Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z mamą i tatą – inżynierem carskiej kolei. Ogród, dworcowy bufet, parowozownia zwana „depo” z fascynującą obrotnicą lokomotyw, sypialnia rodziców, kuchnia, pokój z samowarem, składały mu się w cały świat.
Aż przyszło wyjechać. Pierwszy raz, i to do samej Warszawy! Starsi opowiadali mu, co to będzie. Zobaczy pojazdy, które nie będą parowozami. Pięciopiętrowe domy. Gdy odkręci kurek w łazience, poleje się woda, a gdy pstryknie – zapali się światło. Zwyczajnie! Nie potrzeba żadnej nafty. W dodatku wszyscy, ale to wszyscy, nie tylko tata i mama, mówią tam po polsku!
Nie wierzył. Wielkie miasto było za wielkie dla jego wyobraźni. Gdy pociąg dotarł do pierwszego, niewielkiego zresztą miasteczka, spojrzał przez okno i krzyknął: „Warszawa”! Potem było większe miasteczko i już całkiem spore miasteczko. „Warszawa!”, „Warszawa!” – krzyczał, aż matka dostała migreny. A do Warszawy został jeszcze kawał drogi i mnóstwo coraz bardziej zaskakujących widoków.
To nie jest wymyślona historia. Ten chłopiec istniał naprawdę. Dobrze znacie go wszyscy pod literackim nazwiskiem Jan Brzechwa. Jak wiadomo, pisał piękne wiersze dla dzieci, choć ich nie lubił (ani dzieci, ani tych wierszy), zaś po wojnie brzydkie wiersze o polityce. Historycy od czasu do czasu wspominają, że z autora „Kaczki dziwaczki” w czasach stalinowskich był niezły „Miś Kolabor”. Jak mówił jeden mądry rosyjski pisarz: „Ciekawe, co by wypisywał Puszkin, gdyby żył za Stalina? Strach pomyśleć!”. Tak to jest: rzadko trafiają się kryształowe życiorysy.
Może dlatego mnóstwo ludzi lubi wracać myślami do dzieciństwa. Do czasów, gdy tata był najdzielniejszy. Mama najpiękniejsza. Babcia w kuchni piekła placek, a dziadek opierał się plecami o nagrzany piec kaflowy i czytał na głos „kronikę kryminalną”. Chłop zabił babę siekierą, na skrzyżowaniu zderzyły się dwa motorowery marki „Komar”, a pracownik banku przegrał w karty pół skarbca. Co notka, to zaklęcie: „Mój Boże, świat zupełnie oszalał!”.
Oczywiście, że nie oszalał! Zawsze był szalony. Nie tak dawno świat jeszcze lizał rany po strasznej wojnie, krematoriach i katowniach. Każda epoka miała swoje szaleństwo. I w każdej uważano, że to jeszcze nie koniec, a dopiero początek. Zajmując się przyszłymi wariactwami, milczeniem pomijano współczesność, skrywano ją przed dziećmi i wnukami.
Myślę, że lukrowanie teraźniejszości i malowanie przyszłości w czarnych barwach zawsze dyktuje rodzicielska miłość: „Dopóki my jesteśmy, nic złego stać się nie może. My was obronimy. My wam pomożemy. My wam wybudujemy. My coś wymyślimy, sprzedamy pierścionek babci albo co. Ale gdy nas zabraknie? Cóż wy poczniecie?”.
Gdy pociąg już dojechał do przystanku dorosłość, zobaczyliśmy, że Wielkie Miasto jest dużo większe i dużo bardziej kuszące, niż opowiadali nam starsi. A stacyjka, która kiedyś była pępkiem świata, to tylko zapadła, zapomniana dziura. Rzuciliśmy się więc do życia na własny rachunek. Wyścig jest pasjonujący. Wyzwania zapierają dech w piersiach. Tak bardzo ważna jest przyszłość, że już nawet nie używamy czasu przeszłego. Czas przeszły to domena tamtego, straconego pokolenia.
Wybudowaliśmy swój całkiem piękny świat. Oczywiście ten świat nam się nie podoba. Zaprzyjaźniony socjolog mówi, że ciągle rosną nasze oczekiwania wobec rzeczywistości. Kiedyś ludzie marzyli o jakimkolwiek samochodzie, a dziś chcieliby dobry, zachodni oraz nowy. Np. mój znajomy Jacek Kurski kiedyś miał grata, który odpalał tak rzadko, że mógł wpisywać go w rubryce nieruchomości w oświadczeniu majątkowym. Dziś bije rekordy prędkości subaru imprezą, pożyczoną od Zbigniewa Ziobry. Swoje lśniące bmw Kurski oszczędza. Widać, że kryzys dotyka wszystkich.
W Polsce związkowcy chcą strajkować przeciwko umowom śmieciowym. W Brukseli 55-tysięczna administracja UE walczy o utrzymanie siedmioipółgodzinnego dnia pracy i pensji (od najniższych 2,6 tys. euro do najwyższych 18 tys. euro). Jedni nie mają już na sushi, drugim nie starcza na małą pizzę margheritę. Ale nikt głodny nie chodzi. W więzieniu za poglądy się nie siedzi. O tym, jak wygląda wojna, większość z nas wie z filmów.
Tak jest przynajmniej w naszym małym kawałku świata. Zbudowaliśmy go, ale przecież nie sami. Ktoś kiedyś sprzedał pierścionek babci, żebyśmy mogli sobie dziś ponarzekać. A świat, jak to świat, znów zupełnie oszalał.