Dzień Pizzy

Mało co uświadamia linearny upływ naszego polskiego czasu, jak przemiany tego, co spożywamy pod nazwą „pizza”.

12.02.2018

Czyta się kilka minut

Osiem procent. O tyle wzrasta liczba przypadków udaru w pierwszym tygodniu po zmianie czasu – twierdzą badacze z uniwersytetu w Turku, a zacytowali je ostatnio fińscy politycy, artykułując w Brukseli swój postulat, żeby skończyć z przestawianiem zegarków. Tak już się z tym oswoiliśmy przez parędziesiąt lat, że stało się to dla nas zwyczajem: przezroczystym, niezauważalnym – z wyjątkiem domostw, gdzie kwilą wybudzone nie w porę dzieci, bo te ciągle zachowują się jak piąta kolumna natury w jej walce z kulturą.

Czas letni to jeden z najbardziej dosadnych pomników XX wieku. Epoki technologicznej pychy, prymatu rozumu kalkulującego (megawaty, dolary, numery na liście obozowej...), ambicji pokonywania barier przyrody i materii. W samym słowie „bariera” tkwi groza egzystencjalnego nieporozumienia. Jakbyśmy nie zauważali, że świat powierzony naszej trosce – z własnym ciałem na pierwszym miejscu – nie może być traktowany jako coś do pokonania. Nawet gdyby komuś się udało tę barierę przeskoczyć, to tylko po to, by znaleźć się w pustym, czarnym przestworze. Właściwszą, dosadną nazwę tego miejsca zostawmy w domyśle, z szacunku dla łamów, które cierpliwie znoszą co tydzień nasze gastryczne medytacje.

Na pewno już tam jesteśmy jedną nogą, druga podąża jej śladem, ale i tak warto się opierać. Coraz bardziej lubię PSL: nie dość, że dał nam posła Janusza Piechocińskiego i jego bezcenną, sławioną tu nieraz erudycję, to zaangażował się najmocniej ze wszystkich polskich partii w paneuropejski ruch na rzecz odejścia od czasu letniego. W strasburskim parlamencie udało się przegłosować rezolucję, która wzywa Komisję i wszystkich unijnych świętych do ponownego rozważenia argumentów za obowiązkiem dalszego gwałcenia zegara biologicznego. Może z tego nic nie wyniknąć, ale tak czy siak albo to załatwimy na poziomie całej Unii, albo wcale. Dobrze więc, że temat czasu się tam pojawił i zajmie choć trochę uwagę urzędników w centrali.

Przy okazji może uporządkują sporo innych niedociągnięć we wspólnotowych kalendarzach. Redakcja zwróciła mi ostatnio uwagę, że pisząc o tłustym czwartku, przegapiłem Międzynarodowy Dzień Pizzy, przypadający, jeśli wierzyć polskim mediom, dzień później. Jak to? Przecież, jak wie cały Neapol, pizzę czci się 18 stycznia, w Dzień św. Antoniego opata, patrona piekarzy. W ten to dzień liczne pizzerie pod Wezuwiuszem sprzedają margheritę po dwa euro albo szykują specjalne placki i kombinacje, jest to też pierwszy temat serwisów newsowych w telewizji i portalach, chyba że akurat jakiś ważny piłkarz złamał nogę. We włoskim parlamencie od dawna leży solennie uchwalona petycja neapolitańskiej rady miejskiej, by obchodom nadać rangę państwową, i wcale nie jest to błaha sprawa – przynajmniej jeśli się to zestawi z ogólnym tonem włoskiej polityki, którą mogłyby symbolizować klops, bigos i krwawa kiszka, gdyby znano nad Tybrem te potrawy.

Nad Wisłą zaś, niezależnie od tego, kiedy zechcemy ją świętować (sugeruję: co sobota), pizza jest bardzo dobrym czasomierzem. Mało co uświadamia linearny upływ naszego polskiego czasu, jak przemiany tego, co spożywamy pod tą nazwą. Trzymam w ręku zbiór recenzji gastronomicznych nieodżałowanego Piotra Bikonta i znajduję popełniony w 1993 r. opis małej pizzerii na Mokotowie. Uznał wtedy za ważne i godne podkreślenia, że robią tam placek „cienki jak naleśnik”, chwali lokal za to, że nie stosuje papryki konserwowej, jak wszędzie indziej, tylko świeżą, podobnie jak pieczarki. Mieszkałem po sąsiedzku, stołowałem się i do dziś pamiętam każdy szczegół – dlatego nie wątpię, że Piotrek również zauważył, iż szynka na pizzy była, a jakże, ale konserwowa, w postaci różowych wiórów z tarki o małych oczkach. Nie uznał za potrzebne o tym mówić, bo wydawało się to wtedy dość normalne – dopiero dziś brzmi jak totalna ohyda.

Kolejne pięciolatki naszej wciąż piękniejszej ojczyzny potrafię mierzyć coraz lepszą pizzą w kolejnych nowo otwieranych lokalach, aż wreszcie otwarto taki, gdzie na ścianie zawisło ogłoszenie, iż tutaj nie podaje się żadnego dodatkowego sosu. Ostatnim kamieniem milowym jest pojawienie się w centrum Warszawy street-foodowej kanciapki sprzedającej do ręki pizzę w kawałkach na wzór włoskiego al taglio, wcale nie gorszej od takiej wypiekanej w całości i podawanej na talerzu do stolika. Trudno mi sobie wyobrazić dalszy etap rozwoju naszej ojczyzny i drżę na myśl, że teraz czas już mógłby tylko się cofnąć. Przed tym, niestety, żadna dyrektywa nas nie uchroni.©℗

W jedzeniu kawałka pizzy na stojąco, z ręki, na przyjęciu czy ulicy, wielki kłopot sprawia to, że kiedy łapiemy go blisko brzegu, to końcówka trójkątnego wycinka placka obciążonego roztopionym serem i dodatkami opada, co grozi plamami na mankietach i klapie marynarki. Jest na to prosty, a sprytny sposób, który możemy łatwo zastosować w domu, szykując przekąski dla gości. Przygotowujemy kulę drożdżowego ciasta, takiego jak zwykle, wałkujemy na okrągły placek i robimy w nim osiem nacięć od środka ku brzegowi, ale nie do końca, tak by powstało coś w rodzaju gwiazdy. Smarujemy sosem pomidorowym tak powstałe „ramiona”, jednak nie całe, lecz tylko blisko brzegu, nakładamy dalej ser i wybrane dodatki, zostawiając część bliżej środka wolną. Po czym zaginamy każdy z tych trójkątnych pasków ciasta, doklejając palcami końcówkę do brzegu, wstawiamy do pieca i pieczemy dalej normalnie. Wyjdzie nam swego rodzaju wieniec (Włosi nazywają to ghirlanda di pizza), który daje się łatwo podzielić, a każdą jego cząstkę można wygodnie wziąć w palce i zjeść bez upaprania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2018