Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Miłowała zwierzęta. Najbardziej psa Burusia, ale i królika, żółwia oraz papugę.
Litowała się nad biednymi dziećmi, rozdawała im słodycze i pozwalała bawić się swoją lalką.
Miała chore oczy, ale znachorka z Nowolipek cudowną maścią uratowała jej wzrok.
Nauczyciele śpiewu zwrócili uwagę na jej głos i wyjechała na naukę do Lwowa.
Uwielbiała Modrzejewską, która przyjechała na gościnne występy, kupiła jej kwiaty. Kosztowały dwa guldeny, zostało jej tyle co dla dozorcy – sześćdziesiąt centów. Otwarcie bramy kosztowało dziesięć, można było za nie kupić pięć bułek na śniadanie.
Pobiegła do Modrzejewskiej za kulisy i zobaczyła z bliska jej twarz, całą w zmarszczkach. Płakała nad tymi zmarszczkami do nocy.
Zaśpiewała Hannę w „Strasznym dworze”. Sama uszyła kostium, żeby było taniej. Materiał kupiła w sklepiku pani Auerbachowej, która lubiła jej śpiew i otworzyła jej konto do dwustu guldenów.
Śpiewała coraz piękniej.
Pojechała do Warszawy. W operze byli sami Włosi. Źle nie śpiewali, ale jako patriotka wolała Polaków i walczyła z „włoską okupacją”.
Zaśpiewała dla Mikołaja II, cara Rosji. Stała dwa kroki od niego i przed oczami przeleciały jej wszystkie zmagania narodu polskiego. Powinna była rzucić mu bombę pod nogi, ale zaśpiewała arię z „Traviaty”.
Bywała na kawie u państwa Rajchmanów. Gospodarz, redaktor „Echa Muzycznego”, był inicjatorem budowy warszawskiej filharmonii. Na otwarcie przybył Ignacy Paderewski, a na przyjęcie Henryk Sienkiewicz. W trzydziestą piątą rocznicę zbudowania filharmonii znowu był koncert i było przyjęcie, nazwiska Aleksandra Rajchmana nie wymieniono ani razu. Co zanotowała jako fakt, w imię prawdy.
Wyszła za mąż za doktora praw, syna powstańca styczniowego.
Śpiewała dla króla Portugalii. Był królewski i nadęty.
Śpiewała dla króla Hiszpanii, był sympatyczny.
Śpiewała w Kijowie.
Mieszkała w kamienicy naprzeciw teatru. Na trzecim piętrze mieszkał żydowski krawiec z sześciorgiem dzieci. Był pogrom Żydów, krawca zrzucono na bruk. Zdążyła ukryć u siebie jego dzieci, całą szóstkę.
Śpiewała z Szalapinem. W antrakcie przedstawienia odmawiał wyjścia na scenę, jeśli natychmiast nie dostanie honorarium. Diengi połuczili? Niet? Tak padażdiom. Dostawał pieniądze i śpiewał dalej.
Odmówiła udziału w „Salome” Richarda Straussa, bo rola była odrażająca. Kompozytorowi powiedziała, że nie będzie niszczyła sobie głosu w jego operze.
Do pieśni Rachmaninowa akompaniował jej kompozytor.
Przyjaźniła się z Reymontem, który był nerwowy, ale przemiły. Chciał, żeby jego prochy gdzieś po polu były rozsypane – zwierzył jej się podczas spaceru. Żałowała, że leży na cmentarzu, że z jego prochów nie wyrosły łany zbóż i płomienne maki.
Wyjechała do Ameryki. W Metropolitan śpiewała z Caruso. Miał czarowny głos i popędliwe gorące serce. Porzuciła go żona. Szalał z rozpaczy, śpiewając arię „Śmiej się, pajacu” płakał na scenie rzewnymi łzami. W ostatnim akcie „Pajaców” przebijał ją nożem. Przed każdym przedstawieniem sprawdzała, czy nóż jest bezpiecznym rekwizytem, czy w zapamiętaniu nie uśmierci jej na scenie.
Zdumiewał ją i przerażał stosunek Amerykanów, białych ludzi, do Murzynów. Oburzały ją lincze, nie rozumiała nienawiści, w jakiej wychowuje się młode pokolenie.
Wróciła do Polski.
Wybuchła wojna – pierwsza, światowa. Śpiewała w szpitalach rannym żołnierzom.
Przyszła na zebranie pań, które szykowały gwiazdkę dla rannych. Miała listę pięciuset żołnierzy, panie też miały listę, krótszą o dwieście nazwisk. Wyjaśniło się, że szykują gwiazdkę tylko dla Polaków. Będą panie chodziły od łóżka do łóżka? Będziecie pytały ludzi bez rąk i bez nóg, czy są Polakami? – spytała i wyszła z zebrania. Zrobiła paczki z pomocą przyjaciół i rozdała pięciuset żołnierzom.
Powiedziała prezydentowi Warszawy, że jest gotowa pokierować warszawską operą.
Prezydent przystał na propozycję.
Została pierwszą na świecie kobietą-dyrektorem teatru operowego.
Wystawiła Moniuszkę i publiczność była zachwycona. Wystawiła Glucka i nikt nie przyszedł. W pustym teatrze siedziały w loży dwie osoby – ona i jej mąż.
Przez dwa lata dyrekcji – bez deficytu i bez miejskiej dotacji – pokazała trzysta przedstawień. Była obecna na każdym, nie mogła zostawić teatru bez opieki.
Ponownie pojechała do Ameryki.
Zachorował Caruso, marzył o powrocie do Neapolu, odprowadziła go na okręt. Umarł po kilku miesiącach. Dyrekcja Metropolitan spytała ją, kto mógłby go zastąpić. Poleciła Polaka, Józefa Manna. Świadomość, że ma zastąpić Caruso, wprawiła go w nerwowe podniecenie tak wielkie, że umarł, śpiewając Radamesa w „Aidzie”.
Wróciła do Polski i ponownie objęła dyrekcję Opery. Zaczęła od mycia okien i podłóg i od wkręcenia żarówek.
Po śmierci Piłsudskiego ogłoszono żałobę i teatry zamknięto. Operze groził deficyt, a pracownikom bezrobocie. Po zakończeniu żałoby wystawiła „Rose-Marie”, operetkę. Melomani byli zgorszeni, ale grali „Rose-Marie” ponad sto razy i deficytu nie było.
Ceniła współpracę z kasjerem, buchalterem i garderobianą. I z bileterem, którym był syn jej fryzjera, komunista, późniejszy „Mały Franek”, dowódca oddziału Gwardii Ludowej.
Powstanie przeżyła w Warszawie, w schronach i piwnicach. Wyszła z miasta ostatniego dnia z jednym przedmiotem – srebrną łyżeczką do herbaty.
Podczas jubileuszu (60 lat pracy artystycznej i społecznej) poprosiła o pomnik Moniuszki przed gmachem Opery.
W szpitalu poprosiła o maszynę do pisania, do końca poprawiała swój pamiętnik – „Sztuka i życie”.
W muzeum Teatru Wielkiego są jej białe rękawiczki balowe, nieodebrane z pracowni, i jej czarna torebka – z jedwabiu czy rypsu. W torebce jest saszetka, za mała na puderniczkę i lusterko – nieostre, w którym nie można się przejrzeć. ©
Janina Korolewicz-Waydowa „Sztuka i życie”, Wrocław 1969