Surrealizm po szwedzku

Jeśli komuś marzy się życie w szczęśliwym kraju naszych zamorskich sąsiadów, broń Boże nie powinien oglądać filmów Roya Anderssona.

26.07.2015

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla nad istnieniem” / Fot. AURORA FILMS
Kadr z filmu „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla nad istnieniem” / Fot. AURORA FILMS

Na pewno nie mógł ich oglądać Stanisław Retro, bohater „Pawia królowej” Doroty Masłowskiej, który w taki sposób rozmyślał nad istnieniem: „Dlaczego w Polsce nie w Szwecji urodził się, miałby teraz na imię Hamsun, miałby czystą żonę Brittę a na imię Alfred, w jasnej czystej Szwecji urodziłby się, miałby jasne krowy i konie uczciwe”. Twórca filmu „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla nad istnieniem” dosyć brutalnie odbiera nam fantazje wyrosłe na lekturze „Dzieci z Bullerbyn” czy katalogu IKEI. Nie tylko dlatego, że osadza swoje filmy w aseptycznych miastach, bezpłciowych mieszkaniach socjalnych czy w świetlicowatych pubach zaludnionych przez rozpaczliwie trzeźwych pijaków – taką właśnie Szwecję pokazuje jeden z największych, a zarazem najbardziej pesymistycznych filozofów współczesnego kina, nagrodzony Złotym Lwem na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji.

„Jutro też jest dzień” – powtarzali bohaterowie jego poprzedniego filmu, „Do ciebie, człowieku” (2007), a ta krzepiąca maksyma nigdzie nie brzmiała tak ponuro. W „Gołębiu…” niczym ironiczna mantra powraca inny frazes: „Cieszę się, że u ciebie wszystko dobrze”, a słowa te, wypowiadane zwykle przez telefon, rozbijają się głucho o puste ściany. Tym razem powszechne deficyty radości próbuje zaspokoić dwóch komiwojażerów sprzedających rozweselające gadżety, jednakże ani kły wampira, ani woreczek śmiechu nie znajdują nabywców i nawet samym sprzedawcom nie pomagają w wyleczeniu się z ponuractwa. Permanentny stan unieszczęśliwienia to cecha całej „trylogii o byciu człowiekiem”, zapoczątkowanej w 2000 r. „Pieśniami z drugiego piętra”.

Ostatnie ogniwo rozpoczyna się trzema epizodami krążącymi wokół tematu śmierci. Podczas odkorkowywania wina do kolacji pewien jegomość dostaje ataku serca. Umierająca staruszka ku strapieniu rodziny nie chce rozstać się z wypełnioną kosztownościami torebką. Zmarły na statku pasażer pozostawia po sobie zamówiony w barze posiłek, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. Śmierć okazuje się tak samo absurdalna i banalna jak życie. Bywa też tak samo przygodna, samotna i w gruncie rzeczy bardzo śmieszna, jeśliby popatrzeć na nią z odrobiną filozoficznego dystansu.

Ów dystans, w dodatku Brechtem podszyty, to znak rozpoznawczy kina Anderssona. Przez ekran przewija się galeria pozornie nieważnych postaci, które zachowują się jak pierwszoplanowi aktorzy na scenie, ostentacyjnie odgrywając do kamery swoje role, a czasem nawet je wyśpiewując. Kolejne epizody, sfilmowane w długich nieruchomych ujęciach i łączące się ze sobą w luźny sposób, obnażają piekło grzeczności i zdawkowej rozmowy. Składają się na życie w społeczeństwie świetnie zorganizowanym, ale rozbitym na atomy, ze skarlałą duchowością, takąż kulturą, a w dodatku z nieprzepracowaną do końca przeszłością.

W niektórych epizodach diagnoza Anderssona nabiera wybitnie surrealistycznej ostrości, jak w scenie, w której historia pod postacią wojsk Karola XII, pokonanego w bitwie pod Połtawą, dosłownie wkracza do współczesnego baru, każąc raz jeszcze przeżywać tamto upokorzenie. Wyjęte z sennego koszmaru obrazy kolonialnego barbarzyństwa czy pozornie trywialna scena z eksperymentami na zwierzętach działają w podobny sposób, uderzając w ład zrutynizowanej codzienności.

Myliłby się jednak ten, kto posądzałby Anderssona o szydercze krytykanctwo w stylu Ulricha Seidla. W przeciwieństwie do austriackiego kolegi szwedzki reżyser nawet kiedy bezlitośnie chłoszcze, potrafi ocalić w sobie odrobinę czułości.

Jest jak tytułowy gołąb, który przywędrował tu z obrazu „Myśliwi na śniegu” Pietera Bruegla Starszego (przemieniając się po drodze z kruka), by przyglądać się z ukosa niezrozumiałym do końca ludzkim porządkom. Słyszymy go w filmie wielokrotnie: jak grucha na gałęzi, to znów zjawia się w smutnym wierszu dziewczynki z zespołem Downa. Jednakże w pierwszej scenie ów rozmyślający nad istnieniem ptak jest już tylko wypchanym eksponatem w muzeum, towarzyszącym gatunkom prehistorycznych zwierząt. Szwedzkiemu kinu jeszcze ten stan nie grozi, dopóki istnieje ktoś taki jak Roy Andersson. ©


„GOŁĄB PRZYSIADŁ NA GAŁĘZI I ROZMYŚLA NAD ISTNIENIEM” – reż. Roy Andersson. Szwecja/Norwegia/Francja/Niemcy 2014. W kinach od 7 sierpnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2015