Egipski łącznik i przyszłość dżihadu

Śmierć Ajmana az-Zawahiriego, następcy Osamy ibn Ladina i człowieka współodpowiedzialnego za zamachy na Nowy Jork i Waszyngton, wyznacza symboliczny kres epoki w dziejach dżihadyzmu. Ale wcale nie oznacza jego końca.

08.08.2022

Czyta się kilka minut

Na punkcie kontrolnym w Kabulu, po amerykańskim nalocie rakietowym,  w którym zginął przywódca Al-Kaidy, 3 sierpnia 2022 r. / HAROON SABAWOON / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Na punkcie kontrolnym w Kabulu, po amerykańskim nalocie rakietowym, w którym zginął przywódca Al-Kaidy, 3 sierpnia 2022 r. / HAROON SABAWOON / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

W niedzielę, ostatniego dnia lipca, o wczesnym poranku Ajman az-Zawahiri, jak co dzień po pierwszej modlitwie, wyszedł na balkon swojego domu, by zaczerpnąć świeżego, rześkiego jeszcze powietrza, i z wysokości drugiego piętra popatrzeć na otaczające Kabul góry.

Odkąd wprowadził się do okazałego domu w śródmiejskim Szerpurze, w najlepszej w stolicy Afganistanu dzielnicy Wazir Akbar Chan, nie wychodził na ulicę i świat oglądał jedynie podczas wizyt na balkonie. Zażywał wtedy nieco ruchu, ale w porannym słońcu najbardziej lubił oddawać się lekturze.

Na większe ryzyko nie mógł sobie pozwolić. Od lat ścigały go listy gończe, a za jego głowę wyznaczono 25 mln dolarów nagrody. Należał do najważniejszych emirów Al-Kaidy, która lata temu wydała wojnę na śmierć i życie Ameryce. Jako jeden z przywódców tej terrorystycznej międzynarodówki, odpowiadał za większość najstraszliwszych zamachów bombowych – na czele z przypuszczonym 11 września 2001 r. atakiem na Nowy Jork i Waszyngton.

W odwecie Ameryka najechała na Afganistan, gdzie dżihadyści rozłożyli główną kwaterę. Przegnani z Kabulu, rozproszyli się na afgańsko-pakistańskim pograniczu, najlepszej kryjówce świata, bezludnym i pozbawionym dróg terytorium, ciągnącym się przez prawie 2,5 tys. kilometrów przez pustynie, wąwozy i góry.

Dwie rakiety i on

Równo rok temu, po 20 latach wojny, okupacji i obław na ukrywających się dżihadystów, Amerykanie, udręczeni wyprawą wojenną pod Hindukusz, ewakuowali swoje wojska z Afganistanu. Do Kabulu wrócili talibowie – przyjaciele i opiekunowie Al-Kaidy. Zawahiri, schorowany i postarzały o 20 lat, wreszcie mógł porzucić niewygody kryjówek w górskich pieczarach i kiszłakach. Przyjaciele znaleźli mu w Kabulu nową kwaterę – tuż obok pozamykanych dziś na głucho zachodnich ambasad.

Najpierw posłał do Kabulu żonę i córkę z wnukami. Po jakimś czasie wprowadził się sam, ale z domu – dla bezpieczeństwa – nigdy nie wychodził. W 2011 r., po śmierci Osamy ibn Ladina, zgładzonego przez Amerykanów w Pakistanie, Zawahiri został ogłoszony jego następcą, nowym emirem Al-Kaidy. Dla Ameryki stał się wrogiem numer jeden.

Amerykańska Centralna Agencja Wywiadowcza wypatrzyła go jednak w nowej kryjówce. Przez długie tygodnie jej informatorzy ustalali, jak zbudowany jest dom, w którym zamieszkał, jak wygląda rozkład zajęć jego mieszkańców, a przede wszystkim, czy główny gospodarz to rzeczywiście przywódca Al-Kaidy. Na początku lipca rozwiali ostatnie wątpliwości. Odtąd na naradach w Waszyngtonie debatowano wyłącznie nad szczegółami operacji zbrojnej i jej możliwymi skutkami.

