Smoleński szpagat

W kwestii prawdy o katastrofie, którą wielu chciałoby potraktować jak zamach, tkwimy wciąż w martwym punkcie. Prokuratura i podkomisja Macierewicza właśnie kupiły sobie czas. Na co czekają?

30.03.2018

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, 83. miesięcznica katastrofy smoleńskiej,  Warszawa, marzec 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER /
Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, 83. miesięcznica katastrofy smoleńskiej, Warszawa, marzec 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER /

Miało być inaczej. Poprzedni rząd na odzyskanie wraku i przeprowadzenie śledztwa miał aż pięć lat. Poniósł porażkę. Wystarczy tylko chcieć – powtarzali liderzy PiS. Polacy im zaufali i dali władzę. Od tamtej pory minęły jednak blisko trzy lata: końca śledztwa nie widać, podkomisja Antoniego Macierewicza zwleka z raportem. Wrak wciąż niszczeje na podsmoleńskim lotnisku, a czarne skrzynki niezmiennie spoczywają w moskiewskim sejfie MAK.

Będąc w opozycji PiS obiecywał międzynarodową komisję, a nawet pociągnięcie Rosji do odpowiedzialności przed międzynarodowymi gremiami. Pomóc w walce o prawdę na temat Smoleńska miały USA i NATO. Nic takiego się nie stało. Rosja od początku sprawę stawiała jasno: oddamy wrak, jak tylko zakończymy swoje śledztwo. Chyba nikt nie miał złudzeń, że skończy je wcześniej niż polska prokuratura. Cisza zapanowała też nad misją wynajętego do pomocy byłego głównego prokuratora Międzynarodowego Trybunału Karnego. Co do tej pory zrobił Luis Moreno-Ocampo? Nie wiadomo.

Wiarę w szybkie odzyskanie szczątków samolotu traci już chyba nawet MSZ. Szef polskiej dyplomacji nie pominął tej kwestii w corocznym exposé, ale poświęcił jej jedno zdanie. Jacek Czaputowicz przypomniał, że zwrot wraku i czarnych skrzynek jest „nie tylko obowiązkiem prawnym, ale także moralnym”, jednak obecny stan ducha jego środowiska zdają się lepiej oddawać słowa szefa PiS: „Będzie prawda. Prawda, której jeszcze dzisiaj nie znamy, i ja jej nie znam. Ale prawda! Albo stwierdzenie: dzisiaj, w tych okolicznościach, które mamy, tej prawdy do końca ustalić się nie da”.

W październiku te słowa Jarosława Kaczyńskiego odbierano ze zdziwieniem. Czyżby prezes miał wątpliwości?

Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, 83. miesięcznica katastrofy smoleńskiej, Warszawa, marzec 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER

Dowody na życzenie

Wątpliwości nie ma Antoni Macierewicz i jego podkomisja: były co najmniej dwa wybuchy. Po dwóch latach i wydaniu kilku milionów złotych udało się więc dojść do wniosków, które już wcześniej znalazły się w raportach zespołu parlamentarnego. Tyle że w to, iż ta wersja stanie się oficjalną, wierzą już naprawdę nieliczni.

Dziś podkomisja to ostatnia reduta poobijanego Macierewicza. Reduta trapiona wciąż problemem, który dotknął również jej poprzedniczkę – brakiem wiarygodności. Nie pomagają w tym zarówno śmiałe tezy niepoparte twardymi dowodami, jak i wchodzące w jej skład osoby. Już w przypadku zespołu mieliśmy do czynienia z profesorem pokazującym w telewizji dokument z Rosji, który miał dowodzić, że piloci nie zeszli poniżej 100 metrów. Przełom? Nie, wkrótce bowiem przyznał, że nic w nim nie było, a cała sytuacja to... blef. Inny, chcąc obalić teorię o „pancernej brzozie”, przekonywał, że była złamana jeszcze przed katastrofą. Okazało się, że to, co na zdjęciach wziął za przewrócone drzewo, było stertą desek. Wreszcie mieliśmy pękające parówki i puszki, które miały pokazać, jak samolot rozerwała eksplozja.


KATASTROFA SMOLEŃSKA - CZYTAJ SPECJLANY SERWIS „TYGODNIKA POWSZECHNEGO” >>>


Choć tamtych osób w podkomisji nie ma, problem z wiarygodnością pozostał. Owszem, pracę zaczęła w sposób nad wyraz spokojny, ale ostatnie miesiące obfitowały już w kolejne sensacje. Niektóre żyły po kilka godzin i były błyskawicznie dementowane, ale to nie zniechęciło jej członków. Prawdziwe problemy zaczęły się rok temu, od filmu z wybuchającym „hangarem”, który miał symulować kadłub Tu-154M. Prezentacja wywołała falę pytań, ale czy komisja się z nimi zmierzyła? Nie. Podobnie było w przypadku zarzutów o manipulację wynikami badań naukowców z Wojskowej Akademii Technicznej, które znalazły się w tej prezentacji. Czy po utracie fragmentu skrzydła samolot zaczął się obracać? Według naukowców tak, ale podkomisja w prezentacji przekonywała, że jednak dalej mógł lecieć prosto. Czy dlatego, że nie pasowało to do tezy? Co ciekawe, te badania zleciła sama podkomisja. Dementi było mocne, ale wcale nie rozwiało wątpliwości. A wyniki ujawnili dziennikarze, nie podkomisja.

