Teofila

02.08.2021

Czyta się kilka minut

W nocie biograficznej jest głównie żoną i matką. Żoną krytyka i szpiega (tak piszą o nim), matką profesora matematyki.

Piszą też, że ilustrowała moją książkę.

Nieprawda. Podpisałam jej obrazki, to wszystko.

Rozmawiałyśmy codziennie przez dwa tygodnie. Długo, bo prędko się męczyła.

Siedziała w fotelu, umalowana, z perłami na szyi i uprzejmym uśmiechem. Kiedy się zamyślała, patrzyła przed siebie, jakby widziała coś za moimi plecami.

Odwracałam głowę.

Widziałam ścianę.

Mówiłam: – Opowiedz coś.

– Co chcesz, żebym opowiadała? – pytała i odwracała wzrok od ściany z pewnym wysiłkiem.

– Co namalowałaś na obrazkach. W tym worku co jest? Mówiłaś, że wiesz, bo worek się przy tobie rozerwał.

A tutaj? Mówiłaś, że stoicie, przy końcu, i trzymacie się za ręce. To gdzie stoicie?

A tutaj?

Od czasu do czasu wchodził do pokoju jej mąż. Przynosił kawę, przez chwilę rozmawialiśmy. Nie o szpiegowaniu, o to go nie pytałam. Szpiedzy nie mówią prawdy, nawet po latach, to po co pytać. Poza tym – bo ja wiem, czy obchodził mnie Londyn sprzed dziesiątków lat. Bo podobno wtedy szpiegował, jak był konsulem, zaraz po wojnie.

Wolałam o książkach.

– Zgodzi się pani ze mną… zaczynał i wygłaszał krótki, błyskotliwy monolog. O Prouście, że to książki o strachu. Albo o Kafce – że też o strachu.

– Zgodzi się pani ze mną, że byli Żydami…

– Jak Żyd, to o strachu? – pytałam.

– Nie. Jak Żyd, to przeczucie.

Sprawdzał, czy Teofila nie mówi za dużo. Nie powinna mówić. Najlepiej, żeby w ogóle nie mówiła. Chyba że o bohaterkach oper. Tak, opery jak najbardziej. (Jak malowała, to zapominała o głodzie. Razem się zaczęło – malowanie i głód, ale i o głodzie nie powinna mówić).

No to opery, heroiny operowe.

Mozart, Don Juan, Anna. Albo Elwira, nie ma podpisu. Anna raczej. Czarna spódnica, czarna bluzka i róża, czerwony akcent.

Izolda, ta od Tristana, Wagner. Szara suknia, płaszcz – ni to bordo, ni brąz.

Tańcząca Carmen, czarne koronki, klęcząca Madame Butterfly, czarne kimono.

O czerń było najłatwiej i była tania, mieszała ją z bielą i miała szarość. Raz zdobyła coś żółto-złotego i podarowała Aidzie.

Kochała te heroiny, zwłaszcza jak były nieszczęśliwe i umierały, tragicznie na ogół. To mąż je zabijał, to kochanek. To same z rozpaczy się zabijały. Piękna śmierć, bezpiecznie wyśpiewana w operowej baśni.

Kazano jej nosić na prawym ramieniu opaskę z gwiazdą.

Dowiedziała się, że nie wolno jej kłaniać się Niemcom. Nie miała zamiaru im się kłaniać, ale teraz szef Dystryktu Warszawskiego zabronił jej tego oficjalnie, specjalnym okólnikiem.

Wolno jej było się modlić – w Paschę przez cztery dni, w Nowy Rok przez dwa, w Jom Kipur przez jeden dzień.

Na żółty kupon dostała pół kilo kwaszonej kapusty i dziesięć deko buraków. Na kupon numer 34 – szarą sól, dwieście pięćdziesiąt gramów.

Powinna była oddać narty łącznie z wiązaniami, kijki i buty narciarskie.

Dzięki orzeczeniu rabinatu wolno jej było używać sacharyny w kryształkach, rozpuszczonych w wodzie i przecedzonych.

Na żółty kupon mogła wykupić jedno jajko ze stemplem w owalu.

Za pięć złotych mogła kupić aż trzy książki – z przepisem domowego wyrobu mydeł, ze środkami przeciw odmrożeniom, ze sposobami spotęgowania woli i z wyjaśnieniem tajemnic życia i śmierci.

Ze stu gram resztek chleba, pół litra wody i czterech tabletek sacharyny mogła sobie zrobić zupę.