Szybko zorientowano się, że gospodarz domu lubi przesiadywać na balkonie o świcie, gdy zatłoczone i gwarne w ciągu dnia kabulskie śródmieście jest jeszcze bezludne i ciche. Atak o tej porze dawał największą szansę uniknięcia ofiar wśród postronnych przechodniów. Pod koniec lipca prezydent Joe Biden wydał zgodę. Zawahiri miał zostać zabity pociskami rakietowymi, uzbrojonymi jednak nie w ładunki wybuchowe, lecz wirujące ostrza, które rozszarpują trafioną ofiarę na kawałki.

Minął kwadrans po szóstej i słońce, które latem wstaje w Afganistanie o piątej rano, było już dość wysoko. Na ulicach zaczynał się ruch, uliczni przekupnie rozstawiali stragany, pojawiły się pierwsze samochody. Zawahiri mógł nie dojrzeć ani nie usłyszeć dwóch rakiet, które wystrzelone z zawieszonych nad miastem amerykańskich dronów uderzyły w balkon, przerywając jego 71-letnie życie.

Emir z Kairu

Z młodszym o sześć lat Osamą ibn Ladinem poznali się w połowie lat 80. XX w., gdy obaj zjechali do Afganistanu, by wesprzeć miejscowych partyzantów, mudżahedinów, w świętej wojnie przeciwko najeźdźcom ze Związku Sowieckiego. Osama, dziedzic magnata budowlanego z Arabii Saudyjskiej, przyjechał na afgańsko-pakistańskie pogranicze z maszynami budowlanymi, kopać partyzantom skalne labirynty na kryjówki i ryć w górach tunele, którymi przeprawiali się niepostrzeżenie przez granicę. Zawahiri, młody lekarz, przybył leczyć rannych partyzantów. Obaj zarazili się pod Hindukuszem gorączką świętej wojny i partyzanckiego braterstwa.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ 


 

Poznali pod Hindukuszem takich jak oni – młodych marzycieli, śniących o sprawiedliwych rządach i rodzimych, muzułmańskich prawach, które zastąpiłyby narzucone przez Zachód i Wschód tyranie oraz porządki polityczne i prawne. Bliskowschodni dyktatorzy chętnie pozwalali takim buntujących się młokosom wyprawiać się do Afganistanu. Pozbywali się w ten sposób potencjalnych wywrotowców, a dodatkowo mogli przypisywać sobie ich zasługi w świętej wojnie.

Z muzułmańską rewolucją Zawahiri związał się już będąc nastolatkiem. Jako syn profesora farmacji w jednej z akademii medycznych w Kairze wybrał zawód lekarza, ale jako wnuk wielkiego imama z meczetu i muzułmańskiej akademii ­al-Azhar swoje życie postanowił ułożyć zgodnie z przykazaniami islamu. Od dzieciństwa wyróżniał się pobożnością, a jako młody chłopak zaczytywał się dziełami Sajjida Kutba, jednego z głównych myślicieli Braci Muzułmanów, nauczających, że sprawiedliwe państwo można oprzeć jedynie na przykazaniach islamu. Należy odrzucić wszystko, co zostało przeszczepione z Zachodu, z kolonialnych metropolii Wielkiej Brytanii i Francji, i obalić ustanowione przez Zachód rządy. Z ruchu Braci Muzułmanów biorą się w świecie islamu zarówno demokraci, jak dżihadyści.

Wydarzeniem, które zawarzyło na losach Zawahiriego, stała się egzekucja Kutba, skazanego na śmierć przez organizację Wolnych Oficerów Gamala Abdela Nasera, który w 1952 r. obalił egipską monarchię. W latach 70. dwudziestoparoletni Zawahiri przystał do radykalnego Muzułmańskiego Dżihadu, powiązanego z Braćmi Muzułmanami konspiracyjnego ruchu, który zamierzał przeniknąć do wojska i przekabacić na swoją stronę młodych oficerów oraz wzniecić bunt przeciwko następcy Nasera, prezydentowi Anwarowi Sadatowi. Zawahiri miał już dyplom lekarza w garści, a nawet prowadził własną praktykę (w swojej klinice ukrywał broń, którą spiskowcy gromadzili na powstanie).