Z każdym kolejnym miesiącem podkomisja coraz mocniej parła w stronę teorii o wybuchach. A kolejne „dowody” objawiały się zwykle wtedy, gdy polityczne kłopoty miał Antoni Macierewicz. W końcu przemówił ekspert z zagranicy, Frank Taylor, który ogłosił jednoznacznie – kadłub tupolewa rozerwały eksplozje. Skąd to wiedział? Jeszcze do tego wrócimy.

Brytyjczyk, rzeczywiście mający doświadczenie w badaniu katastrof lotniczych, miał stanowić remedium po kolejnych wpadkach podkomisji. Jedną z nich była głośna wypowiedź ówczesnego jej szefa Wacława Berczyńskiego. Ogłosił on dumnie, że „wykończył caracale”. Zdradził też inne, równie ciekawe kulisy swojej współpracy z MON. Chwilę potem już go w Polsce nie było, a podkomisja zyskała nowego szefa. Nic dziwnego, że po takich słowach wracały pytania o kompetencje jej członków. Bo czy na pewno osobą, której zadaniem jest analiza zdjęć i tworzenie mapy rozkładu szczątków samolotu, powinien być architekt? Kolejni członkowie podkomisji odchodzili z niej już po cichu, a jakiś czas temu ze strony internetowej po prostu zniknął jej skład. Na pewno zostali najwierniejsi druhowie Macierewicza: Kazimierz Nowaczyk i Wiesław Binienda.

Prof. Wiesław Binienda pokazuje miejsce na lewym skrzydle tupolewa, gdzie według niego miał znajdować się ładunek wybuchowy. 20 lutego 2018 r / YOUTUBE

Wróćmy do pracy Franka Taylora, podobnie jak inne dokonania podkomisji owianej tajemnicą. Koronnym dowodem na wybuch mają być dla Brytyjczyka drzwi wbite w ziemię. Ale Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który zasiadał w komisji Millera, stawia pytanie: dlaczego po tym wybuchu nie ma śladu w rejestratorach? Czy Taylor rzeczywiście przeprowadził szczegółowe badania, czy może tylko uwiarygodnił swoim nazwiskiem dotychczasowe ustalenia podkomisji?

Ciągłe zasłanianie się dobrem postępowania i unikanie pytań nie zbuduje wiarygodności i zaufania do ustaleń podkomisji. Wybrała ona specyficzny sposób informowania o swoich pracach – suche komunikaty i wizyty w zaprzyjaźnionych mediach. Tam niewygodne pytania nie padają. A tych wciąż przybywa. Choć pracują już dłużej niż komisja Millera, wciąż nie byli w Smoleńsku. Kiedy zbadają wrak? Cisza.

W zamian pojawiają się kolejni eksperci z zagranicy – ostatnio z uniwersytetu w Wichita. Mają stworzyć cyfrowy model Tu-154M, by ekipa Macierewicza mogła symulować skutki wybuchu. Czy to pomoże odbudować wiarygodność podkomisji? Odpowiedzi na wszystkie wątpliwości mają się znaleźć w raporcie. Tylko czy w ogóle ujrzy on światło dzienne? Na razie wiadomo, że zapowiadana na kwiecień publikacja raczej nie dojdzie do skutku. W zamian zobaczymy kolejny film lub prezentację. Ale i to nie jest pewne.

Niewygodni biegli

W maju 1987 r. w Lesie Kabackim rozbił się Ił-62M. Była to najtragiczniejsza w skutkach katastrofa w historii polskiego lotnictwa – zginęły aż 183 osoby. Wtedy, mimo uwarunkowań politycznych, polscy eksperci orzekli wprost: do tragedii doszło w wyniku błędów producenta. W ich gronie pierwsze skrzypce grał płk Antoni Milkiewicz. To stanowisko nie pomogło mu w zrobieniu kariery w wojsku, ale zdania na temat przyczyn katastrofy nie zmienił. Mimo początkowych zaprzeczeń i oporów, strona radziecka ostatecznie uznała te ustalenia.

