz mułła Omar, przywódca afgańskich talibów. Czy więc rzeczywiście jeden z najważniejszych ludzi w pakistańskiej armii nie wiedział, co się dzieje w jego pobliżu? Jeśli nie wiedział, byłby to kolejny dowód, że pakistański wywiad ISI - który w przeszłości wspierał afgańskich talibów - jest nadal "państwem w państwie", i że ani pakistańska armia, ani rząd nie wiedzą, co robi ich własny wywiad. Czy i jak fakty te przełożą się teraz na politykę USA wobec Pakistanu, państwa posiadającego "islamską bombę atomową"?

***

Śmierć Osamy bin Ladena to bez wątpienia symboliczny koniec pewnej epoki. Ale tylko symboliczny. Problemy, na których wyrósł fenomen Al-Kaidy, pozostają nadal aktualne. Podobnie jak problemy Pakistanu, Afganistanu, Iraku... I podobnie jak pytanie, jak wobec nich postępować powinien Zachód. Tutaj śmierć "terrorysty numer jeden" niczego nie rozwiąże. Choć bez wątpienia wielu Amerykanów i Europejczyków, którzy padli ofiarą uderzeń Al-Kaidy - w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Londynie, Madrycie itd. - podpisałoby się pod słowami Obamy, że oto "sprawiedliwości stało się zadość".

Zresztą, być może, podpisaliby się pod tym nie tylko Amerykanie i Europejczycy - w końcu ogromną większość ofiar zamachów organizowanych przez Al-Kaidę, np. w Iraku, stanowili sami Irakijczycy.

Współpraca Patrycja Bukalska

W tekście wykorzystano informacje agencji Reuters, DPA, AFP i AP.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2011