W 1981 r. bojownicy z Muzułmańskiego Dżihadu podczas defilady w Kairze zabili Sadata, ale nie udało im się wzniecić powstania. Sadata zastąpił inny wojskowy dyktator, Hosni Mubarak, który zarządził obławę na spiskowców. Tysiące zwolenników Braci Muzułmanów trafiło do więzień. Za kratkami znalazł się także Zawahiri, choć w zamachu nie uczestniczył.

Wyszedł na wolność po trzech latach. Podczas niewoli poddawany był torturom i złamany przez śledczych wydał im swoich towarzyszy. Jego biografowie uważali, że to pobyt w więzieniu i tortury rozbudziły w Zawahirim fanatyzm i żądzę zemsty. Zaraz po uwolnieniu wyjechał z Egiptu – władze chętnie się go pozbyły – do Afganistanu, na świętą wojnę, którą miał już toczyć do końca życia.

Na świętej wojnie

Pod Hindukuszem pomagał Osamie ibn Ladinowi zakładać Al-Kaidę, międzynarodówkę muzułmańskich dżihadystów, przybyłych walczyć w świętej wojnie u boku afgańskich mudżahedinów. Saudyjczyka uważano za obdarzonego charyzmą przewodnika duchowego. Egipcjanin cieszył się opinią sprawnego organizatora. Ibn Ladin umyślił sobie, że po zwycięstwie – w które nie wątpił – w wojnie ze Związkiem Sowieckim poprowadzi świętych wojowników na Bliski Wschód, poobala ustanowione przez Zachód i Wschód rządy i prawa, zaprowadzi nowe, muzułmańskie.

Osama nauczał, że muzułmańscy buntownicy powinni wyrzec się na jakiś czas walki z rodzimymi reżimami i skupić na wspólnej wojnie z Ameryką. Zawahiri nie mógł przestać myśleć o wojnie przeciwko rządowi z Kairu i zemście. Ustąpił jednak Saudyjczykowi i pomógł mu skrzyknąć pod sztandary Al-Kaidy dżihadystów ze wszystkich stron świata, przekonać, by słuchali rozkazów Osamy i że wojna z Ameryką jest najważniejsza. Przekonał też braci-dżihadystów do terroryzmu, zwłaszcza do samobójczych zamachów, niemożliwych do powstrzymania.

Po zwycięskiej wojnie w Afganistanie wyjechał wraz z Osamą i dżihadystami do Arabii Saudyjskiej. Razem zaproponowali saudyjskiemu królowi, że zaciągną się do jego armii na wojnę z Saddamem Husajnem, który właśnie najechał na Kuwejt. Król nie tylko odmówił, ale wezwał na pomoc Amerykanów. Osama przeklął go jako zdrajcę islamu, a król kazał mu się wynosić precz. Z Arabii Saudyjskiej dżihadyści przenieśli się do Sudanu.

Ale i tam długo nie zabawili, bo reżim w Chartumie, choć bardzo im życzliwy, szantażowany przez Amerykanów wypowiedział w 1996 r. gościnę. Z Sudanu Osama i dżihadyści wrócili więc do Afganistanu, gdzie akurat władzę przejęli talibowie. Dołączył do nich także Zawahiri, który wcześniej błąkał się jak włóczęga po całym prawie świecie. Był w Jemenie, Iraku, Iranie, Filipinach, Bułgarii, Austrii, Szwajcarii i na Bałkanach, w Holandii zakładał muzułmańskie stacje telewizyjne, a w Kalifornii zbierał pieniądze na afgańskich uchodźców wojennych. Dania przyznała mu azyl jako ofierze politycznych prześladowań w Egipcie, a USA – „zieloną kartę” umożliwiającą pobyt w Ameryce. Wybrał się nawet na Kaukaz, do zbuntowanej Czeczenii, ale aresztowano go w sąsiednim Dagestanie. Po pół roku w areszcie śledczym Rosjanie puścili go wolno. Nie zorientowali się, z kim mają do czynienia.

