Sto razy trudniejsze

Wizyty w kilku szkołach średnich, skumulowane w ciągu parunastu dni, pozwoliły mi zajrzeć za horyzont czasu i przekonać się, jak może wyglądać świat za piętnaście czy dwadzieścia lat.

25.11.2019

Czyta się kilka minut

Pamiętam dobrze, że jakieś dziesięć lat temu, gdy stawiałem pierwsze kroki na trwającej do dziś nieprzerwanej trasie po polskich bibliotekach, domach kultury, parafiach, uczelniach i szkołach, w tych ostatnich – przynajmniej wśród zabierających głos – dominowała agenda ostro prawicowa: klimaty à la Janusz Korwin-Mikke skrzyżowane z dzisiejszym tygodnikiem „Sieci” i stowarzyszeniem miłośników katolickiej tradycji. Nie wiem, może to kwestia doboru szkół, może zagrał tu jakiś inny czynnik, ale dziś rozmawiając z polskimi licealistami miewam niekiedy wrażenie, że Adrian Zandberg jest przy nich statecznym konserwatystą z – no dobrze, niech będzie – lewego skrzydła PiS-u.

W starszej generacji ten trend nie jest chyba jeszcze tak widoczny (mimo wprowadzenia się po raz pierwszy od lat lewicy do Sejmu). W młodszej, jeszcze przez parę lat niewidocznej w politycznych sondażach czy na rynku działań obywatelskich, ostre wychylenie w lewo widać naprawdę coraz częściej (potwierdzają to rozmowy z wieloma rodzicami). I nie da się go w prosty sposób zbyć prychnięciem, że młodzież z natury wieku preferuje wyraziste kolory, opcje, propozycje. We wszystkich szkołach, o których wspomniałem, większość uczniów (w jednej – 80 proc.) nie chodzi na religię. Młodzieńczy bunt? Może. Ale dlaczego teraz z tym właśnie, a nie innym znakiem?

Ci młodzi ludzie za pięć, dziesięć lat wyjdą na wyborczy i medialny rynek. I to właśnie w szkołach można dziś zobaczyć, jak złudne jest fiksowanie się na obrazie Polski, którym karmimy się my, dorośli: rządzi prawica, jesteśmy bardziej niż mniej konserwatywni, nic się nie zmieni. Nie trzeba specjalnej przenikliwości, by przepowiadać, że mocne wychylenie wahadła w jedną stronę prędzej czy później musi skończyć się „odwahnięciem” go w drugą. Myślę jednak, że jak na razie niekoniecznie musimy zdawać sobie sprawę z tego, z jaką intensywnością ten proces może się dokonać.

Dokona się czy się nie dokona – geniusz chrześcijaństwa widoczny jest również w tym, że niezależnie w którą stronę płynie w danym momencie społeczna rzeka, ono ma jeden przepis. Sprawdzający się w każdych okolicznościach, jako pokarm bieżący, jako profilaktyka i jako lekarstwo. Należy płynąć w głąb. Niezależnie jakim ideologicznym językiem mówi dziś ten czy tamten w naszym otoczeniu i jak bardzo nie rozumie języka innej ideologicznej frakcji, z całą pewnością każdy zrozumie to esperanto człowieczeństwa. Jest nim bezinteresowne zrobienie komuś innemu miejsca, danie mu czasu, nakarmienie, opatrzenie ran, przejście z poziomu „nazw użytkownika”, do którego dobrowolnie redukujemy przecież swoją tożsamość co najmniej parę razy dziennie, znów na poziom ludzi, którzy są przecież – co za truizm – czymś o wiele więcej niż swoimi politycznymi, etycznymi czy religijnymi poglądami.

Oczami duszy już widzę, jak w naszych szeregach zbroją się kolejni dzielni rycerze, gotowi ponieść męczeństwo na pluszowym krzyżu werbalnych zmagań z lewactwem (innych najprawdopodobniej nie będzie, muszą więc jedynie „paszczowo” potwierdzić swoje męczeńskie predylekcje). Rzecz w tym jednak, że – jeśli już mamy trzymać się tej nie za mądrej w tym kontekście militarnej retoryki – walki z lewactwem prawactwo nie wygra, organizując w swoim gronie debaty, na których wszyscy dyskutanci i cała publiczność spijają sobie z dziubków, powtarzając refreny o nadciągającym złu i pławiąc się w bohaterskim samopoczuciu. Największym zwycięstwem prawaka nie jest napiętnowanie i pokrzyczenie na lewaka, lecz przekonanie go, że dużo fajniej być prawakiem. Czy to nie jest proste jak drut, że jeśli nakłonimy przeciwnika, by stał się jednym z nas, za jednym zamachem zlikwidujemy i zagrożenie (wydumane czy nie), i samych siebie ustrzeżemy od moralnych ryzyk nieuchronnie związanych z prowadzeniem również tych „sprawiedliwych” wojen?

Ja wiem, że to marzenie ściętej głowy, ale marzyłoby mi się, byśmy w odpowiedzi na nadciągającą falę zmian nie szykowali już wyłącznie skrzących się patosem wojennych porównań w pasterskich listach episkopatu i kruchcianej publicystyce, ale zorganizowali wyprzedzającą, zmasowaną kampanię działań dowodzących, że specjalizacją chrześcijaństwa nie jest wcale polityka historyczna, edukacja seksualna, media czy też geotermia, a nadzieja. Troska, a nie podbój. Robota, a nie wieczne gadanie o robieniu. Nie pojęcia wygrywają w społecznych konfrontacjach, tylko ludzie, którzy je noszą. Nasze pojęcia, nasza wizja świata wygra tylko wtedy, gdy ludzie je podnoszący okażą się w oczach innych ludzi ludźmi, nie botami zaprogramowanymi w Watykanie, na Nowogrodzkiej czy nawet na jakimś uniwersytecie.

Powtórzę tu raz jeszcze cytat z Angeli Merkel, która pytana na uniwersytecie w Bernie o nadciągające podobno do Europy niebezpieczeństwo islamizacji, odpowiedziała (kondensuję jej wypowiedź, nie wypaczając jej sensu): „Boicie się islamizacji? To zacznijcie znów chodzić do kościoła”. Boicie się laicyzacji? Zadbajcie o jakość swojego chrześcijaństwa. Boicie się lewicowej fali? Bądźcie taką prawicą, której lewica owego bycia prawicą będzie szczerze zazdrościć. Niepokoi was kwestionowanie wartości chrześcijańskich? Bądźcie takimi ich apologetami, że na fali wznieconej przez waszych przeciwników uda wam się wykonać surfing tak piękny, iż wzbudzi podziw przyglądającej się wszystkiemu z boku – jak zwykle – większości. Nawet jeśli natrafisz w życiu na zło, pamiętaj, że domyślną opcją dla chrześcijanina jest zwyciężanie go nie sprawniejszym złem, ale dobrem. Na tym jeszcze nikt się nie przejechał, choć to oczywiście sto razy trudniejsze. No ale jak zwykł podobno mawiać klasyk krakowskiego kaznodziejstwa, chrześcijaństwo to przecież jest whisky z lodem, a nie żadne bobofruty – poważny trunek dla poważnych ludzi, którzy zorientowali się już, że życie jest zwyczajnie za krótkie, by wybierać w nim te łatwe drogi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2019