Była zgodną, ustępliwą osobą i spokojnie przyjęła do wiadomości świat, który ją otoczył. W przeciwieństwie do przyszłego męża. Przyszły mąż pisał recenzje z koncertów orkiestry symfonicznej. Pisał – jakby żadnej wojny, żadnego getta w ogóle nie było.

Pan Rafał Broches – pisał – intonację w Symfonii Beethovena miał czystą, ale grał połową smyczka. Pan Broches miał wyraźnie ograniczoną swobodę prawej ręki!

Pan Dawid Zajdel (poranek symfoniczny w Sali Feminy) zagrał koncert Piotra Czajkowskiego. Niestety, techniczne opanowanie koncertu pozostawiało wiele do życzenia.

Co do Piątej Symfonii, to przekraczała możliwości dyrygenta, pana Izraela Hammermana…

Surowym krytykiem był jej przyszły mąż. O czym po latach będzie mówił ze sporym zażenowaniem.

Sekretarka Adama Czerniakowa, prezesa Gminy, zobaczyła heroiny operowe i pokazała je prezesowi. Spodobały mu się, i on marzył o operze. Przyznał jej skromne stypendium na naukę rysunków.

Uczył ją malarz, Otto Axer. Kazał jej rysować wazony, lampy i stół w perspektywie. Nie chwalił jej, nie ganił, czasami skorygował coś, spacerował po pokoju i gwizdał walce Chopina.

Na ostatniej lekcji przestał na chwilę gwizdać, schylił się nad jej rysunkiem i spytał, czy chce zostać artystką. Jeśli tak, to powinna obserwować świat.

Spodobała jej się ta rada.

Zaobserwowała kobietę w kraciastej chuście – takie chusty robił jej ojciec, Paweł Langnas, w swojej fabryce Langnas, Goldblum, Zajączkowski. Trzymała na ręku małe dziecko, starsze dzieci szły obok. Kobieta ciągnęła wózek. Był na nim spory tobołek, chyba z pościelą, rondelek i krzesło.

Wróciła do domu. Zrobiła szkic ołówkiem, potem wodnymi farbami i zaczęła malować – kobietę, dzieci i wózek.

Zobaczyła ciężarówkę, z której wyskoczyli dwaj Niemcy. Cofnęła się do bramy. Widziała, jak jeden Niemiec chwycił za ramię brodatego starca, drugi zaczął gonić chłopca z workiem.

Wróciła do domu, zaczęła szkicować ciężarówkę.

Zobaczyła kobietę z dzieckiem jak szkielecik.

Zobaczyła Niemców, którzy kazali dwóm starym Żydom tańczyć na ulicy.

Zobaczyła chłopca. Przerzucał przez mur spory worek, pod murem czekał żydowski policjant. Wyrwał worek, wysypała się kasza.

Zobaczyła na Zamenhofa długą kolejkę… Nie, nie zobaczyła. Stała w kolejce. Oboje stali, ona i jej przyszły mąż. SS-man trzymał pejcz i pokazywał kierunek – na lewo i na prawo. Ludzie z lewej strony wchodzili na ciężarówkę, ludzie z prawej mogli odejść. Pejcz pokazał im prawą stronę. Wrócili do domu, sięgnęła po pędzelek.

Obrazki wysłała na aryjską stronę.

Przechowała je obca kobieta. Mieszkała na Żelaznej.

Zwróciła je po wojnie. Nie chciała pieniędzy, nie podała nazwiska.

A może podała…

Gdzie stali? – spytał jej syn.

Nie wiedziałam dokładnie, ostatnie sylwetki były niewyraźne.

Proszę mamę spytać… poradziłam, chociaż wiedziałam, że nie można jej pytać już o nic.

Podobno trzymali się za ręce, przypomniał syn.

Umarła dwa lata przed swoim mężem. Ktoś spytał, na co umarła.

Powiedział: – Na Niemcy.©

Bohaterką tekstu jest Teofila Reich-Ranicka.

Marcela, przyszłego męża, poznała w dniu, w którym powiesił się jej ojciec.

Wzięli ślub w dniu, w którym zaczęły się transporty do Treblinki.

Przez całe życie leczyła się w szpitalach psychiatrycznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i reporterka związana z „Życiem Warszawy”, „Polityką” i „Gazetą Wyborczą”, a od grudnia 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka wielu nagród, odznaczona Orderem Ecce Homo za „popularyzację uniwersalnych wartości moralnych”,więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2021