Od 2015 r. w aktach śledztwa smoleńskiego czeka opinia zespołu biegłych. Na jego czele stał ten sam płk Milkiewicz. Choć od tego czasu była uzupełniana, ostatni raz przed kilkoma miesiącami, jej zasadnicze tezy pozostały bez zmian. I są miażdżące dla rewelacji głoszonych przez podkomisję Macierewicza.

Nie było żadnych wybuchów, samolot aż do samego końca był sprawny, załoga i rosyjscy kontrolerzy popełnili fatalne w skutkach błędy. Ani śladu zamachu – tak brzmią najważniejsze tezy biegłych. Ich ustalenia niemal pokrywają się z tym, co w swoim raporcie zawarła komisja Millera.

I właśnie tę opinię biegłych mają zweryfikować eksperci z zagranicy. To najnowszy ruch śledczych. Bo prokuratorzy ewidentnie mają z opinią zespołu Milkiewicza kłopot. W znacznej części powstała jeszcze za poprzedniego rozdania w prokuraturze, co może rodzić polityczne problemy. Jakie? Skoro tezy opinii pokrywają się z tym, co ustaliła komisja Millera, to w stronę śledczych mogą polecieć gromy: jak to możliwe, że polska prokuratura „powiela kłamstwa” MAK i Jerzego Millera? Marek Pasionek, zastępca Zbigniewa Ziobry i osoba nadzorująca śledztwo, wybrał więc wyjście, które pozwoli tę rafę ominąć.

Bo zespół zagranicznych ekspertów to jeden krok, ale nie jedyny. Pamiętajmy, że mimo kontrowersji końca dobiegają ekshumacje ofiar katastrofy, a do zagranicznych ośrodków badawczych wysłano próbki zabezpieczone w Smoleńsku. Cel jest prosty – powtórzyć dotychczasowe badania polskich ekspertów. Ten ruch pozwoli odeprzeć ewentualny zarzut: „polegaliście tylko na ustaleniach dokonanych za czasów poprzedniego rządu”. Rodzi on jednak proste pytanie: jak długo to wszystko potrwa? Tłumaczenie zgromadzonego materiału dowodowego, prace ekspertów, kolejne tłumaczenia – to zadanie na miesiące, a może i lata. Śledczy kupują więc sobie czas.

Prokuratura niezbyt chętnie dzieli się kulisami współpracy z zagranicznymi ekspertami. Oficjalnie nawet nie podała, o kogo chodzi – ograniczyła się jedynie do stwierdzenia o „światowej sławy ekspertach”. Więcej informacji na ich temat ujawniły media braci Karnowskich. Nie tylko podały listę nazwisk, ale i pokusiły się o wywiad z niektórymi. Kto się znalazł w tym gronie? To głównie badacze z USA i Węgier. Wśród nich są byli pracownicy FBI i NTSB, czyli amerykańskiej komisji badającej wypadki lotnicze. Brali udział w wyjaśnianiu głośnych spraw: od zamachu nad Lockerbie, przez wypadek airbusa A300 w Nowym Jorku, aż po niedawne zaginięcie lotu MH370 czy katastrofę Germanwings w Alpach.

Chyba najbardziej znaną postacią w tym gronie jest Robert Benzon, mający ponad 20-letnie doświadczenie w branży. Brał udział m.in. w badaniu okoliczności głośnego lądowania airbusa na rzece Hudson. W roli eksperta pojawiał się też w popularnym programie „Katastrofy w przestworzach”. Trudno się spodziewać, by ktoś z takim doświadczeniem potwierdził tezy forsowane przez podkomisję. Nie dziwi więc jej ostatni ruch.

Dwa obozy

Najpierw był artykuł w „Gazecie Polskiej”, chwilę potem mocny wpis Antoniego Macierewicza w sieci. Były szef MON ostrzegł, że w gronie ekspertów prokuratury znalazła się osoba, która jest „propagandzistą Kremla”. Tygodnik przypomniał, że jest on chętnie zapraszany do prokremlowskich mediów – Russia Today i Sputnika, gdzie otwarcie krytykował USA. Na celowniku znalazł się Theodore Postol – fizyk i emerytowany profesor Massachusetts Institute of Technology.

Wątpliwości wzbudziła też przeszłość Benzona: wypomniano mu udział w badaniu wypadku w rosyjskim Permie. Zarzut? Podpisał się pod ustaleniami MAK, w których nie uwzględniono zeznań świadków. Twierdzili, że tuż przed katastrofą maszyna płonęła, komitet uznał jednak, że przyczyną wypadku był błąd pilotów. Krok dalej poszedł naczelny „GP”, który przypomniał, że Russia Today jest traktowana w USA jako „agentura obcego państwa”. Dodatkowa salwa poszła w stronę innego prawicowego pisma, „Sieci”, którego dziennikarze mieli „wychwalać” Postola.