Z Kaukazu wrócił do Afganistanu, skąd w 1998 r. wydali z Osamą świętą wojnę Ameryce, dokonali zamachów przeciwko amerykańskim ambasadom w Kenii i Tanzanii, amerykańskiemu krążownikowi w porcie w Adenie. W Afganistanie zaplanowali też najzuchwalszy atak – 11 września 2001 r. porwanymi odrzutowcami dżihadyści zaatakowali Nowy Jork i Waszyngton. W odwecie Amerykanie najechali na Afganistan i obalili rządy talibów. Osama, Zawahiri i ich armia świętej wojny znów musieli uciekać.

W odwrocie

W 1998 r. Osama ibn Ladin wraz z towarzyszami powołali Światowy Front Muzułmański na rzecz Świętej Wojny przeciwko Żydom i Krzyżowcom. Zebrali pod jego sztandarem rozproszone ruchy dżihadystyczne z całego świata, przekonali, by podporządkowały się centrali i pod jej przewodnictwem podjęły walkę z Ameryką.

Po ataku na Amerykę z 11 września 2001 r. i odwetowej inwazji Amerykanów na Afganistan, Al-Kaida poszła w rozsypkę. Większość emirów z dowództwa organizacji została zabita. Zginął m.in. najbliższy doradca Osamy Egipcjanin Mohammed Atef (to po jego śmierci Zawahiri został zastępcą emira). Innych, jak Chalida Szejka Mohammeda, głównego reżysera zamachów z 11 września 2001 r., uwięziono. Osama i Zawahiri zeszli do podziemia.

Al-Kaida próbowała jeszcze kąsać – dokonała zamachów bombowych w Bali, Tunezji, Madrycie czy Londynie. Zamachy w Londynie z 2005 r., w których zginęło ponad 50 osób, były jednak ostatnimi przeprowadzonymi przez Al-Kaidę przeciwko Zachodowi i na Zachodzie.

Kiedy w 2011 r. dopadli go Amerykanie, Osama pozostawał jedynie symbolicznym liderem Al-Kaidy. Zawahiri sztandarem nie był nigdy. Jedni badacze ruchu dżihadystycznego przeceniali jego znaczenie, inni – nie doceniali jego roli. Ale to on podjął decyzję, że aby przetrwać polowanie Amerykanów, Al-Kaida musi się rozproszyć, a jej filie działać samodzielnie. Powinny sobie wzajemnie pomagać, występować pod jednym sztandarem i uznawać zwierzchność emira, ale działać na własną rękę. Dzięki temu śmierć kolejnych emirów czy też ich niewola nie paraliżowały ruchu – miejsca zajmowali inni.

Coraz większa autonomia lokalnych filii Al-Kaidy, a także Arabska Wiosna i zrodzone z niej wojny musiały jednak zakończyć się schizmą. Po najeździe Amerykanów na Irak święta wojna przeniosła się spod Hindukuszu nad Eufrat i Tygrys, a miejscowi emirowie z Abu Musabem Zarkawim na czele przestali słuchać Centrali. Osamie nie ośmieliliby się rzucić wyzwania, ale Zawahiriego się nie bali ani go nie szanowali.

Korzystając z osłabienia centrali, buntownicy zawiązali nowy ruch – Państwo Islamskie – jeszcze bardziej fanatyczny i krwawy. Przykład z filii irackiej wzięła filia syryjska, Front al-Nusra, i też ogłosiła secesję. Wkrótce wilajety Państwa Islamskiego wyrosły na Półwyspie Arabskim, Saharze, w Sahelu, a w końcu nawet w kolebce Al-Kaidy, pod Hindukuszem.

Gromiona przez Amerykanów Al-Kaida ponosiła porażki i straty, a Państwo Islamskie zwyciężało i to ono uwiodło młode pokolenie dżihadystów. Al-Kaida głosiła wojnę z „dalekim wrogiem”, Ameryką, a jej emir, Zawahiri, potępiał rozłamowców za niepotrzebne okrucieństwo.

Państwo Islamskie przejęło kontrolę nad trzecią częścią Iraku i Syrii, a na zdobytych ziemiach ogłosiło powstanie kalifatu, do którego z całego świata ciągnęły tysiące ochotników na świętą wojnę. Teraz to bojownicy Państwa Islamskiego dokonywali zamachów przeciwko Zachodowi i na Zachodzie. Partyzanci Al-Kaidy zaczęli toczyć z jego bojownikami bratobójcze wojny o pierwszeństwo i wpływy.

