Świat widziany z Saint-Léon

Dla ludzi z Afryki Zachodniej, którzy wędrują za lepszym życiem, stolica Burkina Faso jest jak brama: nie sposób jej ominąć. Stąd prowadzą szlaki na północ. Także, koniec końców, ku Europie.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

Irene pracuje i mieszka przy stołecznej katedrze w Wagadugu, marzec 2018 r. / GRAŻYNA MAKARA
Irene pracuje i mieszka przy stołecznej katedrze w Wagadugu, marzec 2018 r. / GRAŻYNA MAKARA

Cisza – po tym, gdy już umilkły bębny i śpiew – trwała krótko. Przerwał ją ryk silników jakichś dwustu motocykli i skuterów. Uruchomionych, tak się przynajmniej wydawało, niemal równocześnie. Przez dobrych pięć minut cała ta kawalkada wyjeżdżała z placu przed stołeczną katedrą: kobiety w kolorowych sukniach, mężczyźni z instrumentami. Tak skończyła się wieczorna msza.

Gdy odjechały motocykle, spod kościoła wyszedł szczupły, lekko zgarbiony chłopak w niebieskim podkoszulku i z szarym plecakiem, przewieszonym przez jedno ramię. Szedł ku nam jeszcze w tumanie kurzu podniesionego przez pojazdy. Uśmiechnął się, zaproponował: przejdźmy się kawałek, porozmawiajmy.

Krawiec

Tutaj, w Wagadugu, stolicy Burkina Faso – 20-milionowego państwa w Afryce Zachodniej (kraju jak na warunki afrykańskiego niewielkiego, o powierzchni trochę mniejszej od Polski) – żyje od całkiem niedawna.

Mali: nazwę kraju sąsiadującego z Burkina Faso, z którego pochodzi, powtarza w czasie tego spaceru kilkadziesiąt razy. Najpierw wtedy, gdy pokazuje dokumenty. Imię: Yaya. Nazwisko: Dembelé. Urodzony w Bamako, stolicy Mali, w roku 1987. – W Mali przez osiem lat pracowałem jako krawiec. Jestem dobrym krawcem. Ale konkurencja jest duża. Mam maszynę do szycia, singera. Jednak żeby wyżyć, potrzebuję maszyny elektrycznej. Jestem sam, nie mam już rodziny – mówi Yaya Dembelé.

Rodzinę stracił, jak mówi, dokładnie rok temu – w kwietniu 2017 r., podczas ataku islamskich ekstremistów na miasto Gao, gdzie mieszkali. Zginęli wtedy rodzice i dwie siostry. Yaya pokazuje rękoma, jak dżihadyści zaganiali jego bliskich do kąta pomieszczenia i jak potem zabili ich serią z karabinu maszynowego.

Kiedy mówi o siostrach, płacze. Gdy o rodzicach – pokazuje dwa pierścienie, które po nich nosi. On cudem przeżył tamten atak, tylko na brwiach i czole do dziś nosi szramy po cięciach nożem.

Mali to jeden z tych krajów Afryki Zachodniej, gdzie bardzo aktywne jest zbrojne podziemie fundamentalistów islamskich. Wprawdzie nie udało im się stworzyć lokalnego odpowiednika tzw. Państwa Islamskiego – dzięki zagranicznej interwencji, która trwa tam do dziś, a w której obok wojsk malijskich z dżihadystami walczą żołnierze francuscy i kontyngenty z krajów sąsiednich (głównie z Czadu, regionalnego lidera w walce z islamskim ekstremizmem).

Ale dżihadyści nadal są silni. Zaś 40-tysięczne miasto Gao, blisko granicy z Burkina Faso, było jednym z głównych ośrodków ich quasi-państwa – zanim na początku 2013 r. wyparli ich stąd Francuzi i wojska malijskie.

Brama

Do Wagadugu, gdzie się spotykamy, Yaya przyjechał osiem dni temu. Z nadzieją, że zarobi na nową maszynę na szycia.

Do tej pory jednak pracy nie znalazł, pieniądze już się skończyły i musiał zacząć sypiać na ulicy. Jedną noc spędził w areszcie za włóczęgostwo. Jest załamany – najchętniej wróciłby już do domu. Palcem na piasku pisze rzędy cyfr – to godziny odjazdu autobusów do Bamako. Ale na razie jest tutaj, jak uwięziony.

W ponaddwumilionowym Wagadugu można odbyć dużo takich rozmów. Bo to rozległe, zabudowane w większości parterowymi domami, sklepami i warsztatami miasto tylko z pozoru leży na uboczu szlaków migracyjnych.

