Sosnowy klimat

Otwock: trudno uwierzyć, że to miejscowość oddalona zaledwie 20 kilometrów od Warszawy, licząca dobre 40 tys. mieszkańców. Miasto, niemiasto czy antymiasto?

29.10.2012

Czyta się kilka minut

Czarne balony, które Luc Tuymans umieścił w ruinach „Zofiówki” – dawnego Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów, październik 2012 r. / Fot. Piotr Kosiewski
Czarne balony, które Luc Tuymans umieścił w ruinach „Zofiówki” – dawnego Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów, październik 2012 r. / Fot. Piotr Kosiewski

Bezradność – to pierwsze, co czuje każdy, kto nigdy wcześniej nie był w Otwocku. Przedwojenny kurort konfrontuje bowiem przybysza z dziwaczną konfiguracją ulic nieukładających się w żadną logiczną siatkę, biegnących, zdawać by się mogło, znikąd donikąd.

Z potężnymi połaciami sosnowo-dębowego lasu, dla którego rozrzucone rzadko domy, gdzieniegdzie gargamelowate, nie są żadną konkurencją. Z wilgotnym igliwiem, które przebojem zdobywa chodniki, zaczynające się i kończące w miejscach najbardziej absurdalnych (po tym mieście się nie spaceruje, a jeździ samochodem – wzdłuż linijki, z punktu A do punktu B, pokonując spore odległości).

Z wibrującą w uszach, nerwową ciszą i irracjonalnym wrażeniem pustki, które rozprasza tylko wszechobecny zapach zapamiętanego w dzieciństwie domowego obiadu, dochodzący nie wiadomo skąd, jakby z podziemi.

Trudno uwierzyć, że to miejscowość oddalona zaledwie 20 kilometrów od Warszawy, licząca dobre 40 tys. mieszkańców. Miasto, niemiasto czy antymiasto?

Wielka dziura

Szukanie jakiegoś centrum, wyraźnych znaków w przestrzeni, które dałyby minimalne poczucie bezpieczeństwa mija się z celem: środkiem miasta jest wielka dziura oddzielona od reszty świata prowizorycznym ogrodzeniem, zza którego strzelają ku niebu metalowe pręty zbrojeniowe, pozostałość po inwestycji (oczywiście handlowej, jak to po transformacji), która zakończyła się bankructwem.

Ale przecież od początku wyczuwamy, że nie jest to wyłącznie szalony sen pijanego urbanisty. By prowizorycznie zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, trzeba dłuższą chwilę przyglądać się planowi miasta. Na papierze wszystko wydaje się prostsze. Chaotyczne linie ulic mają punkt odniesienia: stację kolejową! Otwock budował się równolegle do torów.

Dziś dworzec ożywa wyłącznie rano i wieczorem, na krótko i niedbale – byle szybciej, bo przecież jutro znów trzeba będzie wstać do pracy. Właściwe (lepsze?) życie większości mieszkańców Otwocka toczy się wszak w stolicy. Tu przyjeżdżają tylko po krótki sen.

W czasie zaprzeszłym, przed wojną, zależność stolicy i miasta satelitarnego była równie ważna, miała jednak inny charakter. Pasażerowie Żelaznej Kolei Nadwiślańskiej, zbudowanej (wyłącznie ze względów militarnych) jeszcze przez władze carskie i wiodącej z Mławy do Kowla, wiedzieli, że muszą wysiąść zaraz za Warszawą-Pragą, na stacji Wille Otwockie. Nie spieszyli się. Zanim przyjechała dorożka albo automobil, które zawieźć ich miały do podmiejskiej willi bądź sanatorium, mogli zajrzeć do przydworcowej restauracji – oferującej m.in. astrachański kawior i syberyjskiego amura. Snobizm pozwalał powoływać się na marszałka Piłsudskiego, który lubił podobno werandy otwockiego dworca.