Uderzenie w tony rosyjskie to sprytny zabieg. Macierewicz doskonale wie, że to czuły punkt prezesa PiS. Choć nieżyczliwe mu osoby mogłyby przypomnieć, że w jego podkomisji zasiada były doradca Putina, Andriej Iłłarionow. Ale te słowa pozwoliły wydobyć na światło dzienne inną kwestię: w PiS trwa bezpardonowa walka na smoleńskich ekspertów. Dowód? Błyskawiczna reakcja wezwanych do tablicy, czyli „Sieci”.

„Ostatnia fala ataków na prokuraturę i jej ekspertów, szczególnie w wykonaniu mediów bardzo wspierających podkomisję i jej przewodniczącego, budzi niesmak” – ripostował Marcin Wikło. Broniąc ekspertów dodał: „Nie pracują pod tezę. Już teraz deklarują, że efekty swojej pracy opublikują i chętnie zmierzą się z merytoryczną krytyką”. Aluzja aż nadto czytelna. Jego tekst kończy prosty apel: „powiedzcie jasno, kto jest ruskim agentem, albo zajmijcie się rzetelną pracą”. A więc wojna.

Słowne utarczki między prawicowymi dziennikarzami to nic nowego. Ale pokazują, jak dziś przebiega linia sporu o Smoleńsk. Mamy bowiem dwa zwalczające się obozy: Antoniego Macierewicza i jego podkomisję oraz Zbigniewa Ziobrę wraz z prokuraturą. Każda ze stron ma nie tylko medialne zaplecze, ale i zagranicznych ekspertów. Obie szykują się do ostatecznego starcia. Bo taki rozdźwięk nie może trwać wiecznie, różnice są zbyt duże.

Na jego wynik zdaje się też czekać Mateusz Morawiecki. Premier jak ognia unika wyraźnego opowiedzenia się po jednej ze stron. Nie jest wszak tajemnicą, że ten spór jest mu na rękę. Wykrwawia się w nim Zbigniew Ziobro, z którym boje toczy od dawna.

Decyzji nie ma

Gra na czas i wymiana ciosów pokazują, że w PiS wciąż nie zapadła decyzja, w którą iść stronę. Umiarkowane słowa Kaczyńskiego i dymisja Macierewicza jasno wskazują, że to raczej nie były szef MON będzie rozdawał karty w sprawie Smoleńska. Nie pomagają mu też sondaże, w których wychodzi, że w zamach wierzy maksymalnie kilkanaście procent Polaków. I ten odsetek spada. Ale to nie oznacza, że po ustaleniach podkomisji wkrótce przejedzie prokuratorski walec. Taki ruch komplikuje bowiem zbliżający się maraton wyborczy. Bo czy prezes PiS może pozwolić sobie na wojnę domową w partii? Macierewicz mówi jasno: bez względu na wszystko nie zmienię kierunku, w którym zmierzam.

Nie można zapominać, że za Macierewiczem stoi jednak pewna grupa wyborców. To elektorat może nie największy, ale zorganizowany i zdyscyplinowany. W kampanii tacy ludzie są bezcenni. Podkomisja z tezy o wybuchach raczej się nie wycofa, ale można przypuszczać, że końcowy raport będzie się kończył znakiem zapytania. Zwłaszcza jeśli chodzi o wskazanie tych, którzy zamach w Smoleńsku mieli zaplanować.

Prokuratura ma przed sobą miesiące pracy. A to wygodny powód, by finał śledztwa odwlec na czas już po wyborach. Zawsze można czekać na wrak. Śledczy znaleźli też sposób na naciski ze strony podkomisji: wszelkie zawiadomienia, które stamtąd płyną, po cichu włączają do śledztwa. Unikają umorzenia tych zgłoszeń, co mogłoby oznaczać kłopoty. Wraz z rosnącymi tomami akt czekają – podobnie jak opinia polskich biegłych – na polityczny sygnał.

PiS potrafiło być elastyczne w sprawie Smoleńska, ale w końcu przyjdzie mu się z nim zmierzyć. Mit w polityce jest przydatny, ale łatwo przeoczyć moment, gdy zaczyna przynosić straty. Może tego jeszcze dokładnie nie widać, ale w wielu środowiskach, także wśród rodzin ofiar, narasta frustracja. Jak długo można im tłumaczyć tę zwłokę, gdy obiecało się prawdę? ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl.


YOUTUBE

Eksperyment Wacława Berczyńskiego. Jak podała podkomisja, specjaliści testowali skutki eksplozji ładunku termobarycznego umieszczonego wewnątrz pasażerskiej części samolotu. Zbudowano fragment kadłuba w skali 1:1 zgodnie z planami konstrukcyjnymi. Wewnątrz umieszczono rząd oryginalnych foteli oraz modele twardych i miękkich tkanek ludzkich.

„Możemy powiedzieć, że najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową” – oświadczyła podkomisja. Maj, 2017 r. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2018