W rzeczywistości od dawna jest dla całej Afryki Zachodniej bramą do saharyjskich miast i szlaków Mali czy Nigru. Podróżując na północ z Gambii, Liberii, Wybrzeża Kości Słoniowej czy Ghany – nie sposób ominąć Wagadugu.

Miejscowe dworce autobusowe przez ostatnie lata znaczyły ostatnie „regularne” etapy podróży migrantów zdążających do Libii – i dalej do Europy. Także dziś wsiadają tutaj do autobusów odjeżdżających na pustynię. Do Niamey, stolicy Nigru, jest stąd niecały dzień drogi. Potem do Agadesu, gdzie trzeba się już przesiąść na pick-upy i na ciężarówki szmuglerów, są jeszcze kolejne dwa dni.

Muzyka

Ale Yaya Dembelé wcale nie chce jechać aż do Europy – podobnie jak dziesiątki tysięcy młodych ludzi z Afryki Zachodniej, jednej z najszybciej się dziś rozwijających części kontynentu, którzy krążą w poszukiwaniu pracy po tych byłych francuskich koloniach.

Jeszcze w latach 70. XX stulecia w regionie powstała Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS). A kilka krajów, w tym Burkina Faso, przyjęło nawet wspólną walutę – franka zachodnioafrykańskiego. Na papierze wszystko działa, lecz w codziennym życiu obywateli Wspólnota zmieniła niewiele – nie wpłynęła choćby na złagodzenie surowych reżimów granicznych.


Czytaj także: Marcin Żyła: Daj mi tylko chwilę - opowieść erytrejska


Yaya Dembelé wyjmuje gruby kalendarz w niebieskiej oprawie, który dostał kilka lat temu w Bamako od wolontariuszy z organizacji Lekarze bez Granic. Trzyma w nim swoje dokumenty, fotografie rodzinne, poświadczenie obywatelstwa (wystawione przez konsula Mali w Wagadugu). A nawet – dokument podróży, rodzaj regionalnego paszportu. Pokazuje to wszystko z rosnącym zniechęceniem.

Rozpromienia się tylko raz – gdy rozmowa schodzi na malijską muzykę. Nalega, aby zapisywać nazwiska muzyków, o których w Europie pewnie nie słyszeliśmy. – Ali Farka Touré? – uśmiecha się na moment, na wspomnienie najsłynniejszego muzyka ze swej ojczyzny. – Kiedy przyjedziecie do Mali, zawiozę was do Niafunké, wsi, z której on pochodził.

Yaya nuci jeszcze dwie piosenki. Opowie przez chwilę o Festival au Désert, legendarnym Festiwalu Pustynnym – spotkaniu muzyków tuareskich pod Timbuktu. Opowie także o tym, jak podczas jednego z koncertów, wiele lat temu, zrobił sobie wspólne zdjęcie z Manu Chao… Ale potem wraca kalendarz, zdjęcia sióstr. Yaya pochmurnieje, potem znów zaczyna płakać.

– Nie wyjadę stąd już nigdy, nie mam za co jechać. Mali, Mali…

Zamach

W Wagadugu obowiązują w tych dniach zaostrzone środki bezpieczeństwa. Żandarmi i żołnierze patrolują miasto z odbezpieczoną bronią, na ulicach ustawiono punkty kontrolne, przed urzędami i ambasadami – mechaniczne bariery.

To konsekwencja dwóch ataków, które 2 marca przeprowadzili tutaj przybyli z Mali terroryści. Zaatakowali sztab armii Burkina Faso oraz ambasadę francuską. Zginęło pięciu żołnierzy, 64 zostało rannych; śmierć poniosło też dwóch żandarmów pilnujących ambasady. Francuski prezydent Emmanuel Macron uznał ten atak za zamach na Francję.

Był to trzeci taki zamach w Wagadugu w ciągu ostatnich dwóch lat. Poprzednie – w sierpniu 2017 r. i styczniu 2016 r. – przeprowadziły regionalne grupy związane z Al-Kaidą. Również o dokonanie ostatniego ataku oskarża się grupy dżihadystyczne, działające z terytorium sąsiedniego Mali. Pustynna granica z tym krajem jest w praktyce niechroniona. Jednak w ostatnich dniach sensację wzbudziła wiadomość, że w atak miał być zamieszany emerytowany żołnierz z armii Burkina Faso – miejscowa prasa pyta teraz o stopień infiltracji miejscowego wojska przez islamskich radykałów.

