„Opadające liście”: historia miłosna w stylu Jarmuscha

Aki Kaurismäki na przekór definicji klasyka, że film „to życie, z którego wycięto momenty nudy”, pozostawił na ekranie wyłącznie nudę. Ale za to jak pięknie i zabawnie opowiedzianą.

06.02.2024

Czyta się kilka minut

Jussi Vetanen oraz Alma Pöysti w filmie "Opadające liście", reż. Aki Kaurismäki / materiały prasowe Aurora Films
Jussi Vetanen oraz Alma Pöysti w filmie „Opadające liście”, reż. Aki Kaurismäki / Materiały prasowe Aurora Films

Noszą niemodne ciuchy, słuchają piosenek z szafy grającej, rozmawiają półgębkiem, oczywiście z kamienną twarzą, i nazbyt często zaglądają do kieliszka – Aki Kaurismäki stworzył własne uniwersum zaludniane przez niepodrabialnych bohaterów. W swojej nijakości bywają wręcz afilmowi. I właśnie ci ludzie bez właściwości, nieuleczalne milczki i przegrywy, zasługują w jego kinie na pierwszy plan. „Urodzeni w smutkach, ubrani w rozczarowania” – jak śpiewa w jednej ze scen „Opadłych liści” żeńska grupa Maustetytöt – wyglądają i zachowują się niczym wyjęci z jakiegoś lamusa czy lumpeksu. W filmie nazywa się takich przeterminowanymi, bo ich data ważności dla innych minęła bezpowrotnie.

W poprzednich filmach fiński reżyser opowiadał o nocnych stróżach, helsińskich bezrobotnych, o bezdomnych, którzy stracili pamięć i nielegalnych imigrantach. Mimo że ich historie z bliska zdawały się nieprawdopodobne czy wręcz cudowne, nie byli traktowani jak dziwolągi – Kaurismäkiemu zdecydowanie bliżej do Chaplina niż do Seidla. Lecz zamiast serwować krzepiące bajki, twórca znajdywał własny wyjątkowy ton, gdzieś pomiędzy północnym dystansem, lekko groteskowym przechyłem a czystą tkliwością. Pomagał mu w tym gatunkowy sztafaż, na przykład kryminalny czy wzięty z kina drogi. Tym razem wybrał melodramat, po czym, na przekór definicji klasyka, że film „to życie, z którego wycięto momenty nudy”, pozostawił na ekranie wyłącznie nudę. Ale za to jak pięknie i zabawnie opowiedzianą, w ciągu zaledwie jednej godziny z kwadransem.

Jesteśmy w mieście, w którym liście opadły dawno temu i nic nie wskazuje na to, by miało się kiedykolwiek zazielenić. Ona, nie pierwszej już młodości, pracuje na kasie, podkrada przeterminowane jedzenie i codziennie wraca do pustego mieszkania. On niszczy sobie płuca w warsztacie, mieszka w hotelu robotniczym i zaczyna każdy dzień od piwa. Coś poszło nie tak w ich życiorysach, jednakże Kaurismäki starym zwyczajem reglamentuje nam wiedzę o bohaterach. Tradycyjnie polega na aktorach, bo przecież z pokerowych twarzy Almy Pöysti w roli Anny i Jussiego Vatanena grającego Holappę sporo można wyczytać. Również to, że będąc nieudacznikiem, bez internetu i prawa jazdy, z dobytkiem, który mieści się w jednym worku albo co najwyżej w skromnej kawalerce na przedmieściach, można być bohaterem godnym naszej uwagi. 

Ktoś powie, iż ta ostentacyjna analogowość i zgrzebność wypływa z reżyserskiej kokieterii – wszak wielu z nas hołubi (na odległość) tak zwane zwykłe życie jako przejaw szlachetniejszej odmiany człowieczeństwa. W „Opadających liściach” może tylko do Anny pasowałaby ta kategoria. Holappa jest przecież zawieszonym w tymczasowości alkoholikiem i nie ma w tym nic romantycznego. Jako że pijaństwo uchodzi za fiński sport narodowy, bohaterka doskonale wie, że łatwego happy endu być tu nie może.

