Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd Korei Południowej wybrał pierwszą opcję: ustąpił talibom i w zamian za życie kilkunastu koreańskich zakładników zgodził się wycofać z Afganistanu do końca roku swój kontyngent wojskowy (dwustu ludzi, głównie lekarzy i inżynierów). Politycy południowokoreańscy postąpili przy tym bardzo "po azjatycku", byle nie utracić twarzy: argumentują, że decyzję o wycofaniu kontyngentu Seul i tak podjął już wcześniej. Kiepskie tłumaczenie, skoro talibowie i tak osiągnęli realny sukces - propagandowy i polityczny, bo stawiający w trudnym położeniu rządy państw, których obywatele staną się w przyszłości zakładnikami albo już nimi są - to np. przypadek Niemiec, które odmawiają wycofania swych 3 tys. żołnierzy w zamian za życie pojmanego inżyniera.
Innym rządom decyzja Seulu może wydać się tym bardziej oburzająca, że 23 Koreańczyków znalazło się w pułapce (co dla dwóch skończyło się śmiercią) poniekąd na własne życzenie: ci protestanccy misjonarze, "boży szaleńcy", ruszyli do Afganistanu nie po to, by budować np. studnie, lecz by nawracać muzułmanów. Ich misja byłaby ryzykowna nawet wtedy, gdyby nie było talibów. Ktoś mógłby rzec, że skoro beztrosko nie zachowali elementarnych środków ostrożności, powinni ponieść ryzyko swej misji do końca, jak XVII-wieczni apostołowie Azji... Dziś są wolni. Ale precedens został stworzony - i faktyczna wysokość rachunku za ich uwolnienie będzie znana dopiero, gdy (jeśli) dojdzie do kolejnych porwań.