Zamachy na sztab i na francuską ambasadę miały być reakcją na udział Burkina Faso w regionalnej sile wojskowej G5 Sahel, która zainaugurowała działalność pod przewodnictwem Francji w listopadzie 2017 r. A także symboliczną odpowiedzią terrorystów na „nową politykę afrykańską”, której główne cele – w tym walkę z islamskimi ekstremistami – francuski prezydent ogłosił wtedy właśnie podczas wizyty w Wagadugu.

Francja nie zamierza się wycofać: po jej lobbingu Unia Europejska przeznaczyła na G5 Sahel dodatkowych 50 mln euro, zaś Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaproponował Burkina Faso linię kredytową o wartości 158 mln dolarów – pieniądze mają zostać przeznaczone głównie na wzmocnienie bezpieczeństwa.

Dynamika

W piątek, 16 marca, do Wagadugu przyleciał szef francuskiej dyplomacji Jean-Yves Le Drian. Pracownikom zaatakowanej ambasady przywiózł list od prezydenta Macrona, a władze Burkina Faso zapewnił o wsparciu, którego w walce z dżihadystami będzie udzielać im dawna kolonialna metropolia. Ministrowi towarzyszył szef Francuskiej Agencji na rzecz Rozwoju (AFD).

Miejscowa prasa obu aspektom – wojskowemu i rozwojowemu – poświęciła jednakowo dużo miejsca. Ale nikt nie ma wątpliwości, że to walka z dżihadystami oraz powstrzymanie masowej migracji na północ są teraz jedynymi interesami, które w Burkina Faso chce realizować dziś Francja. Oba są zresztą ze sobą powiązane, bo dla niektórych organizacji dżihadystycznych ważnym źródłem dochodu jest przemyt migrantów.

Zanim przyleciał do Burkina Faso, minister Le Drian odwiedził Niamey, stolicę sąsiedniego Nigru – odbywał się tam kolejny regionalny szczyt poświęcony migracji. Wcześniej, jesienią 2017 r., francuski minister zapowiedział, że siły G5 Sahel powinny w przyszłości zajmować się również zwalczaniem przemytu ludzi. Francja zabiega teraz o to, aby misja błękitnych hełmów w Mali (skrót: MINUSMA) zapewniała G5 Sahel wsparcie logistyczne.


Czytaj także: Marcin Zyła: Po najkrótszym świcie - reportaż z Ugandy


Choć wszystkie te wizyty, deklaracje i zabiegi z perspektywy zwykłych Europejczyków pozostają praktycznie niedostrzegalne, to pouczają oni koniec końców, ich konsekwencje – jakiekolwiek by one były.

Dynamika związku demografii (tj. szybkiego przyrostu naturalnego w regionie) z sytuacją gospodarczą (gdy rynek pracy nie jest w stanie zapewnić zajęcia kolejnym pokoleniom młodych ludzi) jest bowiem nieubłagana. To ona przede wszystkim – bardziej nawet niż wojna czy terroryzm – sprawia, że młodzi ludzie z Afryki Zachodniej (a także z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu) opuszczają rodzinne strony. Eksperci twierdzą, że w kolejnych dekadach te procesy migracyjne będą się nasilać – i to nawet wtedy, jeśli lokalne gospodarki będą się rozwijać. Po prostu: rynki pracy nie będą w stanie wchłonąć kolejnych młodych pokoleń.

Wiatr

W Burkina Faso wyznawców islamu jest tylko nieco ponad 60 proc., zaś chrześcijan – ponad 30 proc. (większość to katolicy).

Nad stołeczną dzielnicę Saint-Léon, położoną przy katolickiej katedrze, dotarł właśnie harmattan – suchy wiatr znad Sahary, który rozpyla nad ziemią piasek. Gdy przy takiej pogodzie wschodzi słońce, ledwo je widać. Poranki są wówczas zawieszone w żółtawej mgle, świat ma kolor pasteli, nikną kontrasty. Jest też chłodno – to ulga dla wszystkich, bo o tej porze roku średnia temperatura dochodzi tu do 40 stopni Celsjusza.

Dopiero jakieś dwie godziny później słońce wystrzeli ponad chmurę piasku i w ciągu minuty nastanie upał. Ludzie chowają się w cień, kładą się, czasem choćby na siodełkach zaparkowanych motocykli.