Pamiętają Państwo „Szaleństwa panny Ewy” Kornela Makuszyńskiego? Główna bohaterka, charakteryzująca się nastoletnią nieświadomością własnego wdzięku, dobrym sercem i przemyślnością, wywozi na spacer zgorzkniałego, bogatego starca, któremu pomału przywraca wiarę w sens życia. Jadą w odwiedziny do biednej, chorej dziewczynki, wychowywanej przez przewrażliwioną i zabobonną matkę, niemal w ostatniej chwili umieszczonej w sanatorium przeciwgruźliczym. W zdrowym sosnowym klimacie.

Mogłoby chodzić o prewentorium dziecięce znane pod nazwą Olin, ufundowane ok. 1926 r. przez magistrat warszawski (ze wsparciem Aleksandry Piłsudskiej i Hanny Dłuskiej, siostry Marii Skłodowskiej-Curie), oferujące około tysiąca miejsc. Kompleksowi budynków udało się przetrwać wojnę. Do 1948 r. instytucją współzarządzał szwedzki Czerwony Krzyż, pracowały w niej byłe więźniarki z Ravensbrück i Auschwitz. Potem patronem miejsca został Julian Marchlewski. Trwało – aż do roku 1992.

Spacerujemy po zapadłym pogorzelisku. Pod stopami nie czuć igliwia, tylko niewymieciony jeszcze wiatrem popiół. Z zachowanych fragmentów trudno odszyfrować kształt budynku, jednak nadpalone fragmenty drewnianej werandy nadal są widoczne. W promieniu kilkunastu metrów walają się porzucone fragmenty dobrej ciesielki, którą Gałczyński wywyższył niegdyś do rangi osobnego stylu architektonicznego: świdermajeru. Każdemu z tych rzemieślniczych „odpadów” należałoby się nowe życie. Jednak większość najprawdopodobniej zgnije już najbliższej zimy.

Sanatorium spłonęło w 2008 r. Po 1989 r. pożary stały się otwocką specjalnością – zwłaszcza odkąd wartość tutejszego gruntu zaczęła rosnąć wprost proporcjonalnie do wartości historycznego dziedzictwa tego miejsca.

Skośnookie sieroty

Kilkaset metrów dalej oglądamy ruinę o porównywalnej skali, zatopioną w tym samym złoto-jesiennym lesie. To „Zofiówka”, niegdysiejszy Zakład dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów, miejsce, w którym leczyli się m.in. Cezary Jellenta i Adela Tuwim, matka poety.

Elegancka, modernistyczna architektura przetrwała okupację niemiecką. W 1942 r. część pacjentów Zakładu zagłodzono na śmierć w ramach akcji T4, której celem była „likwidacja życia niewartego życia”. Pozostałych pacjentów wywieziono nieco później do oddalonej o 111 kilometrów Treblinki. Matka Tuwima próbowała ukryć się u rodziny aryjskiej. Jednak jakiś niemiecki żołnierz „przestrzelił świat matczyny: / dwie pieszczotliwe zgłoski / Trupa z okna wyrzucił / Na święty bruk otwocki”.

Po wojnie w „Zofiówce” działała szkoła działaczy PPS OMTUR, potem budynek został przejęty przez ZMP. Od początku lat 50. leczono tu gruźlicę. W 1985 r. przywrócono dawną nazwę i funkcję; jeszcze kilka lat po transformacji leczono w „Zofiówce” uzależnienia i choroby neuropsychiatryczne.

Dziś z budynku wyglądają jedynie puste oczodoły, mury zachowały odciski rozkradzionej glazury, na schodach znaleźć można odpadki nowego, nocnego życia tego miejsca: puste butelki po piwie i opakowania po prezerwatywach. Największe wrażenie robią kolorowe plamy na ścianach (z dominującymi różami, żółciami i zieleniami, jak na niemodnej tapecie w pokoju starej panny) – ślady po grze w paintball, którą uwielbiają warszawskie korporacje.

19 sierpnia 1942 r. z otwockiego dworca wywieziono do Treblinki ok. 8 tysięcy Żydów. Wśród nich rodzinę Calka Perechodnika, gettowego policjanta, który po wszystkim napisał wstrząsającą „Spowiedź”. Kiedy poszukamy hasła „Otwock” w Wikipedii, przy krótkiej definicji znajdziemy kilka fotografii. Na jednej widać narożny budynek przy ulicy Kościelnej – niegdyś należał do Perechodników. Klasyczny przykład „świdermajeru” obrósł po 1989 r. wczesnym kapitalizmem: prymitywne reklamy wciąż przekrzykują jedna drugą.