Będąc arcymistrzem w łączeniu melancholii i absurdu, Kaurismäki jednocześnie trzyma je mocno w ryzach. Szkicuje tę miłosną opowieść kilkoma prościutkimi kreskami i wypełnia ją bezlitosnym konkretem. Oglądamy więc monotonną, słabo płatną, wykonywaną w szkodliwych warunkach pracę w fabryce, magazynie czy na zmywaku. Stoi za tym zupełnie inny świat – konsumpcji, nadmiaru i marnotrawstwa – któremu bardziej opłaca się wyrzucać niż się podzielić. Anna i Holappa funkcjonują na marginesach tego świata, choć na każdym kroku dopada ich jego bezwzględna logika. Podobnie jak wojna w Ukrainie, o której pewnie woleliby nie wiedzieć, mając dość własnych trosk, lecz ilekroć włączają staroświeckie radioodbiorniki, słychać właśnie o kolejnej ludzkiej tragedii.

Tyle że Kaurismäkiemu wcale nie chodzi o to, by dołować nas prozą życia. Jego minimalistyczne kino bywa chętnie porównywane do Jarmuscha; Fin obsadził go nawet w kultowym ongiś filmie „Leningrad Cowboys jadą do Ameryki” (1989), a teraz składa mu hołd w jednej ze scen. W przeciwieństwie do amerykańskiego reżysera, zaczyna nie od dziwności istnienia, ale od zwyczajności i trzymając się jej mocno potrafi jednocześnie się wznieść o pół metra ponad nią. Rzeczywistość najpierw zostaje celowo pomniejszona, zredukowana do pospolitego „żyćka”, by ostatecznie, dzięki delikatnej stylizacji, uzyskać głębszy, zgoła poetycki wymiar.

Wbrew oczekiwaniom wobec kina aż tak powściągliwego pełno tu chociażby wyrafinowanej gry kolorem, jakby na burą codzienność i wieczną prowizorkę nałożono nostalgiczny filtr. Tragikomedie Kaurismäkiego funkcjonują często, mimo linków do współczesności, poza czasem. Bohaterami są ludzie niemal analogowi, wyposażeni ledwie w oldskulowe nokie i skazani na kafejki internetowe. Ich niezgrabny romans też jest w klimacie vintage, co podkreśla wszechobecność starych plakatów, głównie zresztą filmowych, dostajemy bowiem dzieło bardzo kinofilskie. Najważniejsze, że owa malownicza stylówka nie przykrywa istoty, czyli humanistycznego i bynajmniej nie paternalistycznego spojrzenia na istoty zrodzone według „uszkodzonej formy”. Czytaj: naznaczone pochodzeniem społecznym, życiowymi dramatami, skłonnością do uzależnień.

To pozornie naiwne kino daje się rozpoznać już od pierwszych kadrów, dlatego zarzut powtarzalności wydaje się tyleż oczywisty, co bezpodstawny – twórcy tak charakterystyczni jak Kaurismäki całe życie kręcą jeden i ten sam film, z rozmaitymi wariacjami. Znowu mamy prawie nieruchomą kamerę Tima Salminena i dancingową playlistę, znów ekran wypełniają kamienne twarze i cierpki humor, Finlandia jest więzieniem zbudowanym z pojedynczych samotności, a biednemu zawsze wiatr w oczy. Materia jednak okazuje się subtelniejsza niż w przypadku poprzedniego tytułu, „Po tamtej stronie”, gdzie pod wpływem kryzysu uchodźczego powstała brawurowa utopia, w której stary oschły Fin bratał się z młodym, pełnym wigoru Syryjczykiem. W „Opadających liściach” także istnieje nadzieja, że uda się przezwyciężyć okoliczności, ślepy przypadek czy bezwzględny los. Że alkoholik z samarytanką zejdą się wreszcie na dobre, tworząc związek inny niż ten domyślny, oparty na współuzależnieniu. Kiedy film kończy się chaplinowskim kadrem, na horyzoncie można dostrzegać rozmaite scenariusze, ale smutek Kaurismäkiego ma to do siebie, że nie pozostawia nas w smutku.

„OPADAJĄCE LIŚCIE” („Kuolleet lehdet”) – reż. Aki Kaurismäki. Prod. Finlandia 2023. Dystryb. Aurora Films. W kinach od 9 lutego.

Filmy i seriale, kino polskie i zagraniczne. Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Forma uszkodzona