Znów górą

Mając do czynienia z nowym wrogiem, armie Zachodu odpuściły nieco walkę z osłabioną Al-Kaidą i skupiły się na wojnie z Państwem Islamskim. Kalifat został rozbity, teraz to emirowie Państwa Islamskiego ginęli w zasadzkach i obławach.

Zawahiri i jego towarzysze odetchnęli. Młodzi emirowie, którym Egipcjanin dał wolną rękę, skupili się na „pracy u podstaw”. Zamiast toczyć nierówną walkę z silniejszym Zachodem, „wrogiem dalekim”, walczą (tamtej walki się nie wyrzekając, lecz przekładając na lepsze czasy) przeciwko „wrogom najbliższym”, lokalnym rządom w krajach pogrążonych w bezkrólewiu, bezprawiu, biedzie i wojnach – w Sahelu, Somalii, Jemenie. Zamiast – jak Państwo Islamskie – brutalnością wymuszać posłuszeństwo ludności cywilnej, emirowie Al-Kaidy zabiegają o jej poparcie, wykorzystują dla własnej korzyści lokalne konflikty, jak choćby między pasterzami i osiadłymi rolnikami w Sahelu, by w zamian za opiekę zapewnić sobie rząd dusz i rekruta. Sukcesy odnoszone przez filie Al-Kaidy w Sahelu, a zwłaszcza w Somalii (tamtejsza filia nosi nazwę asz-Szabab, co znaczy po prostu „młodzi”) sprawiają, że tamtejsi emirowie mają coraz większe wpływy także w Centrali, gdzie wciąż dominują Arabowie z Egiptu i Arabii Saudyjskiej.

Darem Opatrzności było dla Al-Kaidy także wycofanie amerykańskich wojsk z Afganistanu. Emirowie Al-Kaidy, towarzysze broni afgańskich mudżahedinów, a później talibów, zrośli się z afgańską partyzantką w jedno. Po sierpniowej rejteradzie Amerykanów sprzed roku już jesienią zaczęli się zjeżdżać do Afganistanu. Znów znaleźli pod Hindukuszem bezpieczne schronienie i miejsce spotkań, znów mają adres, mają się gdzie naradzać, nawiązywać nowe znajomości, odnawiać stare.

Dobijając w lutym 2020 r. targu z talibami, ówczesny prezydent Donald Trump oczekiwał tylko, by w zamian za wycofanie amerykańskich wojsk obiecali, że nie pozwolą, by w Afganistanie znów znaleźli kryjówkę ludzie, którzy zamierzaliby zaatakować Amerykę lub któregoś z jej sojuszników. Obiecali, Trump podpisał ugodę, a jego następca i pogromca, Joe Biden, chcąc nie chcąc (ale raczej chcąc), wycofał wojska z Afganistanu, wydając kraj talibom we władanie.

Nie minął rok, a okazało się, że emir Al-Kaidy, z powodu której Ameryka toczyła 20-letnią wojnę w Afganistanie, mieszkał w Kabulu, w domu należącym do ministra policji w rządzie talibów Siradżuddina Haqqaniego, wciąż ściganego amerykańskimi listami gończymi i za którego głowę Amerykanie wyznaczyli 10 mln dolarów nagrody (za Zawahiriego obiecywali 25 mln dolarów).

Powietrzny rajd na Kabul – pierwszy od wycofania wojsk – i śmierć Zawahiriego Joe Biden uznał za dowód, że nawet nie mając swoich wojsk pod Hindukuszem, Ameryka może skutecznie zwalczać tam swoich wrogów. Biden jest pierwszym prezydentem USA, który zgładził nie jednego, ale dwóch emirów. Na początku roku, w północnej Syrii, amerykańscy komandosi wytropili i osaczyli Abu Ibrahima al-Kurajsziego, drugiego kalifa Państwa Islamskiego, który nie chcąc dostać się żywcem do niewoli, wysadził się w powietrze.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022