Rodzinie Rykwerów – z której wywodzi się jeden z najwybitniejszych współczesnych historyków architektury (pierwsze polskie tłumaczenie jego książki dopiero się ukaże) – udało się stąd uciec wraz z krewnymi Marszałka do Londynu. W rodzinnej otwockiej willi „Arcy” znalazł się po wojnie dom dziecka.

Nie jedyny w Otwocku. W 1951 r. rząd Korei Północnej ufundował dom dziecka dla tamtejszych sierot wojennych – w Otwocku zamieszkało 600 skośnookich dzieci.

Przybytek na pustyni

Wszystko skończyło się w 1956 r. – kiedy Polskę ogarnęła polityczna odwilż, a z Otwocka wyprowadzał się pomału Jakub Berman, któremu zbudowano tu, blokując drogę przejazdową... staropolski dworek pilnowany przez bezpiekę (dziś mieści się w nim muzeum regionalne). W latach 60. miał zamieszkać w pobliżu Władysław Gomułka (ten dom także zarekwirowało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – w 1982 r. przetrzymywano tu Lecha Wałęsę).

Kim Ir Sen wyczuł pismo nosem i w lipcu 1956 r. odwiedził Otwock (polecam zapis filmowy tego wydarzenia, dostępny w internecie, a także opisujący całą historię tekst Adama Węgłowskiego, opublikowany w „TP” 31 października 2010 r.). Młodzi Koreańczycy zmuszeni zostali do wyjazdu. Pozostał po nich tysiąc drzew, które posadzili na pamiątkę. I niepozorne obeliski z napisami w azjatyckim języku – jeden z nich gdzieś zdążył się zapodziać. Zostali zapomniani, tak jak przedwojenni Żydzi. Choć część otwockich Koreańczyków na pewno jeszcze żyje gdzieś w otchłani totalitarnej utopii.

Po wojnie ocalali Żydzi zbierali się w Otwocku. Hanna Krall chodziła tu do szkoły (tej samej, którą ukończył Mirosław Bałka). Istniała „Śródborowianka”, pensjonat, w którym przed wojną wypoczywały polsko-żydowskie elity intelektualne, w czasie wojny stacjonował tatarski oddział Waffen-SS, po wojnie działał sierociniec dla dzieci z gett, zaś po wykupieniu przez JOINT – (do dziś) pensjonat Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów.

W książce „Pensjonat” Piotr Paziński pisał w 2010 r.: „Gimnastyka, rehabilitacja, masaże w domu. Szpetota starej boazerii, dopiero teraz ją zauważyłem. Wiecznie skrzypiące schody, olejna lamperia, wytarte schody. Żadne salony, ale ich tutaj ciągnęło. Atmosfera. Mały, obskurny przybytek na pustyni, przystanek w wędrówce. Nasza arka. Tutaj byli, tutaj byliśmy u siebie. I tutaj zawsze będziemy”.

***

W 1989 r. nic nie wskazywało, że to początek upadku miasta – powstawała właśnie Komuna Otwock, grupa artystyczna, marząca o anarchistycznej utopii. Dziś jeden z jej niegdysiejszych współtwórców, Grzegorz Laszuk twierdzi: „Kiedyś nad Świdrem, w parku, pod samolotem, w Teatrze Jaracza, nukleoniku czy w willi Gomułki organizowaliśmy akcje, przedstawienia, koncerty, zamieszki... Dziś czarna dziura w miejscu dawnych pawilonów pochłania wszelkie nadzieje”.

Mirosław Bałka pamięta z dzieciństwa kino „Promyk”, do którego nie zawsze go wpuszczano (przestrzegano granicy wieku), ale w którym po raz pierwszy obejrzał „Szepty i krzyki” Bergmana. Dziś w 40-tysięcznym mieście kina już nie ma. Na szczęście jest dom rodzinny-pracownia rzeźbiarza, miejsce, które oddał niedawno innym artystom. Co wyniknie z tej energii?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2012