I czytają gazety. Oto przegląd wiadomości z zagranicy – w kolejności od najważniejszych newsów do ciekawostek – wydawanego w Wagadugu dziennika „Sidwaya” z poniedziałku, 19 marca 2018 r. Temat pierwszy: w Mali udało się doprowadzić do ugody między przedstawicielami Dogonów i Fulanów. Temat drugi: po trwającym miesiąc impasie policja zakończyła protest studencki w Nigrze. Temat trzeci: w północno-wschodniej Nigerii, na jednej z wysp jeziora Czad, członkowie islamskiej grupy terrorystycznej Boko Haram zabili pięciu rybaków. Temat czwarty: zaostrza się konflikt w angielskojęzycznej części Kamerunu. Temat piąty: ciąg dalszy afery korupcyjnej byłego już prezydenta RPA. I wreszcie temat szósty w hierarchii: Władimir Putin ponownie prezydentem Rosji.

Cały przegląd wiadomości ze świata zajmuje jedną stronę. Na kolejnych dwóch – ilustrowana relacja z wizyty delegacji Burkina Faso w Chinach, w fabrykach autobusów marki Yutong i ciężarówek Howo. Kojarzące się z Afryką białe pick-upy toyoty czy używane mercedesy, choć wciąż obecne, ustępują powoli miejsca nowym markom – chińskim. Globalny proces chińskiej ekspansji w Afryce, widziany z perspektywy Burkina Faso.

Skarby

Burkina Faso należy do najuboższych krajów świata – zajmuje dopiero 185. miejsce w rankingu Human Development Index OECD; jedna trzecia mieszkańców nie dożywa czterdziestki. Ale spośród państw Sahelu – jak zbiorowo określa się południowe obrzeża Sahary – ma przynajmniej perspektywy rozwoju. W tym roku wzrost gospodarczy, napędzany przez produkcję bawełny i przemysł wydobywczy, ma wynieść 6 proc. Wszystko za sprawą bogactw, które kryje tu ziemia.

Ze wsparciem francuskiego koncernu Total w minionym tygodniu otworzono w Burkina Faso największą w Afryce elektrownię słoneczną. Ma zasilać kopalnię złota w miejscowości Essakane, która dotąd pozbawiona była prądu. Szacuje się, że z pomocą inwestujących tu w technologie firm kanadyjskich, do końca roku zostanie wydobytych 55 ton złota.

Teraz kraj szuka partnera do największego od lat projektu wydobywczego. Jego wartość szacuje się na miliard dolarów. W miejscowości Tambao odkryto największe na świecie złoża manganu (100 mln metrów sześciennych) – pierwiastka, który dodaje się do stopów, aby poprawiał właściwości mechaniczne stali.

Rząd w Wagadugu niedawno wytypował też trzy regiony, w których mogą znajdować się pokłady ropy, i pracuje nad pakietem ustaw mających zachęcić do inwestycji duże firmy wydobywcze. Dla władz to łatwe pieniądze: inaczej niż jeszcze 20- -30 lat temu, kiedy swój udział w wydobyciu złóż miały głównie dawne metropolie, dziś Burkina Faso może wybierać. O kontrakty ścigają się tutaj firmy z Dubaju, z Chin, a nawet z Ameryki Południowej, coraz bardziej aktywne w Afryce.

Ulica

Farouk, pogodny 28-latek, przychodzi pod katedrę w stroju burkińskiej reprezentacji piłkarskiej, aby posiedzieć w cieniu i poczekać na znajomych. Pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, ale sześć lat temu przeniósł się tutaj, do krewnych. Mówi, że szuka dla siebie zajęcia, lecz wciąż jeszcze nie zdecydował, co robić w życiu.

Obok, na skrzyżowaniu ulic, swoje stanowisko ze świeżymi bagietkami rozłożyła już Rita. Aby kupić świeże pieczywo, kobiety – chrześcijanki i muzułmanki, które odwożą dzieci do szkoły – nie muszą nawet schodzić ze skuterów (popularnego tu środka miejskiej komunikacji). Dziś nie będzie mięsa, ostrzega Rita. Dziś bagietki tylko z awokado!

Jeszcze dalej, w głębi ulicy, mieszka Irène. Kobieta na co dzień opiekuje się wnętrzem katedry w Wagadugu. Wczoraj opowiadała, jak boi się coraz bardziej aktywnych w Burkina Faso ekstremistów islamskich.

Dziś harmattan nie dopisał, upalnie zrobiło się od samego rana. Jeśli zajdą do niej jacyś niezapowiedziani goście, Irène, choćby była dopiero ósma rano, poczęstuje każdego butelką zimnego piwa. Także przybyszów z Europy.

Tak po prostu, z życzliwości. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018